Evan Mawdsley - „Wojna nazistowsko-sowiecka 1941-1945” – recenzja i ocena

opublikowano: 2011-02-19 12:54
wolna licencja
poleć artykuł:
Jak mało który konflikt w historii, zmagania na froncie wschodnim przyciągają od lat uwagę pisarzy i czytelników. Mimo intensywnych badań, nadal nie poznano wszystkich aspektów kilkuletnich walk toczonych na przestrzeni setek kilometrów. Evan Mawdsley podjął w swej pracy próbę opisania konfliktu niemiecko-radzieckiego w jednym, przejrzystym podręczniku.
REKLAMA
Evan Mawdsley
„Wojna nazistowsko-sowiecka 1941-1945”
cena:
59 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Tłumaczenie:
Tomasz Tesznar
Okładka:
miękka
Liczba stron:
598
ISBN:
978-83-233-2697-7

Front wschodni był przez prawie pięć lat areną jednych z najzacieklejszych walk drugiej wojny światowej. Starły się tam miliony ludzi, rzucone do walki przez dwóch dyktatorów, trzymających swe narody żelazną ręką. Do dnia dzisiejszego napisano na ten temat wiele książek, starających się opisać większy czy mniejszy wysiłek działań wojennych, jednak cały czas powstają nowe prace, starające się pokazać te mordercze starcie w nowym ujęciu. Najtrudniejszym wyzwaniem dla każdego historyka interesującego się tym wycinkiem drugiej wojny światowej jest próba ujęcia go w ramy jednej książki, mającej wyjaśnić czytelnikowi przebieg i sens walk. Mawdsley podjął to wyzwanie, pisząc książkę będącą przedmiotem niniejszej recenzji.

„Wojna nazistowsko-sowiecka...”, tłumaczenie książki opublikowanej w języku angielskim w 2005 roku liczy sobie 627 stron. Sam tekst właściwy zajmuje 487 z nich, reszta to m.in. kalendarium wydarzeń, indeks i przypisy, zamieszczone pod koniec pracy. Całość jest dość oszczędnie ilustrowana mapkami i fotografiami dobrej jakości. Jej autor zajmuje się tematyką wschodnią od wielu lat, posiadając dość spory dorobek w tej dziedzinie1. Pewnej powagi dodaje tej publikacji uznanie jej za podręcznik akademicki przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Mawdsley przedstawia swe poglądy w bardzo jasny sposób. Hitler to dla niego szaleniec, który rozpoczął wojnę mając jedynie marginalne szanse na zwycięstwo, a atak na ZSRR jest najlepszym przykładem nierozważności Wodza. Nie boi się używać czasem dość dosadnych określeń, stwierdzając choćby, że wiara Mansteina w swoje siły i zdolności w 1944 roku to „jedynie narkotyczna mrzonka”. Swoje wywody popiera stosowną argumentacją, wiążąc poszczególne rozdziały w spójną całość. „Wojna nazistowsko-sowiecka...” nie jest książką o wartkiej akcji i porywającym stylu, ale taką pracą po prostu być nie mogła. To solidnie napisany podręcznik stworzony przez człowieka dobrze orientującego się w omawianej tematyce. W tym „gmachu” znajdują się jednak pęknięcia i rysy, niekiedy w najbardziej zaskakujących miejscach. Cała książka pisana jest z perspektywy zachodniego historyka, który dzięki przemianom politycznym mającym miejsce po upadku komunizmu uzyskał dostęp do moskiewskich archiwów i zachwycił się ich zawartością. Co więcej, Mawdsley jest najwyraźniej często przekonany o swej znakomitej pamięci i nieomylności, przez co zwolnił się z obowiązku sprawdzenia niektórych faktów. Ta skłonność przejawia się w dość zaskakujących błędach, jak np. w stwierdzeniu, że wojna rozpoczęła się od ataku na Hel. Polski czytelnik może również dowiedzieć się, że „Wilhelm Gustloff” zatonął w pobliżu Gdyni (której to nazwa w języku niemieckim wg. autora brzmi „Gotenhafen”), walki w Powstaniu Warszawskim miały „charakter działań policyjnych”, a ZSRR milczał przez lata o tajnym protokole dotyczącym podziału Polski pomiędzy III Rzeszę a Związek Radziecki, bo radzieccy politycy po prostu się wstydzili. Mawdsley powtarza także opowieści o „panfiłowcach” i bohaterstwie Zofii Kosmodiemjanskiej, które to w świetle współczesnych badań trzeba uznać za nieodpowiadające prawdzie.

REKLAMA

Bardziej dokuczliwą bolączką omawianej pracy jest kwestia opisów uzbrojenia i wyposażenia. Choć autor zadeklarował na wstępie, że „tematem niniejszej książki nie są (...) rozmaite rodzaje broni jako takie”, kilkukrotnie usiłuje dokonać porównania uzbrojenia obu walczących stron. Popełnia przy tym dość kuriozalne pomyłki. Uważny czytelnik zauważy choćby, że autor każe wyruszać Wehrmachtowi i Armii Czerwonej w bój z karabinami samopowtarzalnymi pochodzącymi jeszcze sprzed pierwszej wojny światowej. Jest to prosty błąd, polegający na pomyleniu terminu „powtarzalny” z „samopowtarzalny”. Zgodnie jednak z przysłowiem „im dalej w las, tym więcej drzew”, Mawdsley brnie w gąszcz technicznych pomyłek i nieporozumień. Dla niego, T-34 to wóz przewyższający wszystkie niemieckie czołgi używane w 1941 roku, i jako taki stanowiący standard na 1942 rok. Po skrupulatnym wyliczeniu jego przewag nad niemieckimi wozami nie czuje jednak oporów przed napisaniem „podstawowe parametry jakościowe maszyn obydwu stron (takie jak na przykład uzbrojenie, opancerzenie i mobilność) były mniej więcej równe”, zaprzeczając tym samym samemu sobie. T-34 jest zresztą wozem dość pechowym dla autora, gdyż popełnia przy nim jeszcze jedną pomyłkę. Argumentem mającym działać na korzyść T-34 jest to, że „nawet jeszcze dwa lata później w Normandii najcięższe brytyjskie czy amerykańskie działa czołgowe miały właśnie kaliber 76 mm”[6.] Owszem, radzieckie armaty F-11 i F-34 76.2 mm miały ten sam kaliber co stosowane w czołgach „Sherman Firefly” działo 17 funtowe (76.2 mm) czy M1A1 (76 mm) zamontowana w niektórych amerykańskich Shermanach, ale na tym podobieństwa się kończą. Radzieckie armaty miały krótsze lufy, a wystrzeliwane z nich pociski miały mniejszą prędkość początkową i słabsze zdolności penetracyjne niż działa kalibru 76 mm stosowane w amerykańskich i brytyjskich czołgach. Mawdsley usiłuje podobnie porównać działo 85 mm stosowane w T-34/85 z działem stosowanym w PzKpfw VI, jednak w tym wypadku nie rozwija swej myśli. Co więcej, wg. Mawdsleya T-34 przewyższał pod względem jakości zachodnie czołgi dostarczane do ZSRR w ramach programu Lend&Lease. Odnosi się także do nowych konstrukcji niemieckich, wymieniając m.in. czołg PzKpfw VI „Panther” (uzbrajając go w dalszej części książki w działo 76 mm), choć trudno tu jednoznacznie wskazać winowajcę tej pomyłki. Takich większych i mniejszych nieścisłości jest w tej pracy niestety więcej. Szkoda, że autor nie trzymał się swego twierdzenia zamieszczonego we wstępie, i zdecydował się na poruszenie kwestii technicznych bez sprawdzenia danych, choćby w którymś z łatwo dostępnych poradników.

„Wojna nazistowsko-sowiecka...” to książka, którą powinien znać każdy historyk interesujący się tym aspektem drugiej wojny światowej. Dzięki niej można poznać, jak na kwestię tego konfliktu (i Polski, będącej siłą rzeczy jego częścią) zapatrują się niektórzy zachodni historycy i jak wiele (lub jak mało) wiedzą na temat działań wojennych w rejonie Europy Środkowej. Nie jest to z pewnością praca będąca definitywnym i ostatecznym podsumowaniem działań na tym froncie, nie obejmuje również wszystkich aspektów walk. To dość obszerny skrót wydarzeń, mający za zadanie wprowadzić studentów w tematykę bezlitosnego starcia dwóch dyktatur. Pozostaje mi tylko wyrazić żal, że Evan Mawdsley starając się ogarnąć całość, nie zwrócił większej uwagi na detale.

Korekta: Wioleta Mierzejewska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Łukasz Męczykowski
Doktor nauk humanistycznych, specjalizacja historia najnowsza powszechna. Absolwent Instytutu Historii Uniwersytetu Gdańskiego. Miłośnik narzędzi do rozbijania czołgów i brytyjskiej Home Guard. Z zawodu i powołania dręczyciel młodzieży szkolnej na różnych poziomach edukacji. Obecnie poszukuje śladów Polaków służących w Home Guard.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone