I gdybym się kiedyś urodzić miał znów... Tylko we Lwowie!
Andrzej, od pierwszych dni życia nazywany Jędrusiem lub Jędrkiem, urodził się w szpitalu wojskowym we Lwowie na najbardziej lwowskiej ulicy – Łyczakowskiej. Na tejże samej ulicy był ochrzczony, w kościele pod wezwaniem świętego Antoniego, gdzie zresztą brali ślub jego rodzice – matka Wilhelmina, rozpoczynająca karierę nauczycielki, i ojciec Florian, porucznik Wojska Polskiego.
Jędrek dorastał na Łyczakowie, w kamienicy przy ulicy Piaskowej 18, skąd do kościoła pod wezwaniem świętego Antoniego było bardzo blisko.
Od czasu do czasu Jędrkiem opiekował się dziadek Franciszek. Zabierał wnuczka na spacery, w czasie których snuł długie opowieści o pięknym mieście i jego ciekawej historii.
– Dziadku, dziadku, a czy tam jest park? – zapytał kiedyś Jędrek, stojąc na balkonie drugiego piętra, skąd widać było gęstwinę zielonych drzew, zajmujących bardzo duży obszar.
– To nie jest park – stwierdził dziadek Franuś.
– A co?
– To Cmentarz Orląt Lwowskich, wnuczku.
– Jak to? – zdziwił się Jędrek. – To na tym cmentarzu są pochowane jakieś ptaki?
– Nie ptaki, chłopcze, a młodzi bohaterowie, którzy oddali życie za to, aby Lwów był polskim miastem.
– Ale dlaczego Orlęta?
– A co to jest orzeł, chłopcze? – zapytał dziadek.
– To ptak, taki duży, dziadku.
– Brawo, ale zapomniałeś dodać, że to nie zwyczajny ptak, tylko królewski. I że jest na herbowej tarczy naszego kraju, Polski. A orlę to mały orzeł. I właśnie takie młode orły, takie Orlęta, nawet niezbyt starsze od ciebie, bo najmłodszy z nich miał dziewięć lat, poderwały się do walki o Lwów. I dlatego mówimy o nich, że to Lwowskie Orlęta. Rozumiesz?
– Rozumiem, dziadku.
– I będziesz pamiętał do końca życia?
– Będę pamiętał – przyrzekł Jędruś z głębokim przekonaniem.
– No to teraz chodźmy na ten Cmentarz Orląt Lwowskich.
I poszli – dziadek Franciszek z wnukiem Jędrkiem.
Do cmentarza Łyczakowskiego z ulicy Piaskowej było dość blisko. Droga wiodła obok kościoła, a dalej w dół do pięknej bramy cmentarza. Zaraz za bramą, przy rozchodzących się w kilku kierunkach alejkach, znajdowały się szeregi rozmaitych kamiennych grobowców, które osłaniały rozłożyste stare drzewa.
– Ale tu ładnie, dziadku – stwierdził Jędrek.
– Masz rację – zgodził się dziadek. – To chyba najładniejszy cmentarz w naszym kraju.
– Naprawdę?
– Przynajmniej ja tak uważam – uśmiechnął się dziadek Franuś z wyraźną dumą w głosie. – I nie tylko ja, i nie tylko wszyscy lwowiacy, ale każdy, kto w czasie zwiedzania naszego miasta znajdzie się na tym cmentarzu – dodał dziadek.
– A gdzie leżą te Orlęta? – zapytał po chwili Jędrek.
– To pod górę i tą alejką w prawo, ale najpierw odwiedzimy parę pięknych grobowców bardzo sławnych Polaków, artystów, zasłużonych w różnych walkach oficerów, wspaniałych lekarzy i naukowców.
Ruszyli alejką w lewo pod górę. Przed jednym z grobowców stała akurat grupka młodzieży z kwiatami i zniczami w rękach. Na wysokiej kamiennej podstawie znajdowało się popiersie dojrzałej kobiety o bardzo miłej twarzy.
Dziadek z Jędrkiem zatrzymali się i zaczekali parę minut, aż młodzież położy część przyniesionych kwiatów, zapali znicze i ruszy dalej.
– Kto tu jest pochowany, dziadku? – zapytał Jędrek.
– Powinieneś o niej słyszeć, bo niedawno czytałem ci bardzo ładną bajkę, którą napisała właśnie ta pani. I mam nadzieję, że zgadniesz, jaka to bajka, jeśli powiem ci, że tu jest pochowana Maria Konopnicka, wnuczku. No i co ci to mówi?
– Zaraz, zaraz, coś mi się przypomina – zastanowił się Jędrek. – Czy to nie jest bajka o sierotce Marysi i krasnoludkach?
– Dobrze, bardzo dobrze, wnuczku! – ucieszył się dziadek. – I co dalej pamiętasz z tej bajki?
– Że było tam o królu, który nazywa się Błystek, i o takim bardzo mądrym krasnoludku, który miał na imię Koszałek-Opałek, prawda?
– Prawda, prawda. Cieszę się, że pamiętasz, i widzę, że warto ci opowiadać różne bajki i historyjki. Mam nadzieję, że jak się nauczysz czytać, to będziesz sam poznawał rozmaite ciekawe książki.
– A dziadku, jak będę już umiał i czytać, i pisać, to… – tu Jędrek zawahał się – to chciałbym sam napisać jakąś książkę.
– Bardzo ładnie, że chcesz – pochwalił go dziadek. – I pamiętaj, że jak bardzo będziesz chciał i bardzo będziesz się starał, to ci się uda.
– Naprawdę, dziadku?! – zawołał radośnie Jędrek. – To mi się uda napisać książkę?
– Wszystko jest możliwe, wnuczku, i wszystko przed tobą.
Po odwiedzinach grobu Marii Konopnickiej obeszli jeszcze kilka innych miejsc spoczynku rozmaitych sławnych Polaków, a na koniec dotarli do owego Cmentarza Orląt Lwowskich, gdzie w równych żołnierskich szeregach grobów leżeli ci, którzy oddali swe życie za wolność ukochanego miasta i całej ojczyzny.
Na tej części cmentarza dziadek Franuś przysiadł na ławeczce i przez bardzo długi czas milczał, głęboko zamyślony.
A obok niego siedział Jędrek, wyobrażając sobie tamte czasy, kiedy walczyli ci, których szeregi grobów miał teraz przed oczyma.
Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Perepeczki „Jędruś. Chłopak ze Lwowa”:
Innego dnia spacerowali obaj w okolicach pięknego teatru, nieopodal którego znajdował się pomnik. Potężny koń spinał się do skoku, a siedzący na nim jeździec buławą w wyciągniętej prawej ręce wskazywał kierunek galopu.
– Wiesz, kto to jest? – zapytał dziadek.
– Chyba jakiś król – Jędrek zastanowił się przez chwilę. – Mama mówiła, ale zapomniałem, jak się nazywał.
– Brawo, masz rację, mój wnuku! Nazwisko tego króla powinien znać każdy Polak. Od urodzenia przez całe życie aż do śmierci.
– Dlaczego? – zapytał Jędrek.
– Dlatego, że to był wspaniały król, który obronił nie tylko nasz kraj, ale i całą Europę przed turecką niewolą. A nazywał się Jan III Sobieski, zapamiętaj…
– Będę pamiętał – przyrzekł Jędrek.
– A ta wspaniała, zwycięska bitwa króla Jana to była pod Wiedniem – dodał dziadek.
– Pod Wiedniem – powtórzył Jędrek – A gdzie jest ten Wiedeń?
– Dość daleko, bo za granicą. W Austrii.
– To nasz polski król bił się za granicą? – zdziwił się chłopak.
– Tak wypadło – stwierdził filozoficznie dziadek Franciszek. – I to nie pierwszy, i nie ostatni raz – dorzucił.
– A może mi dziadek opowiedzieć o tym królu i o Wiedniu?
– To bardzo długa historia i będziesz się na pewno o tym uczyć w szkole. Ale w skrócie to było tak… Dawno temu, bo około dwustu pięćdziesięciu lat, na austriackie cesarstwo napadli Turcy, którzy chcieli zająć całą Europę i zlikwidować naszą chrześcijańską wiarę. Wtedy Jan Sobieski wyruszył z husarią na odsiecz stolicy Austrii, do Wiednia, gdzie odniósł wielkie zwycięstwo i obronił Europę przed turecką niewolą, rozumiesz?
– Rozumiem, dziadku, ale co to była husaria?
– To byli bardzo dzielni rycerze na koniach. Mieli pancerze, na głowach hełmy, a na ramionach przymocowane niby-skrzydła z piórami.
– Skrzydła? – zdziwił się Jędrek. – To oni latali?
– No nie! – roześmiał się dziadek. – Te niby-skrzydła miały dwa zadania. Po pierwsze, ochronę husarza przed ciosem mieczem czy szablą w plecy oraz przed zarzuceniem arkanu, czyli lassa, na głowę, a po drugie, żeby przestraszyć przeciwnika lub jego konie.
– Ojej! – wykrzyknął Jędrek. – Chciałbym mieć takie skrzydła, bo szabelkę już mam. Byłbym niezwyciężony. Prawda, dziadku?
– Oj, wnuczku mój, co ci się plącze po tej twojej łepetynie…
Po przeciwnej stronie ulicy Piaskowej wznosiło się zbocze, na którym w dolnej jego części znajdowały się łachy piasku, wyżej rosła trawa, a jeszcze wyżej zieleniły się kasztany i lipy.
Na wzgórze to często chodził mały Andrzejek, najczęściej z łopatką i wiaderkiem, szczególnie gdy słońce świeciło i pasek był przyjemnie nagrzany.
I któregoś wiosennego słonecznego dnia, gdy Jędruś miał wyjść z dziadkiem na spacer, dziadek – wiedząc, że wnuczek zabierze łopatkę i wiaderko-powiedział:
– Nie masz co brać tych narzędzi, bo dziś nie idziemy na Kaiserwald, tylko na rynek.
– Co dziadek mówi? – zdziwił się Jędrek. – Jaki znów kajzer? Co to znaczy?
– Cesarski las – wyjaśnił dziadek.
– A dziadek inaczej powiedział – upierał się chłopak.
– Bo to po niemiecku, chłopcze.
– A dlaczego po niemiecku?
– To długa, a nawet bardzo długa historia. Poznasz ją, jak pójdziesz do szkoły.
– A teraz nie można?
– Jak chcesz, to posłuchaj spokojnie – zdecydował dziadek. – Otóż dawno, dawno temu, już przeszło sto lat, w naszym kraju zaczęły się kłótnie i awantury i Polska była coraz słabsza. Wykorzystały to wszystkie nasze sąsiedzkie państwa, bo jest takie przysłowie polskie, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. I te „trzecie” państwa, a mianowicie Rosja, Niemcy i Austria, skorzystały i, wyobraź sobie, podzieliły nasz kraj między siebie. I to się nazywa ROZBIÓR POLSKI, a Lwów i Kraków przypadły w tym rozbiorze Austrii. I stąd taka niemiecka nazwa, bo w Austrii ludzie mówią po niemiecku. W tamtych czasach w Austrii panował cesarz, a cesarz po niemiecku to Kaiser właśnie.
– A Polacy co na to? Zgodzili się, żeby im zabrali kraj?
– Widzisz, do czego prowadzi niezgoda. Co prawda przez przeszło sto lat próbowano odzyskać niepodległość i były rozmaite powstania przeciw zaborcom, ale żadne się nie udało i każde kończyło się tragicznie.
– Ale teraz jest Polska we Lwowie – przerwał Jędrek.
– Raczej Lwów w Polsce – poprawił go dziadek – i chwała Bogu! Udało się to dopiero po wielkiej wojnie, kiedy zaborcy pokłócili się między sobą i – na szczęście – znalazł się człowiek, który stworzył legiony i doprowadził do tego, że Polska znów była Polską.
– A co to te legiony, dziadku?
– To takie polskie wojsko, które utworzył wspaniały i dzielny człowiek.
– A jak on się nazywał?
– To Józef Piłsudski, obecny nasz marszałek, chłopcze, ale na razie tyle, bo jesteś za młody na takie historie. Kiedy pójdziesz do szkoły, nauczyciele wytłumaczą ci to lepiej ode mnie.
– A ty, dziadku, służyłeś w tych legionach?
– Służyłem, oczywiście, że służyłem. Wszyscy dobrzy Polacy tam byli.
– A miałeś wtedy jakieś przygody, dziadku?
– Ano miałem, Jędrusiu, i to niejedną…
Dziadek Franciszek już miał rozpocząć opowieść o swojej barwnej i pełnej przygód służbie w legionach i w późniejszej wojnie, bo bardzo lubił opowiadać, ale nagle zamilkł… i usiedli obaj na ławeczce.
– Jędrusiu – odezwał się po chwili – czy ciebie interesuje to, co mówię?
Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Perepeczki „Jędruś. Chłopak ze Lwowa”:
– Bardzo! – zawołał wnuczek.
– Ale, widzisz, ja umiem opowiadać raczej dorosłym i może mam zbyt poważny styl dla takich dzieci jak ty…
– Ale ja lubię, jak dziadek opowiada…
– A czy wszystko dokładnie rozumiesz?
– No, prawie… – zawahał się Jędrek.
– No, sam widzisz. Gdy byłem mniej więcej w twoim wieku, tu były całkiem inne obyczaje i całkiem inaczej się wtedy mówiło.
– Jak to, dziadku? Dlaczego?
– Dlaczego, to ci nie umiem wytłumaczyć, ale co do obyczajów, to posłuchaj. Oto gdy rano zjawiłem się w pokoju jadalnym na śniadaniu, najpierw podchodziłem do mojego ojca, stawałem przed nim i mówiłem wyraźnie: „Dzień dobry, panie ojcze!”, a następnie całowałem ojca w rękę.
– Całował dziadek? – zdziwił się Jędrek. – W rękę?
– Ano właśnie – potwierdził dziadek Franciszek. – A potem podchodziłem do mojej mamy i mówiłem: „Dzień dobry, pani matko” i całowałem ją w rękę. A kiedy był w domu mój starszy aż o piętnaście lat brat, to jeszcze raz powtarzałem: „Dzień dobry, panie bracie!”.
– Ale jego nie całowałeś w rękę? – przerwał Jędrek.
– A właśnie, że też… Widzisz. Takie były wtedy obyczaje, takie wychowywanie dzieci, a rozmowy też były zupełnie inne.
Dziadek Franuś zamilkł, przymknął oczy i zanurzył się we wspomnieniach. A po chwili Jędrek poderwał się z ławeczki i stanął przed dziadkiem na baczność.
– Dzień dobry, panie dziadku! – krzyknął i pocałował dziadka w rękę.
Na rynku Starego Miasta przed bramą ratuszową stał wspaniały pomnik potężnego lwa. Lew opierał się o herb miasta, na którym również widniała sylwetka lwa.
– Dziadku, dziadku, tu jest lew, a miasto nazywa się Lwów, to jakoś podobnie.
– Masz rację, wnuczku, bardzo podobnie! – Dziadek pogłaskał chłopca po rozczochranej jak zwykle blond czuprynie.
Od ratusza poszli jeszcze pod pomnik wielkiego poety Adama Mickiewicza, a następnie wdrapali się na Wysoki Zamek, skąd roztaczała się panorama Lwowa.
– Ile tu kościołów! – zauważył w pewnym momencie Jędrek.
– Właśnie – przytaknął dziadek – bo też we Lwowie są rozmaite świątynie. Jest wspaniała katedra rzymsko-katolicka, jest ormiańska, są i cerkwie, a także żydowskie bożnice. Bo Lwów to miasto wielonarodowe, ale wszyscy teraz żyją w zgodzie, i oby tak dalej – westchnął dziadek.
Męczący spacer zakończyli w przytulnej cukierence, gdzie dziadek zamówił dla siebie pachnącą kawę i olbrzymi kawałek sernika, a dla Jędrka dużą porcję ulubionych lodów waniliowych z bitą śmietaną.
– Piękny ten nasz Lwów – zauważył Jędrek przy drugiej porcji lodów – i jaki ciekawy.
– Masz rację, wnuczku – zgodził się dziadek – bo to jest rzeczywiście wspaniałe, piękne, dzielne i bardzo wesołe miasto. I nie nadaremno jest taka fajna piosenka… – W tym momencie dziadek zanucił: – „Gdybym się kiedyś urodzić miał znów, to tylko we Lwowie…”.
Siedzący obok starsi państwo spojrzeli na śpiewającego dziadka i oboje roześmiali się radośnie.
A po chwili śpiewali już we trójkę, a za nimi i pozostali goście lwowskiej kawiarenki:
– Niech inni se jadą, gdzie mogą, gdzie chcą,
do Wiednia, Paryża, Londynu,
a ja się ze Lwowa nie ruszym za próg,
za skarby, ta skarz mnie Bóg!
Bo gdzie jeszcze ludziom tak dobrze jak tu?
Tylko we Lwowie…
Gdzie śpiewem cię tulą i budzą ze snu?
Tylko we Lwowie…
I bogacz, i dziad są tu za pan brat
i każden ma uśmiech na twarzy!
A panny to ma słodziutkie ten gród
jak sok, czekolada i miód!
Możliwe, że dużo ładniejszych jest miast,
lecz Lwów to jest jeden na świecie!
I z niego wyjechać, ta gdzież ja bym mógł,
ta mamciu, ta skarz mnie Bóg.
I gdybym się kiedyś urodzić miał znów,
tylko we Lwowie…
I szkoda gadania, bo co chcesz, to mów,
nie ma jak Lwów!