Hans von Herwarth – „Między Hitlerem a Stalinem” – recenzja i ocena
Hans-Heinrich Herwarth von Bittenfeld (1904-1999) był niemieckim dyplomatą i oficerem. Mimo pełnienia służby w aparacie III Rzeszy nie był zwolennikiem reżimu narodowosocjalistycznego, nie miał zresztą do tego najmniejszych powodów, ponieważ jego babka była z pochodzenia Żydówką. Von Herwarth wsławił się tym, że będąc pracownikiem niemieckiej ambasady w Moskwie, na krótko przed wybuchem II wojny światowej przekazał informacje o planach wojennych swojego państwa wraz z pełnym tekstem tajnego protokołu do paktu Ribbentrob-Mołotow zaprzyjaźnionym dyplomatom amerykańskim (konkretnie Charlesowi Bohlenowi) i włoskim – niestety nie udało mu się w ten sposób odwrócić biegu historii.
Podczas wojny walczył w Polsce oraz na froncie wschodnim. Był zaangażowany w spisek na życie Hitlera zawiązany przez pułkownika Stauffenberga. W okresie powojennym był blisko związany z kanclerzem Adenauerem, pełnił funkcję szefa protokołu zachodnioniemieckiej dyplomacji, piastował również godność ambasadora RFN w Londynie i Rzymie, jak również prezesa Instytutu Goethego. Dla polskiego czytelnika wspomnienia Hansa von Herwartha są tym bardziej interesujące, że w życiu ich autora bardzo często pojawiają się różnorodne wątki polskie (był np. krewnym polskiego historyka i dziennikarza Radia Wolna Europa Pawła Zaremby, którego matka również wywodziła się z rodziny von Herwarth), a on sam był do naszego kraju przychylnie usposobiony.
Jak już wspomniałem, obecne wydanie ksiażki Między Hitlerem a Stalinem. Wspomnienia dyplomaty i oficera niemieckiego 1931-1945 to reedycja. Na polskim rynku wydawniczym po raz pierwszy ukazała się ona w roku 1992 i stała się wówczas bestsellerem. Sam von Herwarth zaczął wówczas regularnie odwiedzać nasz kraj. Pamiętniki dyplomaty przetłumaczył (i opatrzył wstępem) Eugeniusz Cezary Król, naukowiec zasłużony dla badań nad historią Niemiec.
Na początku wspomnień zapoznać się możemy z nakreślonym przez autora zarysem historii patrycjuszowskiej rodziny von Herwarthów, którzy jawią się jako godni przedstawiciele „starego świata”, przedrewolucyjnego i przednacjonalistycznego. Praktycznie na samym początku mamy też wątek związany z naszym krajem, bowiem von Herwarth był wnukiem Heinricha Tiedemanna, jednego z założycieli Hakaty, a więc organizacji cieszącej się w naszej historiografii zdecydowanie złą sławą. Von Herwarth nie wypiera się dziadka, podkreśla że z jego osobą wiążą się jego piękne wspomnienia z dzieciństwa, ale wykazuje też zrozumienie, że dla Polaków nie jest on postacią pozytywną. Bardzo ciekawa jest też refleksja wskazująca na odmienność Prus od innych krajów niemieckich. Zdaniem Hansa von Herwartha styl życia Tiedemanna bliższy był temu wiedzionemu przez szlachtę polską i rosyjską, niż temu jakiemu hołdowano w Niemczech. Kto wie, być może skutkiem wychowania w takich a nie innych warunkach było to, że autor wspomnień rozumiał i w sumie lubił Rosjan, zaś w późniejszym okresie życia zapałał sympatią do Polski.
Jako nastolatek von Herwarth obserwował przebieg Wielkiej Wojny oraz rewolucję, która pogrzebała Cesarstwo Niemieckie. Studiował prawo i ekonomię, początkowo w Hamburgu, jednak wskutek interwencji rodziców, zaniepokojonych podatnością syna na uroki nocnego życia z którego słynie to miasto, przeniósł się do Wrocławia. Podobnie jak wielu jego rówieśników młody von Herwarth popierał wówczas politykę Gustava Stresemanna. Śledząc lektury, które kształtowały autora wspomnień, można go uznać za anglofila. Pomysłem, jak się potem okaże trafnym na karierę zawodową, była dla „Johnniego” (jak zwany był przez rodzinę i przyjaciół – kolejny dowód anglofilii) dyplomacja. Młody von Herwarth rozpoczął pracę na placówkach w Paryżu, a następnie w Moskwie.
Dowiedzieć się możemy, że personel niemieckiej ambasady z mieszanymi odczuciami przyglądał się porządkom panującym w Związku Sowieckim. Z jednej strony autentycznie podziwiano skalę idustrializacji, z drugiej zdawano sobie sprawę z absurdów ekonomicznych, zaś fakt że żyło się w państwie policyjnym, czego przejawem była choćby daleko posunięta inwigilacja, trudno było przeoczyć. Von Herwarth opisuje codzienne i odświętne życie w ambasadzie oraz swoje kontakty z zagranicznymi dyplomatami, zwłaszcza amerykańskimi – dość bliskie relacje nawiązał z George'm Kennanem, poznał też przyszłego prezydenta Johna Kennedy'ego.
W intrygujący sposób opisano funkcjonowanie ambasady po dojściu do władzy NSDAP. Okazuje się, że jej personel niekoniecznie identyfikował się z nową władzą, obowiązującym pozdrowieniem nadal było "dzień dobry" a nie „heil Hitler”. Z biegiem czasu coraz liczniejsze były akcesy do partii nazistowskiej, zdaniem von Herwartha, z racji oddalenia od Niemiec i słabego przepływu informacji tak naprawdę mało kto orientował się, czym jest narodowy socjalizm i jakie są jego podstawowe założenia, liczne były przypadki, gdy pracownicy placówki zapisywali się do NSDAP z pobudek czysto oportunistycznych, albo dlatego że podobał im się głoszony przez tę partię antykomunizm (wielu z nich pamiętało i darzyło sentymentem Rosję carską). Tym niemniej po dojściu hitlerowców do władzy należało mieć się na baczności nie tylko przed gospodarzami, ale i przed swoimi, zaś niezręcznej sytuacji von Herwartha nie poprawiał fakt, że miał on żydowską babkę.
Autor opisuje również trzech niemieckich ambasadorów w ZSRR pod którymi służy. W szczególnie ciepłych słowach odmalowuje portret hrabiego Wernera von Schulenberga (którego był osobistym sekretarzem), również przyszłego uczestnika antyhitlerowskiej konspiracji (któremu jednak w przeciwieństwie do von Herwartha nie udało się zachować życia). Należy wspomnieć, że Schulenberg pomógł pracownikom polskiej ambasady wydostać się z ZSRR, kiedy ich immunitet dyplomatyczny został zakwestionowany przez władze sowieckie, chociaż Polska i Niemcy znajdowały się już w stanie wojny.
Zdaniem von Herwartha Wehrmacht dobrze odnosił się do ludności polskiej podczas kampanii wrześniowej. Autor nie neguje zbrodni na Polakach, odpowiedzialnością za nie oskarża jednak administrację cywilną oraz policję polityczną. Arcyciekawie opisany jest okres po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Hans von Herwarth był wówczas adiutantem gen. Ernesta Kostringa nadzorującego formowanie cudzoziemskich jednostek ochotniczych. Opisując niemiecką politykę wobec podbitych obszarów oraz napięcia pomiędzy różnymi ośrodkami politycznymi III Rzeszy na tym tle, autor doszedł do wniosków bardzo podobnych do tych, jakie formułował Józef Mackiewicz w Nie trzeba głośno mówić – błędem Hitlera była nienawiść do ludności słowiańskiej, bowiem narody Związku Sowieckiego, Rosjan nie wyłączając, miały już dość władzy Stalina i chętnie wystąpiłyby przeciw niemu, jednak Niemcy nie traktowali ich jako godnych współpracy. Opisując swój udział w spisku pułkownika Clausa von Stauffenberga (z którym był zresztą spowinowacony) von Herwarth podkreśla jak niezwykłą i charyzmatyczną był on osobowością. Przy całym swym antynazizmie autor w jakiś sposób cały czas identyfikuje się z Niemcami, nieraz używając sformułowania „nasze wojska” (choć przecież nie życzył Rzeszy zwycięstwa).
Warto dodać jeszcze jedną rzecz. Cechą charakterystyczną Między Hitlerem a Stalinem jest to, że narracja skupia się na sprawach zawodowych – dyplomatycznych, politycznych i militarnych. Prawie nieobecne, poza początkowymi partiami książki, jest natomiast życie prywatne. Żona von Herwartha pojawia się nieraz na kartach pamiętników, jednak informacje na jej temat są skąpe. Narracja jest nieraz prowadzona tak, jakby autor zakładał że czytelnik posiada wiedzę o jego osobistych sprawach skądinąd.
Książka jest niebywale wciągająca i dobrze napisana. Czyta się ją przyjemnie i szybko. Wspomnienia Hansa von Herwartha polecam wszystkim zainteresowanym II wojną światową, dziejami stosunków międzynarodowych, historią Niemiec oraz relacjami polsko-niemieckimi, jako że pozwala poznać niemiecki punkt widzenia na wiele spraw.