Jak Picasso poznał Dorę Maar?
Ten tekst jest fragmentem książki Bettiny Storks „Dora Maar. Dwa oblicza miłości”.
Paryż, rok 1936
- Przez całą noc nie zmrużyłam oka – żaliła się Julie i zabrała z rąk Dory słoik konfitur. – Gdzie tym razem się podziewałaś?
Matka złapała się za czoło i spojrzała za okno. Zapowiadał się pochmurny zimowy dzień, temperatura miała spaść poniżej pięciu stopni Celsjusza.
Dora wróciła do domu o szóstej rano, ponieważ świętowała z przyjaciółmi. Wystawa w Londynie okazała się ogromnym sukcesem, a fotografka właściwie z dnia na dzień zyskała sławę w Paryżu. Jej zdjęcie, Portret Ubu, co do którego nikt nie potrafił stwierdzić, co dokładnie przedstawia, zyskało miano ikony całego nurtu artystycznego, być może właśnie za sprawą tej tajemnicy. Świat sztuki wychwalał pod niebiosa dobór motywu i zatwierdził znakomitą technikę Dory.
- Maman – odparła spokojnym głosem dziewczyna. – Wiesz przecież, że w zeszłym tygodniu byłam w Londynie. Przecież ci o tym mówiłam.
Kiedy Dora o poranku otworzyła drzwi domu przy place de la Porte de Champerret, Julie, jak to często bywało, ubrana w szlafrok stała na klatce schodowej i witała córkę, spoglądając na nią surowym, zapłakanym wzrokiem.
– Zeszły tydzień – odparła Julie drżącym głosem.
– Nie było mnie, maman. Nic szczególnego. Świętowaliśmy. Czy nie możesz pogodzić się z tym, że jestem dorosła i chodzę własnymi ścieżkami?
Dora wzięła łyk napoju z filiżanki i odsunęła croissanta na brzeg talerza. To przez Josipa. Za każdym razem, kiedy ojciec mieszkał w hotelu i przez wiele dni nie pojawiał się w domu, wściekłość Julie, jej rozpacz i frustracja gotowały się, łącząc w niebezpieczną mieszaninę, która w każdej chwili mogła eksplodować. Im dłużej trwała nieobecność taty, tym z godziny na godzinę maman robiła się coraz bardziej spięta, nerwowa, a w końcu także nieznośna. Najpóźniej po tygodniu jej złość przelewała się na córkę i Julie zaczynała krytykować Dorę, ubliżać jej i traktować ją protekcjonalnie.
„Bądź rozsądna. Zrób to, zrób tamto! Z tym daj sobie spokój! Ale tego za nic przecież nie dokonasz, Theodoro!”
Swój egoizm i niezdolność bycia samej Julie potrafiła maskować obsesyjną opieką. Narzucała się z nią, otaczając nią córkę niczym ciasnym gorsetem. Uwaga kobiety miała na celu kontrolę absolutną. Podczas gdy Dora w duchu próbowała złapać oddech, Julie zapominała, że jej córka jest dorosłą, dwudziestodziewięcioletnią kobietą.
– Mówisz, że nie ma nic szczególnego w tym, że z dnia na dzień wyjeżdżasz do Londynu? A co, jeśli coś by mi się tu przytrafiło? Mogłabym umrzeć, leżeć nieżywa i nikt by mnie nie uratował. Ale ja na ciebie czekam. Codziennie na ciebie czekam. Na moje życie składa się wyłącznie to cholerne wyczekiwanie na córkę i męża. Czy wiesz, w czyim łóżku teraz leży twój ojciec?
Dora zignorowała tę uwagę, ale gdy tylko Julie zaczynała apelować do sumienia córki i podsycać jej obawy, czuła, że robi się miękka jak masło. Myśl, że maman mogłoby się coś przytrafić, była nieznośna.
– Maman – powiedziała czule. – Już dawno wróciłam z Londynu. Przecież od mojego powrotu wielokrotnie spotykałyśmy się na wspólną kolację.
– Kolację! A co z twoim ojcem?
Dora spojrzała na matkę. Jej zakrzywiony nos sprawiał, że przypominała drapieżnego ptaka, który cały czas atakuje swoim dziobem.
Dora starała się przybrać obojętny ton. Nienawidziła, kiedy Julie zarzucała ją niedyskrecjami na temat swojego nieudanego małżeństwa. Nie znosiła tego pełnego wyrzutu spojrzenia, którego celem było wyłącznie podsycanie poczucia winy Dory. Pragnęła, żeby ojciec był przy niej i łagodził te najgorsze sytuacje.
– A co ma z nim być? Mieszka w hotelu. Przecież to wiesz, maman.
– W czyim łóżku leży? – powtórzyła swoje pytanie Julie.
Drapieżny ptak bez ustanku dziobał wrażliwość Dory. Kobietą targały sprzeczne uczucia, którymi darzyła rodziców. Szklana ściana jej dzieciństwa w Buenos Aires przybliżała się w jej wyobraźni i Dora od razu poczuła przygnębienie, panikę, beznadzieję, niewolę w klatce pełnej nierozerwalnych sprzeczności.
Nie było ucieczki przed spojrzeniem Julie.
– Nie leży w żadnym łóżku, nie o tej porze. Jak wiesz, mieszka w Hôtel du Palais d’Orsay i na pewno poszedł do pracy, maman.
Jej własny głos wydał jej się obcy. Poczuła się tak, jakby wyszedł z jej ciała, żeby poszukać schronienia gdzieś w kącie salonu. Jakaś jej część przysiadła tam razem z nim, przyglądała się Julie i sobie samej, jak siedziały przy stole.
Matka wydawała się niczego nie zauważać.
– On cały czas mnie zdradza. Markovitch mnie zdradza.
Julie wyciągnęła chusteczkę z kieszeni spódnicy i zaczęła płakać. Dora przypatrywała się temu pełnemu żałości obrazkowi jak przez wyimaginowany obiektyw. Haczykowatemu nosowi matki, użalaniu się nad sobą widocznemu w jej oczach. Naprzeciwko Julie dostrzegła siedzącą przy stole siebie samą, twarz miała bladą, palce wczepione w obrus, a tępy wzrok wbity w drzwi, jakby wystarczyło długo na nie patrzeć, żeby ojciec w końcu je otworzył.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Bettiny Storks „Dora Maar. Dwa oblicza miłości” bezpośrednio pod tym linkiem!
– Ma na imię Josip, maman. I on wcale tego nie robi. Nie robi tego.
– A więc wy o tym rozmawiacie, mam rację? On ci mówi, z kim chodzi do łóżka i co… – odparła zaczepnie Julie.
– Nie! – krzyknęła Dora, a jej głos z całą siłą wrócił do jej ciała. Znów poczuła swoje ręce i nogi, słyszała stanowcze „nie” wydobywające się z jej wnętrza. – On nie jest taki jak ty. Tata jest samotnikiem, podobnie jak ja.
- Nie jest jak ja? Tak byłoby jeszcze ciekawiej – oburzyła się na to porównanie Julie. – Czy wiesz, co on z tobą robił, kiedy mieszkaliśmy w Buenos Aires? On…
Dora znieruchomiała, zacisnęła lewą dłoń w pięść i uderzyła nią w stół. Zastawa zadźwięczała.
– Tak, już mi o tym opowiadałaś i nie chcę tego wysłuchiwać ponownie!
Dora pospiesznie wstała z miejsca i wsunęła krzesło pod stół. Chciała tylko jednego – uciec jak najdalej stąd. Postanowiła odwiedzić ojca, poprosić go, żeby wrócił do domu przynajmniej na kilka dni.
Julie spojrzała na nią z przerażeniem, jakby przebudziła się ze snu.
– Już wychodzisz, Theodoro? Przecież dopiero przyszłaś!
– Muszę iść do atelier, maman, popracować. Dziś wieczorem pracuję na zlecenie podczas premiery pewnego filmu.
– Występowałaś w filmie? – zapytała Julie, jakby Dora powiedziała przed chwilą coś straszliwie obscenicznego.
Dora sięgnęła po jabłko z misy na owoce i je ugryzła. Na myśl o nadchodzącym wieczorze od razu poprawił jej się nastrój. Jej humor także mógł zmieniać się niczym gra świateł i cieni na zewnątrz.
– To film Jeana Renoira, maman. Mój przyjaciel Prévert napisał do niego scenariusz. To film pod tytułem Zbrodnia pana Lange. Nie mogę ci go polecić, mnóstwo w nim nieobyczajności – powiedziała i ostentacyjnie się wzdrygnęła.
Dora doszła do siebie na tyle, że udało jej się emocjonalnie odseparować od matki. Musiała jedynie spuścić zasłonę znajdującą się przed szklaną ścianą. Wyszła na korytarz, wzięła torbę i spojrzała do salonu.
Julie siedziała przy stole z łokciami wspartymi na blacie, głowę miała skrytą w dłoniach.
– Mój Boże, co robi m o j a córka na premierze wulgarnego filmu? – wyszeptała w chusteczkę. – Cały czas musi przysparzać mi trosk. Doprowadza mnie tym do rozpaczy.
- Nie martw się, maman. Twoja córka robi to, co potrafi najlepiej. Fotografuje. A ten film Renoira nie jest wulgarny, tylko sobie zażartowałam.
Dora stanęła za krzesłem matki, pocałowała ją w policzek i ruszyła w kierunku rue d’Astorg.
W witrynie jej atelier przywitało ją zsolaryzowane zdjęcie jej twarzy wykonane przez Mana Raya i otoczone egzotyczną, nieuchwytną aurą. Mężczyzna podarował jej odbitkę.
Z ulgą otworzyła drzwi studia i zniknęła w ciemni, w której spędziła wiele godzin.
Wieczorem pomalowała oczy ciemną kredką i nałożyła czarne spodnium. Pod nim miała białą koszulę, a wokół szyi krawat. Stwierdziła, że spędzi w atelier także dzisiejszą noc, żeby uciec od udawanej troski Julie.
Nałożyła nieco brylantyny na wyprostowane, sięgające brody włosy, spryskała się perfumami i pomalowała paznokcie eleganckim lakierem w rubinowym kolorze. Teraz musiał jeszcze tylko wyschnąć.
Rozcapierzonymi palcami dłoni zapaliła papierosa w lufce i mocno się nim zaciągnęła. Ciężki piżmowy zapach wytwornych perfum odurzył jej zmysły.
Spojrzała na ścianę, na której wisiały jej ulubione zdjęcia oprawione w ramki. Na fotomontażu La Liberté dłoń Dory trzymała miniaturową figurkę kobiety. Legendarna Lady Liberty wydawała się chwiać, a pomiędzy obiema statuami niczym płynne srebro połyskiwała tafla Atlantyku pod spowitym chmurami niebem.
Kolejna surrealistyczna kompozycja Dory, ze zniekształconą architektoniczną perspektywą łuków oranżerii pałacu wersalskiego, nosiła tytuł Symulant. Wszystko wydawało się wywrócone do góry nogami.
Ponura atmosfera nadawała ujęciu czegoś niepokojącego. Co kryło się za tą rzeczywistością?
Na przeciwległej ścianie atelier wisiało tajemnicze stworzenie, Portret Ubu. Na zmysłowych ustach Dory pojawił się uśmiech. Sztuka zawsze pokazywała jej kręte ścieżki pełne niespodzianek. Jakie jeszcze obiecujące perspektywy ją czekały?
W końcu lakier na paznokciach Dory wysechł. Kobieta wstała, zdjęła z wieszaka niedużą torebkę, włożyła płaszcz oraz rękawiczki, a na szyi zawiesiła pasek swojego rolleiflexa. Na głowie miała bretońską czapkę rybacką, którą naciągnęła głęboko na czoło.
Wyszła na ulicę w czarnych męskich lakierowanych butach wiązanych sznurowadłami i spojrzała w niebo.
Siarczyście mroźny zimowy dzień początku 1936 roku chylił się już ku końcowi. Mimo chłodu Dora postanowiła pójść pieszo. Jej tętno przyspieszyło, kiedy przed nią zaczęły rysować się kontury miejsca, do którego oficjalnie zaproszono ją jako fotografkę. Był to budynek kina Aubert Palace przy boulevard des Italiens.
Mieli się tam też pojawić najbliżsi przyjaciele Dory: Paul Éluard, Nusch, Man Ray, Breton i Jacqueline oraz Prévert.
Już z daleka widziała elegancką publiczność w wieczorowych strojach wlewającą się do budynku przez zdobione złotem drzwi. Niepostrzeżenie wmieszała się w tłum gości i zaczęła robić zdjęcia.
Pośród publiczności Dora zauważyła wielu przyjaciół, znajomych oraz osoby z branży. Cocteau w milczeniu siedział na krześle.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Bettiny Storks „Dora Maar. Dwa oblicza miłości” bezpośrednio pod tym linkiem!
Blada twarz mężczyzny sprawiała, że przypominał ducha. Jak zawsze był porządnie ubrany. Miał na sobie czarny błyszczący smoking, a pod nim białą koszulę, której mankiety sięgały za chude nadgarstki i spod której wystawały palce chude jak pajęcze nogi. Mężczyzna się do niej uśmiechnął.
Éluard i Nusch zniknęli w tłumie ludzi, oboje mieli w dłoniach kieliszki szampana. Paul gestem ręki przywołał do siebie Dorę.
Dała mu znak i ułożyła usta w nieme „później”, wskazując na rolleiflexa, co oznaczało tyle, że jest zajęta pracą.
W sumie wykonała blisko sto zdjęć, migawek, które oddawały nerwowość przed pokazem filmu. Wiele kobiet chętnie pozowało przed aparatem Dory. Czyżby z powodu jej obecności obiecywały sobie jakąś niedużą rolę filmową? Malutki kawałek tortu, jakim był paryski glamour?
Po zakończonej pracy Dora wzięła kieliszek szampana z jednej z tac i w dwóch łykach wypiła musujący trunek. Następnie próbowała odszukać Éluarda. Jej wzrok przebiegał po głowach mnóstwa ludzi. Niemożliwością było odnalezienie tu kogokolwiek.
Za pół godziny miał się zacząć pokaz.
Nagle ktoś podszedł do niej od tyłu i dotknął jej ramienia.
– Czy już skończyłaś i jesteś gotowa, żebym cię komuś przedstawił?
– Znam większość osób, które się tu pojawiły – odparła z uśmiechem.
Poczuła ciepłą dłoń Paula na swojej szyi i policzkach. Ostrożnie odwrócił jej głowę w kierunku jednej z kolumn, przed którą zebrała się grupka ludzi stojących ciasno obok siebie.
– Wyglądasz olśniewająco, Doro – powiedziała Nusch i obrzuciła przyjaciółkę pełnym podziwu spojrzeniem.
Cocteau podszedł do nich i popatrzył w tym samym kierunku.
Pomieszczenie przepełniały dźwięki: głosy, śmiechy i brzmienia jazzu.
– On zawsze ma wokół siebie taką świtę, dlatego nietrudno go zauważyć – powiedział Paul.
– Tak właśnie jest – odparł Cocteau niczym echo. W jego głosie słychać było najczystszy podziw.
Dora zmrużyła oczy. Nawet nie widząc Picassa, od razu wiedziała, że jej przyjaciele rozmawiają właśnie o nim.
– Podobno jest niewysoki – powiedziała Dora. Przypomniała sobie scenę w brasserie Lipp, w której malarz siedział przy stoliku razem z Cocteau. – Cała ta zgraja tłoczy się wokół niego, jakby dzięki temu miał ich oprószyć magiczny pył jego sławy.
– Cii – przerwał jej szorstko Cocteau.
Paul taktownie skwitował milczeniem to, co powiedziała Dora.
– Czy jesteś dziś gotowa?
Spojrzała na swój męski strój i idealnie pomalowane paznokcie, głęboko westchnęła i pokiwała głową.
– Pytanie brzmi, czy on jest na mnie gotowy.
Paul i Dora długo tak stali, czekając na okazję, aż anturaż Picassa się rozejdzie.
Po jakimś czasie ktoś z grupy odszedł, żeby wziąć kieliszek, i w końcu go dostrzegli.
– Wydaje mi się, że nas zauważył – powiedział z namaszczeniem Cocteau.
Dora od razu go rozpoznała. Pablo Picasso był ubrany w białą jak śnieg koszulę i tweedową marynarkę. Szeroki kosmyk włosów miał starannie zaczesany od lewego ucha do prawego.
Drażniło ją szybsze bicie jej serca. Tym bardziej starała się przybrać obojętną, niemal znudzoną minę.
To, co wydarzyło się później, było rzeczą niezwykłą. Paul nie musiał prosić wielkiego mistrza, żeby do niego podszedł. Picasso, najwyraźniej dostrzegłszy przyjaciela, przepchnął się przez tłum i stanął obok Cocteau.
Malarz obrzucił Dorę przelotnym spojrzeniem.
– Chciałbym ci przedstawić słynną fotografkę oraz malarkę Dorę Maar, mon ami, twórczynię Portretu Ubu – powiedział Paul, stając obok Dory niczym jakiś sprzedawca.
– Wszyscy ją kochamy – dopowiedział Cocteau.
Dora przełknęła ślinę i uśmiechnęła się do Picassa, wcale tego nie chcąc. Był od niej nieco niższy, choć tego dnia nie założyła obcasów.
Mężczyzna podał jej rękę. Była szorstka, ale ciepła w dotyku, a jej uścisk przyjazny. Jego głęboko czarne oczy wydawały się przeszywać ją na wskroś.
– Znam to jedno pani zdjęcie – powiedział dźwięcznym głosem. – To wykonane przez Mana Raya. Moje gratulacje. Jestem wręcz zakochany w pani zsolaryzowanym portrecie. Wygląda pani na nim jak
hinduska bogini. Chciałem go od niego odkupić, ale on za nic nie chce mi go oddać. Cóż mam począć, jeśli nie wpaść w rozpacz?
– Mógłby pan… – Dora chciała coś odpowiedzieć, ale zamilkła, gdyż Picasso zwrócił się już do Paula oraz Cocteau.
„To zdjęcie wcale nie jest aż takie dobre”, pomyślała, zastanawiając się, czy drwi tym samym z gustu Mana Raya, Picassa czy swojego.
- A zatem – zaczął Picasso, odwrócił się i znów udał w kierunku tłumu swoich wielbicieli, jakby myślami był już przy kolejnym obiekcie swojego pożądania. – Bonne soirée.
Dora poczuła, że jej serce wali jak oszalałe.
Co też myślał sobie ten Andaluzyjczyk? Przeklinała swoją nerwowość, brak przytomności umysłu. Nie wolno zbliżać się do jego geniuszu, będąc nieprzygotowanym. Nigdy.
– Spodobałaś mu się – oznajmił Paul i z zafascynowaniem spoglądał za Picassem, jak znika pośród tłumu.
– I to jak – wtórował mu Cocteau.
– Ech, marzyciele, spodobało mu się moje zdjęcie – odparła z mieszaniną urazy i przekory. – Zakochał się w zdjęciu.