Dlaczego wyniki matur z historii są coraz słabsze?
Gdy zostałem poproszony o skomentowanie tegorocznych wyników matur, przez moment pomyślałem, że dam upust swojemu lenistwu i prześlę tekst pisany rok temu. Tezy w nim zawarte w zasadzie nie różniłyby się od tych, które postawić należy dziś. Spadające od kilku lat średnie wyniki matur świadczą o tym, że uczniowie do przedmiotów dodatkowych podchodzą z wyraźną „swobodą”. Odnoszę wrażenie, że maturzyści myślą, że skoro ta część egzaminów nie decyduje o niczym, to nie ma sensu podchodzić do niej na poważnie.
W tym roku wyniki z historii czy WOS nie odbiegają jakoś zasadniczo od średnich uzyskanych z innych dziedzin. Podobnie zdawano biologię czy geografię. Niezbyt wysoki wynik ma także fizyka. Na tym tle wyróżniają się zdający chemię, którzy osiągnęli średni wynik na poziomie 40%.
Tegorocznego wyniku nie należy zatem interpretować wyłącznie w kategoriach porażki edukacyjnej historyków, ale ogólnego problemu z przedmiotami dodatkowymi, w których nie obowiązuje próg zdawalności na poziomie 30%. Z roku na rok tracą one na znaczeniu, a większość uczniów przyzwyczaja się do myśli, że zdobycie od 30 do 50% punktów i tak sprawia, że na tle kolegów i koleżanek wypadają całkiem nieźle.
Poprzeczka obniżona została zatem do takiego, niezbyt wygórowanego poziomu, że nie należy liczyć na jakieś radykalne zmiany w przyszłości. Egzaminy z przedmiotów do wyboru w tej konfiguracji są po prostu złem koniecznym i tak są przez uczniów traktowane.
Największy problem z tymi wynikami mają uczelnie wyższe, w których nie ma egzaminów wstępnych, a o kwalifikacji decydują wyłącznie wyniki maturalne. Większość mniej prestiżowych kierunków dostaje studentów na wstępie słabo przygotowanych, z niskim kapitałem wiedzy na początku swojej przygody ze studiami wyższymi. Siłą rzeczy braki te muszą uzupełniać w trakcie studiów, albo do końca pozostać w błogiej niewiedzy.
Historia, na tle innych przedmiotów, jest jednakże przypadkiem specyficznym. Choć w Polsce o historii się mówi, historią się żyje, historia funkcjonuje w obiegu kultury wysokiej i popkultury, to na sam stan wiedzy to nie wpływa. Być może dzieje się tak dlatego, że upowszechnianie historii częściej nazywa się popularyzacją, a nie edukacją. To semantyczne przyzwyczajenie ujawnia podskórne cele, jakie temu towarzyszą. Popularyzacja nie stawia sobie edukacyjnych celów, nawet jeśli je górnolotnie deklaruje. Jest niczym więcej jak tylko zapewnieniem rozrywki w historycznym stroju. Przeszłość jest jedynie konwencją, bez szczególnej potrzeby poznawania jej zakamarków.
Wśród tych niezbyt pozytywnych wrażeń jedna informacja daje niewielkie nadzieje. Warto zwrócić uwagę, że około 20% abiturientów osiągnęło wynik przewyższający 50%. Jest zatem grupa (i to całkiem spora), która do egzaminu podeszła poważnie. Odliczając osoby „chore na historię”, dla pozostałych wynik był istotny w kontekście kwalifikacji na dobre kierunki studiów z szeroką konkurencją.
Niepokojąca staje się jednak przepaść pomiędzy najlepszymi, a tymi, którzy do egzaminu podeszli z dystansem. Z jednej strony można powiedzieć, że wynika to z osobistych decyzji i motywacji każdego ze zdających, z drugiej jednak sam system zdawania daje możliwości potraktowania egzaminu z przymrużeniem oka. Efekt społeczny jest prosty do przewidzenia – wąska grupa z ugruntowaną wiedzą i potężna masa bez wiedzy, choć czasem z papierkiem ukończenia szkoły wyższej.
Pytanie brzmi: czy polski system edukacji powinien firmować taką fikcję?
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Paweł Czechowski