Hans-Jürgen Massaquoi – Murzyn w Republice Weimarskiej

opublikowano: 2016-11-13 19:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Hans-Jurgen Massaquoi to postać nietuzinkowa. Urodzić się w niespokojnych czasach Republiki Weimarskiej to pech. Ale dorastać w epoce Adolfa Hitlera to już prawdziwe nieszczęście. Zwłaszcza gdy jesteś czarnoskórym obywatelem III Rzeszy.
REKLAMA

W słoneczny, lecz wyjątkowo mroźny niedzielny poranek w lutym 1905 majster w kamieniołomie Hermann Baetz przedzierał się jak wiele razy przedtem przez zimową scenerię lesistych gór Harzu w pobliżu miasteczka Uftrungen. Zmierzał do magazynku z prochem, gdzie składowano duże ilości dynamitu, aby pobrać kilka lasek do eksplozji zaplanowanych na następny dzień. Wyrobisko od magazynku dzieliła nieduża odległość, ale teraz, przy śniegu po kolana, Baetz posuwał się bardzo powoli. Krzepkiej budowy i średniego wzrostu, jak większość szanujących się Niemców swojej epoki, nosił gęste wąsy uważane za symbol męskości.

Tego szczególnego ranka nękały go złe przeczucia i to nie bez powodu. W ciągu ostatniego miesiąca dwukrotnie otarł się o śmierć. Za pierwszym razem wspinał się po sznurkowej drabinie w kamieniołomie, aby zaznaczyć w stromej ścianie miejsca do wywiercenia otworów na ładunki wybuchowe, gdy nagle pękła jedna z dwóch głównych lin. Na szczęście miał dość siły, by uchwycić się szczebla i poczekać, aż robotnicy go wyciągną. Kilka dni później, kiedy spadający głaz minął go zaledwie o centymetry, Baetz doszedł do wniosku, że to nie mógł być przypadek. Staranne badanie zarówno pękniętej liny, jak i głazu potwierdziło jego podejrzenie: ktoś wyraźnie przy nich majstrował. Ktoś chciał jego śmierci.

Jeszcze przed tymi incydentami żona Martha przestrzegała go, by miał się na baczności. Odkąd zwolnił z pracy sześciu włoskich robotników, aby przyjąć na ich miejsce bezrobotnych Niemców, bała się o jego bezpieczeństwo. Chociaż nie czuł niechęci do cudzoziemców, był niemieckim patriotą o prostych zasadach, w tym takiej, że dobroczynność zaczyna się od własnych ziomków. Włosi pracowali w kamieniołomie od lat, bo wtedy jeszcze roboty starczało dla wszystkich. Ale – zgodnie z niepisaną zasadą – w kolejce do zatrudnienia cudzoziemcy zajmowali ostatnie miejsce, a w miarę ubywania miejsc pracy wylatywali jako pierwsi. Czując się niepożądanymi albo w najlepszym razie tylko tolerowanymi jako zło konieczne, Włosi mieli pretensje do Niemców, chociaż sprytnie zachowywali swoje uczucia dla siebie. Mieszkali w najgorszych domach na przedmieściach, a kontakty z miejscowymi ograniczali do niezbędnego minimum, co odpowiadało obydwu nacjom.

Pamiętając o żoninej przestrodze, majster Baetz zbliżał się do magazynku z wielką ostrożnością. Ledwie wszedł do środka, leśną ciszę rozdarł huk ogłuszającej eksplozji, od której zatrzęsła się ziemia, a wielokrotne echo dało się słyszeć w promieniu kilku kilometrów przez wszystkich... z wyjątkiem majstra Baetza.

Martha, słysząc wybuch, natychmiast zrozumiała, że coś strasznego stało się z jej mężem. Mimo że była w ósmym miesiącu ciąży, zgarnęła trójkę najmłodszych z ośmiorga dzieci – dwuletnią Berthę, pięcioletnią Friedę i siedmioletniego Karla – po czym wszyscy co sił w nogach pobiegli do miasteczka po pomoc. Tam okazało się, że robotnicy zdążyli już zorganizować niewielką ekspedycję ratunkową. Martha chciała się do nich przyłączyć, ale zatrzymały ją współczujące kobiety. Ich mężowie wrócili późną nocą, twarze mieli posępne, a wieści jeszcze gorsze od tego, czego spodziewała się Martha. Na miejscu magazynku znaleźli jedynie gigantyczny lej, kilka kawałków bali, z których zbudowano chatę, oraz część przepiłowanego łańcucha. Po majstrze Baetzu nie pozostał żaden ślad, z wyjątkiem perłowego guzika od kamizelki i makabrycznych szczątków palucha prawej stopy.

REKLAMA

Jak wykazało przeprowadzone nazajutrz śledztwo, Hermann Baetz padł ofiarą jednego lub kilku morderców, którzy za pomocą nieznanych środków spowodowali eksplozję, w momencie gdy majster wszedł do magazynu. Istniało silne podejrzenie, iż był to akt zemsty ze strony zwolnionych robotników włoskich, ale nie znaleziono żadnego wiarygodnego dowodu, toteż nikogo nie oskarżono.

Berliński Reichstag (ok. 1895-1900) (domena publiczna)

Po kilku tygodniach szok po katastrofie osłabł i życie w Uftrungen wróciło do normy. Jednakże Marcie i jej dzieciom eksplozja w ten lutowy poranek 1905 roku zniszczyła całe życie. Dzień po pogrzebie nikłych szczątków męża kazano jej opuścić należący do firmy domek, ponieważ miał się tam wprowadzić nowy majster z rodziną. Na dodatek liczna gromadka dzieci powiększyła się wkrótce o jeszcze jedną malutką dziewczynkę – Clarę, co w sumie dawało dziewiątkę. A jednak mimo tylu przeszkód, zdawałoby się nie do pokonania, czterdziestoletnia Martha zacisnęła zęby i wychowała swoje dzieci najlepiej, jak potrafiła. Przenosząc się z miasta do miasta, gdzie tylko mogła znaleźć pracę i mieszkanie, na które było ją stać, sprzątała domy, przyjmowała pranie, pomagała przy chrzcinach, weselach i stypach. Wreszcie osiadła wraz z dziećmi w Nordhausen, malowniczym średniowiecznym miasteczku, gdzie wróciwszy do dawnego zawodu położnej, sprowadziła na świat wielu małych mieszkańców, dzięki czemu mogła zapewnić rodzinie wygodne życie.

Tekst jest fragmentem książki Hansa-Jürgena Massaquoi pt. „Neger, Neger…Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech”:

Hans-Jürgen Massaquoi
„Neger, Neger…Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech”
cena:
Tytuł oryginalny:
„Destined to Witness: Growing Up Black in Nazi Germany”
Tłumaczenie:
z angielskiego: Anna Bańkowska*
Okładka:
miękka
Liczba stron:
552
Seria:
Świadectwa XX wiek
Redakcja:
Maria Krawczyk
ISBN:
978-83-644-7649-5
EAN:
9788364476495
Cesarz niemiecki Wilhelm II Hohenzollern (fot. T. H. Voigt, ze zbiorów Imperial War Museum, sygn. HU 68367, domena publiczna).

Kiedy w lipcu 1914 wybuchła I wojna światowa, blisko pięćdziesięcioletnia Martha prawie osiągnęła swój cel: wychowała dzieci na uczciwych, samowystarczalnych ludzi. Najstarsza Anna, lat trzydzieści jeden, była szczęśliwą żoną zamożnego rzeźnika i miała własne dzieci. Hermann, lat dwadzieścia osiem, pracował jako brygadzista na dużej farmie. Martha, lat dwadzieścia pięć, została wykwalifikowaną krawcową. Hedwig, lat dwadzieścia cztery, zarabiała na życie jako kucharka w bogatym domu. Osiemnastoletni Paul właśnie zdał egzamin na czeladnika w branży cukierniczej, a szesnastoletni Karl terminował u krawca. Z Marthą mieszkały jeszcze tylko trzy najmłodsze: czternastoletnia Frieda, jedenastoletnia Bertha (która w swoim czasie zostanie moją matką) i dziewięcioletnia Clara. Chociaż dzieci różniły się upodobaniami, temperamentem i podejściem do życia, wszystkie odziedziczyły nieuleczalną podejrzliwość swojej matki wobec Włochów.

REKLAMA

W miarę trwania wojny młodzi Baetzowie jeden po drugim zasilili szeregi armii jego cesarskiej mości Wilhelma II. Hermann wstąpił do artylerii, Paul do piechoty, a Karl został kawalerzystą. Wszyscy trzej służyli dzielnie, odznaczając się na polach bitewnych Francji, tak jakby sobie tego życzył ich ojciec. Hermann za swe zasługi otrzymał Krzyż Żelazny I klasy, ale stracił prawe oko.

Kiedy w 1918 roku Niemcy skapitulowały, a Kaiser znalazł azyl w Holandii, bracia wrócili do cywila. W kraju szalało wtedy bezrobocie, przyszłość rysowała się ponuro, toteż najbardziej przedsiębiorczy Hermann postanowił poszukać szczęścia w Stanach Zjednoczonych, kraju nieograniczonych możliwości. Tam, jak słyszał, robota „sama pcha się w ręce”. Plan zakładał, że gdy tylko zaczepi się w Nowym Świecie, sprowadzi resztę rodziny.

Na początku 1920 roku Hermann odpłynął do Nowego Jorku, skąd przeniósł się do Chicago, gdzie obiecano mu pracę „człowieka do wszystkiego” w niemieckiej restauracji. Po trzech latach odkładania każdego wolnego centa zaoszczędził dość pieniędzy, by wywiązać się z obietnicy i sprowadzić Paula, Marthę, Hedwig i Clarę. Karl i Frieda mieli jechać jako następni, ale założyli rodziny i zdecydowali się zostać w Nordhausen z matką, której dolegliwości cukrzycowe tak się ostatnio nasiliły, że emigracja do Stanów nie wchodziła w rachubę.

Ratusz miejski w Hamburgu (fot. Daniel Schwen; Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 2.5.)

Bertha, która dopiero co ukończyła praktykę jako pomoc pielęgniarska w miejscowym szpitalu i także zamierzała przyłączyć się do rodzeństwa w Ameryce, nagle zmieniła zdanie. Usłyszawszy, że w Hamburgu otwiera się mały prywatny szpital, oznajmiła, że to nadmorskie miasto zawsze ją fascynowało, spakowała więc walizkę, pożegnała matkę i swoje małomiasteczkowe życie, po czym wskoczyła do pierwszego pociągu do Hamburga.

Pierwszy afrykański „Ambasador”

Utworzona po I wojnie Republika Weimarska, w której nowo mianowany konsul generalny Momolu Massaquoi zadebiutował jako dyplomata wiosną 1922, była nieprzewidywalnym wulkanem na granicy erupcji. Do codzienności należały zamieszki uliczne spowodowane wysokim bezrobociem i galopującą inflacją. Wciąż powtarzały się utarczki między politykami opozycyjnych partii, od skrajnej lewicy po skrajną prawicę. Nacjonaliści, rozwścieczeni karnymi warunkami traktatu wersalskiego, dawali upust swojemu gniewowi, atakując Żydów, których piętnowali jako zdrajców i konspiratorów.

REKLAMA

Niecałe dwa tygodnie po objęciu przez Massaquoia misji w Hamburgu ofiarą antysemickich fanatyków padł Walther Rathenau, Żyd z pochodzenia, który jako minister spraw zagranicznych odegrał kluczową rolę przy wypłatach reparacyjnych narzuconych przez traktat. Zginął od kuli podczas przejazdu otwartym samochodem do ministerstwa. W tym samym roku, w listopadzie, nikomu nieznany Austriak nazwiskiem Adolf Hitler usiłował obalić rząd Bawarii i rząd centralny w Berlinie, inicjując „pucz piwiarniany” – jedną z wielu prób destabilizacji i tak słabnącej Republiki Weimarskiej.

Tekst jest fragmentem książki Hansa-Jürgena Massaquoi pt. „Neger, Neger…Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech”:

Hans-Jürgen Massaquoi
„Neger, Neger…Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech”
cena:
Tytuł oryginalny:
„Destined to Witness: Growing Up Black in Nazi Germany”
Tłumaczenie:
z angielskiego: Anna Bańkowska*
Okładka:
miękka
Liczba stron:
552
Seria:
Świadectwa XX wiek
Redakcja:
Maria Krawczyk
ISBN:
978-83-644-7649-5
EAN:
9788364476495
Jomo Kenyatta, przywódca kenijskiego ruchu narodowowyzwoleńczego (fot. Ludwig Wegmann; Bundesarchiv, B 145 Bild-F021894-0006 / Wegmann, Ludwig / CC-BY-SA)

Mimo tak trudnych warunków, świeżo upieczony liberyjski dyplomata czuł się w kwitnącej hanzeatyckiej metropolii jak ryba w wodzie. Jako pierwszy oficjalny reprezentant Afryki od czasu utraty przez Niemcy około 2 milionów kilometrów kwadratowych tamtejszych terytoriów z ponad czternastoma milionami mieszkańców, Momolu Massaquoi stał się najbardziej wyrazistą osobistością na kontynencie europejskim. W ciągu kilku lat utwierdził się na pozycji jednego z najpopularniejszych członków hamburskiego korpusu konsularnego i najbardziej pożądanego gospodarza dla wielu prominentnych rezydentów i gości tego nadmorskiego miasta. Przyjazną atmosferę willi Massaquoia przy Johnsallee 22, w ekskluzywnej dzielnicy Rotherbaum, nieopodal rzeki Alster, szczególnie upodobali sobie na tajne strategiczne spotkania afrykańscy nacjonaliści, którzy – jak na przykład Jomo Kenyatta z Kenii – zwalczali kolonializm na uchodźstwie w Europie. Gościnę liberyjskiego dyplomaty chwalili sobie także działacze na rzecz praw obywatelskich, artyści, intelektualiści i sportowcy ze Stanów Zjednoczonych. Do najwybitniejszych należeli: śpiewak, aktor i działacz Paul Robeson, współzałożyciel NAACP W.E.B. Du Bois, poeta Langston Hughes, gwiazda jazzu Louis Armstrong, były mistrz świata wagi ciężkiej Jack Johnson, śpiewak koncertowy Roland Hayes i uczony Alain Locke. Niektórych z nich Momolu poznał jeszcze za swoich studenckich czasów w Stanach Zjednoczonych.

Niezależnie od licznych obowiązków konsularnych, Massaquoi znajdował czas na pisanie, nauczanie i wykłady na temat języków afrykańskich (zwłaszcza vai), w różnych uczelniach, między innymi na prestiżowym Uniwersytecie Hamburskim, oraz na tłumaczenie Biblii na vai. Wyprzedziwszy znacznie swą epokę w dziedzinie public relations, napisał i opublikował ładnie zilustrowaną broszurę pod tytułem Republika Liberii, która zapewniła jego państwu trwałe miejsce w świadomości Niemców. Dwujęzyczna, angielsko-niemiecka książeczka, w przejrzysty sposób wyrażała cel autora: „Wyjaśnić, jakim krajem jest Liberia, jakimi ideałami się kieruje i co może zaproponować rynkowi światowemu dla utrzymania postępu cywilizacji i rozwoju rasy ludzkiej”. Oprócz zjednywania Liberii przyjaciół i wpływania na opinię czytelników, broszura ujawnia niewątpliwy zmysł autora do polityki i dyplomacji. Całą stronę tytułową zajmuje portret prezydenta Kinga we wspaniałym fraku i przy orderach, podczas gdy skromną fotografię Momolu w zwykłym garniturze można obejrzeć dopiero na stronie 25.

REKLAMA
Charles D. B. King, prezydent Liberii w latach 1920-1930 (domena publiczna)

W tym samym czasie sprawy związane z moim rychłym przyjściem na świat zmierzały powoli do finału. Aby jednak doszło do czegoś tak dziwacznego, jak moje narodziny w Niemczech, przeznaczenie potrzebowało jeszcze kilku lekkich kuksańców. Jeden z nich objawił się w formie zapalenia migdałków, na jakie zapadł mój przyszły dziadek. Podczas krótkiego pobytu w szpitalu celem ich usunięcia, szarmancki VIP zawojował z kretesem lekarzy i pielęgniarki, szybko zyskując status faworyta oddziału, a co za tym idzie, najczulej hołubionego pacjenta. Po wyjściu ze szpitala ekskról uznał, iż królewska opieka wymaga takiego samego rewanżu i zaprosił na wystawny jubel w swej willi cały personel medyczny.

Na przyjęciu znalazł się też – i to był kolejny kuksaniec losu – najstarszy syn Momolu, dwudziestosześcioletni Al-Haj, mający chwilową przerwę w studiach na Trinity College w Dublinie. Rozpieszczany od niemowlęctwa przez oboje rodziców, wykształcony w Londynie piękny „Amerykanoliberyjczyk” wyrósł na zepsutego, egocentrycznego młodzieńca, który przywykł do stawiania na swoim. Miał jednak to szczęście, że – jako dodatek do raczej negatywnych cech nabytych – odziedziczył sporo intelektualnych zdolności swego ojca, a także jego urok osobisty, dzięki któremu zjednywał sobie ludzi, szczególnie płeć przeciwną. Krążąc wśród zaproszonych gości, wypatrzył ładną panienkę o brązowych oczach, ledwie u progu dorosłości, podpierającą samotnie ścianę w kącie zatłoczonego salonu.

– Jestem Al-Haj Massaquoi – przedstawił się, ubawiony skrępowaniem dziewczyny, wyraźnie nienawykłej do zaczepiania przez obcych. – Mówi pani po angielsku?

Pokręciła przecząco głową.

Es tut mir leid. Ich verstehe nicht. [Przykro mi, nic nie rozumiem.]

– W takim razie będzie nam musiał wystarczyć mój kulawy niemiecki – odrzekł płynną niemczyzną z mocnym akcentem. – Jak pani na imię?

REKLAMA

– Bertha – wykrztusiła, przyglądając się nieśmiało wytwornemu Afrykaninowi w nieskazitelnie skrojonym garniturze z Savile Row.

Miał przystojną twarz koloru czarnego aksamitu, czarne, ostrzyżone przy samej skórze włosy i wypielęgnowane wąsy. Szczególną uwagę Berthy zwróciły ładnie ukształtowane, wyraźnie silne dłonie i oślepiająco białe zęby. Jakże się różnił od tych topornych, nieokrzesanych chłopaków z jej rodzinnego Nordhausen! Większość tych, z którymi chodziła na tańce, trudniła się pracą na roli albo handlem.

– Nie musisz się mnie bać – przekonywał Al-Haj. – Ja nie gryzę. Nie wiem, co ci naopowiadano o Afrykanach, ale zapewniam cię, że nie jestem ludożercą.

Zakłopotana, że wziął jej powściągliwość za strach, zapewniła go pospiesznie, że nic takiego nie przeszło jej nawet przez myśl. I dlatego od razu się zgodziła, kiedy zapytał, czy nie przejechałaby się z nim jutro jego nowym samochodem – prezentem od dobrego tatusia. Przejażdżka ta, po której nastąpiło wiele innych, stała się zaczątkiem błyskawicznych zalotów, podczas których Al-Haj kompletnie zawrócił w głowie prostodusznej Bercie.

Granica pomiędzy dzielnicami St. Pauli i Altona w Hamburgu (fot. Freundlicher; CC BY-SA 3.0)

Kursując między Dublinem a Hamburgiem tak często, jak tylko studia mu na to pozwalały, zabierał ją do wszystkich popularnych nocnych knajp przy Reeperbahn w St. Pauli, na wyścigi konne, do teatru, opery, a nawet na mecze bokserskie. Od czasu do czasu podróżowali też do innych miast, w tym do Berlina. W ferworze tych frapujących zajęć Al-Haj ciągle odkładał dawno obiecaną wyprawę do ołtarza, tłumacząc Bercie, ilekroć wracała do tego tematu, że z powodu przygotowań do egzaminów brakuje mu czasu, aby zorganizować wesele godne syna konsula generalnego Liberii.

Los jednak miał w zanadrzu jeszcze jeden kuksaniec. Na debiut bez fanfar i heroldów, w dodatku o dwa miesiące za wcześnie, zdecydowałem się we wtorek 19 stycznia 1926, w Krankenhausie w dzielnicy Eppendorf. Matka nazwała mnie Hans-Jürgen, zgodnie z panującą wówczas modą na podwójne imiona, ja zaś – w stosownym czasie, jak większość niemieckich dzieci – zacząłem mówić do niej Mutti. Niezwykłym zbiegiem okoliczności, zaledwie sześć miesięcy później, 31 lipca, żona Momolu Rachel powiła mu kolejnego syna, mojego malutkiego stryjka imieniem Fritz.

Tymczasem moja babka ze strony matki, poważnie chora na cukrzycę Martha Baetz, wybrała się jednak do Stanów Zjednoczonych na swoją „ostatnią wizytę” u dzieci, które zdążyły się już osiedlić w Chicago i okolicach. Zanim wiadomość o moich narodzinach dotarła za ocean, Mutti otrzymała od jednej z sióstr list w czarnych ramkach, z informacją, że ich matka zmarła i została pochowana w Chicago.

Tekst jest fragmentem książki Hansa-Jürgena Massaquoi pt. „Neger, Neger…Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech”:

Hans-Jürgen Massaquoi
„Neger, Neger…Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech”
cena:
Tytuł oryginalny:
„Destined to Witness: Growing Up Black in Nazi Germany”
Tłumaczenie:
z angielskiego: Anna Bańkowska*
Okładka:
miękka
Liczba stron:
552
Seria:
Świadectwa XX wiek
Redakcja:
Maria Krawczyk
ISBN:
978-83-644-7649-5
EAN:
9788364476495
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Hans-Jürgen Massaquoi
Amerykański pisarz i dziennikarz, urodzony w Niemczech. Autor książki Neger, neger.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone