Czy cesarz Rzymu był bogiem?
Ten tekst jest fragmentem książki Mary Beard „Cesarz Rzymu”.
Odpowiedź zależy oczywiście od tego, co mamy na myśli lub co mieli na myśli Rzymianie, mówiąc „bóg”.
Z dzisiejszej perspektywy kult cesarski może sprawiać wrażenie zestawu wielce cynicznych posunięć. Nie myślę tutaj w szczególności o oszustwach ze stosem pogrzebowym, gdyż większość religii raz po raz ucieka się przecież do takich sztuczek. Jakakolwiek iluzja czy mistyfikacja powoduje w dzisiejszym Neapolu cudowną przemianę skrzepniętej krwi żyjącego w III wieku św. Januarego w postać płynną, i to trzy razy do roku, nie przynosi to dużego uszczerbku reputacji świętego, a jeszcze mniej szkodzi Kościołowi katolickiemu. Fortel z orłem w klatce (prawdopodobnie zamierzony, zatem nie powinien być traktowany dosłownie, lecz jako symbol transformacji) niekoniecznie podważa autentyczność konsekracji jako całości. Bardziej problematyczna jest ewidentna wygo da polityczna, która zdaje się teraz być powodem przemiany człowieka-cesarza w nieśmiertelnego boga.
Jak bywało to w wielu innych aspektach imperialnej sukcesji, także przemiana zmarłego cesarza w boga nie zależała jedynie od jego wartości, lecz przede wszystkim od przydatności tej deifikacji dla człowieka, który był jego następcą. Dla wielu władców dodanie frazy „syn boga” do imienia było mile widzianym uzupełnieniem innych przydomków oznaczających władzę. Te słowa często dumnie figurowały na samym początku tytułów jedynowładcy. Fraza „August, syn boskiego” (divi filius), nawiązująca do Juliusza Cezara, ojca adopcyjnego Oktawiana Augusta, była ważną częścią „podpisu” cesarza. Tyberiusz (zmarł w 37 roku), nie został deifikowany, ponieważ nie miało to prawdopodobnie większego znaczenia dla Kaliguli, jego następcy i jednocześnie syna bratanka. Kaligula oparł swoje prawo do władzy bezpośrednio na samym Auguście, ponieważ był z nim powiązany poprzez rodziców (Germanika i Agrypinę Starszą, wnuczkę Augusta). Poza tym bez względu na to, jak bardzo współczujemy zbuntowanym Brytom i sympatyzujemy z ich reakcją na problemy związane z wielką świątynią boskiego Klaudiusza, musimy przyznać, że taki kult cesarza w rzymskich prowincjach często wyglądał na wymuszony i przede wszystkim służył lojalności politycznej. Prawdą jest też, że cesarz kilka razy dał pokaz skromności, odrzucając prośbę obywateli jakiegoś prowincjonalnego miasta o pozwolenie budowy świątyni ku jego czci. Takie odmowy, chociaż można się z tym spierać, doskonale służyły utrzymaniu wysokiej wartości deifikacji.
Trudno sobie wyobrazić, że cesarze i ich doradcy nie kierowali się wyrachowaniem, cynizmem ani polityczną kalkulacją w propagowaniu kultu bogów i bogiń i w przedstawianiu imperialnej władzy w kategoriach boskich. Ale to nie było wcale takie proste. Kult cesarza ma większy sens, a przynajmniej sprawia wrażenie mniej zmanipulowane go czy absurdalnego, jeśli umieścimy go (ponownie) w kontekście za sad, które rządziły religią rzymską w bardziej ogólnym sensie. Pewne aspekty kultu cesarzy, które sprawiają, że nie traktujemy go poważnie (tak samo jak starożytni żydzi i chrześcijanie), dużo swobodniej wpisują się w poglądy Rzymian odnoszące się do natury bogów i sprawowanej przez nich władzy.
Po pierwsze, rzymska religia na ogół nie miała nic przeciwko nowym bogom. We wszelkich jej wersjach – w rzymskim świecie nigdy nie było ortodoksji – panował politeizm. Nie tylko było wielu bogów, ale liczba tych panujących nie została ustalona, nie była nawet znana. Cały czas pojawiali się nowi, a starzy po cichu popadali w zapomnienie, nawet jeśli nie byli zakazani. Miłośnicy rzymskiej historii lubili wygrzebywać najdziwniejsze bóstwa, których czas już przeminął i które nie były publicznie rozpoznawalne, przynajmniej nie bardziej niż boska Klaudia, córeczka Nerona. Co ważniejsze, niektóre z tych bóstw, nowe lub stare, były pierwotnie istotami ludzkimi, podobnie jak cesarze. Herkules na przykład, za życia siłacz, został deifikowany po śmierci na swoim stosie pogrzebowym. Romulus, kolejny bohater i założyciel Rzymu, również został bogiem dopiero pośmiertnie.
Mówiąc inaczej, w przypadku Rzymian granica między kategoria mi ludzkimi i boskimi mogła łatwo zostać przekroczona, a pod pewnymi szczególnymi względami rozmyta. O niektórych śmiertelnikach sądzono, że ich bezpośrednimi przodkami są bogowie. Rodzina Juliusza Cezara wyśledziła, że jej antenaci pochodzą od Eneasza, mitycznego bohatera wojny trojańskiej, a poprzez niego od jego matki, bogini Wenus (to nie przypadek, że Juliusz Cezar zainaugurował budowę świątyni Wenus Genetrix – antenatki ludu rzymskiego i jego własnej rodziny). Ale to nie wszystko. Swetoniusz twierdził, że drzewo genealogiczne Galby, który rządził krótko po śmierci Nerona, wywodzi się od Jowisza, przodka cesarza ze strony ojca, a ze strony matki – co może się wydawać niebezpiecznie złowróżbną spuścizną – od boskiej Pazyfae, która na Krecie dała życie Minotaurowi, pół bykowi, pół człowiekowi.
Nawet poza światem mitów nadzwyczajna siła imperatora i jego sukcesy w cesarstwie rzymskim były przedstawiane i rozumiane w kategoriach boskości. Kostium Jowisza, w którym tradycyjnie występowali rzymscy wodzowie w trakcie ceremonii triumfu, jest tego najlepszym przykładem. Jakby u szczytu swojej sławy cesarz naprawdę był bogiem, był na progu stania się nim, a może po prostu wyglądał jak bóg – nawet jeśli trwało to tylko jeden dzień. W świecie starożytnych Greków status boga również był w zasięgu ręki ważnych person. Na długo przed tym, nim pojawili się Rzymianie, stare greckie miasta-państwa godziły się z dominacją królów, którzy kontrolowali wschodni region Morza Śródziemnego po podbojach Aleksandra Wielkiego, i traktowały ich mniej więcej jak bogów (i oddawały im cześć). Był to element ugruntowanych tradycji religijnych, dzięki którym wybitni ludzie mogli być uznawani za bogów.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Mary Beard „Cesarz Rzymu” bezpośrednio pod tym linkiem!
Właśnie te czynniki wpływały na deifikację cesarzy. Niektóre elementy kultu cesarskiego niemal na pewno miały początek w historii greckich królów. Lokalne społeczności, zachęcane przez Rzymian lub nie, w pewien sposób działały na rzecz cesarzy, tak jak wcześniej na rzecz greckich monarchów, którzy nimi rządzili. A kiedy uroczystości pogrzebowe Oktawiana Augusta zostały zorganizowane częściowo na modłę triumfu, z figurą woskową cesarza odzianą w strój triumfalny, prawdopodobnie chodziło o wskazanie na związek triumfującego wodza z bogami. Podobnie było z wizerunkiem Kommodusa w przebraniu Herkulesa, zarówno w prawdziwym życiu, jak i na posągach. Może doszukamy się w tym megalomanii, lecz Herkules, jako „człowiek, który został bogiem”, był absolutnie odpowiednim wzorem dla rzymskiego imperatora u progu jego boskości.
Zdecydowanie polityczny charakter kultu cesarza był również całkowicie tradycyjny. Pewne cechy, dzięki którym teraz postrzegamy kult cesarski jako niereligijny, w oczach Rzymian były typowo religijne. Nie istniał bowiem podział między „kościołem” a „państwem”, a religia nie opierała się na osobistym zaangażowaniu, indywidualnej wierze lub doktrynie „wiary”, lecz na aksjomacie, że sukcesy militarne i polityczne Rzymu polegają na odpowiednim sławieniu bogów. Mówiąc inaczej, jeśli bogowie nie byli właściwie wielbieni, państwo znajdowało się w nie bezpieczeństwie. Osobista pobożność miała z tym niewiele wspólnego.
Z tego powodu August tak bardzo podkreślał w Res gestae, że odbudował w mieście 82 świątynie (przede wszystkim chodziło o to, by po wojnie domowej, dzięki której doszedł do władzy, naprawić stosunki Rzymu z bogami). Również z tego powodu krążyły plotki, że gdy Heliogabal zastąpił Jowisza swoim syryjskim bogiem, naraził się na ogromne niebezpieczeństwo. To podpowiada z kolei, zgodnie z logiką, skąd wzięły się późniejsze prześladowania chrześcijan, które z punktu widzenia Rzymian były tylko „karami”. Władze musiały się obawiać, że masowe odrzucanie tradycyjnych wierzeń wywoła gniew bogów i sprowadzi niebezpieczeństwo na imperium. Ogólnie rzecz biorąc, aksjomatyczne połączenie polityki z religią wprowadza kontekst, w którym związek cesarza z bogami nie wydaje się tak nienaturalny i cyniczny, jak sądzimy.
Kolejny aspekt tego związku polegał na tym, że osoby odpowiedzialne za relacje państwa ze światem ludzi zajmowały się również relacjami państwa ze światem bogów. Westalki – kapłanki podtrzymujące wieczny ogień bogini Westy na Forum Romanum, które musiały pozostać dziewicami (oczywiście krążyły na ich temat różne plotki, a one same były bohaterkami skandali) – to jedyny znaczący wyjątek, ponieważ w skład wszystkich głównych grup kapłańskich w cesarstwie rzymskim wchodzili senatorowie, a do ich obowiązków należało na przykład zajmowanie się znakami zesłanymi przez bogów i czuwanie nad kultem poszczególnych bóstw. Kapłani nie byli wyłącznie praktykami religijnymi, na pewno nie w pełnym wymiarze, i nie pełnili obowiązków duszpasterskich, Rzymianie zaś nie zwracali się do nich z próbą o rady w sprawach osobistych czy duchowych.
Sam cesarz, jako członek wszystkich kolegiów kapłańskich, jak je nazywano, był w rzeczywistości „głową rzymskiej religii” i arcykapłanem. I w dalszym ciągu tak go postrzegamy; w końcu jest przedstawiany na pomnikach podczas składania ofiar, czym demonstruje bogobojność i oddanie bogom. Wśród tematów wszystkich listów błagalnych i relacji namiestników prowincji, które regularnie przychodziły do cesarza, pojawiały się również kwestie religijne wymagające rozwiązania: prośby o pozwolenie na przeniesienie trumny czyjegoś stryjecznego dziadka zgodnie z zasadami prawa boskiego albo o obsadzenie wolnych miejsc w kolegium kapłańskim. Kolejny ważny aspekt władzy cesarza polegał na tym, że to od niego zależało, czy stosunki ludzi z bogami będą się prawidłowo układać. A niektórym cesarzom w chwili śmierci udawało się płynnie przejść od roli najwyższego kapłana do ubóstwienia.
Zagadka nie do rozwiązania
Z drugiej strony jednak im uważniej przyjrzymy się kultowi cesarskiemu, tym bardziej podejrzany się staje, bardziej zagadkowy, pełen sprzeczności i niejasności. Jednym z oczywistych problemów są kobiety i inni członkowie rodziny. Boskość cesarza i jego władzy jest oczywiście zrozumiała, ale czy naprawdę da się ją rozciągnąć na żony i córki (nawet jeśli przedstawione na posągach dzierżą w dłoniach rogi obfitości i inne atrybuty boskości)? Pojawiają się również różnego rodzaju zastrzeżenia dotyczące na przykład tego, czy deifikowani cesarze byli bogami w takim samym stopniu jak „zwykli” nieśmiertelni. Wszyscy mieli świątynie, kapłanów i składano im ofiary, lecz mamy wyraźne wskazówki, że między byłym cesarzem a prawdziwym bogiem przebiegała wyraźna granica, ponieważ nawet nie nazywano ich tak samo. Divus (boski) było mianem przeznaczonym zwyczajowo dla „awansowanego” cesarza, deus (bóg) to termin zastrzeżony dla „klasycznego” boga. Zasady, które tym kierowały, absolutnie nie były sztywne (zdanie, które wypowiedział Wespazjan na łożu śmierci, tak naprawdę brzmiało: „Coś mi się zda je, że staję się deus”). Jednak różnica między divus a deus świadczy o tym, że boscy cesarze wcale nie byli aż tak bardzo bogami, lecz raczej bytami bogopodobnymi. Żart Seneki, że boski August dopiero wtedy przemówił w boskim senacie, gdy pojawił się niedoszły boski Klaudiusz, również na to wskazuje. W porównaniu z innymi mieszkańcami Olimpu, „prawdziwymi” bogami, August odgrywał zdecydowanie podrzędną rolę.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Mary Beard „Cesarz Rzymu” bezpośrednio pod tym linkiem!
Nawet pozornie podstawowa zasada mówiąca, że cesarze nie stają się bogami (albo że nie powinni się nimi stawać) aż do śmierci, nie jest tak fundamentalna, jak czasem zakładają współcześni historycy. Prawdą jest, że potrafimy rozpoznać w obrzędach religijnych wachlarz pozornie kazuistycznych szczegółów, których zadaniem jest wzmocnienie granicy między żyjącymi a martwymi władcami. Właśnie to zostało szczegółowo przedstawione w kalendarzu wojskowym z Dura Europos: zwierzęta składane były w ofierze tradycyjnym bogom w imieniu żyjącego cesarza, lecz ofiary składane bezpośrednio cesarzowi w sposób, w jaki składano je bogom, były zarezerwowane wyłącznie dla tych, którzy zostali oficjalnie deifikowani po śmierci. Do tego dochodzą też frazesy powtarzane na temat „złego” cesarza, który nalega, by traktowano go jak boga, chociaż ciągle żyje.
Domicjan, na przykład, został wyśmiany z powodu swojej megalomanii, kiedy zapragnął, by zwracano się do niego deus (zamiast divus).
W praktyce było to jednak o wiele bardziej skomplikowane. Tradycje związane z boskością zapewne różniły się w różnych częściach imperium: traktowanie żyjącego władcy jak boga być może było do przy jęcia w pewnych kulturach i tradycjach we wschodnim rejonie Morza Śródziemnego, ale niekoniecznie w samym Rzymie. W każdym razie granica między cesarzem-człowiekiem, boskim cesarzem i cesarzem bogopodobnym była bardzo niewyraźna. Co zatem ostatecznie stanowiło różnicę przy składaniu ofiar religijnych geniuszowi („duchowi”) Au gusta, jak czasem robiono, a nie samemu żyjącemu Augustowi? I czy większość ludzi, poza kilkoma ekspertami do spraw religii, zauważyło różnicę między składaniem ofiar w imieniu cesarza a składaniem ich jemu? To zagadka niemożliwa do rozwiązania i wątpię nawet, czy owi eksperci do spraw religii zdołali ją rozwiązać: jaki był konkretnie status boga, zanim faktycznie stał się bogiem?
Niemal równie trudne i mylące jest pytanie o to, jak odbywała się przemiana człowieka w boga. Powściągliwe w słowach epitafia w dwóch cesarskich mauzoleach nie pozostawiają wątpliwości, że imperatorzy byli chowani jako śmiertelne istoty ludzkie (to cząstka tej powściągliwości: czy może mieć grób nieśmiertelny bóg, który – z definicji – nie umarł?). Co było dalej? Jak ludzie mieli wyobrazić sobie dalsze losy cesarza, kiedy już wstąpił na Olimp? To oczywiście jedno z nawiązań do satyry Seneki na temat deifikacji Klaudiusza, wynikające – tutaj po wrót do stosu pogrzebowego – z opowieści antycznych i współczesnych i ze sztuczek z orłami.
Niektóre słynne rzymskie próby zwizualizowania tego procesu w rzeźbie ujawniają ten problem bardzo wyraźnie. Wizerunek cesarza Tytusa uczepionego grzbietu orła to tylko niewielka próbka. W większej skali mamy dwa duże rzeźbione panele, które ukazują apoteozę żony Hadriana, Sabiny, oraz Antoninusa Piusa i jego żony Faustyny. Współcześni historycy sztuki traktują te dzieła z wielka czcią, jako wspaniałe przykłady rzymskiej techniki rzeźbiarskiej. I na swój sposób te rzeźby takie są. Z drugiej jednak strony niezidentyfikowana hybryda, ludzka postać z ogromnymi skrzydłami, która w obu przypadkach transportuje cesarskich pasażerów do nieba, wygląda niebezpiecznie absurdalnie. Próbując uchwycić tę scenę w marmurze, rzeźbiarzom udało się zrealizować coś o wiele ważniejszego. Pokazali, że nie można przekonująco wyobrazić sobie przemiany cesarza w boga.
Słynne ostatnie słowa
Swetoniusz, dołączając zdanie: „A niech mnie, coś mi się zdaje, że staję się bogiem”, do ostatnich słów Wespazjana, chciał zilustrować praktyczne nastawienie cesarza do perspektywy swojej deifikacji – nie sugerował, jak niektórzy, że Wespazjan obwieszcza rzecz oczywistą czy też wyraża tęskną nadzieję za nieśmiertelnością. Mówiąc ogólnie, ostatnie słowa cesarzy, które padły podczas ponad trzystu lat trwania jedynowładztwa, od Juliusza Cezara do Aleksandra Sewera, czy to przy okazji dokładnie udokumentowanej, czy też upiększonej (jak to często bywało), pokazywały osobowość władcy, ale też szerszą prawdę o imperialnych rządach. A właśnie w tym celu zostały wymyślone.
Swetoniusz w swoich biografiach przytacza szczególnie wyraziste przykłady. W innym tekście opisującym to samo łoże śmierci wyobraża sobie, że Wespazjan podczas ostatniego ataku biegunki usiłuje wstać, mamrocząc: „Cesarz umiera, stojąc”. Było to stosowne pożegnanie ze strony sumiennego władcy, który niemal do samego końca zajmował się dokumentami i przyjmował delegacje poselskie. Z kolei długi opis ostatnich dni i godzin Nerona, który zmarł w 69 roku, ujawnia brutalną prawdę na temat tego, co się wydarzyło (i co nadal się wydarza), kiedy rządzący traci władzę. Uwięziony w pałacu, gdy zwycięstwo armii, która zwróciła się przeciwko niemu, było już nieuchronne, Neron w końcu zdał sobie sprawę, że stracił władzę, bo opuścili go nawet gwardziści i nikt nie przyszedł, gdy wołał. „Nawet woźni uciekli co sił w nogach”, zauważył Swetoniusz, „zabierając z sobą pościel”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Mary Beard „Cesarz Rzymu” bezpośrednio pod tym linkiem!
(Ostatnie godziny władzy niektórych współczesnych przywódców politycznych nie różnią się jakoś diametralnie: tak samo nikt nie słucha, co mówią). Neron uciekł do willi za miastem z kilkoma służącymi, wśród nich była jego stara mamka, a później z ich pomocą popełnił samobójstwo. Oprócz dramatycznych szlochów, marnych żartów i cytatów poetyckich padły wówczas jego słynne słowa: „Jakiż artysta ginie!”. Zabrzmiało to tak, jakby chciał pokazać, że jego pompatyczne przekonanie o talencie artystycznym trwa do samego końca. Ostatnia wypowiedź Nerona nie była jednak tak kąśliwa jak słowa, które Seneka włożył w usta Klaudiusza w Udynieniu: „A niech mnie, coś mi się zdaje, że się zapaskudziłem”. I tak na wszelki wypadek, gdyby czytelnicy nie zrozumieli, dodaje: „Nie wiem, czy tak było czy nie, ale z pewnością robił gówno ze wszystkiego”.
Inni cesarze przybierali podobno o wiele wznioślejszy ton. Hadrian miał napisać przed śmiercią wiersz do własnej duszy, w oczach niektórych więc przypieczętował swoją reputację melancholijnego mistyka i zapewnił sobie koniec, który idealnie pasował do jego fikcyjnej biografii spisanej przez Marguerite Yourcenar: „Duszyczko moja tkliwa i ruchliwa, Gościu ty ciała mojego i drużko, Co pójdzie teraz w krainy wierności, Twarde i nagie, i pełne bladości, A żartów zwykłych stroić już nie będziesz”*. Antoninus Pius wypowiedział na łożu śmierci tylko dwa słowa: „Spokój ducha”, które jednocześnie były hasłem dla żołnierzy ze straży cesarskiej. Septymiusz Sewer miał być z kolei bardziej praktyczny. Według Kasjusza Diona przekazał radę na temat rządzenia imperium swoim synom, Karakalli i Gecie – o ile wszystko zostało pra widłowo zrelacjonowane – której niewątpliwie nie posłuchali („Żyjcie w zgodzie, wzbogacajcie żołnierzy, a poza tym możecie gardzić wszystkim”), i poprosił, podobnie jak Wespazjan, o więcej pracy („ Jeśli pozo stało jeszcze coś do zrobienia, dajcie to mnie”). Zaledwie kilka miesięcy później Geta, chroniąc się w ramionach matki, został zamordowany przez oddział zabójców Karakalli, a jego ostatnie słowa były wzruszająco oczywiste: „Mamusiu, mamusiu, zabijają mnie”.
Ale to opis ostatnich godzin Oktawiana Augusta autorstwa Swetoniusza najzwięźlej ujmuje niektóre z najważniejszych i najtrudniej szych prawd jedynowładztwa. Scena śmierci cesarza w wersji biografa to istotna i dość zadziwiająca lekcja autokracji przekazana przez Augusta.
Cesarz, wtedy już siedemdziesięciopięcioletni, w 14 roku spędził kilka dni na Capri, gdzie odpoczywał i pływał łodzią po Zatoce Neapolitańskiej, chociaż cierpiał na biegunkę i jego koniec był bliski. Gdy przybył do Noli, do domu, który kiedyś należał do jego ojca, czuł się już o wiele gorzej. W dniu, który okazał się jego ostatnim, leżąc na sofie w tym samym pokoju, w którym umarł jego ojciec, poprosił o zwierciadło, uczesanie włosów, wyprostowanie i nastawienie obwisłej szczęki. Potem zaprosił kilku przyjaciół i zapytał ich, czy dobrze zagrał w sztuce życia, i dodał kilka słów po grecku: „Ponieważ sztuka była dobra, bijcie mi brawa, kiedy będę odchodził”. Odpowiedź przyjaciół nie została upamiętniona. Kiedy ich odesłał, zapytał o zdrowie córki pasierba, która się rozchorowała, a potem ucałował żonę (nie ma dowodu, że Liwia zatruła jego owoce). Wreszcie wypowiedział słowa, które są uważane za jego ostatnie: „Liwio, żyj dalej i pamiętaj o naszym małżeństwie, a teraz żegnaj”. Do niewielkiego zamieszania doszło tylko raz, gdy zawołał, że jest niesiony przez czterdziestu młodych mężczyzn, ale okazało się to trafną przepowiednią, ponieważ tamtego gorącego lata czterdziestu żołnierzy faktycznie niosło jego zwłoki do Rzymu.
Ten cudowny melanż tworzący scenę śmierci uwydatnia wiele osobistych cech, które mamy nadzieję znaleźć u cesarza. Zadziwiające jest być może to, że nie ma tutaj niczego – inaczej niż w wypadku Wespazjana i Septymiusza Sewera – o papierkowej robocie, a w centrum uwagi cesarza znajduje się troska o rodzinę. August skupia się na swoim długotrwałym małżeństwie, jest lojalny wobec przodków (dlatego umiera w tej samej izbie, w której skonał jego ojciec). Widzimy również, że czuje się „jednym z nas”, gdyż dopuszcza przyjaciół do swojego łoża śmierci i chce się dobrze zaprezentować (raczej to było powodem prośby o lustro i ułożenie włosów, a nie czysta próżność). Ogólnie mówiąc, August spokojnie zszedł z tego świata i nawet ewentualne majaki to dowód na to, że cesarz wiedział, co niesie przyszłość.
Najbardziej odkrywczy był jednak żart o odegraniu roli w sztuce życia, podkreślony kolejną teatralną aluzją, że „sztuka była dobra”. Kwestia oszustwa i podstępu, wyobrażeń i rzeczywistości nigdy nie była daleka od mojej wizji cesarza rzymskiego. Wśród natłoku papierkowej roboty, biesiad na szczycie, prostych kolacji, walk o sukcesję i listów z prośba mi widzimy Nerona jako aspirującego aktora, Trajana triumfującego pod postacią figury woskowej, Kommodusa udającego gladiatora i specjalizującego się w dystopijnych oszustwach Heliogabala. Wyobraźnia Swetoniusza sięga do samych początków jedynowładztwa. O rzymskiej autokracji świadczą słowa Oktawiana Augusta, pierwszego cesarza, który określił swoją karierę mianem sztuki teatralnej i potraktował jako akt.