Czym jest historia publiczna?

opublikowano: 2017-09-14 18:54
wolna licencja
poleć artykuł:
Historia, wiedza historyczna, zawód historyka zwykle kojarzy się z bibliotekami, archiwami, opasłymi tomami książek. Tymczasem amerykańskie i australijskie badania pokazują, że większość ludzi czerpie swoją wiedzę o przeszłości nie z książek, lecz z filmów i telewizji...
REKLAMA

Ponad 80% badanych wskazywało, że w ciągu roku poprzedzającego ankietę oglądało co najmniej jeden program lub film telewizyjny o tematyce historycznej. Do tego dochodzą jeszcze ostatnio gry komputerowe czy szerzej – gry wideo. To już przemysł, porównywalny do przemysłu kinowego z Hollywood, z milionowymi nakładami flagowych tytułów i miliardowymi (w dolarach) zyskami producentów.

Całe serie gier odnoszą się – w różnym stopniu – do historii, od niemal edukacyjnej Cywilizacji przez World of Tanks czy osadzony w jakimś stopniu w realiach historycznych Assassin’s Creed. Modne stały się też rekonstrukcje historyczne – pikniki, wioski, turnieje rycerskie, z największą w Polsce – bitwą pod Grunwaldem. A jak jest z czytelnictwem książek, to wiemy na przykład z badań Biblioteki Narodowej: w 2016 r. tylko 37% Polaków przeczytało jakąkolwiek książkę.

Co robi zawodowy historyk, gdy styka się z tego rodzaju nieksiążkowymi przedsięwzięciami czy produkcjami? Czy skacze z radości, że ludzie interesują się przeszłością? Nie, najczęściej – i to działa prawie jak odruch – budzi się w nim duch recenzenta, który sprawdza, na ile wiernie jest tam odtwarzana rzeczywistość sprzed lat. Czy odpowiada ona temu, co ustalili badacze: od szczegółów ubioru czy uzbrojenia, po ogólne koncepcje dziejów? Najczęściej jest tym mocno rozczarowany. Ubolewa, że ludzie się dają nabrać na taką marną rozrywkę, zamiast czytać poważną literaturę. I wraca do swojej pracy.

Podobnie nauczyciel historii – on z kolei sprawdza, co z tego nadaje się do wykorzystania na lekcji. I na ogół też stwierdza, że niewiele, bo żeby się nadawało, musi jak najwierniej odzwierciedlać ustalenia zawodowych historyków. A skoro nie odzwierciedla, to lepiej nie spaczyć uczniom wizji przeszłości.

Niezależnie jednak od tego, czy zawodowi historycy te wszystkie przedsięwzięcia pochwalają, czy odrzucają, one obiektywnie istnieją. Cieszą się zainteresowaniem odbiorców i rozbudzają czy podtrzymują zaciekawienie przeszłością u zwykłych ludzi. Mimo, że nie mieszczą się w tradycyjnej, szkolno-akademickiej wizji historii i zawodu historyka.

"Historia" obraz Fredericka Dielmana z 1896 r. (domena publiczna)

Do takiego też wniosku – że to wszystko wiąże się z przeszłością, ale się nie mieści w zwykłej historii – doszli ponad czterdzieści lat temu Amerykanie, przede wszystkim ci absolwenci uniwersyteckiej historii (często po doktoracie), którzy zawodowo związali się nie ze szkołą czy uczelnią (bo nie było tam dla nich miejsca), lecz z pracą muzeach, parkach narodowych czy mediach.

REKLAMA

Uznali oni, że to, czym się zajmują, wprawdzie wymaga przygotowania historycznego, ale nie tylko tego. Że poza wiedzą o przeszłości trzeba mieć tyle innych, specyficznych kompetencji, że można już mówić o nowym zawodzie i nowej dyscyplinie, którą nazwali public history – czyli historią publiczną. Mówi się o niej, że jest to historia: for the public, by the public, with the public, of the public: dla ludzi, przez ludzi, z ludźmi i o ludziach.

Dla ludzi

Celem public history jest dotarcie z przekazem o przeszłości do szerokich rzesz odbiorców, przy czym nie chodzi o to, aby ich do tego zmusić np. przez obowiązkowy kurs historii na wszystkich kierunkach studiów, jak bywało i chyba wciąż bywa w Rosji. Należy ich zachęcić, żeby chcieli przyjść np. do muzeum, przyjechać na piknik średniowieczny, obejrzeć film, kupić książkę czy grę oraz podzielić się wrażeniami (najlepiej pozytywnymi) w Internecie. By angażowali swój czas i pieniądze w to, co dla nich przygotowujemy.

Do tego trzeba znać potrzeby odbiorców i się do nich dostosowywać. Jeśli wiem, że żyjemy w kulturze obrazkowej, to nie porywam się z motyką na słońce i nie próbuję odwrócić tego trendu, pisząc jeszcze grubszą (ale w moim przekonaniu pasjonującą) książkę, lecz zatrudniam grafika i staram się mówić przy pomocy obrazków. Jeśli psychologia podpowiada, że dzieci lubią działać, manipulować, że muszą się ruszać, to nie stwierdzam, „ale muzeum ma inne wymagania, a jak ktoś nie chce się dostosować, to niech nie przychodzi”, tylko wprowadzam na wystawie elementy interaktywne.

Dostrzegły to współczesne muzea, na przykład bliskie mi Centrum Historii Zajezdnia we Wrocławiu, gdzie nie ma w gablotach zabytków z krótkim podpisem, z jakiego czasu pochodzą. Podpisów nie można więc analizować i kontemplować, nie panuje cisza i skupienie. Zwiedzający Zajezdnię mogą wszystkiego dotknąć, wszystko otworzyć, wszędzie zajrzeć, na wszystkim usiąść. Dochodzą do nich dźwięki muzyki, a nawet zapachy z baru. Podpisy pod eksponatami opowiadają pewne historie z nimi związane, wyjaśniają szerszy kontekst.

Brałam udział w przygotowaniu jednej części ekspozycji – przedstawiającej to, co działo się po zachodniej stronie żelaznej kurtyny w okresie zimnej wojny. Są tam okładki (i całe numery) czasopism zachodnich, w tym pierwszy numer Playboya z Marilyn Monroe. Chodziło o to, by zainteresować ludzi. Bo oni mogliby przeczytać książkę z historii powszechnej po II wojnie światowej, ale wiemy, że tego nie robią.

REKLAMA

Pojawia się zatem problem, jak im tę historię pokazać w taki sposób, żeby zechcieli się z nią zapoznać, przynajmniej w pewnym stopniu. Przy czym z góry wiadomo, że nie przyswoją wszystkiego na raz, ale jeśli wyniosą ogólnie pozytywne wrażenie, to może będą chcieli wrócić, może przyprowadzą znajomych, a może doczytają w domu brakujące informacje.

Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.

Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!

Twórcy wystawy muszą potrafić zdecydować, co wybrać, jak przedstawić i starać się znaleźć złoty środek między tym, co im się wydaje najważniejsze z punktu widzenia „doniosłości historycznej”, czego nie powinno się pominąć, a tym, co może zaciekawić odbiorcę. Powinni wiedzieć, jak to opisać, żeby zainteresować, a równocześnie trzymać się wyznaczonego (niewielkiego) limitu znaków – wiedząc, że i z niego zwiedzający przeczytają tylko jakąś niewielką część, przemieszczając się między jedną częścią wystawy a drugą, bo przecież nie przychodzą do muzeum czytać. Dochodzi do tego zmysł plastyczny i umiejętność promocji – żeby ludzie dowiedzieli się, że w ogóle jest po co przyjść.

Tego wszystkiego nie uczą się studenci na „zwykłych” studiach historycznych. A są to umiejętności niezbędne do pracy w takich instytucjach jak muzea czy inne placówki kultury. Przyda się też wiedza, jak organizować wydarzenia – od konferencji naukowych i poważnych debat po seansie filmowym po pokaz starych gier komputerowych, zainicjowany przez zapaleńców, którzy zgłosili taki pomysł.

Przez ludzi

Alegoria historii Nikolaosa Jizisa, 1892 r. (domena publiczna)

Zapaleńcy doprowadzili nas do drugiej kluczowej cechy public history. Historyk publiczny wsłuchuje się w oczekiwania ludzi, ale też przygląda się, co ludzie robią sami, oddolnie. Na przykład wiadomo, że w ostatnich latach prężnie rozwijają się grupy rekonstrukcyjne – zrzeszające pasjonatów, ale często nieprofesjonalistów. Zawodowy historyk (czy historyk publiczny) może się nimi zaopiekować, doradzić, pomóc włączyć się w inne, istniejące akcje, zaprosić na festiwal. Nie uznawać, że to jest nieistotne, nieprofesjonalne, bo robią to amatorzy, tylko docenić, wspomóc, wykorzystać.

Może wreszcie zbadać, jak takie oddolne aktywności związane z historią funkcjonują, czym się ludzie interesują i dlaczego. Na przykład grupa studentów public history oraz dydaktyki historii z Hamburga opracowuje obecnie poradnik dla osób zwiedzających miejsca historycznych bitew.

REKLAMA

Wśród nieprofesjonalistów zajmujących się historią można też spotkać biznesmenów, którzy chcą na przeszłości zarobić. Na przykład w Budapeszcie czynne jest muzeum fliperów, w którym kupując jeden bilet można do woli grać na automatach do gier, z całego świata, wyprodukowanych od lat trzydziestych XX do początku XXI wieku. Podobne placówki funkcjonują w kilku miastach amerykańskich. To też jeden z aspektów public history.

Specyficznym graczem na rynku nieprofesjonalnej historii skierowanej do szerokiego odbiorcy jest państwo, które prowadzi politykę historyczną, obejmującą całe spektrum działań: finansowanie pewnych projektów, np. muzealnych i ingerowanie w ich kształt, organizowanie konkursów filmowych w szkołach, organizowanie uroczystości państwowych, wznoszenie pomników, zmiany nazw ulic itd. Do tego wszystkiego potrzeba historyków, ale nie badaczy, lecz popularyzatorów, którzy będą wiedzieli, jak to kompetentnie zrobić, by nie popełniać błędów, by nie uzyskać efektu odwrotnego od zamierzonego – np. przesytu albo nudy.

Z ludźmi

Udział odbiorców jest konieczny, by historia w przestrzeni publicznej funkcjonowała. To oni ją oceniają i doceniają. Wiele amerykańskich archiwów musi wykazywać, ile osób korzystało z ich zbiorów i w jakim zakresie – bo od takiej użyteczności uzależnione jest dofinansowanie, a wręcz byt danej placówki. Dlatego Faye Sayer, autorka jednego z podręczników akademickich do public history, wśród czołowych kompetencji historyków publicznych wymienia nie erudycję i umiejętność krytyki źródeł, lecz entuzjazm, kreatywność, elastyczność, komunikatywność i cierpliwość – niezbędne, żeby Z LUDŹMI się komunikować.

Bywa i tak, że „odbiorcy” nie są tylko odbiorcami, ale stają się współtwórcami. Na przykład w CH Zajezdnia fragment wystawy poświęcono darom, jakie napływały do Polski w latach osiemdziesiątych. Zwiedzający mogli na kartkach napisać swoje wspomnienia związane z tymi darami i swoje podziękowania. Kartki te dołączono następnie do ekspozycji.

Inny przykład włączania ludzi do tworzenia muzeum, dość często obecnie stosowany, to nagrania relacji, rozmów, wywiadów z uczestnikami wydarzeń historycznych. Przy czym nie chodzi tu o nagrania mężów stanu, polityków, dygnitarzy, tylko zwykłych ludzi, którzy opowiadają, jak oni pamiętają przeszłość.

REKLAMA

Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.

Polecamy e-book Michała Rogalskiego – „Bohaterowie popkultury: od Robin Hooda do Rambo”

Michał Rogalski
„Bohaterowie popkultury: od Robin Hooda do Rambo”
cena:
Wydawca:
Michał Świgoń PROMOHISTORIA (Histmag.org)
Liczba stron:
87
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-06-8

O ludziach

Historyków publicznych interesują bowiem takie aspekty przeszłości, które często bywają pomijane w monumentalnych opracowaniach: historia zwykłych ludzi widziana od dołu, historia grup dotąd jakoś zaniedbywanych: kobiet, dzieci, mniejszości, na przykład etnicznych albo seksualnych, no i oczywiście historia życia codziennego.

Ważnym elementem ekspozycji w Zajezdni jest kiosk Ruchu, za którego szybami widzimy zeszyty, książeczki, zabawki, pudełka proszku do prania i inne rzeczy, które można było spotkać w takim kiosku w czasach PRL. W ekspozycji nie chodzi bynajmniej o wytwarzanie nostalgii czy „bareizację” PRL, bo prawdę mówiąc dzisiaj chyba bardziej niż za PRL widać, jak bardzo biedna i szara była otaczająca ludzi codzienność. Do stworzenia takiej wystawy potrzebna jest wiedza nie tylko o tej codzienności, ale też o tym, jak ją pokazać, by uzyskać zamierzony efekt.

Do takiej historii często nie ma tradycyjnych źródeł: urzędowych dokumentów, protokołów posiedzeń, deklaracji, czy choćby spisanych wspomnień (bo wspomnienia piszą najczęściej dobrze wykształceni i sprawnie piszący, a nie górnicy dołowi czy sprzątaczki w szkole). Często dopiero czyjeś opowiadanie nadaje znaczenia określonym przedmiotom, wydobywa takie elementy przeszłości, których w oficjalnych dokumentach brakuje. Trzeba więc takie źródła pozyskać – to kolejna rola historyka publicznego i kolejne zadanie, gdzie umiejętności interpersonalne są kluczowe.

Na gruncie historii funkcjonuje, jak wiadomo, cały odrębny nurt, zwany historią mówioną, oral history, specjalizujący się w zbieraniu, opracowywaniu i publikowaniu relacji ustnych. Wypracował on pewne zasady, dobre praktyki, niektóre czysto pragmatyczne: jakie dokumenty są potrzebne, jakie zgody, jakiego sprzętu używać i jak zrobić, żeby nie peszył on rozmówców, jak zacząć rozmowę i jak zadawać trudne pytania, nie tracąc zaufania osoby, z którą się rozmawia. Dochodzą tu też kwestie etyczne: jak daleko posunąć się w wypytywaniu o przeszłość, może o pewne elementy wstydliwe. Jak potem wykorzystać wywiad? Czy skoro ktoś mi zaufał i opowiedział swoją historię, to mogę potem napisać, że kłamał albo się mylił?

REKLAMA
Książki historyczne w księgarni (fot. Raysonho, opublikowano na licencji Creative Commons CC0 1.0 Universal (CC0 1.0) Przekazanie do Domeny Publicznej)

Ponieważ historycy publiczni bardzo mocno zajmują się ludźmi, kwestii etycznych w ich zawodzie jest sporo. Amerykanie opracowali cały szereg zasad, którymi powinni się kierować. Na przykład archiwiści, zajmujący się udostępnianiem zbiorów, nie powinni – ich zdaniem – prowadzić własnych badań naukowych na tych zbiorach, jako że wykorzystują wówczas swoją uprzywilejowaną pozycję (np. mają pierwszeństwo dostępu, komuś innemu mogą wszystkiego nie pokazać, żeby zapewnić sobie lepszą publikację). Popularyzatorzy dążąc do uatrakcyjnienia przekazu czy zadowolenia sponsora nie powinni „naginać” przeszłości, fałszować jej – na przykład grom wojennym zarzuca się, że wojna w nich jest przygodą, a nie tragedią. Profesjonalny historyk publiczny powinien troszczyć się, by wytwory jego pracy nie wypaczały obrazu przeszłości.

Wydaje się, że powoli wykształca się tożsamość zawodowa osób zaangażowanych w uprawianie historii publicznej, choć wciąż wielu z nich nie myśli o sobie w ten sposób. Jednym praca w obszarze historii w przestrzeni publicznej przychodzi łatwiej i robią to lepiej, inni przez dłuższy czas uczą się na własnych błędach. Do Europy dociera ostatnio zza oceanu tendencja do uwzględniania w programach studiów akademickich potrzeb takich osób. Coraz to nowe uczelnie wprowadzają public history do swojej oferty studiów albo jako odrębne kierunki, np. w Paryżu, w Berlinie, w Kolonii, ostatnio też w Szwajcarii – albo jako przedmiot czy specjalizację w ramach studiów historycznych, w tym nauczycielskich.

Również w Polsce otwierają się studia, których absolwenci przygotowani są do pracy w różnych obszarach historii w przestrzeni publicznej, np. turystyka historyczna, dziedzictwo kultury materialnej czy właśnie historia w przestrzeni publicznej. Kładą one duży nacisk na rozwój umiejętności miękkich, na pracę przy projektach, indywidualnych i zespołowych, na rozwój warsztatu pisarskiego studentów. Część zajęć odbywa się w instytucjach public history i we współpracy z nimi, z udziałem praktyków – np. dziennikarzy czy twórców komiksów historycznych – albo publiczności, np. dzieci z przedszkola. Chodzi o to, by nie tylko treści studiów odzwierciedlały specyfikę public history, ale również ich forma.

Zadano mi kiedyś pytanie, czy to wszystko nie mogłoby się znaleźć w programie „zwykłej” historii. Zapewne mogłoby, ale z różnych powodów tak się nie dzieje. „Zwykła” historia ma po prostu nieco inne priorytety, a historia w przestrzeni publicznej kładzie nacisk na publiczność.

Bibliografia:

  • Cauvin, Thomas. Public history: a textbook of practice. Routledge, 2016.
  • De Groot, Jerome. Consuming history: Historians and heritage in contemporary popular culture. Routledge, 2016.
  • Sayer, Faye. Public history: a practical guide. Bloomsbury Publishing, 2015.
  • Woźniak Ewa, Public history: studia o przeszłości praktycznie, Histmag, 13 IX 2016, https://histmag.org/public-history-studia-o-przeszlosci-praktycznie-13913
  • Wojdon Joanna, »Public history«, czyli historia w przestrzeni publicznej, „Klio. Czasopismo poświęcone dziejom Polski i powszechnym”, t. 34 (3), 2015, s. 25-41, http://dx.doi.org/10.12775/KLIO.2015.027

Tekst jest zmodyfikowaną wersją wykładu „O co chodzi z public history”

Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.

Redakcja: Paweł Czechowski

POLECAMY

Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!

Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!

Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Joanna Wojdon
Doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, specjalizuje się w historii najnowszej i dydaktyce historii.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone