Kamil Dworaczek – „W cieniu radioaktywnej chmury. Konsekwencje katastrofy czarnobylskiej w Polsce” – recenzja i ocena

opublikowano: 2023-02-06 12:05
wolna licencja
poleć artykuł:
26 kwietnia 1986 roku spełniło się marzenie Lenina: „Komunizm zaczął promieniować na cały świat”. Tak brzmiał jeden z licznych dowcipów o wybuchu elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Ale tak naprawdę, to mało komu wtedy było do śmiechu. O tym, jak wyglądała katastrofa z perspektywy władz PRL, nastrojów społecznych, gospodarki, skażenia środowiska konsekwencji zdrowotnych, czy też propagandy, dowiemy się z pasjonującej monografii Kamila Dworaczka, który jako pierwszy opracował polski kontekst katastrofy czarnobylskiej.
REKLAMA

Kamil Dworaczek – „W cieniu radioaktywnej chmury. Konsekwencje katastrofy czarnobylskiej w Polsce” – recenzja i ocena

Kamil Dworaczek
„W cieniu radioaktywnej chmury. Konsekwencje katastrofy czarnobylskiej w Polsce.”
nasza ocena:
9/10
cena:
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2022
Liczba stron:
392
ISBN:
978-83-8229-605-1
EAN:
9788382296051

Nie będzie przesadą, że dzięki kapitalnemu serialowi „Czarnobyl” autorstwa Johana Rencka, ludzie na całym świecie mogli w przystępny i sugestywny sposób poznać przyczyny wybuchu w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Oczywiście pozycji książkowych opisujących wybuch i skutki czarnobylskiej tragedii jest zdecydowanie więcej, ale wśród nich brakowało monografii, która pokazywałaby katastrofę z perspektywy polskiej. Z tematem zmierzył się dr Kamil Dworaczek z wrocławskiego Instytutu Pamięci Narodowej i trzeba powiedzieć, że wykonał kawał znakomitej roboty.

Przez całą publikację przewija się mnóstwo ciekawostek, zakulisowych aspektów i naukowych wyjaśnień. Autor swoją publikację zaczyna od krótkiego przypomnienia, z jakich to powodów doszło do awarii oraz towarzyszących jej okoliczności. W dużej mierze skupia się na ukazaniu decyzji podejmowanych przez sowieckie władze. Informacje, jakie w pierwszych godzinach otrzymali najważniejsi ludzie w Związku Sowieckim od kierownictwa elektrowni, mówiły o mało znaczącym wybuchu i pożarze oraz pełnej kontroli nad sytuacją. Michaił Gorbaczow w autobiograficznych wspomnieniach wyjaśnił, że nikt nie miał świadomości, że reaktor eksplodował, a do atmosfery dostała się duża ilość radionuklidów. Komunikaty podawane opinii publicznej, były tak skonstruowane, aby nie wywoływać paniki wśród społeczeństwa. Na wschodzie tylko dociekliwy czytelnik mógł dostrzec „strzępki informacji”. Na przykład „Robotniczyja Hazeta” umieściła krótką notkę między wynikami meczów piłkarskich, a relacją z turnieju szachowego. Pierwsza informacja o awarii została ogłoszona dopiero 28 kwietnia i, jak tłumaczy historyk, wynikało to nie tylko z niechęci sowieckich władz ujawnienia informacji o katastrofie, ale przede wszystkim była rezultatem dezinformacji ze strony kierownictwa elektrowni.

Najważniejszą decyzją Biura Politycznego KP KPZR było powołanie specjalnej komisji rządowej z wicepremierem Borysem Szczerbiną oraz Walerijem Legasowem, których postacie były głównymi bohaterami wspomnianego serialu o „Czarnobylu”. Warto odnotować, że Gorbaczow robił wszystko, aby trzymać się jak najdalej od katastrowy i delegował do załatwienia wszelkich spraw ówczesnego premiera Nikołaja Ryżkowa. Dopiero 14 maja „gensek” zdecydował się na telewizyjne orędzie dotyczące katastrofy, co miało wpisywać się w ocieplenie jego wizerunku i ogłoszoną politykę głasnosti.

REKLAMA

Na kolejnych stronach Dworaczek przedstawia stan państwa polskiego, jaki prezentował się w połowie lat osiemdziesiątych. Najistotniejszym problemem było narastające zadłużenie państwa, które w czerwcu 1986 roku wynosiło 31,3 mld dolarów – co stanowiło pięciokrotną wartość rocznego eksportu. Wracając do samej katastrofy, to 27 kwietnia 1986 roku w Mikołajkach, odnotowano wzrost promieniowania, który dopiero następnego dnia rano trafił w ręce pracowników Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej. Główną rolę w poinformowaniu najwyższych gremiów państwowych odegrał profesor Zbigniew Jaworowski. Swoją drogą ten zasłużony naukowiec był inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa, gdyż jego wypowiedzi często budziły wątpliwości ze strony kierownictwa partyjnego. W tym kontekście warty obejrzenia jest spektakl telewizyjny „Czarnobyl. Cztery dni w kwietniu”, który właśnie przybliża działania prof. Jaworowskiego. Z 28 na 29 kwietnia doszło do nocnego spotkania w KC PZPR, gdzie omawiano problem podwyższonego skażenia. Był to jedyny moment, kiedy nad sytuacją debatowali najważniejsi ludzi w PRL – wskazuje autor. Podobnie jak w Związku Sowieckim, powołano Komisję Rządową do spraw Oceny Promieniowania Jądrowego i Działań Profilaktycznych, na czele której stanął wicepremier Zbigniew Szałajda. Z książki dowiemy się o przeprowadzonej rozmowie gen. Wojciecha Jaruzelskiego z premierem Ryżkowem. Jednak poza informacją o radioaktywnej chmurze oraz awarii elektrowni, niczego więcej polscy komuniści się nie dowiedzieli. Zresztą brak informacji ze strony towarzyszy sowieckich wywołał spore rozczarowanie po stronie polskiej. W kręgach rządowych zadawano wtedy sobie jedno, ale jak ważne pytanie: Dlaczego oni nas nie zawiadomili?

REKLAMA

Sporo miejsca historyk poświęca analizie skażenia radiologicznego na przykładzie poszczególnych województw. Najważniejszym punktem książki wydaje się rozdział dotyczący działań podjętych przez polskie władze. Co ciekawe, przyjęto pesymistyczny model rozwoju wydarzeń. Kwestią zajmującą prace komisji w pierwszych momentach było skażenie mleka jodem-131, co mogło stanowić poważne zagrożenie dla tarczycy u dzieci. W tym kontekście nie mogło w książce zabraknąć opisania jednorazowej akcji profilaktyki jodowej u dzieci do szesnastego roku życia, w celu zapobieżenia nadmiernemu wchłanianiu promieniotwórczego J-131. Każde dziecko musiało wypić „kieliszek” płynu Lugola, który był ciemnobrązową cieczą o bardzo „obrzydliwym” smaku. Nie bez przyczyny przyjęła się legendarna rymowanka – Płyn Lugola to radziecka coca-cola. Preparat mógł wytworzyć w aptece każdy farmaceuta. Łącznie dawkę przyjęło 17,5 mln osób, w tym 7 mln dorosłych.

Jak przypomina Dworaczek, to byliśmy jedynym państwem na świecie, który zdecydował się na przeprowadzenie takiej akcji zdrowotnej. Co ciekawe, w kolejnych latach wielu specjalistów oceniało, że decyzja o podaniu płynu Lugola była zbędna. Jednak nikt wtedy nie wiedział, jak sytuacja emitowania skażenia może się roznieść. Ponadto polskie działania lugolizacyjne nie zostały zbyt dobrze przyjęta przez pozostałe państwa bloku wschodniego – tłumaczy autor.

W lekturze sporo przytaczanych jest zakulisowych anegdotek. Na przykład została opisana rozmowa szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka z wezwanym przedstawicielem KGB – Jeszcze nie zdążyłem ust otworzyć – mówił Kiszczak – gdy ten powiedział: Widzicie, jak to u nas jeszcze się myśli. U nas nie ma katastrof lotniczych, górniczych, kolejowych itp. Po prostu ludzie nie mogą oduczyć się pewnego sposobu myślenia. Inną dykteryjką jest ta zbliżających się pochodach pierwszomajowych i prof. Jaworowski próbował przekonać Jaruzelskiego o konieczności ich odwołania, aby nie narażać dzieci na kontakt ze skażonym powietrzem. Władze odrzuciły taki pomysł, gdyż obawiały się wybuchu paniki. Nie chciano również stwarzać precedensu, że w Polsce odwołują pochody, a w Kijowie oddalonym ponad 100 km od elektrowni, odbywa się normalny pochód. Mimo to, prof. Jaworowski wziął udział w pochodzie pierwszomajowym: I choć byłem przeciw, to jednak dość nieodpowiedzialnie, maszerowałem w tym pochodzie. Maszerujemy 1 maja, parę dni po tej katastrofie, tak jakby śmiejąc się z tego wszystkiego, co każemy ludności robić. Niezapomnianym aspektem katastrofy czarnobylskiej była 39. edycja Wyścigu Pokoju, który był najważniejszą imprezą międzynarodową w „demoludach”. Prolog zaplanowano na 6 maja 1986 roku w Kijowie. Śmiało można powiedzieć, że próby wywierania nacisku na udział Polaków w inauguracji kolarskich zawodów był ściśle inspirowany przez bezpiekę, jak przeczytamy w pracy wydanej przez IPN.

REKLAMA

W książce „W cieniu radioaktywnej chmury” mamy także wątek w ujęciu stosunków międzynarodowych. Polska była jednym z tych państw, którym Zachód zaoferował pomoc medyczną oraz techniczną. Władze peerelowskie zdecydowały, że początkowo nie będą przyjmować wsparcia z zagranicy. Z oczywistych względów pomoc była potrzebna, zwłaszcza w kontekście brakującego mleka w proszku. Holandia, która była głównym eksporterem tego produktu, odmówiła dostaw Polsce, ze względu na niechęć przed uszczupleniem własnych zapasów. W tym wypadku zareagowały Stany Zjednoczone, które zaproponowały, że przekażą swoje zapasy Holandii, a ci Polsce. Dzięki temu nie doszło załamania dystrybucji deficytowego surowca dla dzieci. Było to możliwe dzięki osobistej interwencji prof. Jaworowskiego u ambasadora Johana Davisa. W temacie mleka, wypowiedział się również ówczesny rzecznik rządu Jerzy Urban, który na jednej z konferencji prasowych, określił amerykańską ofertę jako obłudną, w sytuacji, gdy olbrzymie straty sięgające kilku miliardów dolarów, powodują amerykańskie sankcje gospodarcze nałożone na PRL po 13 grudnia 1981 roku – Niestety amerykańskie mleko w proszku skażone zostało gorzej niż mleko od polskich krów radioaktywnym jodem, bo skażone zostało nie przyjaźnią – mówił Urban. To wtedy Urban ogłosił legendarną zbiórkę przekazania pięciu tysięcy koców i śpiworów dla bezdomnych nowojorczyków. Dowiemy się, że cała akcja była przez niego wymyślonym żartem i nigdy nie miała na celu pomocy amerykańskim kloszardom.

REKLAMA

Rozdziały poświęcone „żonglowaniu” przez władzę informacjami oraz reakcją społecznym, należą do szczególnie interesujących. Po raz pierwszy Polacy o katastrofie dowiedzieli się 29 kwietnia z gazet popołudniowych oraz serwisów radiowych i telewizyjnych. Poinformowano jedynie, że nad północno-wschodnimi regionami przeszedł na dużej wysokości radioaktywny obłok, ale podkreślano, że przeprowadzone pomiary nie dają podstaw do obaw o ludzkie zdrowie. Odwoływano się przy tym do mediów szwedzkich, bo właśnie nad Szwecją w dalszej kolejności znalazła się radioaktywna chmura. Wynikało to z tego, że decydenci zdawali sobie sprawę z niskiej wiarygodności telewizji państwowej i podawanie zachodnich newsów, miało dawać namiastkę obiektywności. Z zawartych badań w książce okaże się, że największą nieufność budziły wiadomości o uspakajającym charakterze. Można zatem powiedzieć, że im bardziej był wygładzony przekaz, tym mniej okazywał się wiarygodny. Tym samym Polacy byli w stanie uwierzyć w informacje o negatywnym wydźwięku.

Nawet Urban wspominał, że brak zaufania do rządu posunięty był do tego stopnia, że członkowie najwyższych władz otrzymywali od swoich rodzin telefony z prośbą o prawdziwe informacje. Ogólnie rzecz biorąc, rządowe media nie podawały nieprawdy, ale nie przekazywały także wszystkich informacji, szczególnie tych, które mogłyby wzbudzać niepokój Polaków. Polityka informacyjna w „demoludach” opierała się na założeniu, że informacja nie jest czymś, do czego ludzie po prostu mają prawo – podkreśla Dworaczek. Jednak polityka informacyjna władz peerelowskich na temat katastrofy, nie wypadała jakoś najgorzej. Na przykład we Francji w mediach panowało dwutygodniowe milczenie, po czym informowano, że sytuacja wraca do normy…

REKLAMA

Kolejnym zagadnieniem zawartym w recenzowanej publikacji są protesty społeczne, wymierzone w budowę polskiej siłowni jądrowej w Żarnowcu, które organizował Ruch Wolność i Pokój. Pierwsze demonstracje WiP zorganizował już 2 maja we Wrocławiu. Działacze na manifestację zabrali swoje pociechy i jak sami po latach przyznawali – było to błędem, gdyż mogło stwarzać zagrożenie dla zdrowia dzieci. Autor przypomina o głównych powodach zaprzestania budowy żarnowieckiej elektrowni, która była zbudowana w 40 procentach. Poniesione nakłady szacowano na 500 milionów dolarów. Była to decyzja błędna, gdyż wystarczyło zawiesić i zabezpieczyć budowę, aby w momencie bardziej sprzyjających warunków gospodarczych, ponownie ją kontynuować – tak jak to zrobiono na Słowacji przy budowie elektrowni jądrowej Mochovce.

Ostatni rozdział ukazuje długofalowe skutki zdrowotne oraz skażenie środowiska. Przedstawione raporty wskazują, że na terenach najbardziej napromieniowanych, nastąpił wzrost nowotworów tarczycy u dzieci z rejonów Białorusi, Rosji i Ukrainy. Eksperci mówili, że w Polsce po wybuchu elektrowni może w ciągu następnych trzydziestu lat wzrosnąć liczba przypadków raka tarczycy, ale będzie to niewielki procent. Obecne tendencje obserwowane na całym świecie, wykluczają możliwość przypisywania wzrostu zachorowań jedynie promieniowaniu czarnobylskiego, gdyż nawet w państwach niedotkniętych skażeniem także rośnie liczba osób z chorobami tarczycą.

„W cieniu radioaktywnej chmury” to obowiązkowa pozycja dla wszystkich, którzy nie tylko interesują się historią katastrofy czarnobylskiej czy problematyką energetyki jądrowej. Lekcja wyłaniająca się z książki dr Kamila Dworaczka jest taka, że od ponad trzydziestu lat nie zrobiono w Polsce nic, aby przekonać społeczeństwo do energii jądrowej i obalić mity, jakie narosły wokół tego, co wydarzyło się w kwietniu 1986 roku. Jednym słowem lektura, która daje do myślenia i podjęcia odpowiednich działań na przyszłość. Gorąco polecam.

Zainteresowała Cię nasza recenzja? Zamów książkę Kamila Dworaczka „W cieniu radioaktywnej chmury. Konsekwencje katastrofy czarnobylskiej w Polsce” bezpośrednio pod tym linkiem, dzięki czemu w największym stopniu wesprzesz działalność wydawcy lub w wybranych księgarniach internetowych:

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Maciej Gach
Politolog, współpracownik Radia Gdańsk. Jego zainteresowania koncentrują się wokół funkcjonowania systemów politycznych i partyjnych w Europie oraz zagadnień związanych z najnowszą historią Polski po 1945 roku. Zapalony miłośnik biegania.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone