Jak niemieckie czołgi naprawdę poradziły sobie w Polsce?

opublikowano: 2025-12-02, 07:02
wszelkie prawa zastrzeżone
Do wojny z Polską III Rzesza wystawiła siedem pełnoetatowych dywizji pancernych i cztery dywizje lekkie. Dwa pułki pancerne pozostawiono w charakterze odwodu. Łącznie oznaczało to ponad 2800 czołgów, z czego 2200 stanowiły czołgi lekkie, tj. PzKpfw I i II.
reklama
Niemieckie czołgi i pojazdy pancerne w polu przed atakiem na Słuck w 1941 roku

Potocznie uważa się, że podczas kampanii polskiej niemiecka broń pancerna miała ogromne znaczenie, zarówno w kwestii nowatorskiego użycia, jak i przewagi technologicznej w kontekście sprzętu. W pierwszej kolejności przyjrzyjmy się temu, jak Niemcy planowali użyć broni pancernej przeciwko naszej armii, a następnie jak ostatecznie jej użyli.

Ku wojnie

Od połowy lat 30. Wehrmacht tworzył dywizje pancerne, zgodnie z koncepcją Heinza Guderiana. Ze względu na koszt tworzenia takich dywizji Niemców początkowo stać było na wytworzenie jedynie trzech takich związków operacyjnych. Jak już wskazaliśmy, dopuszczano możliwość użycia czołgów jako broni samodzielnej, jednak koncept w mniejszym czy większym stopniu nadal koncentrował się na wspieraniu piechoty – od pomysłów podążania czołgów na równi z nią, po korzystanie z wozów pancernych jako mobilnej broni przeciwpancernej. Doskonale widać to było w liczbach, które nieubłaganie dowodziły, iż w dywizjach pancernych Wehrmachtu znalazła się mniej niż połowa dostępnych Niemcom czołgów.

Ostatnia zmiana w kwestii struktury i sposobu działania na poziomie taktycznym dokonana została w armii niemieckiej w pierwszej połowie 1939 roku. Wnikliwie temat ten opisał Jerzy Korbal w swoim artykule na łamach czasopisma „Technika Wojskowa Historia” pod tytułem Wojsko Polskie oko w oko z Panzertruppen.

Pogląd wykrystalizowany podczas ćwiczeń na koniec 1938 roku przedstawiał konieczność użycia brygady pancernej do przełamania pasa obrony dywizji piechoty, gdyż pułk czołgów, jak planowano pierwotnie, był zbyt słaby, by tego dokonać. Niemieckie czołgi miały nacierać w dwóch rzutach: pierwszy miał za zadanie zniszczenie obrony przeciwpancernej; drugi, nacierając z własną piechotą, miał zwalczyć siłę żywą przeciwnika. Szerokość wyłomu w obronie szacowano na 1–2,5 tysiąca metrów, a w skrajnych wypadkach nawet na 4 tysiące metrów. Oznaczało to użycie nawet 400 pojazdów pancernych w celu uzyskania przełamania w pasie obrony dywizji naszej piechoty.

Niemieckie wojska na terenie Polski, 1939 r.

Z dzisiejszego punktu widzenia trudno dostrzec w tej nowatorskiej metodzie użycia czołgów poważne wady. Niemcy w późniejszych latach odnosili wiele sukcesów przy użyciu swojej pancernej pięści. Jednak pod koniec lat 30. problemy organizacyjne wokół dywizji pancernych przyprawiały o ból głowy.

Pierwszą wadą tych ogromnych związków była niepotrzebnie skomplikowana struktura organizacyjna. Ponieważ dywizja składała się z 2 pułków w każdej brygadzie, a te z kolei dzielono na 2–3 bataliony pancerne, powstawał decyzyjny i dowódczy chaos. Wyposażenie wozów dowodzenia w radio sprawiało, że dowódca batalionu otrzymywał naraz rozkazy zarówno z dowództwa swojego pułku, jak i dowództwa nadrzędnej wobec niego brygady. Kompanie, z których składały się bataliony, liczyły po 30 pojazdów, a to była liczba zdecydowanie za duża. Organizowanie działania takiej liczby sprzętu przez jednego dowódcę liniowego musiało być zadaniem bardzo trudnym.

reklama

Po drugie, mimo iż koncentracja broni pancernej w jednym punkcie przełamania kojarzona jest z wieloma niemieckimi sukcesami, warto zdawać sobie sprawę, że liczba pojazdów służących do uzyskania przełamania w pasie obrony była ogromna. Nie było żadnych doświadczeń w tym zakresie, zwłaszcza bojowych.

W czasie kampanii polskiej uwidoczniły się znaczne problemy w wykorzystaniu tak wypracowanej przewagi – pole walki zalane masą broni pancernej, trudno sterowalnej na tak małym terenie i trudnej do ukrycia przed szturmem, pokazało ewidentnie, że element ten wymaga dopracowania.

Po trzecie – logistyka. Zapewnienie tak ogromnej liczbie ludzi i sprzętu odpowiednio szybkiego zaopatrzenia w środki do życia i walki stanowiło ogromne wyzwanie. Jeszcze większe – zapanowanie nad pobojowiskiem. Usuwanie wraków i odzyskiwanie uszkodzonych pojazdów wymagało znacznego dopracowania.

Po czwarte, brakowało spójnej doktryny użycia zmotoryzowanej piechoty, która w założeniu miała stanowić element niezbędny do powodzenia działania dywizji piechoty. Ponieważ piechota miała działać razem z drugim rzutem w celu obrony zdobytego terenu, jej rola wydawała się kluczowa. Wprawdzie Guderian mocno naciskał na łączenie w ramach korpusu dywizji zmotoryzowanych i pancernych, z wiodącą rolą tych drugich, jednak przed rozpoczęciem ataku na Polskę OKH nie zdecydowało jeszcze, jak będzie używać dywizji zmotoryzowanych.

Jak widać, zanim rozpoczęto działania przeciwko Polsce, nie istniała spójna koncepcja użycia tych wojsk, a wybrana doktryna generowała sporo kłopotów natury logistycznej i organizacyjnej.

Hainz Guderian (z prawej) w kwaterze marszałka Gerda von Rundstedta

Podobnie pod kątem organizacyjnym nie urzeczywistnił się plan organizacyjny poszczególnych związków taktycznych. Pomimo przedwojennych ćwiczeń trudno było mówić o wdrożonej w rzeczywistości koncepcji wojsk połączonych. Ani Panzerwaffe, ani Luftwaffe nie posiadały ustalonych między sobą planów współdziałania. Pod tym kątem warto przyjrzeć się rzeczywistemu doświadczeniu zdobytemu w wojnie domowej w Hiszpanii w latach 1936–1939.

Konflikt na Półwyspie Iberyjskim wygenerował legendę o poligonie doświadczalnym dla Niemców, który ogromnie przyczynił się do sukcesów niemieckiego oręża w początkowym okresie II wojny światowej. Jak już wspominałem w rozdziale pierwszym, jest to stwierdzenie tylko częściowo prawdziwe. Natomiast rzekome współdziałanie lotnictwa i czołgów w trakcie tego konfliktu stanowi ewidentne przekłamanie. Podczas trzech lat konfliktu nie było sytuacji jednoczesnego użycia w ramach legionu Condor Luftwaffe z czołgami koordynowanymi przez oberleutnanta Wilhelma von Thomę. Starcia między frankistami a republikanami miały najczęściej charakter działań pozycyjnych, dostarczone czołgi PzKpfw I używane były przez słabo wyszkolone załogi, a sama doktryna użycia nie mogła być bardziej odległa od tej planowanej przez Niemców, gdyż wykorzystywała tanki dokładnie odwrotnie, niż planował to Wehrmacht. Wnioski uzyskane po konflikcie były znane już wcześniej i nie stanowiły przełomowego odkrycia dla niemieckich planistów. Przewaga czołgów uzbrojonych w działa (dostarczanych przez Sowietów) nad tymi dysponującymi karabinami maszynowymi (które dostarczyli Niemcy) sygnalizowana była jeszcze przed rozpoczęciem konfliktu. Amunicja przeciwpancerna do tychże karabinów okazała się skuteczna w walce z republikańskimi czołgami i jednocześnie bezużyteczna, gdyż wymagała walki na bardzo bliską odległość.

Tekst jest fragmentem e-booka „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?” Krzysztofa Rozwadowskiego Kup e-booka TUTAJ!

Polecamy e-book Krzysztofa Rozwadowskiego pt. „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”:

Krzysztof Rozwadowski
„Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”
cena:
16,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
155
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-82-2
reklama

Anschluss Austrii okazał się dość wstydliwym epizodem dla niemieckiej Panzerwaffe. Liczba pojazdów pozostawionych przy drogach, utraconych bez żadnego działania przeciwnika, była zatrważająca. Szwankowała regulacja ruchu. Dochodziło do kuriozalnych sytuacji tankowania czołgów na komercyjnych stacjach benzynowych, gdzie oczywiście za paliwo płacono. Można było odnieść wrażenie, że niemieckie siły pancerne nadal nie są dopracowanym elementem doktryny. Takiemu złudzeniu ulegli też polscy planiści szykujący się na starcie z Niemcami, analizując użycie czołgów w Austrii. Była to jednak optyka daleka od prawdy, gdyż nie uwzględniała ogromnego tempa przemieszczania się niemieckiej dywizji pancernej. Wprawdzie nie musiała ona ścierać się z wojskami austriackimi, gdyż te nie podjęły walki, jednak przebycie 650 kilometrów w trzy dni robiło wrażenie, choć Bogiem a prawdą do Wiednia dywizja dotarła w formie szczątkowej. W takim ujęciu strata 30% stanu dywizji (z czego 18% stanowiły czołgi) wydawała się jednak bardziej zrozumiała, zwłaszcza że część z nich stanęła nie ze względu na awarię, ale na brak paliwa. Ponieważ psuły się głównie PzKpfw I, na których postawiono już przysłowiowy krzyżyk, wnioski w obrębie armii niemieckiej były nadal pozytywne.

reklama

Pod koniec roku 1938 nadszedł czas na wkroczenie do Czechosłowacji. Przedwojenne podboje nie wpływały znacząco na doktrynę, jednak poszerzenie parku maszynowego o zdobyczne pojazdy produkcji Škody pozwoliło wyekwipować dodatkowe dywizje pancerne. Ocenę jakości tych pojazdów pozwoliłem sobie zawrzeć w drugiej części tego rozdziału.

