„Jestem Niemcem i dłużej w Polsce nie chcę zostać”
Ten tekst jest fragmentem książki Ryszarda Kaczmarka „Czy jestem Niemcem? Przesiedleńcy z Polski do RFN i NRD w latach 1950–1991”.
Przykładem skali problemu, przed jakim stanęli urzędnicy, może być województwo opolskie. W ciągu trzech lat złożono w Opolu, Koźlu, Raciborzu, Krapkowicach, Strzelcach Opolskich, Prudniku i Kluczborku prawie 37 tysięcy wniosków, z których każdy należało rozpatrzyć indywidualnie. W pierwszych kilkunastu miesiącach dochodziło ponadto do ciągłych zmian w procedurze, zarówno ze względów politycznych (dyrektyw centralnych organów partii), jak i administracyjnych (instrukcji MSW).
Postępowanie rozpoczynało się po złożeniu przez chętnych do przesiedlenia wniosków adresowanych do prezydiów rad narodowych, które przekazywały je specjalnym komisjom powołanym do ich rozpatrzenia. Taki tryb działania regulowała uchwała zatwierdzona przez Sekretariat KC PZPR 6 grudnia 1955 roku, czyli dzień po podpisaniu umowy czerwonokrzyskiej. Odpowiedzialność za realizację akcji łączenia rodzin niemieckich przekazywano w niej MSW, jednocześnie definiując główne warunki kwalifikacji do wyjazdów:
[1.] W pierwszej kolejności rozpatrzyć i załatwić — w zasadzie w terminie do lipca 1956 r. — już złożone podania Niemców starających się o zezwolenie na wyjazd do obu części Niemiec. Wśród nich uwzględnić przede wszystkim podania tej części ludności niemieckiej, która ze względu na niezdolność do pracy lub warunki życia rodzinnego ubiega się o wyjazd (rozłączone z rodzicami kobiety, obarczone dziećmi, ludzie starsi i samotni wymagający opieki lub nie znajdujący dostatecznych środków utrzymania itp.). Z osobami, które złożyły podania na wyjazd do Niemiec, należy przeprowadzić indywidualne rozmowy celem ustalenia zasadności przyczyn wyjazdu; [2.] Plany wyjazdów (terminy, kontyngenty) każdorazowych transportów należy ustalić w porozumieniu z Prezydium właściwej WRN, mając na uwadze konieczność zabezpieczenia ciągłości pracy w PGR-ach, kopalniach, fabrykach i innych zakładach pracy; [3.] Mieszkania zwolnione przez wyjeżdżających Niemców oddać do dyspozycji zakładów pracy, których pracownikami byli wyjeżdżający; [4.] Osobom wyjeżdżającym do obu części Niemiec w ramach organizowanych transportów udzielić pomocy dla zapewnienia wygodnego transportu ludzi oraz dobytku.
Wydana na podstawie partyjnej uchwały Instrukcja MSW z 15 stycznia 1956 roku dla rad narodowych zawierała szczegółowe zasady procedury składania i rozpatrywania wniosków wyjazdowych. Dawała ona narzędzia do kontrolowania liczby wyjazdów i powstrzymywania zbyt wielkiej liczby decyzji pozytywnych. Na naradzie, która odbyła się z inicjatywy KW PZPR w prezydium WRN w Katowicach, jasno stwierdzono, że instrukcja MSW została opracowana po to, żeby ograniczyć liczbę udzielanych zezwoleń:
KW PZPR zainicjował odbycie posiedzenia Prezydium WRN przy udziale przedstawicieli MSW w celu omówienia sposobu zahamowania zapędów wyjazdowych przy ścisłym zastosowaniu Instrukcji MSW i wytycznych MSW do tej Instrukcji z dnia 15.01.1956. Posiedzenie takie odbyło się 20 czerwca 1956 r., na którym postanowiono ograniczyć udzielanie zezwoleń na wyjazd osobom zatrudnionym bezpośrednio w zakładach produkcyjnych podstawowych gałęzi gospodarki narodowej, po szczególnym zwróceniu uwagi na specjalistów, i w tym też celu wydać stosowne zarządzenie do prezydiów rad narodowych terenów zamieszkałych przez ludność rodzimą, a więc powiatu gliwickiego oraz miast Zabrze, Bytom, Gliwice, mające na celu przeprowadzenie weryfikacji wniosków o wyjazd znajdujących się w tych prezydiach rad narodowych — przede wszystkim od strony ekonomicznej — z uwzględnieniem wniosków, gdy chodzi o osoby: karane przez sądy polskie za przestępstwa polityczne i poważne przestępstwa kryminalne, jak również osoby niekarane za takie przestępstwa, lecz skompromitowane politycznie (zadeklarowani rewizjoniści); inwalidów wojennych z armii niemieckiej, których zdolność do pracy zarobkowej [jest] ograniczona co najmniej w 75%; narodowości niemieckiej — urodzone w granicach obecnych Niemiec, które przypadkowo znalazły się w okresie wojny lub bezpośrednio po wojnie na terenie Polski; samotne, znajdujące się w szczególnie trudnych warunkach materialnych, z uwagi na niezdolność do pracy i podeszły wiek i posiadające w Niemczech bliższych lub dalszych krewnych.
Komisje działające przy WRN składały się z przedstawicieli KW PZPR, KW MO i prezydium WRN. Tam, gdzie duża liczba wniosków koncentrowała się tylko w kilku powiatach, przewodniczący prezydium WRN powoływał swoich pełnomocników przy terenowych radach narodowych, mających uprawnienia do nadzorowania i włączania się w procedury realizowane przez lokalne organy władzy. Do miast z największą liczbą wniosków, uznanych za szczególnie zagrożone wyjazdami, skierowano dodatkowych pracowników WRN do rozpatrywania odwołań na miejscu. Przygotowanie do prac w komisjach miejskich i powiatowych polegało wyłącznie na krótkim szkoleniu jej członków, co było warunkiem nominowania.
Po październiku 1956 roku stopniowo wdrażano zmiany w Instrukcji MSW. Jak ustaliła Adriana Dawid, stało się tak na skutek wydarzeń w Opolu, gdzie prezydium WRN, zresztą z inicjatywy miejscowego KW PZPR, z powodu olbrzymiej liczby napływających wniosków uzyskało akceptację do uproszczenia trybu postępowania i wydawania zgody na wyjazd już na szczeblu PWRN. MSW rok później zaakceptowało taki tryb działania w całym kraju, wysyłając 15 stycznia 1958 roku nową tajną instrukcję w sprawie akcji łączenia rodzin. Wtedy też wyrażono zgodę na rozszerzenie grona potencjalnych kandydatów do przesiedlenia. Z inicjatywy komisji KC PZPR do spraw narodowościowych Sekretariat KC PZPR pozwolił, żeby poza Niemcami i volksdeutschami rozpatrywać także wnioski składane przez autochtonów, ale tylko przy spełnieniu następujących warunków: jeżeli takie osoby przez przypadek znalazły się pod koniec wojny na terenach okupowanych; były „uciążliwe” politycznie i karane już za przestępstwa polityczne lub kryminalne; uporczywie ponawiały wnioski wyjazdowe i wymagały opieki socjalnej (inwalidzi wojenni, inwalidzi z rentami z Niemiec, osoby samotne mające rodzinę w jednym z państw niemieckich).
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Ryszarda Kaczmarka „Czy jestem Niemcem? Przesiedleńcy z Polski do RFN i NRD w latach 1950–1991” bezpośrednio pod tym linkiem!
Instrukcje MSW były tajne, co składającym wnioski stwarzało problemy, gdyż brakowało informacji o kolejnych etapach postępowania, któremu musieli się poddać wnioskodawcy. Potrzebne dokumenty gromadzono w związku z tym chaotycznie i przypadkowo. Wiele osób uzyskiwało informacje drogą nieoficjalną. Część wnioskodawców, nie dowierzając polskiej administracji, zwracała się do NCK w Hamburgu z pytaniami o sposób postępowania przed urzędami w Polsce. Często od razu wysyłali tam dokumenty, które udało się zgromadzić (wypisy z akt stanu cywilnego, zawiadomienia o śmierci żołnierzy służących w Wehrmachcie, dokumentację lekarską). Niektórzy nie chcieli pokazywać dokumentów w Polsce z obawy przed konfiskatą i zamierzali je okazać dopiero władzom niemieckim po przekroczeniu granicy, a w Polsce poprzestawali na składaniu oświadczeń. Ponieważ uzyskanie kopii dokumentów niekiedy było trudne albo nawet niemożliwe (bądź zaginęły, bądź polskie archiwa odmawiały wydawania zaświadczeń o istnieniu dokumentów niemieckich, szczególnie DVL), NCK zasypywany był pytaniami o dane personalne istniejące w RFN. Rząd federalny rozpoczął wtedy starania, by skompletować rozproszone do tej pory dane osobowe z byłych prowincji wschodnich i umożliwić weryfikację podań przesiedleńców. Zwrócono się w tej sprawie do wszystkich kościołów o uzupełnienie danych metrykalnych. Konferencja Biskupów Niemieckich w Fuldzie starała się dołączyć do posiadanych akt dokumentację z Polski, upoważniając istniejący w Monachium Centralny Urząd Katolickich Ksiąg Kościelnych do bezpośredniej korespondencji z polskimi dekanatami i parafiami na Ziemiach Odzyskanych i uzyskania kopii znajdujących się tam metryk. Osobno gromadzono dane o byłych żołnierzach Wehrmachtu, co koordynowało Federalne Archiwum Wojskowe we Freiburgu, wspierane przez agencje rządowe, takie jak Deutsche Dienststelle (WASt) czy Volksbund Deutsche Kriegsgräberfürsorge.
Przesiedleńcom duże problemy sprawiało ponadto kompletowanie dokumentów dotyczących sytuacji majątkowej. Zasadniczo można było ze sobą zabrać tylko majątek ruchomy, a nieruchomości sprzedać lub przekazać państwu w ciągu kilku tygodni pozostających od momentu uzyskania dokumentów podróży do wyjazdu. Było to ważne nie tylko w Polsce, ale też już podczas pobytu w RFN dla uzyskania odszkodowania na podstawie ustawy o mieniu pozostawionym (Lastenausgleichsgesetz). Nie wszyscy byli w stanie zgromadzić — niekiedy w ciągu kilku tygodni — wymaganą w tym celu dokumentację. Zwłaszcza że polskie urzędy nie spieszyły się z ich wydawaniem. Z tego powodu wielu przesiedlonych dopiero po przyjeździe do RFN starało się o wydanie zaświadczeń. Polskie MSZ wydało w związku z tym w 1956 roku kolejną instrukcję, spodziewając się „zalewu takich wniosków”, by podaniom o przesłanie do RFN wyciągów z ksiąg hipotecznych nie nadawać trybu urzędowego i pozostawiać je „bez załatwienia”. Ministerstwo uzasadniało swoje zalecenia tym, że niemiecka ustawa o odszkodowaniach jest właściwie nielegalna, gdyż:
operuje sformułowaniami o charakterze rewizjonistycznym, [i] przewiduje wypłatę odszkodowań przesiedleńcom z terenów na wschód od Odry i Nysy oraz terenów położonych w granicach Rzeszy według stanu z 31.12.1937 r. […] W związku z powyższym Ministerstwo jest zdania, [że] sądy polskie winny udzielać odpowiedzi, [że] władze polskie nie wydają zaświadczeń dot. mienia przejętego na własność państwa.
Zarządzenia przekazane administracji państwowej przewidywały szczegółowy tryb pozostawiania przez przesiedleńców majątku nieruchomego, uzależniając od tego dalsze rozpatrywanie wniosków. Mieszkania komunalne, w których wyjeżdżający byli najemcami, należało zgłosić do odpowiedniego wydziału kwaterunkowego w swoim mieście lub do gminnej rady narodowej na wsi, oddając je do dyspozycji urzędów. W przypadku posiadania nieruchomości na własność można było ją sprzedać, ale tylko za potwierdzeniem notarialnym dokonania takiej transakcji. Nie miały mocy prawnej decyzje właścicieli o przekazaniu nieruchomości w dzierżawę albo najem, a także nie zezwalano na oddawanie pełnomocnikowi praw do zarządu nieruchomością. Podstawą prawną takiej procedury był dekret Krajowej Rady Narodowej z 8 marca 1946 roku o majątkach opuszczonych i poniemieckich.
Komisje oprócz przeglądania samych wniosków przeprowadzały również z częścią starających się o wyjazd rozmowy. Miały one uświadomić zagrożenia, jakie czekają na wnioskodawców i ich rodziny po zrzeczeniu się polskiego obywatelstwa i po przyjeździe do RFN. Było to często powodem awantur. Składający wnioski żywili przekonanie, że porozumienie czerwonokrzyskie w zasadzie tak zliberalizowało warunki wyjazdów, że w urzędzie finalizują oni tylko postępowanie administracyjne. Rozmowy prowadzone w 1956 roku, kiedy wydarzenia polityczne dziejące się w Polsce znacznie osłabiły autorytet władzy na co najmniej kilkanaście miesięcy, wywoływały rekcje, które byłyby nie do pomyślenia w okresie stalinizmu w Polsce. Mimo że w instrukcjach dla komisji wyraźnie zakazywano prowadzenia rozmowy w języku niemieckim, podkreślając obowiązywanie urzędowego języka polskiego, szczególnie na Ziemiach Odzyskanych, to nie należały do rzadkości przypadki, że podczas rozmowy urzędnik musiał się w końcu godzić z oświadczeniem wnioskodawcy: „Ich bin ein Deutsche, ich verstehe nicht polnisch” (Jestem Niemcem, nie rozumiem po polsku).
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Ryszarda Kaczmarka „Czy jestem Niemcem? Przesiedleńcy z Polski do RFN i NRD w latach 1950–1991” bezpośrednio pod tym linkiem!
Niektórzy z interesantów posuwali się nawet do pewnego protekcjonizmu w stosunku do urzędników, komentując ich zachowania z pełnym wyższości zrozumieniem, że są świadomi obowiązku członków komisji do odwodzenia ich od myśli o wyjeździe. Między sobą tłumaczyli to jednak, posługując się powszechnym wśród ludności rodzimej stereotypem polskiego urzędnika jako osoby niekompetentnej, a więc takiej, którą trzeba traktować z wyrozumiałością. Są to wszak tylko die polnische Beamten (polscy urzędnicy), a potem, jak pisano w raportach SB, „interesanci […] uśmiechali się tajemniczo i przytakiwali na potwierdzenie tych słów”.
Strona polska dowodziła, że liczba odrzuconych wniosków w latach 1956–1959 była niewielka, ponieważ rozpatrywano je liberalnie. Nawet jeżeli wnioskodawcom nie udawało się za pierwszym razem, to istniał tryb odwoławczy, podczas którego ponowione podania były rozpatrywane z reguły pozytywnie, szczególnie jeżeli taka osoba znajdowała się na listach przygotowanych przez NCK i przekazanych Polsce. Według oficjalnej informacji MSW w latach 1957–1958 zezwolenia na wyjazd „wydawano w zasadzie wszystkim, którzy występowali o takie zezwolenie”.
Według zachowanych danych statystycznych nie jest to jednak prawda. W województwie katowickim do połowy 1958 roku zezwolono na wyjazd do NRD i RFN 63 tysiącom osób, ale aż 33 400 podań zostało odrzuconych (65% z tych wnioskodawców odwołało się od decyzji). Nadal czekało ponadto na rozpatrzenie aż 50 tysięcy podań. Ten wysoki wskaźnik odmów znajduje potwierdzenie także na poziomie lokalnym w tym województwie. W Chorzowie i Świętochłowicach do 1960 roku złożyło wnioski wyjazdowe około 600 rodzin, ale zgodę uzyskało i wyjechało tylko 350, a potem ogłoszono, że akcja wyjazdów w ramach łączenia rodzin się zakończyła i zaprzestano przyjmowania nowych wniosków i odwołań. Na skargi urzędnicy odpowiadali, że takie sprawy już w sensie prawnym nie istnieją.
Przy decyzji o losach odwołań kierowano się zaleceniami przygotowanymi przez KC PZPR, instruującymi, że oprócz warunku niezbędnego, bliskiego pokrewieństwa z rodziną mieszkającą w RFN, należy brać pod uwagę dodatkowe kryteria: ocenę postawy politycznej, a szczególnie wpływ na otoczenie starającego się o wyjazd. Ocena negatywna takiej osoby, jawnie prezentującej poglądy skrajnie proniemieckie i wpływającej w opinii SB źle na otoczenie, paradoksalnie zwiększała szansę wyjazdu. Z tego powodu raczej nie blokowano wniosków osób, które po 1945 roku zostały osądzone za współpracę z Niemcami lub przebywały w więzieniach i obozach pracy. SB nawet zalecała pozbycie się ich przy okazji przesiedleń jako niepewnych politycznie. Tak oceniono starania nauczyciela z Chorzowa Józefa Z., a nawet zalecono przyspieszenie procedury z tego powodu, że był w czasie wojny więźniem funkcyjnym (kapo) w obozie koncentracyjnym w Dachau, a potem w latach 1947–1955, po skazaniu go przez polski sąd, odbywał karę więzienia. Jego syn przebywający w RFN był podczas wojny podoficerem SS. Nie zgodzono się tylko na wyjazd dzieci, ponieważ nauczyciel był z żoną w separacji i uznano, że istnieje możliwość pełnej repolonizacji potomstwa nauczyciela. Podobne uzasadnienie wojenną przeszłością pomogło w wyjeździe byłemu oficerowi Wehrmachtu z Chorzowa Ryszardowi P., który mimo że pracował na dość eksponowanym stanowisku (był zastępcą kierownika Elektrowni w Chorzowie), otwarcie deklarował, że jest Niemcem, a jego miejsce jest w RFN, a nie w Polsce. Zdaniem SB ta determinacja wynikała z przeświadczenia, że po udokumentowanej dziesięcioletniej służbie w armii niemieckiej otrzyma wysoką rentę w RFN. Na pozytywne rozpatrzenie wniosku Łucji B. także wpłynęło oskarżenie o kolaborację. Zarzucano jej opiniowanie wniosków o wpis na DVL składanych w czasie wojny przez mieszkańców Świętochłowic.
Na terenach, gdzie wyjazdy przybrały charakter masowy, wnioskodawcy dość szybko zorientowali się, że dla skuteczności starań o wyjazd muszą kategorycznie podkreślać swoją niemiecką przynależność narodową, nawet jeżeli przez pewien czas będzie to powodem prześladowania w zakładzie pracy czy w miejscu zamieszkania. Nie wahano się więc prowokować władz i sięgać do dość drastycznych form protestu po pierwszej odmowie. Gliwiczanin Edmund G., kiedy dowiedział się, że nie dostał zgody ani na wyjazd, ani na zmianę nazwiska, o co jednocześnie wnioskował, zdeterminowany pojawił się w biurze paszportowym i doprowadził do awantury, co gorsza — w obecności tłumu podobnych interesantów:
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Ryszarda Kaczmarka „Czy jestem Niemcem? Przesiedleńcy z Polski do RFN i NRD w latach 1950–1991” bezpośrednio pod tym linkiem!
Uderzył pięścią w biurko, krzycząc: „Jestem Niemcem i dłużej w Polsce nie chcę zostać, a jeśli mnie nie wypuścicie, to mam dość możliwości i koledzy mi pomogą nielegalnie zbiec do Niemiec Zachodnich, a potem pokażę jeszcze Polakom, co Niemcy znaczą”. Dalej wyraził się, że takich jak on jest w Gliwicach więcej i jeszcze pokażą, co potrafią, a Polska do nich, Niemców, nie ma żadnego prawa.
Podobny przypadek odnotowano w Chorzowie, gdzie Ernest H., spawacz zatrudniony w kopalni Prezydent, kiedy nie uzyskał zgody, zaczął w rozmowach z kolegami ostentacyjnie wychwalać stosunki panujące w RFN. Wezwano go z tego powodu na rozmowę ostrzegawczą do komitetu zakładowego PZPR, ale nie miał zamiaru składać samokrytyki, a nawet jeszcze zaostrzył całą sytuację, wykrzykując w gwarze śląskiej groźby skierowane do partyjnej komisji: „Niedługo będziemy Was, wy pierońskie Poloki, wieszać, a nasi z NRF nam w tym pomogą”.
Niektórzy z wnioskodawców, znając jednoznacznie negatywną w Polsce ocenę przynależności do powojennego niemieckiego ruchu oporu, znanego pod ogólną nazwą Wehrwolf, deklarowali, nie zważając na możliwe sankcje karne, członkostwo w takich organizacjach. Trzej członkowie znanej na Górnym Śląsku organizacji „Schwarzer Wolf” nie zawahali się nawet przed prowokacją, oświadczając komisji, że za swoją działalność „patriotyczną” spodziewają się po przyjeździe do RFN dostać wysokie odszkodowania.
Interesujące są też przypadki przyjęcia odwołań z powodu uznania wnioskodawców za „element aspołeczny”. Sprawia to dzisiaj wrażenie chęci „wyeksportowania” osób kłopotliwych dla władz polskich. W ten sposób zgodę na wyjazd otrzymał Erwin M., który był znanym wcześniej piłkarzem najpierw Piasta Cieszyn, a potem Polonii Bytom i BKS Stal Bielsko-Biała. W 1958 roku zakończył karierę zawodnika, ale próba podjęcia przez niego pracy trenerskiej zakończyła się niepowodzeniem. Wniosek o wyjazd motywował niemieckim pochodzeniem. Podczas wojny był żołnierzem Wehrmachtu, a jego żona została wtedy wpisana do II grupy DVL. Komisja wnioskowała pozytywnie, uznając go za niepożądanego w Polsce z powodu niedostosowania się do życia w socjalistycznym społeczeństwie. W opinii pisano:
Czuje wstręt do pracy, zajmuje się nielegalnym handlem, przebywa w środowiskach spekulacyjnych na terenie Cieszyna i Bielska, ma opinię chuligana. [Jego] żona […] posiadała listę narodowości niemieckiej grupy II-giej. Dzieci nie posiadają i nie są organicznie związane z narodowością polską. W świetle tych faktów jest to element niepożądany.
Do wyjazdu w końcu nie doszło z powodu rezygnacji samego wnioskodawcy.
Niektórzy odwołujący się od negatywnych decyzji próbowali wykorzystać zapisany w porozumieniu czerwonokrzyskim punkt o możliwości stosowania wyjątkowo interwencji politycznej. Nadzieje na takie pozytywne decyzje były podtrzymywane dzięki plotkom krążącym na ten temat. Powszechnie uważano, że skuteczne są nie tylko interwencje u polityków niemieckich, ale także listy z prośbami o poparcie kierowane do polskiego premiera, posłów na Sejm czy do członków Rady Państwa.
Na pewno zdarzały się również przypadki korupcji, dzięki którym uzyskiwano zgodę na wyjazd. SB potwierdzała wręczanie łapówek urzędnikom za pozytywne albo szybsze rozpatrywanie spraw. O takich wypadkach informowano w notatce prezydium WRN w Katowicach:
Obok prowokacji politycznej są też fakty natury materialnej: Brunon M. za wystawianie osobom starającym się o wyjazd świadectwa lekarskiego z pieczęcią komisji brał poważne honoraria; K. Maria zostawiła w biurze kierownika oddziału Prezydium MRN w Gliwicach kopertę z 3000 zł i swoim adresem w kopercie; Annamaria R. w Gliwicach na korytarzu Prezydium MRN podeszła do kierownika oddziału i oświadczyła, że ma dla niego 5000 zł za pozytywne załatwienie sprawy. […] To nie [są] wyjątki z całej masy podobnych wypadków.
Proceder musiał mieć charakter ogólnopolski. O podobnych przypadkach informowano także na Mazurach i Pomorzu. Jak pisze Arkadiusz Słabig, niekoniecznie trzeba było łamać przepisy, wystarczało, że urzędnicy w Szczecinie dawali do zrozumienia, iż można różnie interpretować prawo, bardziej lub mniej korzystnie dla starającego się o wyjazd. Sugestie takie były od razu podchwytywane przez petentów, a w Szczecinie urzędnicy stawali się nagle wyjątkowo liberalni po otrzymaniu łapówek.
Brak decyzji pozytywnej, nawet po odwołaniu, pozostawiał zdeterminowanym na wyjazd już tylko ryzykowne wyjście polegające na nielegalnym przekroczeniu granicy. Po szczęśliwym dotarciu do RFN dopiero tam starano się o uzyskanie obywatelstwa niemieckiego. Gęsta sieć agenturalna SB utrzymywana wśród ludności rodzimej powodowała, że niekiedy jeszcze zanim ucieczka się zaczęła, informacja na jej temat docierała do SB. Świadczą o tym meldunki z wiosny 1957 roku z Zabrza, Bytomia i Gliwic: Uzyskano dane oficjalne, że dwaj chłopcy ok. 20 lat B. i W. zamieszkali w Zabrzu, uciekli z domu i wg oświadczeń rodziny starać się będą przekroczyć nielegalnie granicę. Figurant sprawy agenturalnego sprawdzenia N. Rajnhold zam[ieszkały] Nowy Bytom, podejrzany o przekazywanie wiadomości drogą korespondencyjną na skrzynki radia Freie Europa zwierzył się do informatora „Sztorm”, że długo tu już w Polsce nie będzie, zamierza w krótkim czasie z Polski uciekać za granicę. Informator ps. Hela sygnalizuje również o zamiarach ucieczki do Niemiec Zachodnich dwóch młodych osobników z terenu Sośnicy pow. Gliwice.