Jak werbowano sowieckiego superszpiega?

opublikowano: 2013-02-25 12:55
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Moskwa, sierpień 1938. Więzień przesłuchiwany przez NKWD jest wciąż wypytywany o tajemniczego Anglika…
REKLAMA

Zatem: litera „J” w napisie „ J. Modinska” na mojej przepustce oznacza imię Jelena, które nosiła też nieżyjąca już babka ze strony matki, jedna z pierwszych kobiet komisarzy w sławnej Armii Czerwonej w czasach rewolucji. Mam trzydzieści trzy lata. Do niedawnego awansu na stanowisko analityka wywiadu pracowałam jako asystentka do spraw badań w Wydziale Drugim Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych, znanego lepiej jako NKWD. Nie, nie jestem mężatką — chyba że przyjmie się opinię starszego lejtnanta Gusakowa, że z pracą łączy mnie węzeł małżeński.

Znaczek pocztowy ZSRR z podobizną Kima Philby'ego

Tak, tak, należysz do tych nielicznych, którzy pojmują, że i dla mnie była to męka pańska. Jest zrozumiałe samo przez się, że to męka dla skazańca (w tym sęk, prawda?), ale ja nigdy wcześniej nie byłam na dole, gdzie przesłuchiwano przestępców politycznych, a tym bardziej nie uczestniczyłam w przepytywaniu kogokolwiek na moment przed egzekucją. Niemal półtora miesiąca wcześniej przekazano mi siedemnaście kartonowych pudeł z aktami sprawy numer 5581 (każde pudło miało czerwone stemple „Ściśle tajne” i „Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRR”) i od tamtego czasu ślęczałam nad ich zawartością przez większość nieprzespanych godzin: były tam całe tomy sprawozdań — od Anglika albo na jego temat — sporządzonych pismem maszynowym na papierze kancelaryjnym; stosy telegramów wymienianych pomiędzy londyńską delegaturą a moskiewską centralą, każdy comiesięczny zestaw związany grubą elastyczną taśmą; oceny bona fide Anglika dokonane przez analityków, którzy pracowali nad tą sprawą przede mną. Mimo że spędzałam przy biurku po piętnaście godzin dziennie, zdołałam przejrzeć jedynie około dwóch trzecich tych dokumentów. Kiedy przystąpiłam do opracowywania wniosków, teoretycznie miałam świeże spojrzenie na sprawę i od razu natrafiłam na niekonsekwencje w streszczeniu, które przygotował mój bezpośredni poprzednik, zanim został wysłany do obozu pracy na Syberii. Szef mojej sekcji w Oddziale Piątym Wydziału Drugiego, starszy lejtnant Gusakow, towarzyszył mi jedynie do drzwi pokoju przesłuchań. Pamiętam dobrze, jak odsunął nakrochmalony mankiet i ze zniecierpliwieniem popatrzył na zegarek, który nosił po wewnętrznej stronie grubego nadgarstka.

— Macie na niego pół godziny, młodsza lejtnant Modinska. Ani minuty więcej. Nie możemy pozwolić, żeby towarzysze w krypcie czekali.

Strażnik wpuścił mnie do pomieszczenia, które okazało się pustym wąskim pokojem o wysokim suficie. Gdy tylko drzwi się za mną zamknęły, usłyszałam, jak przekręcił klucz w zamku. Pokój wypełniał silny, nieprzyjemny smród. Poranne światło barwy popiołu, ciężkie jak ołów, sączyło się przez szparę w ścianie stanowiącą okno. Wydawało mi się, że słyszę pisk hamulców tramwajów, które przystawały na placu Dzierżyńskiego przed więzieniem na Łubiance, by zabrać pracowników wracających z nocnej zmiany. W miarę jak oczy przy-zwyczajały się do panującego w pomieszczeniu półmroku, zaczynałam dostrzegać sylwetkę mężczyzny siedzącego na stołku o trzech nogach. Był wysoki, chudy, wręcz kościsty, nieogolony, zaniedbany, ubrany w porozpychaną marynarkę narzuconą na poplamioną białą koszulę zapiętą aż pod rachityczną szyję. Nad górną wargą miał rzadkie wąsy w kształcie trójkąta. Włosy na głowie wyglądały na potargane. Na jego bosych nogach dostrzegłam buty bez sznurowadeł. Poczułam ulgę, widząc, że ręce i kostki u nóg ma skute kajdankami.

REKLAMA

Usiadłam na jedynym w tym pokoju meblu — prostym drewnianym krześle, jakie widuje się w niemal każdej przyzwoitej radzieckiej kuchni. Ponieważ więzień nie przestawał wpatrywać się w pustkę, odchrząknęłam. Zdał sobie sprawę z mojej obecności i wzruszył ramionami. Przekrzywił głowę w niezdarnym pozdrowieniu. Usłyszałam, jak wymamrotał:

— Proszę o wybaczenie.

— Słucham?

— Absolutnie się nie spodziewałem, że będę przesłuchiwany przez kobietę. Kiedy przyszli po mnie do celi, pomyślałem, że zabierają mnie na egzekucję. Ja... ja zesrałem się w spodnie. Odkąd na przesłuchaniu złamali mi nos, zupełnie utraciłem zmysł węchu, ale sądząc z wyrazu twarzy towarzyszy strażników, którzy prowadzili mnie korytarzami, przypuszczam, że cuchnę jak diabli.

Wyczuwałam, że stara się panować nad emocjami. Zobaczyłam, jak unosi skute dłonie, ale ponieważ głowę trzymał pochyloną, nie byłam w stanie stwierdzić, czy wyciera łzy z oczu, pot z czoła czy też pianę z kącików ust.

— Przykro mi z powodu waszych kłopotów. — Pomyślałam, że wyrażając współczucie, stworzę przyjaźniejszą atmosferę. — Widzę, że macie obrączkę na palcu. Czy wasza żona towarzyszyła wam, kiedy zostaliście wezwani z powrotem do Moskwy?

— Dostała polecenie, żeby ze mną wracać. Nie przypuszczała... — Więzień zakasłał. — Pogłoski o czystkach wśród wierchuszki NKWD uważała za kapitalistyczną propagandę. Powiedziała, że w żadnym razie nie musimy się bać, ponieważ jesteśmy żarliwymi komunistami, którzy nie zrobili nic złego.

— Gdzie ona teraz jest?

— Miałem nadzieję, że wy mi to powiecie.

— W protokole z waszego procesu w ogóle się jej nie wymienia.

— Którejś nocy zaraz po aresztowaniu słyszałem z odległej celi kobietę wołającą mnie po imieniu. Wydało mi się, że rozpoznaję głos żony. — Podniósł wzrok. — Pomóżcie mi, proszę.

Odwróciłam się.

— Zostaliście skazani jako wróg ludu przez trybunał specjalny. Nic nie mogę dla was zrobić.

— Naprawdę uważacie, że jestem faszystowskim szpiegiem?

— Czytałam wyrok. Przyznaliście się do współpracy z Zarządem Wywiadu Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu.

— Byłem torturowany. Biciem zmuszano mnie do zeznań. Przyznałem się, kiedy nie mogłem już wytrzymać bólu. — Zachrypniętym szeptem dodał jeszcze: — Dajcie mi przynajmniej papierosa.

Wypełnienie pokoju dymem papierosa rozwiązałoby jeden z moich problemów. Niestety, przepisy na to nie pozwalały.

REKLAMA

— To jest zabronione — odpowiedziałam.

— W każdym cywilizowanym państwie na świecie skazaniec dostaje ostatniego papierosa — odezwał się zbolałym głosem.

Miałam ochotę zakryć usta i nos perfumowaną chusteczką i przez nią oddychać.

— Nie mamy wiele czasu — poinformowałam go.

— To znaczy, że ja nie mam wiele czasu.

— Byliście rezydentem w Londynie, kiedy Anglik został zwerbowany — powiedziałam, czytając z fiszki. — Zaszyfrowany telegram numer dwa-sześć-dziewięć-sześć do centrali w Moskwie z delegatury w Londynie, czerwiec tysiąc dziewięćset trzydziestego czwartego roku: „Zwerbowaliśmy syna wybitnego brytyjskiego arabisty, o którym wiadomo, że jest w bardzo bliskich stosunkach z Ibn Saudem, królem Arabii Saudyjskiej, i prawdopodobnie ma powiązania z najwyższymi oficerami brytyjskiego wywiadu”. Telegram jest podpisanym waszym kryptonimem: „Mann”.

Więzień szybko uniósł głowę. Wydawało się, że oczodoły zapadły mu się głębiej w czaszkę, oczy zaś robiły wrażenie dziwnie pozbawionych życia, jakby umarły w przewidywaniu śmierci. Czy to możliwe, że światło uszło z jego oczu, zanim życie uleciało z ciała?

— Dlaczego wszystko ciągle wraca do tego Anglika? — zapytał skazaniec. — Nigdy nie wysunąłem się nawet odrobinę przed szereg bez zgody centrali.

— Zgoda centrali na tę rekrutację była oparta na waszej ocenie sytuacji — przypomniałam mu.

— Na moją ocenę sytuacji miały wpływ naciski centrali, żeby werbować agentów w Wielkiej Brytanii.

— Ile razy widzieliście się z Anglikiem?

— Straciłem rachubę.

— Właściwa odpowiedź brzmi: dziewięć razy.

— Po co zadajecie pytania, na które znacie odpowiedzi? — Pokręcił ze złością głową. — Do moich kompetencji jako rezydenta, nie wspominając o tym, że prowadziłem tego Anglika, należało spotykanie się z nim w regularnych odstępach czasu. To była rutynowa procedura.

— Opiszcie go.

— Wszystkie szczegóły są w moich raportach do centrali.

— Chciałabym usłyszeć to z waszych ust.

Siedziba sowieckich i rosyjskich służb specjalnych na Łubiance w Moskwie (fot. Bjørn Christian Tørrissen , na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

Więzień głośno wciągnął nosem powietrze.

— Ten Anglik urodził się w niewłaściwym stuleciu. Był jednym z ostatnich romantyków. Kimś więcej niż antyfaszystą. Uważał Stalina za bastion przeciw Hitlerowi, a komunizm za bastion przeciw faszyzmowi.

— Waszym zdaniem był przede wszystkim komunistą czy antyfaszystą?

— W tamtym czasie... nie zapominajmy, że zwerbowanie Anglika odbyło się w tysiąc dziewięćset trzydziestym czwartym roku... takie było podejście centrali. Podkreślano antyfaszystowską postawę międzynarodowego ruchu komunistycznego, wzywano do wspólnego frontu przeciw zagrożeniu ze strony Hitlera. Nie ma więc niczego zaskakującego w tym, że werbowaliśmy agentów, którzy kierowali się głównie potrzebą walki z faszyzmem.

— Nie zniechęciło was jego pochodzenie? Ultrakonserwatywny ojciec, który miał kontakty w Arabii Saudyjskiej? Korzenie w wyższej klasie społecznej? Elitarne wykształcenie na Uniwersytecie Cambridge?

REKLAMA

— Zniechęciło? Wręcz przeciwnie, to właśnie jego pochodzenie zwróciło moją uwagę. Dostrzegłem możliwość wprowadzenia w życie planu długoterminowego przeniknięcia. Mieliśmy na pęczki komunistów robotników mówiących z akcentem wschodniego Londynu, mieliśmy górników z Newcastle, którzy recytowali Manifest komunistyczny na ślubach córek, ale byli bez szans na rozmowę w klubie dżentelmenów. Jak niby mieli przeniknąć do rządu albo do korpusu dyplomatycznego, albo, co jeszcze lepsze, do brytyjskiego wywiadu?

— Niemniej fakt, że to on szukał kontaktu z wami, a nie wy z nim, musiał wzbudzić podejrzenia, że jest na usługach wywiadu brytyjskiego, że został przez niego nasłany, by przeniknąć do naszych służb.

— Nie kwestionuję, że kiedy wrócił z Wiednia, zjawił się w londyńskiej siedzibie Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii...

Zerknęłam na jedną z sześciu fiszek, które trzymałam na kolanach.

— Na King Street pod numerem szesnastym.

Moja znajomość zawartości akt najwyraźniej go zaskoczyła.

— Na King Street pod numerem szesnastym, w rzeczy samej. Oświadczył, że chce wstąpić do partii komunistycznej.

Więzień dotknął jednej z wielu nielogiczności zawartych w sprawozdaniu mojego poprzednika. Powiedziałam bardzo cicho:

— To wręcz niewiarygodne, żeby człowiek, który prosto z ulicy wszedł do siedziby Komitetu Centralnego, nie został sfotografowany przez brytyjskich agentów, a potem umieszczony na liście ludzi do obserwowania. Tak było w tym przypadku. Anglik miał niewielkie szansę na przeniknięcie do organów rządowych, chyba że...

Skazaniec dokończył zdanie:

—...chyba że jego ostatecznym celem było przeniknięcie do naszych organów państwowych, żeby karmić nas dezinformacją. — Usiłował skrzyżować nogi, ale ze skutymi kostkami nie był w stanie tego zrobić. — Towarzysze z londyńskiego Komitetu Centralnego powiedzieli, że zanim będzie mógł wstąpić do Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii, muszą go prześwietlić, i kazali mu wrócić za sześć tygodni. Raport z nazwiskiem Anglika trafił na moje biurko. Sprawdziłem pochodzenie tego człowieka. W Cambridge należał do Towarzystwa Socjalistycznego. Jego najbliżsi przyjaciele i wszyscy znajomi okazali się zagorzałymi lewicowcami. Zaraz po odebraniu dyplomu pojechał do Wiednia, żeby wziąć udział w inspirowanym przez komunistów buncie przeciw dyktaturze Dollfussa. Wiecie na pewno, że jego nazwisko zgłosiła do naszych organów zaufana agentka moskiewskiej centrali, Litzi Friedmann. W pierwszym raporcie opisała go jako marksistę, który uważa Związek Radziecki za centralną fortecę światowego ruchu wyzwoleńczego, a homo sovieticus za ideał, i który wierzy, że Międzynarodówka Komunistyczna poprowadzi ku lepszemu Wielką Brytanię i uzdrowi świat. Centrala wysłała mnie do Wiednia, żebym był obecny na organizowanych co dwa tygodnie spotkaniach Friedmann z jej radzieckim prowadzącym. Osobiście słyszałem, jak zgłosiła kandydaturę Anglika i sugerowała, że byłby z niego doskonały agent. Przesłuchałem ją w Londynie, jak już uciekła od Dollfussa i z Wiednia. Ponownie zapewniła mnie o antyfaszystowskim nastawieniu Anglika i jego chęci dołączenia do Międzynarodówki Komunistycznej. Centrala w Moskwie, zanim udzieliła londyńskiej delegaturze zgody na próbę zwerbowania, rozważyła wszystkie te szczegóły.

REKLAMA

— Zgodnie z aktami sprawy numer pięć tysięcy pięćset osiemdziesiąt jeden to wy osobiście zwerbowaliście Anglika.

Więzień z rozpaczą pokiwał głową.

— Zorganizowałem spotkanie na ławce w Regent’s Parku w samym środku dnia. Friedmann przyprowadziła go do mnie, gdy tylko się upewniła, że nikt ich nie śledzi.

— A potem?

Zmusił się do uśmiechu.

— Początkowo mu się wydawało, że sprawa dotyczy wstąpienia do partii komunistycznej. Poprzedniej nocy napisałem coś, co nazwałbym scenariuszem słuchowiska radiowego. Grałem rolę, którą zdążyłem doprowadzić do perfekcji. „Jeśli chcesz wstąpić do partii, to oczywiste, że przyjmą cię tam z otwartymi ramionami — powiedziałem mu. — Możesz spędzać czas na rozprowadzaniu «Daily Workera» w osiedlach robotniczych. Ale z tego, co słyszałem od Litzi Friedmann, byłoby to marnotrawstwem twojego czasu i zdolności”. Moje słowa najwyraźniej go wystraszyły. „A jakie mam zdolności?” — zapytał. „Dzięki pochodzeniu, wykształceniu, prezencji i manierom jesteś inteligentem. Możesz wtopić się w przedstawicieli burżuazji i uchodzić za jednego z nich. Jeśli naprawdę chcesz dokonać czegoś, co będzie miało znaczenie dla ruchu antyfaszystowskiego, zwykła przynależność do Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii nie jest rozwiązaniem. Tajna możliwość, jaką ci proponuję, będzie się wiązała z trudnościami, a nawet niebezpieczeństwem. Ale nagroda w kategoriach osobistych osiągnięć i dosłownego polepszenia świata ludzi pracy będzie ogromna. — Ukończyłeś Cambridge. Już sam ten fakt otwiera ci drzwi do dziennikarstwa, służb dyplomatycznych, może nawet służb wywiadowczych Jego Królewskiej Mości. Czy przyłączysz się do naszej walki z hitleryzmem i międzynarodowym faszyzmem?”

Za murami Łubianki robotnicy zaczęli używać młotów pneumatycznych, przygotowując się do kładzenia makadamowej nawierzchni. Przypomniałam sobie, co wykładowca na szkoleniu mówił o efektywności długiego milczenia w czasie przesłuchań. Gdy go wtedy słuchałam, nie byłam pewna, o co mu chodzi. Teraz to zrozumiałam. Milczenie mogło się okazać wyjątkowo korzystne w obecnej sytuacji, kiedy zaraz po przesłuchaniu więzień miał zostać odprowadzony na egzekucję. W jego interesie było podtrzymywanie rozmowy. Pamiętając o tym, nie odzywałam się słowem. Wzrok utkwiłam w obracających się rolkach taśmy urządzenia do nagrywania stojącego przy moim krześle. W miarę jak cisza się przedłużała, skazany zaczął okazywać niepokój. Wiercił się na stołku, uniósł skute dłonie i palcami jednej z nich przeczesał włosy. Kiedy w końcu przerwałam milczenie, zauważyłam, że jest mi za to wdzięczny i niecierpliwie czeka na pretekst do ponownego zabrania głosu.

REKLAMA
Siedziba brytyjskiego Secret Intelligence Service , tzw. MI 6 (fot. Tagishsimon , na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

— Czy w chwili, gdy złożyliście mu tę propozycję, Anglik wiedział, kim jesteście? — zapytałam.

— Powiedziałem mu jedynie, że może mi mówić Otto.

— Czy wiedział, dla kogo pracujecie? Pozwólcie, że sformułuję to pytanie inaczej: czy wiedział, dla kogo rzekomo pracujecie?

Więzień skrzywił się na dźwięk słowa „rzekomo”.

— Nie byłem nowicjuszem w subtelnej dziedzinie werbowania agentów. Zachowałem odpowiedni poziom niejasności. Mówiłem o froncie antyfaszystowskim, o klasie robotniczej świata jednoczącej się przeciw wyzyskiwaczom... Ale ten Anglik miał swój rozum. Choć był zbyt powściągliwy, żeby to przyznać, mógł mieć wątpliwości, czy na pewno jestem przedstawicielem moskiewskiej centrali i Związku Radzieckiego.

— Co się stało, gdy mu zaproponowaliście, żeby dla was pracował?

— Ano stało się to, że od razu się zgodził.

— Bez wahania?

— Bez wahania, tak.

— Czy nie zdziwiło was, że nie wykazał żadnego niezdecydowania, że nie prosił o czas do namysłu, by rozważyć ryzyko, zastanowić się nad konsekwencjami takiej decyzji?

— Odwołałem się do awanturnika, który w nim tkwił, podobnie jak do idealisty. Zachęciłem go do skorzystania z okazji i włączenia się w realizację bolszewickiego planu zmierzającego do narzucenia proletariackiego porządku kapitalistycznemu chaosowi. Zaoferowałem mu życie niepozbawione sensu, co było jednym z motywów, które i mną kierowały, gdy zgodziłem się pracować dla centrali. Niewykluczone, że i wy, dołączając do nas, myśleliście podobnie. Patrząc wstecz na to pierwsze spotkanie w Regent’s Parku, nadal nie jestem zaskoczony tym, że Anglik pokiwał energicznie głową na zgodę.

W nadziei, że uniknę kolejnych najwyraźniej starannie przygotowanych wypowiedzi, postanowiłam sprowokować więźnia.

— Z punktu widzenia centrali rekrutacja tego Anglika musi być postrzegana jako scenariusz o wiele czarniejszy Jakim cudem Anglik może być wiarygodnym agentem, skoro człowiek, który go zwerbował, jest skazany za szpiegostwo na rzecz Niemiec?

Szybko zaripostował:

— Wasz tok myślenia bardzo przypomina psa goniącego własny ogon.

— Jak śmiecie obrażać czekistkę!

Wydawało się, że mój wybuch go bawi.

— Ktoś, komu za chwilę wpakują w podstawę czaszki kulę dużego kalibru, nie przejmuje się specjalnie tym, że uraził czekistkę.

Postarałam się zrozumieć jego punkt widzenia i doszłam do wniosku, że nic nie zyskam, grając obrażoną.

— Nie odpowiedzieliście na moje pytanie — odezwałam się obojętnym tonem. — Byliście nie tylko londyńskim rezydentem NKWD i prowadzącym Anglika, lecz także zdrajcą ojczyzny. Wasz poprzednik w londyńskiej delegaturze, Ignatij Reiss, kryptonim „Marr” który również opowiadał się za Anglikiem, zdradził ojczyznę i został stracony. A kolejny prowadzący Anglika... — przerzucałam fiszki, aż znalazłam tę, której szukałam — Aleksander Orłów, kryptonim „Szwed”, uciekł w zeszłym miesiącu na Zachód...

REKLAMA

— Szwed uciekinierem!

— Naprawdę nazywa się Lejba Feldbin. Jest Izraelitą. Zniknął z placówki na południu Francji.

— Orłów był uczciwym bolszewikiem. Walczył w czasie rewolucji. Potem służył w Armii Czerwonej na polskim froncie. Towarzysz Dzierżyński osobiście wciągnął go do służby wywiadowczej. Jeśli wydaje się, że Orłów uciekł, rozważcie możliwość, że bierze udział w operacji, która ma na celu zmylenie służb wroga za pomocą dezinformacji.

— Nie muszę mówić, że skonsultowałam się z przełożonymi. Ta ucieczka nie była częścią żadnej operacji centrali. Orłów wiedział, że Anglik został zwerbowany przez nasze NKWD, gdyż wiele raportów z terenu przechodziło przez jego ręce. Mimo to, w chwili gdy rozmawiamy, Anglik nie jest jeszcze aresztowany. Fakty mówią same za siebie.

Skazaniec zgarbił się na stołku, jakby uszło zeń powietrze, i z niedowierzaniem pokręcił głową.

— Nie bierzecie pod uwagę powodzenia misji Anglika w Hiszpanii w czasie wojny domowej.

— Kiedy został wysłany do Hiszpanii pod przykrywką brytyjskiego dziennikarza, jego zadaniem był zamach na faszystowskiego przywódcę Franco. Nic dziwnego, że nie podjął nawet najmniejszej próby wykonania rozkazu. Zostaliście przecież zdemaskowani jako niemiecki szpieg, a ponieważ Niemcy popierają Franco i jego nacjonalistyczne wojsko, słaliście do centrali telegramy, w których tłumaczyliście fiasko Anglika w realizacji zadania.

— Ten rozkaz był niedorzeczny. Anglik został wyszkolony jedynie do zbierania informacji wywiadowczych. Intuicja i umiejętności wymagane do klasycznego szpiegostwa nijak się nie mają do mokrej roboty. Nie mówiąc o tym, że było nie do pomyślenia, by uzbrojony cudzoziemiec mógł choć zbliżyć się do Franco, a co dopiero zabić go i uciec! Gdyby zamachowiec został schwytany, zapewne by się przyznał, że jest radzieckim agentem. Zarówno Niemcy, jak i Włochy, gorliwie popierające Franco, mogłyby wypowiedzieć Związkowi Radzieckiemu wojnę. Tylko ktoś zupełnie pozbawiony kontaktu z rzeczywistością był w stanie wydać taki rozkaz.

Trzymałam w ręku właściwą fiszkę, ale nie musiałam naet na nią patrzeć, by zacytować jej treść.

— Rozkaz pochodził od towarzysza Stalina, który stwierdził, że jeśli tylko wyeliminuje się faszystowskiego przywódcę Franco, nacjonalistyczne armie wraz ze swymi katolickimi poplecznikami natychmiast się załamią, a wtedy zatriumfują zwolennicy republiki.

Wąski pokój zdążył już się wypełnić światłem dziennym. Widziałam, że więźniowi drżą usta. Po chwili powiedział:

REKLAMA

— W ciągu tych lat, które upłynęły od chwili zwerbowania, Anglik przekazał nam mnóstwo prawdziwych i cennych informacji.

— Oczywiście, że przesyłał nam prawdziwe informacje. Infiltrujący agenci muszą tak robić, żeby się uwiarygodnić i przygotować odbiorcę na kupowanie wtrącanych do raportów zafałszowań. Wy jako agent niemieckiego wywiadu dostarczaliście centrali prawdziwych danych o formacjach bojowych Wehrmachtu i ich uzbrojeniu, żeby dzięki temu skuteczniej przemycić pewną liczbę informacji nieprawdziwych.

— Podajcie mi przykład choć jednego fałszu, jaki przekazałem.

Wzruszyłam ramionami. Ta rozmowa zaczynała prowadzić donikąd.

— Ręczyliście za Anglika i podawaliście jako prawdziwe informacje, które on umieszczał w sporządzanych dla was raportach.

Zebrałam fiszki, na których zapisałam pytania. Więzień to zauważył.

— Nie odchodźcie, na miłość boską! — wydyszał. — Muszę z wami rozmawiać, jak długo się da.

— Dostałam pół godziny...

Z kieszeni marynarki wyjął książeczkę z zapałkami.

Siedziba brytyjskiego The Security Service, tzw. MI 5 (fot. C Ford, na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

— Na wewnętrznej stronie napisałem krótką wiadomość dla towarzysza Stalina. Jeśli mu ją przekażecie, jeszcze nie będzie dla mnie za późno. On na pewno pamięta Teodora Stiepanowicza Maly’ego, przypomni sobie moją lojalną służbę partii w czasie rewolucji, moje poświęcenie dla kraju. Każe sędziom zrewidować wyrok.

— Więźniom nie wolno korzystać z ołówków. — Poczułam się zmuszona powołać na ten przepis. — To poważne naruszenie regulaminu i może mieć dla was surowe konsekwencje.

Skazany, szurając nogami, przysunął się do mnie ze stołkiem. Nie spuszczałam wzroku z książeczki z zapałkami, którą trzymał w dłoni.

— Jesteście moją jedyną nadzieją — wyszeptał.

Z zażenowaniem przyznaję, że na chwiejnych nogach ruszyłam w kierunku drzwi. Niewyraźnie pamiętam, że lekko w nie zastukałam. Poczułam ulgę, gdy usłyszałam odgłos przekręcanego w zamku klucza. Drzwi się otworzyły. Napełniłam płuca zatęchłym powietrzem korytarza. Starszy lejtnant Gusakow stał tam z towarzyszami, którzy przyszli z krypty — tępymi bysiorami w poplamionych skórzanych fartuchach założonych na mundury NKWD. Palili grube, ręcznie skręcone papierosy. Mój widok zupełnie ich zaskoczył.

— Zabierzcie ją — wymamrotał jeden z nich. — To nie miejsce dla kobiety.

Drugi towarzysz, niski, z ogoloną na łyso głową, powiedział, rżąc przy tym:

— Chyba że jest skazana na najwyższy wymiar kary.

Pozostali towarzysze odwrócili wzrok, skonsternowani.

Starszy lejtnant Gusakow kiwnął energicznie głową i ruszył w kierunku windy.

— Czy Maly był w stanie rzucić trochę światła na nielogiczności streszczenia waszego poprzednika? — zapytał natarczywie, gdy szłam obok niego. Zatrzymał się gwałtownie. — Anglik... po czyjej jest stronie?

— Z dowodów, które widziałam do tej pory, wynika, że jest brytyjskim agentem — odparłam. — Skazany nie powiedział nic, co by mnie przekonało, że jest inaczej.

Powyższy tekst pochodzi z książki Robert Littella pt. „Młody Philby”.

Robert Littell
„Młody Philby”
cena:
Tytuł oryginalny:
Young Philby
Tłumaczenie:
Krzysztof Obłucki
Okładka:
broszurowa
Liczba stron:
272
Data i miejsce wydania:
I
Format:
145x235 mm
Język oryginalny:
angielski
ISBN:
978-83-7392-411-6
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Robert Littell
Rocznik 1935, amerykański pisarz, autor powieści kryminalnych i sensacyjnych.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone