Czy w Polsce miał miejsce blitzkrieg?
Czy istniała strategia blitzkriegu?
Studiując pobieżnie ze współczesnej perspektywy krótką historię III Rzeszy i II wojny światowej, można dojść do wniosku, że taka strategia faktycznie istniała. Część historyków po 1945 roku aktywnie lansowała teorię o tym, że blitzkrieg miał być przemyślaną i ukierunkowaną strategią. Jeśli wziąć pod uwagę dalekosiężne plany panowania nad światem i niewystarczający do osiągnięcia tego celu potencjał gospodarczy ówczesnych Niemiec, trzeba było przyjąć specyficzne założenia. Należało pokonać w sposób szybki i zdecydowany przeciwnika po przeciwniku. Zarówno polityka zagraniczna i wewnętrzna, jak i gospodarka oraz siły zbrojne połączone były w ramach tej strategii w spójną całość. Za sprawą strategii blitzkriegu mobilizowano tylko takie środki gospodarcze, osobowe i militarne, jakie były potrzebne do pokonania wyizolowanego wcześniej politycznie przeciwnika. Militarne działania miał cechować przede wszystkim element zaskoczenia i szybkości działania, co zapewnić miały nowe, połączone rodzaje broni. Dopiero powiększony za sprawą podbojów potencjał pozwalał na przejście ze strategii blitzkriegu do strategii wojny totalnej i rozpętania w ten sposób wojny światowej.
Patrząc z perspektywy kilkudziesięciu lat, które minęły od zakończenia wojny, cały ten opis wydaje się sensowny. Niestety dla jego agitatorów, jak wspomniani wcześniej Klein, Milward i inni, wnikliwa analiza problemu obnaża słabość tych kontrowersyjnych hipotez.
Strategia blitzkriegu była kuszącą, ale stworzoną post factum teorią, która – parafrazując Timothy’ego Masona – kombinację przypadkowych zdarzeń i realnych sukcesów zamieniła w przemyślaną koncepcję. Skrajna awanturniczość Hitlera, naciski wewnątrz NSDAP i zaskakujące wydarzenia w polityce zagranicznej połączone z militarnymi, błyskawicznymi podbojami nadały tej teorii blasku i sprawiły, że zaczęła ona wyglądać na prawdziwą.
W rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca. O ile z perspektywy operacyjnej, czyli czysto militarnej, blitzkrieg faktycznie odniósł pewien sukces, o tyle w ujęciu politycznym czy gospodarczym praktycznie nie istniał.
Biorąc pod uwagę wypowiedzi admirała Ericha Readera, pułkownika Kurta Thomasa czy generała Ludwiga Becka – cytowanych przez Karla-Heinza Freisera w jego książce Legenda blitzkriegu – spojrzenie na tę kwestię nabiera rumieńców. Dla niemieckich oficerów wyższego szczebla z lat poprzedzających wojnę sama koncepcja blitzkriegu, nawet w ujęciu wojskowym, jawiła się w najlepszym wypadku jako iluzja lub błędne założenie, a w najbardziej skrajnych – jako niedorzeczny sen. Tego typu mocne stwierdzenia wynikały przede wszystkim z ich doświadczeń z poprzedniej wojny, w której wyraźnie zarysował się paradygmat przewagi ognia nad manewrem, obaw natury logistycznej i sprzętowej, a także niedoceniania roli lotnictwa jako narzędzia wsparcia bezpośredniego. Fakt, że nie sprawdzono tej doktryny w boju sprawiał, iż większość dowództwa nie była skłonna ulec czarowi śmiałej koncepcji.
Gdy wojna rozgorzała w pełni, nawet w niemieckojęzycznej prasie („Weltwoche”, lipiec 1941) nadal wskazywano, że nie da się zawrzeć tej koncepcji w strategicznych ramach.
Czym dokładnie był blitzkrieg?
Zanim wyjaśnię, czym dokładnie był blitzkrieg, warto zwrócić uwagę na pewną semantyczną pułapkę pod postacią słowa „krieg” (niem. wojna). Jak pisał wspomniany powyżej Karl Heinz Frieser, urodzony w 1949 roku niemiecki pułkownik, badacz historii i wybitny znawca blitzkriegu, termin ten jest pewnym nadużyciem. Dzieje się tak z powodu rozległości pojęcia „wojna”, które w czasach, gdy termin ten powstał, miało już znaczenie o wiele szersze od militarnego. Terminy „Blitzoperationen” (niem. błyskawiczne operacje) czy „Blitzfeldzuge” (niem. błyskawiczne kampanie) byłyby bardziej odpowiednie, choć na pewno znacznie mniej chwytliwe.
Blitzkrieg to przede wszystkim koncepcja, która swój początek wiąże z ideą grup uderzeniowych, opracowaną przez Cesarstwo Niemieckie podczas I wojny światowej. Impas wojny okopowej skłonił niemieckich planistów do poszukiwania sposobów na jego przerwanie poprzez zastosowanie takiej taktyki przełamania frontu, która umożliwiłaby ponowne przejście z działań pozycyjnych do manewrowych.
Blitzkrieg miał być tym samym, jednak w znacznie szerszej skali, a rolę grupy uderzeniowej przyjmowały wielkie jednostki wojskowe działające na skalę operacyjną.
Najłatwiej wyjaśnić blitzkrieg jako koncepcję łączącą wielowiekową niemiecką tradycję wojny manewrowej i element zaskoczenia z wytworami nowoczesnej techniki – radiem, samolotem i czołgiem.
Nie bez znaczenia pozostawało również odrodzenie niemieckiego myślenia operacyjnego, tak bardzo poturbowanego przez wydarzenia na zachodnim froncie w czasie Wielkiej Wojny. To odrodzenie było możliwe dzięki kilku powiązanym ze sobą zjawiskom.
Po pierwsze, Niemcy odrzucili koncepcję linearną, według której należało za wszelką cenę utrzymać front w jednej linii, tak by nie narażać jego skrzydeł na działania przeciwnika, które mogłyby zagrozić tyłom. Wymuszało to prowadzenie operacji bez „oglądania się na flanki”, co z kolei zwiększało ogromnie ryzyko skutecznych kontrataków nieprzyjaciela. By zniwelować to ryzyko, należało jak najmocniej wbić się w głąb linii wroga, manewrując potężnymi jednostkami w podobny sposób, jak czynią to małe grupy żołnierzy podczas musztry na placu defiladowym. Zamiast, jak alianci w czasie I wojny światowej, koncentrować w punkcie ciężkości największe siły oraz odwody (rzucane do walki po osiągnięciu przełamania), Niemcy postanowili za sprawą mobilnych, samodzielnych grup szukać punktu najmniejszego oporu. Samowystarczalność zmechanizowanych związków operacyjnych miała pozwolić na dokonanie jak najgłębszego obejścia. Metoda blitzkriegu miała połączyć przełamanie frontalne, czyli formę natarcia, która poprzez uchwycenie obiektów w głębi narusza spoistość obrony przeciwnika, z manewrowym oskrzydleniem go i zamknięciem jego sił w okrążeniu.
Tekst jest fragmentem e-booka „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?” Krzysztofa Rozwadowskiego Kup e-booka TUTAJ!
Polecamy e-book Krzysztofa Rozwadowskiego pt. „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”:
W podejściu linearnym przełamanie oznaczało konieczność wypełnienia zdobytego przyczółka odwodami i wyrównanie linii frontu do zdobytego terenu tak mocno, jak było to możliwe. Koncepcja blitzkriegu zakładała dokonanie jak najszerszego okrążenia, w którym punktem wyjścia był punkt przełamania frontu. Tu tkwiła zasadnicza różnica pomiędzy nową ideą a doktryną niemiecką sprzed I wojny światowej.
Gdy Alfred von Schlieffen opracowywał swój śmiały plan oskrzydlenia armii francuskiej, który potem, w 1914 roku, niezbyt skutecznie próbował wdrożyć w życie Helmuth von Moltke (młodszy), odrzucił konieczność frontalnego przełamywania czegokolwiek. Blitzkrieg połączył tę śmiałą wizję z koniecznością przełamania za sprawą zmodyfikowanej taktyki grup uderzeniowych.
Pomimo oczywistego ryzyka związanego z otwartymi w ten sposób skrzydłami im dalej poruszano się od linii frontu, tym słabiej bojowo zorganizowane jednostki napotykano i tym większy efekt psychologiczny osiągano.
Po drugie, kultywowana w Niemczech doktryna wojenna opierała się na usilnym dążeniu do manewru oraz dużej samodzielności oficerów niższego szczebla. Więcej o znaczeniu tego faktu piszę w dalszej części rozdziału, tu wspomnę jedynie, że ze względu na kilka pokoleń wychowanych w tym duchu dowódców Niemcy zyskiwali dodatkową przewagę. Niemiecki dowódca nie tylko dążył za wszelką cenę do manewru, ale dodatkowo tradycja dużej samodzielności gwarantowała zachowanie dynamiki. Im dalej poruszano się w głąb terytorium nieprzyjaciela, tym trudniej było zapewnić sprawne rozkazodawstwo. Samodzielność dowódców zniwelowała ten kłopot.
Po trzecie, Niemcy nie tyle posiadali lepszy sprzęt niż alianci, ile umieli go znacznie lepiej wykorzystać. Ponieważ wojskom pancernym, łączności oraz Luftwaffe poświęcam oddzielne rozdziały, ten aspekt zostanie tu jedynie wspomniany. Użycie czołgów do osiągnięcia przełamania i oskrzydlenia zamiast wykorzystania ich jedynie w roli wsparcia piechoty pozwoliło na realizację szybkiego i niszczycielskiego okrążenia przeciwnika.
Wykorzystanie Luftwaffe w roli „latającej artylerii” pozwoliło na utrzymanie dynamiki ofensywy, którą niechybnie spowalniałoby oczekiwanie na dołączenie znacznie mniej mobilnych jednostek wsparcia ogniowego. Użycie lotnictwa bombowego w charakterze szturmowym mocno kłóciło się z ówczesną brytyjską czy francuską doktryną.
Duże nasycenie środkami łączności pozwalało w tej koncepcji na szybkie przekazywanie rozkazów i reagowanie. Wyposażony w radio i mający dużą samodzielność dowódca niemiecki mógł wykonać kilka śmiałych manewrów, zanim jego aliancki odpowiednik otrzymałby szczegółowy podpisany rozkaz.
Blitzkrieg to operacyjna koncepcja, w której wysoka kultura wojskowa oparta na inicjatywie, samodzielności, szybkości i zdecydowaniu połączona została z nowatorsko użytymi zdobyczami techniki. Wszystko to zapewniało ogromną skuteczność, o ile wykorzystano czynnik zaskoczenia.
Na koniec tej analizy warto zwrócić uwagę na to, że blitzkrieg jako spójna koncepcja nie zaistniał od razu w takiej formie jak przedstawiona powyżej. Czas zatem zmierzyć się z pytaniem, kto stał się jego pierwszą prawdziwą ofiarą…
Czy w Polsce miał miejsce blitzkrieg?
Jeśli zestawimy proces planistyczny, faktyczne przygotowania oraz przebieg walk podczas kampanii polskiej 1939 roku z analizą koncepcji blitzkriegu, musimy odpowiedzieć na to pytanie przecząco.
Jeżeli przyjąć, za zwolennikami teorii strategii blitzkriegu, że taka forma istniała jako koncepcja, to kampania polska nie spełnia założeń w niej zawartych. Gwoli przypomnienia: ukuta po wojnie, wątpliwa w ocenie współczesnych historyków hipoteza zakładała, że strategia ta istniała w niemieckiej armii przed II wojną światową, była przemyślana i opracowana, a jej rdzeń opierał się na czterech celach. Jednak żaden z nich nie został osiągnięty w roku 1939.
Po pierwsze, Polska nie została wyizolowana na arenie międzynarodowej. Próbowano to osiągnąć, jednak bez rezultatów. W momencie podjęcia przez Niemcy decyzji o rozwiązaniu kwestii spornych przy użyciu siły w marcu 1939 roku Polska związana była sojuszem z Francją, a chwilę później również z Wielką Brytanią. Wartość tych sojuszy można było kwestionować, zwłaszcza po kryzysie czechosłowackim, jednak nadal nie było mowy o izolacji. Ryzyko, że konflikt z Polską zamieni się w wojnę o szerszym niż lokalny charakterze, było wysokie i całkiem spora grupa niemieckich dowódców zdawała sobie z niego sprawę. Awanturnicza i lekceważąca postawa Hitlera, wspieranego przez ministra spraw zagranicznych III Rzeszy Joachima von Ribbentropa, wzięła górę nad chłodną kalkulacją. Choć żeby oddać sprawiedliwość, należy przyznać, że w przypływach pesymistycznego myślenia Hitler również obawiał się długotrwałej wojny na Zachodzie.
Tekst jest fragmentem e-booka „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?” Krzysztofa Rozwadowskiego Kup e-booka TUTAJ!
Polecamy e-book Krzysztofa Rozwadowskiego pt. „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”:
Po drugie, rzekoma strategia blitzkriegu w zakresie polityki wewnętrznej zakładała silną mobilizację społeczną. Również ten argument nie ma racji bytu w zderzeniu z faktami.
Nagonka na Polskę, która miała miejsce w niemieckich środkach masowego przekazu, rozpoczęła się dopiero pod koniec marca, a z pełną siłą wybuchła 10 sierpnia 1939 roku. Do marca tegoż roku w prasie niemieckiej obowiązywało swoiste embargo na jakąkolwiek propagandę skierowaną przeciwko Polsce. Incydenty antyniemieckie, do których dochodziło na terenie II RP, skutecznie wyciszano. Prasa niemiecka, począwszy od 1934 roku, aż po marzec 1939 roku, utrzymywała w stosunku do Polski ton neutralny, a nawet życzliwy. Rodzima prasa, nie licząc gazet opozycyjnych, odwzajemniała się tym samym zachodniemu sąsiadowi. Polityka zagraniczna Hitlera wobec Polski spotykała się wręcz z niezadowoleniem dużej części Niemców, co nie może dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę silne antypolskie nastroje panujące przez cały okres trwania poprzedniczki III Rzeszy, czyli Republiki Weimarskiej. Pomimo zadowolenia, jakie wywołało obranie przez Führera na wiosnę 1939 roku twardszej polityki wobec wschodniego sąsiada, wciąż istniała silna obawa niemieckiego społeczeństwa związana z wizją kolejnej wojny na dwa fronty. Wedle ówczesnych relacji spodziewano się raczej podobnego rozwiązania jak w przypadku Czechosłowacji, a nastroje obywateli III Rzeszy długo były dalekie od wojowniczych pomimo istniejącej wcześniej pogardy dla Polski, a teraz dodatkowo podsycanej. Nawet takie wydarzenie jak zawarcie paktu Ribbentrop-Mołotow interpretowano jako zwiastun pokoju, a nie wojny. Dlatego też ogromnym zaskoczeniem była decyzja rządu o reglamentacji części produktów, która spadła na mieszkańców Niemiec 24 sierpnia 1939 roku. W momencie gdy wojna z Polską wybuchła, niemieckie społeczeństwo dalekie było od euforystycznej postawy prezentowanej w pierwszych dniach Wielkiej Wojny dwie dekady wcześniej. Widać to szczególnie, gdy zapoznamy się z relacjami ówczesnych mieszkańców Niemiec, zachowanymi zarówno w formie oficjalnych wypowiedzi, jak i zapisków nieformalnych rozmów. W swoich wspomnieniach, przywołanych przez Roberta Forczyka, gauleiter Szwabii Karl Wahl tak opisywał początek wojny: „Nic z tego, co przeżyłem w 1914 r., nie dostrzegłem podczas tej podróży. Żadnego entuzjazmu, żadnej radości ani wiwatów. Gdziekolwiek by się nie poszło, wszędzie panował przygnębiający spokój, by nie powiedzieć głębokie przygnębienie. Wydaje się, że cały naród niemiecki ogarnęło paraliżujące przerażenie”
Po trzecie, strategia blitzkriegu zakładała, na co zwracał uwagę Frieser, szybkie i szerokie zbrojenia (Breitenrüstung) kosztem ryzykownej rezygnacji ze zbrojeń głębokich (Tiefenrüstung). Podejście to nie wytrzymuje porównania z danymi płynącymi z analizy gospodarki wojennej III Rzeszy w przededniu konfliktu z Polską.
Nie tylko w 1939, ale nawet w 1940 roku gospodarka Niemiec nadal zdradzała dużo więcej cech gospodarki pokojowej aniżeli wojennej. W tym obszarze ryzykanctwo Hitlera ustąpiło wobec strachu przed powtórką z czasów Wielkiej Wojny i niezadowolenia społecznego. Fakt ten powodował pewną frustrację w armii, czego dowodzą znamienne słowa niemieckiego generała Kurta Thomasa o tym, że „radioodbiornikami, odkurzaczami i sprzętem kuchennym nigdy nie pokonamy Anglii”. Nastawienie gospodarki na „szybką wojnę” musiało poczekać do 1941 roku, kiedy to w taki właśnie sposób zamierzano pokonać ZSRS.
Frieser w swym badaniu podstaw dotyczących rzekomej strategii blitzkriegu zauważa jeszcze jeden ciekawy fakt. Jeżeli istniałaby gospodarka blitzkriegu, trudno byłoby wytłumaczyć fakt, że jedynie 5% kontyngentu stali przeznaczono na wozy pancerne.
Było to dwa razy mniej, niż przewidziano na produkcję amunicji, a nawet mniej, niż planowano przeznaczyć na wytworzenie drutu kolczastego. Dla niemieckiej gospodarki priorytetem o najwyższym stopniu pilności były amunicja, narzędzia i obrabiarki. Na drugim miejscu uplasowały się łodzie podwodne i samoloty Ju 88, czyli środki walki mające na celu pokonanie Wielkiej Brytanii. Czołgi znalazły się na przedostatnim miejscu, chociaż to przecież one, zdaniem zwolenników teorii strategii blitzkriegu, miały stanowić główny oręż jej realizacji. Natomiast zdaniem generała Franza Haldera w Niemczech co miesiąc brakowało ogromnej ilości stali i prochu.
Ostatni z celów, militarny, opierał się głównie na zaskoczeniu i użyciu połączonych rodzajów broni. O ile taki cel (zaskoczenie) można było uzyskać w marcu 1939 roku, gdy Hitler sondował możliwość zbrojnego ataku zarówno na kadłubkowe państwo czeskie, jak i Polskę, o tyle we wrześniu o zaskoczeniu nie było już mowy.
Niemcy zakładali początkowo, zanim dokonali aneksji pozostałej części Czechosłowacji, że atak będzie niespodziewany i przeprowadzony z pełnego zaskoczenia, a także bez mobilizacji rezerwistów. Dzięki wdrożonemu rok wcześniej systemowi „przyspieszonej gotowości marszowej” większość jednostek Wehrmachtu byłaby gotowa do wymarszu z koszar w 12 godzin po otrzymaniu rozkazu. Oczywiście w niepełnych stanach osobowych i sprzętowych, jednak i tak uzyskano by przewagę w wyniku zaskoczenia.
Tekst jest fragmentem e-booka „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?” Krzysztofa Rozwadowskiego Kup e-booka TUTAJ!
Polecamy e-book Krzysztofa Rozwadowskiego pt. „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”:
Do uderzenia na Polskę planowano użyć pięciu armii, w tym jednej w charakterze odwodu. Dwie kolejne miały zająć Czechosłowację, a następne dwie – prowadzić działania osłonowe na zachodniej granicy Rzeszy. Atak na Polskę podzielono na dwa etapy: zajęcie celów ograniczonych (plan Z) oraz walki rozstrzygające (Wielka Operacja). Ponieważ teren Czechosłowacji nie mógł być wtedy użyty (jak we wrześniu) do wyprowadzenia ataku, podstawowym założeniem planu Z było wywalczenie lepszych pozycji wyjściowych przed rozpoczęciem fazy drugiej. By zrealizować ten cel, należało zająć korytarz pomorski i górnośląski obszar przemysłowy, a następnie uniemożliwić polskim jednostkom działanie na zachód od Wisły i zepchnąć je do defensywy na terenie pomiędzy Bugiem a królową polskich rzek.
Niemcy liczyli się z kontratakami polskich jednostek zmobilizowanych na wschód od Bugu, dlatego część dywizji niemieckich stanowiących pierścień okrążenia miała zostać zwrócona na wschód, by uformować linie obrony dla jednostek niemieckich zajętych likwidacją polskiego oręża. Poważnie liczono się też z potencjalną interwencją sowiecką w charakterze… sojusznika Polski.
Dokumenty będące w posiadaniu badaczy od lat 60. XX wieku, stanowiące część teczki osobowej pułkownika Friedricha Sixta (odpowiedzialnego za komórkę organizacyjną Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych, Handakte Sixt, Bundesarchiv-Militärarchiv), wyraźnie wskazują na gotowość do podjęcia bardzo wysokiego ryzyka przez Oberkommando des Heeres (OKH) – niemieckie Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych od 1935 do 1945 roku – w celu siłowego rozwiązania konfliktu na linii Berlin–Praga i Berlin–Warszawa.
Cytując doktora Tomasza Wesołowskiego z Wydziału Historii i Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie w Białymstoku:
[…] zaprezentowany scenariusz akcji przeciw Polsce był obarczony olbrzymim ryzykiem militarnym. Próba uzyskania absolutnego zaskoczenia operacyjnego przeciwnika, atak rozpoczynany wyłącznie częścią sił stanu pokojowego (6 korpusów z 15 dywizjami), pędzący przed siebie „taran” złożony z 5 dywizji pancernych i 3 zmotoryzowanych, fatalne tempo mobilizacji wojsk 3. fali – to sygnały, że hazardowy sposób działania Hitlera w polityce międzynarodowej zaczynał wówczas udzielać się także Sztabowi Generalnemu Wojsk Lądowych.
Gdyby doszło do realizacji tego planu, prawdopodobnie wynik starcia Wojska Polskiego z Wehrmachtem nie zmieniłby się, jednak porażka byłaby dla nas znacznie bardziej dotkliwa.
Ze względu na przeprowadzoną w marcu mobilizację alarmową i udzielone przez Wielką Brytanię gwarancje stało się jasne, że nie będzie już możliwe uzyskanie operacyjnego zaskoczenia, a Polacy zbrojnie odeprą wszelkie próby aneksji Wolnego Miasta Gdańska, nie mówiąc o naruszeniu terytorium Rzeczypospolitej.
Dodatkowo wiele faktów świadczy o tym, iż Polacy dalecy byli od zaskoczenia samą potencjalną agresją. Wskazują na to chociażby budowane w przyspieszonym trybie fortyfikacje (np. pod Mławą), zwiększenie kontyngentu składnicy na Westerplatte już w marcu 1939 roku, a latem także rozbudowa umocnień. Wspomniana już mobilizacja alarmowa również stanowi dowód na to, że strona polska właściwie rozumiała zbliżające się zagrożenie. Utworzenie w lipcu 1939 roku Armii „Karpaty”, nawet biorąc pod uwagę jej szczątkowy charakter, sygnalizowało świadomość zagrożenia od strony Słowacji. W swoich studiach nad Fall Weiss wspomniany już doktor Wesołowski słusznie zauważa, że niemiecki wywiad na bieżąco monitorował ruchy mobilizacyjne w Wojsku Polskim, na koniec lipca zaś wysnuł niepokojące dla OKH hipotezy o potencjalnym silnym zgrupowaniu rezerwowym, rzekomo tworzonym na północ od Narwi i Wisły czy na obszarze Pomorza. Trudno przy takich wnioskach o uprawomocnienie stwierdzenia o możliwości operacyjnego zaskoczenia Polaków.
Gdy 10 sierpnia Niemcy odwołali ambasadora w Warszawie, nikt już nie mógł mieć wątpliwości, że wojna wisi w powietrzu. Pomimo że do końca sierpnia istniały chociażby iluzoryczne szanse na zażegnanie konfliktu, stan zagrożenia narastał od dobrych kilku miesięcy. Jasne jest, że inaczej niż wiosną 1941 roku w Jugosławii czy Grecji, w przypadku kampanii polskiej o uzyskaniu przez Wehrmacht efektu zaskoczenia nie mogło być mowy. Gdyby Niemcy zaatakowali Polskę planowo 26 sierpnia, mogli uzyskać większą przewagę niż 1 września (3:1 zamiast 2:1) i mieć szansę na zniszczenie polskiego lotnictwa na ziemi, jednak wzmożona koncentracja jednostek nieprzyjaciela była pod nadzorem polskiego wywiadu od lipca. Decyzja Hitlera o przełożeniu ataku być może nadała kampanii polskiej mniej jednostronny charakter, jednak prawdziwe zaskoczenie Niemcy mogli uzyskać do marca 1939 roku – fakty wskazują, iż po tym czasie nie było to już możliwe.
O rzekomym współdziałaniu połączonych rodzajów broni więcej w następnym rozdziale. Jak wynika z powyższego, nawet jeżeli przemyślana strategia blitzkriegu istniała, to nie znalazła zastosowania podczas walk na polskiej ziemi jesienią 1939 roku.