Czym był rewizjonizm?
Ten tekst jest fragmentem książki Rafała Stobieckiego „Jerzego Giedroycia przygoda z rewizjonizmem”.
Wydaje się, że sensowna dyskusja na temat pojęcia „rewizjonizmu” jest możliwa, pod warunkiem wstępnego choćby zaakceptowania trzech założeń.
Po pierwsze, że historia rewizjonizmu jest częścią wielokrotnie analizowanego sporu o PRL. Początkowo, ryzykując pewne uproszczenie, koncentrował się on wokół paradygmatu totalitarnego, w którym kluczem do zrozumienia rzeczywistości polskiej po 1945 r. była sfera ideologii i kwestia narzucenia społeczeństwu obcego modelu stosunków społecznych. Był to obraz zdominowany przez historię idei i historię polityczną, uprzywilejowujący spojrzenie „od góry”.
Od jakiegoś czasu jest on poddawany krytyce przez kolejną generację badaczy, często spoza cechu historyków. Ten sposób myślenia inspirowany jest wywodzącym się z amerykańskiej sowietologii paradygmatem rewizjonistycznym, nazywanym też podejściem modernizacyjnym. W centrum zainteresowania tego modelu pozostaje historia społeczna, często dzieje lokalnych społeczności, perspektywa historii widzianej „od dołu”.
Próbując rozwikłać naturę polskiego rewizjonizmu i jego losy, powinniśmy założyć, że Polska Ludowa nie była po prostu „sowiecką okupacją”, ale że można ją traktować na przestrzeni kilkudziesięciu lat jako ułomną formę polskiej państwowości, a tym samym akcentować jej takie czy inne atrybuty suwerenności, szczególnie w zakresie polityki wewnętrznej. Inaczej mówiąc, nadać jej pewne cechy podmiotowości, a żyjącym wówczas ludziom poczucie sprawczości. Oznacza to także, że partyjne elity, związane z Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą, były, nie tylko i wyłącznie, realizatorami zaleceń Moskwy, ale miały stosunkowo duży zakres autonomii, pozwalający na prowadzenie własnej, choćby niezgodnej z aspiracjami społeczeństwa polityki. Magdalena Mikołajczyk zwróciła uwagę na inny aspekt interesującego mnie kontekstu. Jej zdaniem w historiografii dziejów najnowszych mamy do czynienia ze „specyficznym, ustrojowym i politycznym teleologizmem”, połączonym z „progresywizmem”. Ten ostatni, usunięty z myślenia ekonomicznego, stał się „sposobem ilustrowania powojennego półwiecza, z tym, że celem osiąganym był system demokratyczny” i „uwolnienie rozwoju społeczeństwa obywatelskiego”. Ten typ dyskursu oparty jest na „eksponowaniu inteligenckiej kontestacji” i podkreślaniu jej zasług dla stopniowej demokratyzacji systemu. Taki sposób myślenia obecny jest w pracach, których autorzy często różnią się zasadniczo sympatiami politycznymi. Odmienny typ teleologizmu obowiązuje w dyskursie odwołującym się do idei narodowo-katolickiej wspólnoty, „skutkiem czego rola intelektualistów z lewicową, partyjną przeszłością, na jakimkolwiek etapie nie zostałaby zerwana, jest marginalizowana, a oni sami pozostają za wsze w cieniu własnej przewiny”.
Z kolei to ostatnie podejście czerpie m.in. z poglądów Leopolda Tyrmanda, który w Cywilizacji komunizmu (1972) rozprawiał się z rewizjonizmem, zarzucając jego zwolennikom cynizm i hipokryzję. Podkreślał, że jego korzenie tkwiły w stalinizmie i „jego moralnym lub pseudomoralnym przeobrażeniu”, „były stalinowiec nie wykazuje więc skruchy za to, że służył złu, lecz natychmiast domaga się uznania, szacunku, zainteresowania za to, że już nie służy złu”. Konkludując, L. Tyrmand uznał rewizjonizm za sztuczny twór „partyjnych intelektualistów”.
W połowie lat 90. ubiegłego wieku, zagadnienie rewizjonizmu po jawiło się w związku z dyskusją nad książką A. Friszkego o opozycji politycznej w PRL. Autor wprowadził w niej podział na „opór” i „opozycję polityczną”. Ten pierwszy powiązał ze „spontanicznym, niezorganizowanym i niekreowanym sprzeciwem wobec narzuconego porządku, politycznego, ideologicznego, często połączony z obroną tradycyjnych wartości”. Opozycja zaś to „świadome, zaplanowane, oparte na pewnym programie, działanie organizacyjne lub intelektualne na rzecz obalenia systemu lub jego reformy (podkr. R. S.) w kierunku ograniczenia władzy partii i przywracania podmiotowości społeczeństwa”. Do tak rozumianej opozycji warszawski historyk zaliczył m.in. rewizjonistów, ale także np. Kluby Inteligencji Katolickiej czy Klub Krzywego Koła.
W roli głównego adwersarza wystąpił Tomasz Strzembosz, który zarzucił A. Friszkemu błędne i nieostre zdefiniowanie kategorii opozycji, pominięcie szeregu inicjatyw sprzeciwu wobec władzy związanych z Kościołem katolickim i niezależnymi kręgami harcerstwa oraz nieuzasadnione preferencje dla środowisk „opozycji wewnątrzsystemowej”. Z mojego punktu widzenia kluczowe znaczenie miał fakt, że T. Strzembosz odmówił de facto rewizjonistom prawa do nazywania się opozycją i ironicznie pisał, że „była to «opozycja» Jasia wobec Józia, kółka Kasi wobec grupy Mieczysława”. Stanowisko T. Strzembosza nie było wówczas odosobnione. Już wcześniej krytycznie na temat rewizjonizmu wypowiadali się politycy i publicyści sympatyzujący z szeroko rozumianą prawicą.
Po drugie, poważna dyskusja o znaczeniu rewizjonizmu, uchwycenia jego roli jako ideowej alternatywy dla polityki Władysława Gomułki, wymaga uznania historycznego znaczenia wydarzeń 1956 r. dla dalszej ewolucji systemu społeczno-politycznego panującego w Polsce. Inaczej mówiąc, przyjęcia różnie artykułowanego w literaturze przekonania, że wydarzenia w Poznaniu, a następnie „październikowa odwilż”, mniej lub bardziej gruntownie zmieniły Polskę. Zmieniły w tym sensie, że rozpoczęła się ewolucja w stronę detotalitaryzacji, że krytyka stalinizmu nie miała tylko charakteru powierzchownego. Stanowisko to w latach 90. sformułowali m.in. Andrzej Walicki i Krzysztof Pomian. Podkreślili oni znaczenie cezury 1956 r. i stwierdzili, że po październiku nastąpiła w Polsce zasadnicza zmiana systemu społeczno-politycznego. Pomian pisał o przejściu od totalitaryzmu do autorytaryzmu. Walicki nazywał okres po 1956 r. „fazą posttotalitarną” i operował pojęciem „niekomunistycznej wersji «realnego socjalizmu»”. W takim myśleniu mieści się jego teza, że przemiany, które wówczas zaszły, miały charakter trwały i oznaczały ewolucję od totalitaryzmu w stronę autorytaryzmu. Jednym słowem rok 1956 miał kluczowe znaczenie dla historii Polski, a nie oznaczał tylko zmiany formuły „okupacji” z bardziej na mniej dotkliwą. W sposób bardziej zniuansowany, zasygnalizowaną wcześniej interpretację zdaje się podzielać Paweł Machcewicz, podkreślając:
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Rafała Stobieckiego „Jerzego Giedroycia przygoda z rewizjonizmem” bezpośrednio pod tym linkiem!
trzeba się wystrzegać determinizmu, który by sugerował, że po 1956 r. to ewolucja szła w jedną stronę, że tylko się poprawiało. Nie, nic podobnego. Niemniej uważam, że te fundamentalne zmiany, jak: dekolektywizacja, autonomia Kościoła, rozluźnienie zależności od Moskwy, koniec sowietyzacji, rozumianej jako ingerencja sowiecka we wszystkie sprawy wewnętrzne, czy narzucanie wzorców sowieckich, otwarcie na kontakty z Zachodem, przynajmniej dla naukowców, ludzi kultury, autonomia życia prywatnego – to były fundamentalne zjawiska, które stały się podstawą funkcjonowania społeczeństwa przez kolejne dziesięciolecia.
Pogląd ten bywa niekiedy kwestionowany, szczególnie w obrębie oficjalnej polityki historycznej do niedawna firmowanej przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Dotyczy to dwóch kwestii. Z jednej strony podkreślanie znaczenia zmian, jakie miały miejsce w 1956 r., kwestionuje „opowieść o trwającej w latach 1944–1989 okupacji sowieckiej”. Z drugiej zapatrzenie w insurekcyjną wizję dziejów Polski nakazuje przeciwstawianie wydarzeń poznańskich, określanych coraz częściej mianem „powstania”, zmianom, które jakoby dokonały się jedynie w elicie władzy komunistycznej.
Wreszcie po trzecie, spór wokół rewizjonizmu wiąże się nierozerwalnie z dyskusją wokół roli marksizmu w powojennej Polsce, zarówno w rozumieniu ideologii legitymizującej panujący w PRL system społeczno-polityczny, jak i w sensie wszechwładnie panującej do 1956, a później także zachowującej swoją dominującą pozycję, teorii naukowej. W tym znaczeniu historia rewizjonizmu jest integralną częścią dziejów recepcji marksizmu w Polsce o 1945 r. Marginalizowanie jego roli w życiu społecznym, traktowanie go jedynie jako ideologicznego narzędzia zniewalającego i indoktrynującego społeczeństwo utrudnia, czy wręcz niekiedy uniemożliwia, debatę na temat blasków i cieni rewizjonizmu.
Rewizjonizm. Wersja „oficjalna”
W oficjalnych wypowiedziach kategoria „rewizjonizmu” pojawiła się na fali dyskusji toczonych w czasie „odwilży”, w kontekście narastającej rywalizacji wewnątrz partii różnych środowisk i grup interesów. Z czasem, walka z rewizjonizmem stanie się symbolem odchodzenia od październikowych reform. Początkowo jego znaczenie było nieostre. Jak można przypuszczać, po raz pierwszy użył tego pojęcia Jerzy Morawski, kojarzony z grupą puławską, w referacie Niektóre problemy walki przeciwko dogmatyzmowi i rewizjonizmowi, wygłoszonym na Centralnym Kursie Partyjnego Aktywu Propagandowego 16 lutego 1957 r. Zasygnalizowany w tytule po dział miał być nową wersją opozycji „Natolin” i „Puławy”, konfliktu między „stalinistami” i „reformatorami”. Zdaniem Morawskiego, niebezpieczeństwo rewizjonizmu polega na tym, że „nie tylko ataku je on błędy dawniej popełnione, ale i podstawy na których nasz ruch się opiera (…) sprzyja siłom, które pragną nas cofnąć (…) do ustroju burżuazyjnego, mimo że wielu rewizjonistów mianuje samych siebie rzekomo najdalej wysuniętą forpocztą postępu”. W wystąpieniu Morawskiego zwraca uwagę swoiste iunctim, jakie łączy oba stanowiska, czy jak mówił „wzajemna zależność między obu odstępstwa mi”. Zwrócił uwagę, że „choć wzajemnie siebie zwalczają, to przecież równocześnie wzajem się żywią i umacniają”. Stanie się to leitmotivem propagandy partyjnej w latach następnych. Istotny jest także fakt, że w referacie znaczenie rewizjonizmu zostało sprowadzone do walki wewnątrzpartyjnej, co siłą rzeczy eksponowało jedynie jego treści polityczne.
Wspomniana nieostrość, wieloznaczność pojęcia „rewizjonizm” widoczna jest także wyraźnie w trakcie dyskusji w redakcji „Po prostu” 2 marca 1957, z udziałem m.in.: Romana Zimanda, Leszka Kołakowskiego, Romana Werfla, Stefana Żółkiewskiego, Ryszarda Turskiego i Andrzeja Werblana. Podjęte w jej trakcie próby definiowania rewizjonizmu były chaotyczne i powierzchowne. Nawiązywały zarówno do koncepcji E. Bernsteina, jak i do współczesnych odniesień (rewizjonizm jako program „lewicy partyjnej”). Starano się odróżnić rewizjonizm w nauce od rewizjonizmu w ideologii, wreszcie w bieżącej polityce. Krytyka L. Kołakowskiego autorstwa R. Werfla była jeszcze nieśmiała i ograniczona.
Sytuacja zmieniła się wiosną 1957 r. 15 maja na IX Plenum KC PZPR głos zabrał sam W. Gomułka. Stwierdził, że rewizjonizm to „zniekształcenie marksizmu przez wprowadzanie do jego nauki błędnych i fałszywych tez (…) to zespół fałszywych poglądów, sprowadzających się w swej istocie do negowania potwierdzonych przez życie, obiektywnych prawidłowości życia społecznego lub podważania pod stawowych doświadczeń rewolucyjnego ruchu robotniczego, mających powszechne zastosowanie na danym etapie rozwoju historycznego”. Kołakowski tak po latach to komentował:
w tym przemówieniu na plenum Gomułka jako rewizjonistów wymienił też (obok Kołakowskiego – R. S.) z nazwiska Wiktora Woroszylskiego i Romana Zimanda. Oni nie wiedzą – mówił, że rewizjonizm już istniał, powtarzają to co Bernstein głosił. Oczywiście nie czytał nigdy Bernsteina, i nie miał pojęcia, o co mu chodziło, wiedział tylko, że było takie słowo „rewizjonizm”. Gomułka był prostakiem, ale jak wszyscy komuniści – siedząc w więzieniu, coś tam czytał. I zapamiętał, że jakiś Bernstein o rewizjonizmie mówił.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Rafała Stobieckiego „Jerzego Giedroycia przygoda z rewizjonizmem” bezpośrednio pod tym linkiem!
Na X Plenum KC PZPR, 24 października 1957 r., w kolejnym ideologicznym referacie W. Gomułka nawiązał „błyskotliwie” do swoich wcześniejszych uwag. Jak w wielu innych sytuacjach, można się „zachwycać” metaforyką pierwszego sekretarza. Oto kilka przykładów. Gomułka dowodził m.in.:
nie ulega wątpliwości, że pożywką, która sprzyjała i zawsze sprzyja bujnemu rozkwitowi rewizjonizmu, jest dogmatyzm i sekciarstwo. Byli w naszych szeregach, czy też są jeszcze dzisiaj towarzysze, którzy nieraz w skrytości ducha uważali, że rewizjoniści przyczyniają się do likwidacji dogmatyzmu. Pogląd taki jest z gruntu fałszywy i błędny. Grypy, nawet w najcięższych objawach, nie leczy się gruźlicą. Dogmatyzmu nie leczy się rewizjonizmem. Rewizjonistyczna gruźlica może tylko spotęgować dogmatyczną grypę. Jeśli partia nasza odrzuciła dogmatyzm i sekciarstwo, nie ma w tym żadnej zasługi rewizjonistów. Partia dokonała tego własnym, marksistowsko-leninowskim mózgiem (podkr. R. S.). Rewizjonizm zaś, który rozkwitł na glebie dogmatyzmu, nie tylko w niego nie godzi, lecz sam przez się stanowi doskonałą glebę do kultywacji dogmatyzmu. Układ sił w naszej partii wyraźnie wskazuje, że skuteczne zwalczanie rewizjonizmu niezmiernie ułatwi przezwyciężenie dogmatyzmu.
Dalej W. Gomułka podkreślił, że dla „skrzydła rewizjonistów, najbardziej reprezentatywne było czasopismo «Po prostu»”, to oni byli głównymi „sprawcami zamieszania ideologicznego w partii”, to oni „zakwestionowali budowę socjalizmu nie tylko w Polsce, lecz w ogóle we wszystkich krajach socjalistycznych”. Konkluzja jego wywodów nie pozostawiała żadnych wątpliwości: „nie chcemy mieć w partii żadnych skrzydeł, żadnych grup. Partia musi być jednolita (…) Rewizjonistyczne skrzydło musi zostać od partii odcięte. Na takich skrzydłach partia, Polska Ludowa i socjalizm mogłyby zalecieć tylko do przepaści”.
Przywołana wyżej, niezbyt wyszukana „medyczna” i „lotnicza” metaforyka, rozpętała ideologiczną burzę, stając się początkiem co raz ostrzej formułowanych propagandowych i politycznych oskarżeń o „rewizjonizm”, kierowanych wobec nieprawomyślnych członków partii. Rozpoczęta przez W. Gomułkę taktyka „cięcia po skrzydłach” weszła w nową fazę. Wrogiem partii stawał się przede wszystkim rewizjonizm. W roli dziejowego demiurga został obsadzony „marksistowsko-leninowski mózg Partii”, który personifikował sam pierwszy sekretarz. To on decydował, co jest, a co nie jest zgodne z mityczną „linią partii”. Tym samym pojęcia „rewizjonizm”, „rewizjoniści” stały się politycznym epitetem, wprzęgniętym w walkę wewnątrzpartyjną. „Rewizjonizm” urósł do miana groźnej herezji w ruchu komunistycznym; zdaniem M. F. Rakowskiego, na podobieństwo najpotężniejszej z nich, trockizmu. Jak zauważył dużo później Bronisław Baczko, sam deklarujący się jako jeden z rewizjonistów, to nie pierwszy raz pejoratywna etykieta przyklejona przez przeciwników pewnego prądu ideowego czy intelektualnego stała się jego nazwą obiegową.
Do tych kwestii, m.in. rozróżnienia między „rewizjonizmem” a „dogmatyzmem”, W. Gomułka wielokrotnie wracał w swoich wystąpieniach w latach następnych. W często przywoływanym przemówieniu na spotkaniu z warszawskim aktywem partyjnym z 19 marca 1968 r., jednym z „bohaterów” uczynił nawet J. Mieroszewskiego, „redaktora paryskiej «Kultury» finansowanej przez wywiad amerykański”. Gomułka „odkrył prawdziwe intencje” jego publicystyki, która miała służyć „zeuropeizowaniu” Związku Radzieckiego i krajów demokracji ludowej przez… „rewizjonistów”.
Od momentu zdefiniowania przez pierwszego sekretarza „prawdziwego” oblicza rewizjonizmu, mieliśmy do czynienia z dwoma rozumieniami interesującego mnie pojęcia. Jacek Kuroń tak charakteryzował tę sytuację:
rewizjonizm powołany został do życia przez kierownictwo partii (wyróżnienie – R. S.), które musiało zidentyfikować wroga. Ale rewizjoniści rzeczywiście istnieli. To byliśmy my – marksiści, którzy po śmierci Stalina zaczęli szukać czegoś nowego, innego niż im ofiarował zakrzepły oficjalny marksizm. Kiedy w roku 1953 wyleciałem z aparatu i z partii, zacząłem gromadzić różnych ludzi, żeby razem coś robić. Skrzyknęliśmy się z Krzysztofem Pomianem, Romanem Zimandem, Andrzejem Garlickim, Teresą Monasterską i jeszcze kilkoma wspaniałymi osobami (…) Doszliśmy do wniosku, że rewolucję zniszczyły kolektywizacja i wojna z chłopami, która oddała władzę aparatowi. Takie myślenie to był klasyczny intelektualny rewizjonizm polegający na rewidowaniu systemu stali nowskiego. Ale w świadomości społecznej rewizjoniści to byli przede wszystkim Puławianie, w odróżnieniu od Natolińczyków nazywanych dogmatykami.
Uwaga ta dobrze koresponduje z interpretacją R. Zimanda, który w dyskusji na temat rewizjonizmu, przy całym swoim krytycyzmie wobec własnego weń zaangażowania (określano go mianem „wściekłego rewizjonisty”), postulował rozróżnienie terminów „rewizjonizm” i „rewizjonista” w cudzysłowie lub bez. W tym pierwszym przypadku pisał o rewizjonizmie w oparciu o „kryterium instytucjonalne”, gdzie wymienione terminy nie dawały możliwości rozpoznania żadnych po staw lub idei i stanowiły „formułę komunistycznej liturgii oraz za klęcie należące do partyjnej magii”. Drugie rozumienie (bez cudzy słowu) R. Zimand rezerwował dla konkretnych osób. W jego definicji „rewizjonistą jest człowiek, który wierzy w możliwość naprawienia socjalizmu i nie zadaje sobie pytań dotyczących podstaw systemu i doktryny”.
W latach następnych, w propagandzie partyjnej „rewizjonizm” stał się synonimem pojęcia wędrującego, wielokrotnie zmieniające go znaczenie w zależności od tego – kto, kiedy, w jakim celu go używał. Zbitka pojęciowa „rewizjonista-syjonista” wyrastająca z klimatu marca 1968 r. to najbardziej spektakularny przykład. Wiele innych dostarcza obszerna literatura propagandowa, poświęcona walce z „rewizjonizmem”, publikowana w czasach PRL.