Light My Fire – "Na stro(u)nie" cz. 9
Light My Fire – zobacz też: Jim Morrison – jeździec burzy
Plaża w Kalifornii
Dzisiaj na warsztat bierzemy kolejny wielki zespół rockowy z gatunku tych, które wywarły znaczący wpływ na prężnie rozwijającą się muzykę rockowo-rozrywkową. Przenieśmy się więc za ocean, jakieś 40 lat wstecz. To właśnie wtedy, na jednej z kalifornijskich plaż, spotkali się dwaj znajomi studenci ze szkoły filmowej Uniwersytetu Kalifornijskiego. Jednym z nich był Raymond Manzarek, syn emigrantów z Polski, wykształcony w chicagowskim konserwatorium pianista. Drugi był synem admirała floty USA, poświęcił jednak swoje życie poezji i muzyce. Nazywał się Jim Morrison.
Z rozmowy, jaka wywiązała się między tymi dwoma młodymi ludźmi, miała się wkrótce narodzić legenda. Kolejna legenda muzyki lat 60. - nie pierwsza i nie ostatnia, bo te czasy to jakże owocny okres dla powstawania ikon popkultury. Do Jima i Raya dołączyli wkrótce gitarzysta Robbie Krieger i perkusista John Densmore, nie powiodły się jednak poszukiwania odpowiedniego basisty, wobec czego partie basowe na koncertach wykonywał Manzarek, grając na nowoczesnym Fenderze Rhodes Piano Bass. Nazwę grupy zaczerpnięto z wiersza Williama Blake'a, brzmiała ona: The Doors.
Niewiele czasu trzeba było Manzarkowi, aby z tekstów, jakie napisał Jim, powstały piosenki. Muzyka, grana niezwykle profesjonalnie i równo jak na grupę rockową, uzupełniała treści poezji charyzmatycznego lidera. Droga zespołu na szczyt trwała krótko – olbrzymią popularność zdobyła już ich pierwsza, debiutancka płyta zatytułowana po prostu „The Doors”. Umieszczono na niej 11 utworów utrzymanych w konwencji rocka z dużymi naleciałościami jazzowym. Dziś szczególną uwagę zwrócimy na jeden z singli pochodzący z tego wydawnictwa.
Chociaż czasem trudno jest wybrać z dorobku wykonawcy formatu The Doors najsłynniejszy utwór, coś, co by go niekwestionowanie reprezentowało, w przypadku tych czterech muzyków z Kalifornii nie sprawiło mi to problemu. Jest chyba tylko jeden utwór Doorsów, pośród dziesiątków innych równie wartościowych, który zna lwia część ludzi słuchających tzw. starego dobrego rocka. W swoim czasie pomógł on nawet wylansować się pierwszemu zwycięzcy światowego konkursu muzycznego „Idol” - kompozycja ta jest niezwykle żywotna. Poznacie tę piosenkę po łatwym do zanucenia refrenie z następującymi słowami: „Come on baby, light my fire”.
Light My Fire – hipnotyzujący rytm
Intro, w którym na pierwszy plan wybijają się elektryczne organy, oparte jest na charakterystycznej melodyjce, przywodzącej na myśl muzyczkę cyrkową. Kończący wstęp przeciągnięty akord i salwa perkusyjna wprowadzają nas do pierwszej zwrotki. Klawiszowiec wraz z gitarzystą tworzą w tle hipnotyzujący rytm, akompaniament jest jednak mniej absorbujący niż we wstępie i pozwala bez wysiłku wybić się wokaliście na pierwszy plan. Morrison zaczyna swym głosem na przeciętnej wysokości śpiewać takie oto słowa:
You know that it would be untrue
You know that I would be a liar
If I was to say to you
Girl, we couldn't get much higher
Po perkusyjnym przejściu rozpoczyna się refren i tutaj odżywa część klimatu ze wstępu (choć oczywiście bez specyficznej melodyjki), a poszczególne wersy są przeplatane zagrywkami organowymi.
Come on baby, light my fire
Come on baby, light my fire
Try to set the night on fire
The time to hesitate is through
There is no time to wallow in the mire
Try now we can only lose
That our love becomes a funeral pyre
Come on baby, light my fire
Come on baby, light my fire
Try to set the night on fire, yeah
Po drugim refrenie następuje niekonwencjonalna w sensie standardowego rocka solówka, która co prawda rozpoczyna się od przygrywki bazującej na pozostałych częściach piosenki, szybko jednak nabiera jazzowych, rozbudowanych brzmień. Wyłaniająca się na pierwszy plan gitara wraz klawiszami zlewa się, pomimo pozornej walki o przewodnictwo, w jednostajnych rytmicznie sekwencjach, które ostatecznie prowadzą do poprzedzonego kolejnym perkusyjnym przejściem motywu wstępnego. A po nim całość zmierza prosto do następnej zwrotki.
The time to hesitate is through
There is no time to wallow in the mire
Try now we can only lose
And our love becomes a funeral pyre
Come on baby, light my fire
Come on baby, light my fire
Try to set the night on fire, yeah
W tym refrenie Jim Morrison śpiewa wyżej i jakby bardziej zadziornie. W ostatniej już zwrotce wokalista zmienia swą dotychczasową melodię i w takim samym charakterze jak canto utrzymany jest refren.
You know that it would be untrue
You know that I would be a liar
If I was to say to you
Girl, we couldn't get much higher
Come on baby, light my fire
Come on baby, light my fire
Try to set the night on fire
Try to set the night on fire
Try to set the night on fire
Try to set the night on fire
Ostatnia część piosenki jest wydłużona i pozwala wokaliście na liczne wariacje podczas śpiewania, rozkręcający się coraz bardziej skład nadaje muzyce nieco psychodelicznego kolorytu, ale w pewnym momencie cały kwartet zatrzymuje się. Po krótkiej przerwie czas na zamykający piosenkę motyw przewodni. Dyskretne zwolnienie na ostatnim akordzie i… to już koniec.
W przypadku tego utworu nie może się obyć bez zamieszczenia jego tłumaczenia. Piosenka może i opowiada o wzniecaniu, ale nie do końca możemy powiedzieć, aby chodziło o ogień, przynajmniej nie dosłownie. Czy jednak warto rozgadywać się o tekście tej piosenki, skoro wiadomo, że Morrison uważany jest w Ameryce za jednego z największych poetów rocka? Chyba dużo lepiej jest nam się w niego wczytać. Mimo że układ wersów nie jest skomplikowany, to jednak uroczy w swej przejrzystości. Jedziemy więc z tłumaczeniem:
Wznieć mój ogień
Wiesz, że to byłby wielki blef
Kłamstwo, które budzi trwogę
Jeślibym ci teraz rzekł
Że mocniej kochać cię nie mogę
Chodź kochanie, wznieć mój ogień
Chodź kochanie, wznieć mój ogień
Zamień nocy czerń w pożogę
By wahać się to nie jest czas
A więc już nie zwlekaj, proszę
Bo inaczej spali nas
Miłość w całopalnym stosie
Trzeba przyznać, że to bardzo ładne wyznanie i w tamtych czasach chyba żadna z kobiet by mu się nie oparła, zwłaszcza gdyby zostało wyśpiewane pełnym charyzmy głosem Jima Morrisona. Wielu ludzi twierdzi, że to ta piosenka stworzyła zespół The Doors. Może zgodziłbym się ze zdaniem tych „specjalistów”, gdybym przed napisaniem tego artykułu nie posłuchał jeszcze kilku równie dobrych, jak „Light my fire” hitów, takich jak chociażby „Alabama Song” i „The End” z debiutanckiego krążka czy „People Are Strange”, „Hello, I love you” i „Riders on the Storm” z następnych płyt. Doorsi wypracowali swój własny styl, więc przygodę ze słuchaniem muzyki proponuję zacząć Wam, Szanowni Czytelnicy, właśnie od utworów, które wymieniłem powyżej. A wracając zaś do samego lidera The Doors...
Zdawać by się mogło, że człowiek pokroju Morrisona nie będzie przytłoczony popularnością, jaka na niego spadła. Jednak jako nałogowy alkoholik stwarzał on nie tylko coraz więcej problemów kolegom z zespołu, ale i samemu sobie. W roku 1971 po wydaniu kolejnej płyty postanowił zmienić otoczenie, odpocząć od całego zgiełku związanego z byciem gwiazdą i poświęcić się pisaniu poezji.
Père-Lachaise
Wraz ze swoją przyjaciółką Pamelą Courson wyjachał do Paryża. Niestety nigdy nie powrócił do swej ojczyzny. Jego ciało znaleziono w łazience 3 lipca, a oficjalną przyczyną zgonu miał być zawał serca, choć wielki siniec w okolicach klatki piersiowej i zakrzepnięte strużki krwi spływające z ust sugerowałyby raczej wylew krwi do mózgu. Narastały też spekulacje, jakoby miało to być samobójstwo – tzw. złoty strzał. Francuscy lekarze nie znaleźli jednak podstaw prawnych, aby robić sekcję zwłok.
Pogrzeb artysty nie został nagłośniony. Jim Morrison, poeta, wokalista, osobowość sceny rockowej spoczął na słynnym paryskim cmentarzu Père-Lachaise, tam gdzie znajdują się także groby Moliera, Georges'a Bizeta, Eugène'a Delacroix i naszego wielkiego kompozytora Fryderyka Chopina. Miejsce pochówku o tyle niezwykłe, co odpowiednie, dla człowieka, który pokazał, że rock może być doskonałą formą, aby przekazywać poezję. Tym smutnym akcentem kończę listopadową część cyklu „na stro(u)nie” poświęconą pamięci wielkich, którzy odeszli.