Kogo nazywano szmalcownikiem?
Polskie Państwo Podziemne to nie tylko karty pełne bohaterstwa i chwały. Jak każdy okres destabilizacji, wojna jest również czasem, który karmi najniższe instynkty. Wiele osób uległo w owym czasie pokusie łatwego zarobku, zmiany swojego statusu społecznego oraz fałszywemu poczuciu bezkarności. Do takich należeli ludzie potocznie zwani szmalcownikami. Ich potoczne określenie wywodziło się ze złodziejskiej gwary, w której szmalec oznaczał łapówkę. Często wypowiedziane mimochodem na ruchliwej ulicy zdanie „Żydzie, daj na szmalec” kończyło życie po aryjskiej stronie uciekiniera z getta. Największy wysyp szmalcowników odnotowano podczas rozpoczęcia akcji likwidacyjnej warszawskiego getta.
Proceder szmalcownictwa był prosty w swym założeniu. Parający się nim ludzie wypatrywali na ulicach, w środkach komunikacji czy innych miejscach publicznych osób wyróżniających się semickimi rysami. Taka osoba była przez szmalcownika/szmalcowników szantażowana, nakładano na nią wysoki okup, a po doszczętnym ograbieniu była albo mordowana przez szantażystów albo doprowadzana na najbliższy posterunek policji czy żandarmerii. Było to równoznaczne z wydaniem na nią kary śmierci. Żydom nie wolno było pod groźbą śmierci opuszczać murów getta oraz pokazywać się na ulicy bez opaski z Judenstern.
Chcąc wystąpić w obronie żydowskich obywateli, a także obronić Polaków decydujących się na ukrywanie Żydów, Rada Pomocy Żydom „Żegota” 29 grudnia 1942 r. wystąpiła do Delegata Rządu na Kraj o zajęcie jasnego stanowiska w kwestii szmalcownictwa. Spowodowało to ogłoszenie 18 marca 1943 r. przez Kierownictwo Walki Cywilnej deklaracji: „Każdy Polak, który współdziała z ich [Niemców – dop. mój] morderczą akcją czy to szantażując, czy denuncjując Żydów, czy to wyzyskując ich okrutne położenie lub uczestnicząc w grabieży, popełnia ciężką zbrodnię wobec praw Rzeczypospolitej Polskiej i będzie niezwłocznie ukarany [..]” (cyt. za: Szantaże i ich zwalczanie, „Biuletyn Informacyjny”, 18 marca 1943, Nr 11 (166), s. 2). Z czasem wśród publikowanych nazwisk osób, które zostały skazane przez sądy podziemne znaleźć można było kategorię „szmalcownik”. Szacuje się, że w Warszawie do czasu wybuchu Powstania Warszawskiego zlikwidowano kilkanaście osób parających się szmalcownictwem.
Co ciekawe osobom szantażującym ukrywających się Żydów, przyglądały się również władze niemieckie. Po pierwsze udający się po odbiór okupu szmalcownik mógł doprowadzić śledzących go Niemców do większego skupiska ukrywających się Żydów, bądź do mieszkania służącego jako punkt kontaktowy Podziemia. Po drugie pobieranie okupu traktowano jako dokonywanie bezprawnych rewizji. Jeszcze gorzej, gdy nieopatrznie szmalcownik podawał się ze członka Gestapo bądź SS.
Nie znamy i zapewne nigdy nie poznamy rzeczywistej skali szmalcownictwa. Nie wszędzie bowiem ruch oporu funkcjonował tak sprawnie, jak w dużych miastach. Wiele osób ukrywających Żydów (szczególnie na prowincji) działało na własną rękę i jeśli padały same, bądź ich „podopieczni”, ofiarami szantażu, nie miały jak zgłosić tego faktu do struktur podziemnych.
W okresie powojennym na mocy artykułu 1 pkt. 2 oraz artykułu 2 dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z dnia 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców narodu Polskiego, szmalcownictwo było karane. Jeśli szmalcownik wydał Niemcom Żyda, bądź osobę przechowującą Żydów była to zbrodnia karana śmiercią. Jeśli zaś tylko wyłudził pieniądze groziło mu od 15 lat pozbawienia wolności do dożywocia. Ci spośród szmalcowników, którzy nie mieli na sumieniu życia ludzkiego zostali w 1956 r. objęci amnestią.