Czas walk

Do wojny z Polską III Rzesza wystawiła siedem pełnoetatowych dywizji pancernych i cztery dywizje lekkie. Dwa pułki pancerne pozostawiono w charakterze odwodu. Łącznie oznaczało to ponad 2800 czołgów, z czego 2200 stanowiły czołgi lekkie, tj. PzKpfw I i II. Kampanię polską OKH miało zamiar rozstrzygnąć uderzeniami Grup Armii „Północ” i „Południe”. Użycie wojsk pancernych było wielką niewiadomą – nikt bowiem wcześniej nie toczył konfliktu z użyciem takiej liczby pojazdów. Dość powiedzieć, że Niemcy wystawili do walki w czasie kampanii polskiej dziesięć razy więcej czołgów, niż użyli sumarycznie w całej I wojnie światowej.

Na odcinku północnym pierwszym z eksperymentów był zmechanizowany korpus (XIX) pod dowództwem samego Guderiana, uważanego za ojca nowoczesnych wojsk pancernych. W odróżnieniu od Johna Fullera, Lindleya Harta czy Michaiła Tuchaczewskiego miał on szansę sprawdzić swoje śmiałe wizje w prawdziwym boju. Korpus stanowił ucieleśnienie prac koncepcyjnych i studyjnych, jakie przez ostatnią dekadę powstawały na łonie Wehrmachtu, a wcześniej Reichswehry. W jego skład wchodziło ponad 500 wozów bojowych, prawie 9 tysięcy pojazdów, 150 dział i 52 tysiące żołnierzy. W istocie była to materializacja idei operacyjnego związku broni połączonych. W pierwszych dniach wojny sam korpus spisał się całkiem dobrze, jednak nie został wykorzystany optymalnie. W zderzeniu doktryny z rzeczywistością bojową okazało się, że promowana przez Guderiana wizja wymaga jeszcze wielu usprawnień.

Nie bez znaczenia okazała się też postawa samego dowódcy, który już w pierwszych dniach wojny pokazał tak swoje zalety, jak i ograniczenia. Notoryczne ignorowanie przez niego drabinki dowodzenia, przejawiające się wydawaniem rozkazów z pierwszej linii, mogło budzić podziw, jednak doprowadzało do decyzyjnego chaosu. Dodatkowo zaburzało to jego sposób patrzenia na działania całego korpusu. Wojska pancerne były zbyt agresywne, a wynikające z tego braki w rozpoznaniu doprowadziły do niepotrzebnych strat. Zamiast zgodnie z tradycją Bewegungskrieg dążyć do manewru, do którego wydawały się idealnie stworzone, grzęzły w utarczkach i walkach podczas prób przełamania polskiej obrony. Mobilność sił Guderiana mogła zostać wykorzystana znacznie lepiej. Na kierunku północnym działała, atakując z Prus Wschodnich, Dywizja Pancerna „Kempf”. Pod Mławą po raz kolejny zbytnia agresja i ufność w siłę pancerza doprowadziły do niepotrzebnych strat. Wnioski jednak wyciągnięto dość szybko i za sprawą odpowiedniego manewru zmuszono obrońców do wycofania się w celu uniknięcia okrążenia. W tym miejscu warto zauważyć, że Niemcy popełnili spory błąd, gdyż stracili szansę na uchwycenie modlińskich mostów na Wiśle i okazję do solidnego rozproszenia resztek sił Armii „Modlin”, zamiast tego skierowali się nad Narew.

Tekst jest fragmentem e-booka „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?” Krzysztofa Rozwadowskiego Kup e-booka TUTAJ!

Polecamy e-book Krzysztofa Rozwadowskiego pt. „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”:

Krzysztof Rozwadowski
„Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”
cena:
16,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
155
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-82-2
reklama

Tam, pod Różanem, niewielkie siły polskie skutecznie zatrzymały na 24 godziny ofensywę Dywizji Pancernej „Kempf”. Dziesięciokrotna przewaga liczebna i zastosowanie współdziałania różnego rodzaju broni nie były w stanie złamać polskiego oporu. Ze względu na beznadziejne położenie polskie jednostki musiały się wycofać za Narew, jednak ta sytuacja oraz walki pod Mławą dobrze obrazowały kolejny problem użycia wojsk pancernych przez Niemców. Park maszynowy Wehrmachtu nie składał się z pojazdów umożliwiających skuteczne przełamanie, zatem lekkomyślne i niechlujne rozpoznanie oraz osobliwe decyzje w stylu nacierania z bocznym pancerzem zwróconym do frontu nieprzyjaciela (na modłę opisanej wcześniej brytyjskiej koncepcji) musiały skończyć się źle. Czołgi lekkie świetnie nadawały się do manewrowej zmiany sytuacji taktycznej (co ostatecznie nastąpiło), jednak kompletnie nie sprawdzały się w ataku na umocnione pozycje obronne. Były za słabo uzbrojone, a przede wszystkim za słabo opancerzone. Walki z Armią „Modlin” uwidoczniły również brak zaufania do tego rodzaju broni u części najwyższego dowództwa niemieckiego, które nie wyzyskało należycie sukcesu pod Mławą. Ze względu na swoją szybkość niemieckie czołgi miały wszelkie predyspozycje do skutecznych działań pościgowych, zwłaszcza w obliczu bezładnego odwrotu części polskich jednostek.

Na odcinku południowym już pierwszego dnia XVI Korpus Zmotoryzowany generała Ericha Hoepnera poprowadził bezprecedensowe natarcie ku rzece Warta. Pierwszy raz w historii wojen użyto dwóch pancernych dywizji jednocześnie. Tu, podobnie jak u Guderiana czy Kempfa, odejście od manewru na rzecz siłowego przełamania kolejny raz skończyło się dla pancerniaków bolesną nauczką. Pomimo ostatecznego zdobycia Mokrej, 4 Dywizja Pancerna nie była w stanie kontynuować pościgu. Niedocenienie własnych ograniczeń (pancerz) i niebezpieczeństwa skutecznych działań przeciwpancernych wroga było kolejnym dowodem na to, że nawet najbardziej olśniewające idee zostają zweryfikowane przez rzeczywistość pola walki.

reklama

Nieco lepiej poszło drugiej z niemieckich jednostek, czyli 1 Dywizji Pancernej – znów za sprawą manewru i wyminięcia głównej linii obrony. Trzeciego dnia wojny cały korpus praktycznie stanął z powodu kolejnego niewyćwiczonego, a widocznego już w czasie Anschlussu elementu prowadzenia wojny zmechanizowanej. Niemców nie zatrzymał polski opór, ale brak paliwa. Testy prowadzone przed wojną na niewielkich poligonach nie uwzględniały uzupełniania paliwa czy napraw polowych na wielką skalę.

Sprawdzano to dopiero w boju i boleśnie się przekonywano, jak trudno zaopatrzyć jednostki szybkie w niezbędne materiały pędne. Dodatkowo problemem okazywał się temat usuwania zepsutych czy uszkodzonych pojazdów i ich reperacja w warunkach polowych. Podczas prac koncepcyjnych trudno było zapanować nad kwestią płynności. „Wolno znaczy płynnie, płynnie znaczy szybko” – stwierdzenie to przypisuje się zwykle Juliuszowi Cezarowi. Było odnoszone do sposobu poruszania się wojsk na polu bitwy, gdzie płynność ruchu oznaczała szybkość i efektywność działań.

1 pułk pancerny w czasie forsowania Mozy (fot. Bundesarchiv, Bild 146-1978-062-24)

Choć Niemcy pochylali się nad tą kwestią, czego wyrazem było choćby dostarczanie paliwa w kanistrach (w odróżnieniu od Francuzów, którzy stosowali potężne kołowe czy gąsienicowe cysterny), musieli jeszcze dopracować kwestię dostosowania szybkości jednostek pancernych do tempa przemieszczania się ich logistycznego wsparcia. W tym obszarze niemieckie podejście opierało się w większości na metodach wręcz prymitywnych, co objawiało się znacznym nakładem pracy ludzkiej przy przelewaniu paliwa z kanistrów do czołgów, kontrastującym z potencjalnie szybszymi metodami wykorzystującymi cysterny z pompami. Niewystarczająca liczba odpowiednich pojazdów logistycznych, duże wykorzystanie trakcji konnej w logistyce i brak doświadczenia w zaopatrywaniu dużej liczby pojazdów naraz – wszystko to zmuszało do improwizacji i wydłużało czas potrzebny na uzupełnienie zapasów. Niemiecki pułk pancerny nierzadko tracił nawet pół doby na uzupełnienie paliwa.

Gdy XVI Korpus ruszył 4 września z miejsca, zatrzymany został na kilka godzin przez kontratak pododdziałów Wołyńskiej Brygady Kawalerii. Polskie czołgi 7TP górowały nad niemieckimi czołgami lekkimi i zdołały zadać jednostkom korpusu znacznie wyższe straty, niż same poniosły. Wprawdzie brak współdziałania polskiej broni pancernej z piechotą uniemożliwił wykorzystanie tego sukcesu, jednak dowództwo niemieckie mogło zacząć się niepokoić, jak wyglądać będzie walka z Francuzami, którzy przygotowywali czołgi do działań z pieszymi strzelcami. Gdyby użyć polskich jednostek, dysponujących na tym odcinku prawie setką wozów bojowych, w sposób połączony, XVI Korpus miałby znacznie poważniejsze problemy z parciem do przodu.

Tekst jest fragmentem e-booka „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?” Krzysztofa Rozwadowskiego Kup e-booka TUTAJ!

Polecamy e-book Krzysztofa Rozwadowskiego pt. „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”:

Krzysztof Rozwadowski
„Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”
cena:
16,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
155
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-82-2
reklama

XV Korpus Zmotoryzowany pod dowództwem generała Hermanna Hotha początkowo posuwał się niezbyt żwawo pomimo niewielkiego oporu. Co może być zaskakujące dla współczesnego czytelnika, niemieckie dywizje pancerne i lekkie miały spory problem z poruszaniem się w terenie. Po raz kolejny wyszło na jaw, jak niewiele uwagi poświęcano w niemieckim planowaniu działania wojsk pancernych kwestiom ćwiczeń terenowych i logistyki. Wynikało to z kilku czynników. Pojazdy logistyczne nie były planowane jako terenowe, co przy stanie polskich dróg przyczyniało się do wzrostu strat niebojowych. Nawet tak prozaiczne uszkodzenie jak przebita opona często wyłączało pojazd z użytkowania. Wydawać się to może nieprawdopodobne, ale Niemcy rozpoczęli kampanię w Polsce praktycznie bez zapasu opon. Robert Forczyk, dokonując analizy Fall Weiss, zauważa, że w czasie całej kampanii tylko 15% takich awarii udawało się naprawić. Dodatkowo ogromne tempo marszu korpusów zmotoryzowanych powodowało zmęczenie kierowców, którzy w trudnym terenie często ignorowali niewielkie przeszkody, a to kończyło się wypadkami, nawet takimi jak przewrócone czołgi. Jeszcze gorzej przedstawiała się wspomniana wcześniej kwestia ewakuacji zepsutych czy uszkodzonych wozów bojowych.

W przypadku 10 Armii, w której skład wchodziły wspomniane powyżej korpusy, na przeszkodzie do większych sukcesów stanęła przede wszystkim kwestia logistyki. Dywizje lekkie, umiejętnie wprowadzane do boju, doskonale realizowały swoje zadania, opierając się na manewrze. W odróżnieniu od GA „Północ”, w której główną przeszkodą były decyzje von Bocka, 10 Armia mogła odnieść jeszcze większy sukces, gdyby w doktrynie lepiej rozwiązano nieuchronne problemy natury logistycznej i terenowej.

W skład GA „Południe” wchodziły jeszcze armie osłonowe – 8 i 14. W tej pierwszej nie było praktycznie wielkich jednostek zmotoryzowanych. Ta druga natomiast miała okazję, by przekonać się na własnej skórze, jak walczy się z przeciwnikiem dorównującym jej mobilnością. Dowodzący 14 Armią generał pułkownik Wilhelm List zmierzyć się musiał z jeszcze dwoma dodatkowymi kwestiami. Pierwszą z nich było wynikające z górzystego terenu większe rozproszenie jednostek. Druga to styl dowodzenia generała Antoniego Szylinga, dowódcy Armii „Kraków”, który w odróżnieniu od Rómmla, Biernackiego czy Bortnowskiego bardzo dobrze opanował wojenną sztukę ekonomii sił i środków. W 14 Armii brakowało wyjściowo też korpusów zmotoryzowanych na modłę XIX czy XVI, jednak dwie dywizje pancerne (2 i 5) oraz dywizja lekka (4) stanowiły również pokaźną siłę. Warto pamiętać, że XXII Korpus Zmotoryzowany generała Kleista początkowo zawierał jedynie dywizjony artylerii i dwie dywizje górskie. Dopiero 2 września generał List dokonał reorganizacji i w jego skład weszły 2 Dywizja Pancerna i 4 Dywizja Lekka. Działania 5 Dywizji Pancernej pod dowództwem generała porucznika Heinricha von Vietinghoffa-Sheela również zderzyły się z niedoskonałościami doktryny w podobny sposób jak XVI Korpus pod Mokrą. Pierwszego dnia dywizja utraciła 10% czołgów, jednak pokonała 40 kilometrów pomimo mocnego oporu. Następnej doby właściwie pozbawiła osłony skrzydłowej polską Grupę Operacyjną „Śląsk” za sprawą wysokich zdolności manewrowych, co doprowadziło do okrążenia naszej 6 Dywizji Piechoty. Ze względu na konieczność zabezpieczenia logistycznego 5 Dywizja Pancerna zajęła się oczyszczaniem zdobytego terenu, nie prowadziła intensywnych działań pościgowych za resztą polskich sił.

reklama

Nacierająca na Myślenice 2 Dywizja Pancerna generała Rudolfa Veiela i 4 Dywizja Lekka generała Alfreda Rittera von Hubickiego miały wątpliwą przyjemność odkryć kolejną niedoskonałość niemieckiej doktryny wojsk pancernych. Zakładała ona bowiem wykorzystanie własnej wysokiej mobilności w starciu z przeciwnikiem broniącym się statycznie, a nie aktywnie. Manewr – znak firmowy całej niemieckiej filozofii wojskowej, przenikającej jej najmłodsze dziecko w postaci związków szybkich – nie okazał się receptą na sukces, gdy przeciwnik (w tym wypadku 10 Brygada Kawalerii pułkownika Stanisława Maczka) posiadał podobne możliwości i skłonności do manewru. Obydwa niemieckie związki nie poniosły początkowo, wbrew obiegowej opinii, ogromnych strat (zaledwie 30 utraconych pojazdów, przede wszystkim lekkich), zdołały jednocześnie opanować pole bitwy, co przełożyło się też na możliwość naprawy utraconych czołgów. Jednak zarówno w boju o Wysoką, jak i Jordanów niemieckim siłom pancernym nie udało się ani okrążyć, ani zniszczyć, ani nawet dogonić stosujących elastyczną obronę jednostek generała Maczka. Działania pościgowe dodatkowo utrudniła zmiana podległości jednostek i przekazanie ich generałowi Kleistowi do XXII Korpusu. Starcie z polskim mobilnym związkiem zaporowym wykazało, jak nieprzygotowany był Wehrmacht do walki z wrogiem poruszającym się równie szybko i również dysponującym bronią pancerną, używaną w większej liczbie i w sposób skoordynowany.

Tekst jest fragmentem e-booka „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?” Krzysztofa Rozwadowskiego Kup e-booka TUTAJ!

Polecamy e-book Krzysztofa Rozwadowskiego pt. „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”:

Krzysztof Rozwadowski
„Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”
cena:
16,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
155
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-82-2
reklama

Po pierwszych dniach Wehrmacht zdecydowanie wygrał bitwę graniczną, nigdzie jednak nie doszło do zmiany sytuacji operacyjnej za sprawą jednostek pancernych czy lekkich. Była na to szansa, jednak żaden z dowódców nie miał możliwości właściwego wykorzystania wypracowanej przewagi taktycznej i przeniesienia jej samodzielnie na poziom operacyjny. W przypadku Grupy Armii „Północ” przeszkodziły w tym zmienione cele nadrzędne. W przypadku Grupy Armii „Południe” przeszkodą okazały się logistyka i zmiany na szczeblach korpusu

W dalszej fazie walk również występowały napotkane początkowo problemy, pojawiły się też nowe. Gdy XIX Korpus Zmotoryzowany chciał sforsować Narew pod Wizną, brak sprzętu saperskiego zatrzymał należące do niego pancerne jednostki.

Zresztą zabezpieczenie w postaci kolumn mostowych na kierunku północnym, niezbędnych każdej armii do sprawnego pokonywania przeszkód wodnych, było żenująco słabe, a planistom ewidentnie zabrakło pod tym kątem wyobraźni. Pomimo romantycznego mitu o zatrzymaniu Niemców przez heroiczną obronę wzmocnienie ataku piechoty przez nieliczne czołgi, które udało się przeprawić promem, wystarczyło, by żołnierze kapitana Raginisa znaleźli się w beznadziejnej sytuacji. Walki na Narwi doskonale zobrazowały kłopot, jaki Niemcy mieli w kwestii przełamywania linii obrony umiejscowionych w oparciu o rzeki. Bez wątpienia była to jednak lekcja, którą w następnych kampaniach zarówno Guderian, jak i cały Wehrmacht sumiennie odrobili.

Na północy kulała również koordynacja, co wynikało ze zbyt skomplikowanej struktury dowodzenia zmotoryzowanym ostrzem niemieckiej ofensywy. Wycofanie Grupy Operacyjnej „Wyszków” przez Rydza-Śmigłego znacznie bardziej przyczyniło się do sukcesu tych jednostek niż faktyczne działania przez nie prowadzone.

Na południu wspomniany już XVI Korpus Hoepnera odkrył kolejną „dziurę” w niemieckiej doktrynie, kiedy wieczorny atak na Piotrków (5 września), a potem dzienny wypad na warszawską Ochotę (8 września) przyczyniły się do bolesnej utraty kilku PzKpfw IV. Okazało się bowiem, że pozbawione wsparcia piechoty czołgi mogą zostać dość łatwo zatrzymane w obszarach gęstej zabudowy miejskiej. Hoepner miał szczęście, że Dąb-Biernacki kontratakował pod Piotrkowem (5 września) niewielkimi grupkami czołgów zamiast siłami obydwu batalionów pancernych. Warto jednak zaznaczyć, że przebicie się 1 i 4 Dywizji Pancernej tego korpusu przez jedyny operacyjny odwód Wojska Polskiego, czyli Armię Prusy, zajęło zaledwie trzy dni, co przyczyniło się do zdobycia dwóch ważnych miast – Piotrkowa Trybunalskiego i Tomaszowa Mazowieckiego.

reklama

W ciągu kilku dni armia generała Dąba-Biernackiego przestała istnieć za sprawą działania drugiego z korpusów. Agresja dowódcy XV Korpusu Zmotoryzowanego generała Hotha, wzmocnionego działaniami XIV Korpusu Zmotoryzowanego i przekazaniem mu pod komendę 29 Dywizji Zmotoryzowanej, wyrażona została szybkim natarciem. Z jednej strony przyczyniło się ono do rozniesienia Grupy Operacyjnej „Kielce”, przez co Armia „Prusy” przestała istnieć. Z drugiej podążająca piechota niemiecka została daleko w tyle. Hoth zamiast zajmować teren, koncentrował się na skutecznym odcinaniu drogi odwrotu, co okazało się właściwe, jednak nie było wcale pierwszym wyborem pozostałych niemieckich dowódców wojsk pancernych.

Generał List miał dokładnie ten sam problem co 10 Armia. Siły pancerne ze wzmocnionego XXII Korpusu Kleista, wyforsowane w pogoni za sprawnie wycofującą się 10 Brygadą Kawalerii, oderwały się na 100 kilometrów od dywizji piechoty. Mknęły w kierunku Przemyśla, ich postęp spowalniały głównie przeszkody terenowe i rzeki. Po raz kolejny dał o sobie znać brak odpowiednio skoordynowanych działań tego typu wojsk z jednostkami inżynieryjnymi. Gdy w końcu 2 Dywizja Pancerna i 4 Dywizja Lekka sforsowały San, dowódca korpusu rozdzielił obydwie siły – dywizję pancerną skierował na Rawę Ruską, a lekką na Przemyśl. Ta pierwsza już 13 września uderzyła na Zamość przez Tomaszów Lubelski. Przemyśl musiał zostać zdobyty przy użyciu piechoty, gdyż 4 Dywizja Lekka nie nadawała się do tego celu. 

Ciekawie wyglądała sytuacja wojsk pancernych w obliczu zwrotu zaczepnego nad Bzurą, zwłaszcza że 8 Armia praktycznie nie posiadała dużych związków zmotoryzowanych czy pancernych. Polska kontrofensywa, zwana wówczas bitwą pod Kutnem, była pierwszą okazją do zrealizowania najważniejszego punktu niemieckiej doktryny wojskowej, czyli Kesselschlacht – bitwy w kotle. Niestety dla Niemców, nie posiadali oni na tym odcinku chociażby jednej dywizji pancernej czy lekkiej, która dowodzona we właściwy sposób, mogłaby szybko i skutecznie odciąć skrzydło polskiego natarcia i zrolować obronę, czyli przełamać linię obronną w jednym miejscu, a następnie, systematycznie niszcząc lub wypierając sąsiednie pozycje obronne, doprowadzić do załamania się całej linii. Dopiero po kilku dniach rzucono na pomoc Blaskowitzowi realne wsparcie czołgowe. Gdy 1 i 4 Dywizja Pancerna z XVI Korpusu Hoepnera, wspomniane we wcześniejszej części rozdziału, dotarły nad Bzurę, poniosły znaczne straty z dokładnie takich samych powodów jak pod Mokrą. Pędzące kompanie pancerne, wyprzedzające własną piechotę w sposób uniemożliwiający skoordynowanie z nią działań, wpadały na dobrze przygotowane pozycje obronne i ponosiły duże straty. Starcie wokół wsi Ruszki (4 Dywizja Pancerna) czy Kiernozia (1 Dywizja Pancerna) kosztowały Niemców utratę łącznie 65 czołgów. Wspomniana 4 Dywizja Pancerna, obok 1 Dywizji Lekkiej, poniosła w kampanii polskiej największe straty pojazdów ze wszystkich niemieckich związków tej wielkości, w liczbie 94 czołgów. Dodatkowo nie nadawała się do działań zaporowych, a przez jej cienki kordon przeniknęło 50 tysięcy polskich żołnierzy kierujących się na pomoc stolicy. W starciu nad Bzurą Niemcy przekonali się po raz kolejny, jak błędne były założenia związane z samodzielnym natarciem dużych grup czołgów bez współdziałania z piechotą i artylerią.

Tekst jest fragmentem e-booka „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?” Krzysztofa Rozwadowskiego Kup e-booka TUTAJ!

Polecamy e-book Krzysztofa Rozwadowskiego pt. „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”:

Krzysztof Rozwadowski
„Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”
cena:
16,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
155
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-82-2

Przypadek 4 Dywizji Pancernej rzuca również światło na inny element doktryny. Zanim polskie haubice 100 milimetrów urywały wieże czołgom z 35 Pułku Pancernego 4 Dywizji Pancernej pod Ruszkami, dywizja traciła swoje pojazdy w bezowocnych próbach wkroczenia do Warszawy. Obydwa pułki pancerne generała Reinharda straciły prawie 50 czołgów i musiały przejść do obrony w oczekiwaniu na ich naprawę. Niedługo potem ruszyły już nad Bzurę, gdzie – jak wspomniałem powyżej – również poniosły znaczne straty. Walki na ulicy Wołoskiej dobrze jednak oddawały wynik eksperymentu, który przeprowadził Reinhard – czołgi nie nadawały się dobrze do walk w mieście.

Wróćmy do Grupy Armii „Północ”. Warto też pod kątem doktryny zwrócić uwagę na postępy XIX Korpusu Guderiana, który skierowano na Brześć, ponieważ błędnie skalkulowano, iż Wojsko Polskie ma zamiar przegrupować swoje siły w tamtym rejonie. Imponujący pod kątem tempa i odległości rajd pokazał jednak też niedostatki przedwojennych planów. Trzy dywizje, ściśnięte na bardzo niewielkim terenie, zostały dość łatwo zatrzymane przez niewielkie siły na dwa dni. Brześć i tak miał przypaść Sowietom, a korpus mocno nadwyrężył swoje pojazdy, co znacznie wydłużyło czas potrzebny do przywrócenia pełnej zdolności bojowej pancernych jednostek do niego należących.

Podsumowanie

Wojska pancerne i zmotoryzowane dowiodły swojej przydatności podczas kampanii polskiej, jednak doktryna ich użycia wymagała znacznych zmian. Na duży plus zaliczyć można potwierdzoną w boju manewrowość i mobilność tychże jednostek. Znaczne sukcesy dywizje pancerne i lekkie miały również w kwestii wyprzedzania uchodzących jednostek polskich. Lista rzeczy do poprawy była jednak dość długa. Liczba porażek na szczeblu taktycznym była spora, zwłaszcza przy zestawieniu jej z mitem o niezwyciężonej Panzerwaffe pierwszych lat wojny. Czołgi niemieckie słabo nadawały się do przełamań, nawet stosowane w dużych grupach. Potwierdziły się przedwojenne obawy dotyczące sprawnego przekazywania rozkazów ze względu na zbyt złożoną strukturę i zbyt dużą koncentrację czołgów w ramach kompanii. Agresywność dowódców i poczucie impetu, jakie dawało poruszanie się grupą pancerną, generowało niepotrzebne straty, zwłaszcza przy niedbale prowadzonym rozpoznaniu. Pomimo wykazanych przez jednostki pancerne zalet manewrowości i wysokiej mobilności rzadko sukcesem kończyły się działania pościgowe, choć byli dowódcy, którzy umiejętnie stosowali ten rodzaj walki. Nawet jednak te atuty traciły na wartości w obliczu walki z przeciwnikiem o podobnych możliwościach. Niewielkie otwarte poligony, gdzie Panzerwaffe ćwiczyły przed wojną, nie oddawały trudów walki w obszarach zalesionych czy miejskich. Nic jednak nie kulało tak mocno jak współdziałanie z piechotą oraz logistyka. Nagminne wyprzedzanie własnych jednostek pieszych powodowało duże straty – albo sprzętu, albo czasu. Płynności działań poszczególnych dywizji czy korpusów nie odnotowano – potrafiły przebywać znaczne odległości w ciągu dnia czy dwóch, by trzeciego stanąć z powodu braku paliwa czy innych materiałów koniecznych do podtrzymania tempa ofensywy (jak części zamienne czy materiały do budowy mostów). Odniesiono sporo sukcesów taktycznych, prawie nigdzie jednak nie zamieniono ich w sukcesy operacyjne za sprawą jednostek pancernych. Wnioski opracowane i przedstawione po kampanii, chociażby w 3 Dywizji Pancernej, jasno wskazywały również kierunek zmian w obszarze samej taktyki – jednoznacznie wykluczano walkę czołgów w obszarach leśnych, zabudowanych i w nocy. Wnioski te były zbliżone do podsumowań w innych dywizjach.

Wojska pancerne robiły duże wrażenie, a sam Hitler był zachwycony ich sukcesami. Przed starciem z Francją trzeba było jednak dokonać wielu zmian w zakresie współdziałania, płynności, zabezpieczenia technicznego i logistycznego oraz wypracować skuteczniejsze metody walki z przeciwnikiem wyposażonym w broń przeciwpancerną. Wszystkiego tego ewidentnie zabrakło w starciach z Polską, co przekładało się na niepotrzebnie wysokie straty.

Wehrmacht zastosował wojska pancerne w niespotykanej dotąd liczbie, i to w sposób nie tyle nowatorski, co wręcz eksperymentalny. Ponieważ nie używano ich na skalę operacyjną, ale jedynie taktycznie na szczeblu dywizji, trudno było po kampanii polskiej wyrokować, czy jest to broń mogąca zmienić perspektywę operacyjną na froncie. Wiadomo było jednak, że przyjęte założenia wymagają znacznej zmiany. Dywizje pancerne były zbyt nasycone czołgami, a miały za mało piechoty. Dywizje lekkie miały za małą siłę, a ich mobilność w obliczu nierozbudowanej sieci drogowej drastycznie malała. Walki w Polsce pokazały, że istnienie samodzielnych dużych związków pancernych, wyposażonych w same czołgi, nie ma racji bytu. Należało rozwijać koncepcję broni połączonych, choć podobnie jak przed kampanią nie było jeszcze zgody, czy podporządkowywać czołgi piechocie, czy też na odwrót.

Równie wielką bolączką okazało się dla Niemców kolejne z omawianych w tej publikacji zagadnień – przeświadczenie o nowoczesności i wysokiej jakości niemieckich czołgów, jakie żywimy obecnie, znacząco odbiega od rzeczywistości.

Tekst jest fragmentem e-booka „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?” Krzysztofa Rozwadowskiego Kup e-booka TUTAJ!

Polecamy e-book Krzysztofa Rozwadowskiego pt. „Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”:

Krzysztof Rozwadowski
„Mit blitzkriegu w Polsce. Dlaczego wciąż utrwalamy niemiecką propagandę?”
cena:
16,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
155
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-82-2
reklama
Komentarze
o autorze
Krzysztof Rozwadowski
Publicysta i recenzent Histmag.org. Autor książki: Mit Blizkriegu w Polsce (wyd. Promohistoria). Miłośnik historii wojskowości zwłaszcza drugiej wojny światowej. Oprócz działalności publicystycznej zaangażowany w transformację cyfrową klubów ekstraklasy, futsalu i I ligi piłkarskiej. Na co dzień przedsiębiorca, analityk procesów biznesowych oraz architekt systemów IT.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2025 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone