Czy kat ma serce? Kara śmierci oczami kata

opublikowano: 2018-08-31 16:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Od zniesienia kary śmierci w Polsce znacząco wzrosła liczba zabójstw. Jak wygląda kara śmierci z perspektywy osoby wykonującej wyrok?
REKLAMA
Motto: Ten zbrodniarz nie jest potworem, to człowiek taki sam jak ty i ja.

Jean Gino

Warszawa, wtorek, 2 lutego 1993 r. Bar piwny „Antałek” przy Placu Banacha. Kat i ja. Jedynymi świadkami naszej rozmowy są dwa kufle z piwem.

– Ilu ludziom w majestacie prawa odebrał pan życie? – pytam, nie mogąc ukryć zdenerwowania.

– Nigdy nie liczyłem... – pada pierwsza odpowiedź. – Dlatego nie znam dokładnej liczby.

– Podobno ma pan na sumieniu śmierć ponad 80 Polaków?! – przerywam długie milczenie.

– Możliwe... – ledwo słyszę szept.

– Ile lat był pan katem? – mówię głośno, żeby zagłuszyć drżenie głosu.

– Ponad 13 lat... – odpowiada mężczyzna, spuszczając głowę.

To był marzec 1985 r. Wtedy w Poznaniu po raz pierwszy…

spotkałem polskiego kata

… jedną z najbardziej tajemniczych postaci PRL-u. W gabinecie naczelnika Aresztu Śledczego przy ulicy Młyńskiej przedstawiono mi nieznajomego mężczyznę. Niczym się nie wyróżniał. Takich mężczyzn jak on spotykałem codziennie setki na warszawskich ulicach. W mojej pamięci zakodował się jego wizerunek skromnego, trochę nieśmiałego mężczyzny. Przypominał mi pewnego urzędnika z mojej spółdzielni mieszkaniowej. Zapamiętałem jego rysy twarzy, charakterystyczny sposób mówienia, niepozorne gesty.

Egzekucja Henry'ego Wirza nieopodal Kapitolu w Waszyngtonie, 1865 rok (domena publiczna)

Wiedziałem, że tego dnia w piwnicach aresztu odbędzie się egzekucja Kazimierza Polusa, rocznik 1929. Wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Poznaniu z dnia 13 kwietnia 1984 r. został on skazany na karę śmierci.

Wcześniej kilka razy spotkałem się z Kazimierzem Polusem w celi śmierci. Wtedy zbierałem materiały do reportażu pt. „Morderca u konfesjonału”, który ukazał się w „Expresie Reporterów” w 1985 r.

Przed sądem Kazimierz Polus przyznał się do zamordowania na przestrzeni 11 lat trzech chłopców. W aktach sądowych zachowały się ostanie słowa mordercy: „W tym ostatnie słowie Wysoki Sądzie... Potępiam moje czyny... Wyrzutów sumienia nie wyzbędę się nigdy... Nie chciałem zabijać... To byli młodzi ludzie, mogli jeszcze długo żyć... Nie wiem, co mi się stało... Chciałbym się zrehabilitować... Proszę darować mi życie...”.

5 lutego 1985 r. po raz ostatni rozmawiałem w cztery oczy z Kazimierzem Polusem. Już znałem decyzję Rady Państwa, utrzymującą w mocy wydany wyrok. Bezbronny skazaniec siedział przede mną z oczami wpatrzonymi w podłogę. Morderca był bardzo nerwowy. Jego ręce nie mogły znaleźć sobie miejsca. Był przygaszony i zrezygnowany. W celi śmierci, podczas bezsennych nocy, miał czas na zagryzanie się i rachunek sumienia – na przyglądanie się sobie, na zaglądanie przeszłości w oczy, na analizę swoich złych życiowych dróg. Wówczas powiedział:

REKLAMA

– Boję się późnych wieczorów, kiedy gasną światła i zostaję sam. Tyle nasłuchałem się, że…

wieszać przychodzą nad ranem

… że boję się usnąć. Nerwy. Lękam się własnego cienia. Boję się wychodzić z celi. Teraz wiem, ile jest warte życie. Trochę późno! Całe dnie chodzę i myślę. Nie mam cierpliwości, żeby się czymkolwiek zająć. Prowadzę ze sobą wielogodzinne rozmowy.

– W chwili, gdy dowiedziałem się, że wyrok został uprawomocniony, załamałem się. Straciłem nadzieję. Połknąłem drut, żeby oddalić od siebie moment śmierci. Wiem, że mnie powieszą. Wiem, że mnie wykończą, ale przecież przez całe życie byłem uczciwy. Sumiennie pracowałem. Tak bardzo chcę żyć, potwornie boję się śmierci! Wiem, że zasłużyłem na karę. Tylko jak mnie powieszą, to jako czwarty pójdę do piachu. Czy to jest potrzebne? Ja jeszcze się przydam, odkupię swoje winy, a tamci i tak nie zmartwychwstaną.

– Wcale nie jestem najgorszy, mogę jeszcze długo żyć. We Wronkach siedziałem z tymi, co dostali „sznurek”. Wtedy myślałem, żeby mnie to tylko w końcu nie spotkało! A teraz ja sam czekam na wykonanie wyroku. Nie wyobrażam sobie, jak mnie będą wieszać. To jest miejsce, z którego nie ma powrotu. Przebudzenia skazańca są przygnębiające. To tak, jakby co rano tracić wolność. Sen wydobywa z celi. Sen to życie wolne od krat.

– Długo miałem nadzieję, że Sąd Najwyższy uchyli wyrok. Gdybym dostał 25 lat więzienia, to też by mnie ukarano. Teraz pozostaje mi tylko czekać na decyzję Rady Państwa. Napisałem prośbę o ułaskawienie. Sam pisałem i nawet nieźle mi szło, chociaż nie ukończyłem ani jednej klasy szkoły podstawowej. Jednak jutro jest niepewne. Ciężko na zawsze opuścić więzienne bramy. Moja droga życiowa kończy się, nie znam tylko dnia egzekucji.

Przyjechałem do Poznania, żeby być świadkiem egzekucji Kazimierza Polusa. Miałem zastąpić jego obrońcę z urzędu, który zrezygnował z uczestniczenia w wykonaniu wyroku. Kiedy naczelnik więzienia i prokurator Michał Podsadzy zapytali po raz ostatni:

– Czy pan redaktor chce oglądać zabijanie Kazimierza Polusa?

Odpowiedziałem:

– Nie...

Dziś, po ponad 30 latach, żałuję, że się wystraszyłem. Emocje okazały się silniejsze. Miałem wtedy 28 lat. Nie byłem gotowy na takie ekstremalne przeżycia. W ostatniej chwili zrezygnowałem. Do dziś pamiętam twarz Kazimierza Polusa – wychudzoną, bladą, z grymasem. Zupełnie, jakby do jego twarzy nie pasował uśmiech. Wzbudzał żal.

REKLAMA
Krzesło elektryczne (domena publiczna)

Wielokrotnie śnił mi się po nocach. W kilku snach przeżywałem jego egzekucję, jakbym był świadkiem ostatnich chwil jego życia.

Jedyna…

pamiątka po godzinie śmierci

… Kazimierza Polusa to gryps, który otrzymałem od niego przy pożegnaniu. Skazany na karę śmierci napisał ołówkiem: „Proszę przekazać wyrazy współczucia rodzinom zamordowanych, sąsiadom i znajomym. Przepraszam”.

W obliczu śmierci był to jego pierwszy ludzki odruch. Po ośmiu latach chciałem poznać szczegóły śmierci Kazimierza Polusa. Tym razem przede mną siedział kat...

Trzy wypite przez niego piwa spowodowały, że przestały mu się trząść dłonie. Jako czynny alkoholik wiedział, co to jest nałogowe „regulowanie uczuć”.

– Czy pamięta pan egzekucję z marca 1985 r., która odbyła się w Poznaniu? – znów zacząłem burzyć jego pozorny spokój.

– Jak przez mgłę – wydusił z siebie.

– Jak zachowywał się skazaniec w ostatnich minutach swego pięćdziesięciosześcioletniego życia? – mówiłem powoli, patrząc mu w oczy.

– Na pewno nie był spokojny – odpowiedział lakonicznie i beznamiętnie jednym tchem.

– Wiem, że on panicznie bał się „sznurka”... – zapytałem i poczułem, że zaczynam nakręcać karuzelę emocji.

– Kto się nie boi?! – odpowiedział spokojnie, sięgając po papierosa, jakby jego pamięć została nagle oczyszczona.

Znów zapadła cisza, jakby bar „Antałek” zamienił się w emocjonalną pustynię. Koniecznie chciałem przywołać dominujący strach skazańca. Postanowiłem przeczytać fragment jego ostatniego monologu.

– Typowe wymioty strachu – skomentował kat.

Potem coś dodał o wyparciu przeszłości, egoizmie, zapętleniu się w beznadziei. Przypomniał, że trzy ofiary Polusa urodziły się w latach sześćdziesiątych. Dziś byliby trzydziestoletnimi mężczyznami! Wtedy przytoczyłem mu charakterystyczne słowa mordercy: „Wiem, że zasłużyłem na karę, ale jak mnie powieszą, to jako czwarty pójdę do piachu. Czy to jest potrzebne?”.

– Co by mu pan odpowiedział? – zapytałem prowokująco.

Tekst jest fragmentem książki Jerzego Andrzejczaka „Spowiedź polskiego kata”:

Jerzy Andrzejczak
„Spowiedź polskiego kata”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Aktywa
Liczba stron:
272
ISBN:
9788394652838

– A czy zastanawiał się pan, po co do piachu posłał trzech młodych chłopców? – usłyszałem odpowiedź, która była pytaniem.

Po dłuższej chwili, kolejnym łyku piwa i zaciągnięciem się papierosem, wypowiedział zdanie, które bardzo mnie zaskoczyło:

– Skończmy to „panowanie”. Jestem Edward... – usłyszałem.

Podałem mu rękę. Uścisnąłem dłoń, która zabiła 80-ciu ludzi! To było traumatyczne przeżycie. Kat do tej pory nie podawał mi ręki. Witaliśmy się lekkim pochyleniem głowy. Jego dłoń była zimna i szorstka. Długo pozostawałem pod wrażeniem tego dotyku. Złego dotyku! Żeby przerwać rozmyślania, szybko chciałem wrócić do rozmowy. Przypomniałem sobie rozmowy z rodzicami ofiar, którzy wcale nie byli żądni śmiertelnej zemsty. Powiedziałem o tym Edwardowi. Zauważyłem, że to imię nagle go dla mnie uczłowieczyło. Zupełnie, jakbym wcześniej rozmawiał z maszyną do zabijania.

REKLAMA
Kara śmierci poprzez uduszenie garotą, Filipiny, 1901 rok (domena publiczna)

– Od wydawania wyroków jest niezawisły sąd – padła sucha odpowiedź.

Edward udzielał informacji jak stary prokurator, który najchętniej na pytania odpowiadałby paragrafami. To powodowało we mnie zewnętrzny sprzeciw. Zauważyłem, że powoli staję się adwokatem potrójnego mordercy. Szybko wytoczyłem kolejny argument w jego obronie:

– Kazimierz Polus był homoseksualistą i to był główny powód tych okropnych zbrodni. Może on był chory i nieświadomy swoich przestępczych czynów?

Znów zapadła cisza, jakby mój rozmówca szukał najkrótszej odpowiedzi. Tak jakby bał się odpowiedzialności za każde wypowiedziane przez siebie słowo.

– To sprawa lekarzy – zaczął ważyć słowa – którzy po wielomiesięcznych badaniach wydali stosowne opinie.

Postawił kropkę, po której nie było miejsca na drugie, trzecie, czwarte zdanie… Zachowywał się jak bokser w ringu, który unikami stara się nie nadziać na kontrę. Nie mogłem pozostać bierny i próbowałem atakować:

– Nawet największe autorytety medyczne mogą się mylić… – mówiąc to, kolejny raz szukałem okazji do słownej kolizji.

– Wtedy popełnione zbrodnie obciążają ich sumienia! – odpowiedź przypominała ostre cięcie bez znieczulenia.

Czułem, że to koniec tego spotkania. Jeszcze przed zapłaceniem rachunku szukałem jakiegoś argumentu. To była próba ratowania rozmowy.

– Gdyby dzisiaj był sądzony Polus, to żyłby z karą śmierci. I w końcu pewnie zmieniono by mu wyrok na 25 lat więzienia. Czy to nie byłoby lepsze rozwiązanie?

Edward już tego nie słuchał. Wstał i bez podania dłoni opuścił bar. Nie wiedziałem, czy za tydzień znów się pojawi zgodnie z wcześniejszą umową. Z wielu przeczytanych książek wiedziałem, że…

Kaci chodzą swoimi tajemniczymi ścieżkami

… i lepiej ich nie śledzić...

Kazimierz Polus mógł być jednym z tych kilkunastu morderców z zasądzonymi karami śmierci, którzy uniknęli okrutnych wyroków. Gdyby otrzymał wyrok skazujący na śmierć 3 lata później, uniknąłby kary. W 1986 roku karę śmierci w Polsce orzeczono prawomocnie w 13 przypadkach. W 1987 r. – w trzech. Rok później – tylko w jednym.

REKLAMA
Mężczyzna na krześle elektrycznym, 1908 rok (domena publiczna)

W 1987 r. powołano Komisję do Spraw Reformy Prawa Karnego. Przewodniczył jej Łukasz Balcer, ówczesny minister sprawiedliwości. To on w Sejmie zgłosił projekt moratorium na wykonywanie wyroków śmierci. Zaczął on obowiązywać rok później. Moratorium przewidywało zniesienie kary śmierci na 5 lat. Zawieszono przepisy o karze śmierci obowiązujące w naszym kraju od 1932 r. Ustawodawstwo przewidywało karę śmierci za najcięższe zbrodnie. Po II wojnie światowej, w okresie stalinowskim, znacznie rozszerzono ten katalog. W PRL-u obowiązywał przepis, na mocy którego można było skazać na śmierć osobę oskarżoną o przestępstwa gospodarcze. Ostatni kodeks karny przewidywał możliwość wymierzenia kary śmierci w siedmiu przypadkach:

1. zabójstwa 2. rozboju z użyciem broni palnej albo niebezpiecznego narzędzia 3. dywersji 4. sabotażu 5. zamachu terrorystycznego 6. zdrady 7. w przypadku żołnierza, który odmówił wykonania rozkazu

w „sytuacji bojowej”.

Tekst jest fragmentem książki Jerzego Andrzejczaka „Spowiedź polskiego kata”:

Jerzy Andrzejczak
„Spowiedź polskiego kata”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Aktywa
Liczba stron:
272
ISBN:
9788394652838

Publiczny spór o karę śmierci powrócił w trakcie obrad Okrągłego Stołu w 1989 r. Strona solidarnościowa domagała się reformy prawa karnego, w tym zniesienia kary śmierci. W kontraktowym Sejmie projekt utknął w tamtejszych komisjach. Ustawa amnestyjna z 1989 r. zamieniała orzeczone kary śmierci na 25 lat pozbawienia wolności. Choć moratorium obowiązywało, sądy nadal wydawały najwyższe wyroki.

W końcu Sejm przegłosował zniesienie kary śmierci. Senat zdecydował, że w nowym kodeksie karnym zastąpi ją dożywocie. Zniesienie kary śmierci było koniecznym warunkiem, aby Polska mogła stać się pełnoprawnym sygnatariuszem Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Był to pierwszy krok Polski na drodze do Unii Europejskiej.

– Nawet Karol Marks pisał, że „od czasów Kaina kara śmierci nigdy nie odstraszała” – argumentował Jan Maria Rokita z sejmowej mównicy.

W więzieniach w tym czasie przebywali polscy mordercy z zawieszonymi karami śmierci. W 1994 roku odwiedziłem ich wszystkich w zakładach karnych.

– Nie wiem…

Już mnie wysłali do piekła

– mówi Janusz N, odsiadujący 25 lat w Zakładzie Karnym we Wronkach. – Ale uciekłem diabłom z wideł! Przed dziesięciu laty Sąd Wojewódzki w Szczecinie wymierzył mi karę śmierci za współudział

REKLAMA

w podwójnym zabójstwie. Wiedziałem, jak wygląda ostatni dzień przed wieszaniem. Opowiadał mi „klawisz”, który był przy egzekucji mojego kolegi, mającego podobną jak moja kryminalną kartotekę. Zapisałem polski plan dnia egzekucji na kartce:

• Godzina 6:00 – pobudka;

• Godzina 7:00 – śniadanie: jedno jajko na twardo, chleb

z margaryną, czarna kawa;

• Godzina 13:00 – obiad: kasza, gulasz, kwaszony ogórek;

• Godzina 14:00 – półgodzinny spacer na więziennym dziedzińcu;

• Godzina 19:00 – straż więzienna wyprowadza skazańca

z celi na spotkanie z bratem w gabinecie naczelnika aresztu śledczego.

Skazaniec, zamiast z bratem, spotykał się z katem. Dalej wszystko przebiegało zgodnie z regulaminem wykonywania kary śmierci w PRL: ostatnie życzenie, ostatni papieros, ostatnie wejrzenie, ostatni oddech...

Egzekucja mordercy Williama Kemmlera, 1890 rok. Kemmler był pierwszą osobą, na której wykonano wyrok śmierci za pomocą krzesła elektrycznego (domena publiczna)

– Pamiętam swój pierwszy dzień po aresztowaniu. Od zdjęcia kajdanek rozpoczęła się moja okratowana kariera. W areszcie śledczym przed wejściem do celi otrzymałem więzienny kombinezon, coś, co miało przypominać poduszkę, oraz dwa brudne koce. Wtedy też odbyłem pierwszy dialog z „klawiszem”:

– Szczoteczka do zębów? – moje pierwsze pytanie.

– Więzień nie potrzebuje – odpowiedź.

– Mydło? – drugie pytanie.

– Niepotrzebne, bo i tak się wymydli! – odpowiedź.

– Papier klozetowy? – trzecie pytanie.

– Też się zużyje! – odpowiedź.

– Herbata? – czwarte pytanie.

– Miałeś u mamusi! – odpowiedź.

– Do wyroku sądowego żyłem nadzieją. Koledzy z celi mnie pocieszali: „Za mało zrobiłeś na kaes.

*To nie było twoje solowe rżnięcie”.

Po powrotach z sali rozpraw, podczas snów, jak na klatkach filmowych przesuwały mi się ruchome zdjęcia z okoliczności popełnienia podwójnej zbrodni. Wszystko zaczęło się od kłótni z „cinkciarzami”, którzy chcieli nas „przewalić” – za złote sygnety, dolara z plikiem pociętego papieru. Potem zaczęła się bójka i „kosy” poszły w ruch. Na miejscu zostały dwa „dewizowe” trupy.

– W ostatnim słowie oskarżonego poprosiłem sąd o darowanie życia. Nie wstydziłem się łez. Przed odczytaniem wyroku z nadzieją patrzyłem na sędziów. Z sentencji wyroku zrozumiałem tylko jedno zdanie: „(…) obu oskarżonym wymierzona zostaje kara śmierci i pozbawienie praw publicznych na zawsze”.

– Potem jeden z sędziów zapytał, czy zrozumieliśmy wyrok. Kiwnąłem tylko głową. W celi kumple pocieszali i sypali dowcipami:

– Nie martw się – żartowali. – Będziesz prosił o łagodniejszy wyrok. Śmierci...

Janusza N. nie trzeba było namawiać na rozmowę. Nie trzeba było mu zadawać pytań. To była jego spowiedź życia – jego prawda. Wystarczyło włączyć magnetofon i słuchać...

Tekst jest fragmentem książki Jerzego Andrzejczaka „Spowiedź polskiego kata”:

Jerzy Andrzejczak
„Spowiedź polskiego kata”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Aktywa
Liczba stron:
272
ISBN:
9788394652838
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Jerzy Andrzejczak
Dziennikarz, autor książki „Spowiedź polskiego kata”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone