Król czekolady. Jan Wedel i jego słodkie imperium

opublikowano: 2023-11-22 06:09
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Niektórzy nazywają go Stevem Jobsem polskiego handlu. Inni – wizjonerem, który wyprzedził swoją epokę i wyniósł standardy polskiego biznesu na zupełnie nowy poziom. Jan Wedel był jednym z najpotężniejszych magnatów przedwojennej Polski. Jego pozycję mierzy się jednak nie tyle w wielkości majątku – choć ten miał ogromny! – ile w tym, jak nim dysponował. A w tej kwestii osiągnął prawdziwe mistrzostwo.
REKLAMA
Sklep firmowy E.Wedel w Krakowie
Pracownik umysłowy nie powinien odmawiać sobie czekolady, bo ma właściwości zdrowotne: krzepi nerwy i łagodzi napięcia.

Tak zwykł mawiać Jan Wedel, kusząc mieszkańców międzywojennej Polski swoimi słodkimi specjałami. I był w tym prawdziwie przekonujący – jeśli nie dzięki sile argumentów, to dzięki temu, jak je przedstawiał.

Nowatorskie produkty – jak choćby popularne do dziś Ptasie Mleczko – pierwszy w Warszawie automat z czekoladą pitną i słodyczami, a nawet prywatny samolot latający nad polskim morzem i zrzucający plażowiczom smakołyki. Dzięki takim pomysłom produkty Wedla zyskały ogromną sławę nie tylko w Polsce, ale i za jej granicami – i to pomimo faktu, że wcale nie należały do najtańszych.

Ta sława udzieliła się również samemu Janowi Wedlowi. W historii zapisał się jednak nie tylko jako jeden z największych bogaczy międzywojennej Polski, ale także jako społecznik, fundator i człowiek dbający o swoich pracowników. Niezależnie od osobistej sytuacji, wszyscy wiedzieli jedno: kto pracuje u Wedla, nie musi martwić się o swój byt.

Wedlowie: rodzinny biznes

Choć Jan Wedel spełnił nad Wisłą swój amerykański sen, nie zaczynał od zera – jak choćby Marian Dąbrowski czy Oskar Kon, którzy swoje fortuny zawdzięczali własnej pracy i przedsiębiorczości. Owszem, Wedlowi również nie sposób odmówić wytrwałości i smykałki do biznesu – ale te zawsze łatwiej rozwijać, gdy ma się solidny start i nie trzeba martwić się o swój byt. Jan Wedel nie musiał – biznes odziedziczył po krewnych.

Zaczęło się od Karola Ernesta Wedla – cukiernika z Berlina, który w 1845 roku osiadł w Warszawie i w 1851 roku otworzył w mieście swoją cukiernię. Jego gorąca czekolada skradła serca warszawiaków, podobnie jak karmelki i inne nieznane wcześniej w Polsce smakołyki polecane wówczas jako produkty prozdrowotne. Schedę po nim przejął jego syn – cieszący się już dużą popularnością zakład Karol Ernest Wedel przekazał Emilowi jako prezent ślubny.

Ten natychmiast przeniósł siedzibę cukierni – z ulicy Miodowej na Szpitalną, gdzie do dziś znajduje się sklep firmowy – i przystąpił do rozbudowy biznesu. Dzięki licznym innowacjom Pijalnia Czekolady pod jego kierownictwem zyskała jeszcze większą sympatię mieszkańców stolicy – jej stałymi bywalcami stali się choćby Bolesław Prus, Zofia Nałkowska czy Jarosław Iwaszkiewicz, który w swoim „Staroświeckim Sklepie” następująco opisał swoje wspomnienia związane z fabryką Wedla:

REKLAMA
W tajemnicy przed matką zachodziłem zawsze do Wedla, aby kupić sobie tabliczkę czekolady. Codziennie dostawałem, prócz pokaźnej paczki śniadaniowej, jeszcze trzy kopiejki na herbatę w szkole. Herbaty tej często nie piłem – i zaoszczędzone w ten sposób w ciągu tygodnia pieniądze co sobotę lokowałem w słodyczach Wedla. Lubiłem się zanurzyć w atmosferze świata, który poza sklepem Wedla był mi niedostępny.

Słodycze Wedla stały się niezwykle popularne – do tego stopnia, że na rynku zaczęły pojawiać się podróbki. Aby chronić swój biznes, Emil Wedel zaczął znakować oryginalne produkty swoim podpisem. Z czasem charakterystyczne „E.Wedel” stało się znakiem rozpoznawczym marki i do dziś funkcjonuje jako oficjalne logo firmy.

Niewielka cukiernia szybko przekształciła się w sprawnie funkcjonujące przedsiębiorstwo. Emil Wedel wiedział, że nie może pozwolić sobie na to, by zaprzepaścić, potencjał, jaki ono za sobą pociąga. Tak jak on uczył się pod czujnym okiem ojca kierowania zakładem, tak sam chciał również przyuczyć do tego swojego następcę. I tu właśnie pojawia się postać Jana Wedla.

Jan Wedel – spadkobierca czekoladowego imperium

Jan Wedel od dawna był przygotowywany przez ojca do tego, by któregoś dnia zająć jego miejsce i przejąć zarządzanie rodzinnym biznesem. Dlatego też Emil dbał o edukację swojego pierworodnego syna – od 1894 roku, kiedy to skończył dwadzieścia lat, zdobywał wykształcenie w różnych krajach Europy, kończąc studia w Berlinie, Charlottenburgu (w 1920 roku włączono go do Berlina) i Fryburgu. Dzięki temu nie tylko uzyskał tytuł doktora chemii spożywczej, ale i nauczył się biegle mówić po angielsku, francusku i niemiecku, co w przyszłości okaże się niezwykle cenne w prowadzeniu biznesu.

W tym nie miał jednak taryfy ulgowej – mimo wykształcenia i rodzinnych koneksji pracę w firmie zaczynał jako praktykant. W 1912 roku dopuszczono go do kierowania firmą w roli prokurenta. Podobno pierwszą wypłatę, którą otrzymał za pracę w zakładzie, miał przeznaczyć w całości na cele społeczne – co nie wydaje się tak nieprawdopodobne, gdy spojrzy się na przyszłą działalność Wedla.

POLECAMY

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite! Dowiedz się więcej!

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite, a jego temat został wybrany przez naszych Patronów. Wesprzyj nas na Patronite i Ty też współdecyduj o naszych kolejnych tekstach! Dowiedz się więcej!

REKLAMA

Od tego roku do roku 1919 firmą zarządzali wspólnie, zmieniając jej nazwę na „Emil Wedel & Syn”. Wkrótce jednak starszy Wedel zmarł, a jego miejsce zajęła żona – Eugenia. Choć kobiety zaczęto zatrudniać w zakładzie nieco później, bo dopiero w 1925 roku, sama firma wskazuje sprawne i energiczne rządy Wedlowej jako przykład wczesnej emancypacji kobiet w zakładach Wedla. W 1923 roku Emilia zmarła i Jan Wedel przejął samodzielne stery w firmie. Rozpoczęła się era jego rządów w fabryce czekolady – i era wielu innowacji.

Mistrz innowacji

W momencie obejmowania sterów firmy Jan Wedel miał blisko 50 lat – pasją, zaangażowaniem i energią w zarządzaniu firmą przewyższał jednak niejednego dwudziestolatka. Ogromny sukces, jaki osiągnął, zawdzięczał czterem głównym zasadom, których wiernie trzymał się przez cały czas kierowania biznesem. Pierwsza i być może najważniejsza – inwestować i modernizować – tak dużo, jak tylko się da.

Wnętrze sklepu firmowego Wedla w Krakowie

Mimo niepewnych czasów Wedel nie szczęścił funduszy na rozbudowę firmy i wdrażanie nowatorskich rozwiązań. W 1929 roku – dokładnie wtedy, gdy na świecie wybuchł wielki kryzys – rozpoczął budowę fabryki przy ul. Zamoyskiego w Warszawie, do której po zakończeniu prac przeniesiono produkcję. Do 1939 roku powstały dodatkowe hale produkcyjne wyposażone w maszyny sprowadzone z zagranicy.

Nowatorskim pomysłem Wedla, nieznanym dotąd w Polsce, był m.in. automat ze słodyczami umieszczony przy wejściu do Parku Skaryszewskiego. Wozy ciągnięte przez konie zastąpił samochodami – oczywiście opatrzonymi logotypem firmy – które rozwoziły produkty nie tylko po Warszawie, ale także do sklepów zlokalizowanych w całym kraju. Mało tego – swoje słodycze Wedel eksportował również zagranicę. Polskie czekoladki kupowali mieszkańcy Paryża, Londynu czy Nowego Jorku – Wedel zadbał o to, żeby o jego produktach było głośno.

Jan Wedel jako król reklamy

Jan Wedel doskonale rozumiał, że reklama jest dźwignią handlu – dlatego też druga z jego kluczowych zasad głosiła, by wieść o jego wyrobach docierała w różne zakątki kraju i świata. Pomysłów, po które sięgał, nie powstydziliby się dzisiejsi specjaliści od marketingu. W 1926 roku na zlecenie Wedla powstała jedna z najpopularniejszych wówczas grafik reklamowych w kraju – przedstawiająca chłopca siedzącego na pasiastej zebrze i dźwigającego tabliczki czekolady.

REKLAMA

Zgodnie z życzeniem Wedla zaprojektował ją włoski malarz Leonetto Cappiello, okrzyknięty później ojcem współczesnego plakatu i reklamy. Nie był to zresztą odosobniony przypadek flirtowania Wedla ze sztuką – do opracowywania projektów graficznych zatrudniał najlepszych artystów, jak choćby Zofia Stryjeńska i Tadeusz Gronowski, którzy tworzyli specjalne opakowania dla konkretnych grup klientów, na przykład dla dzieci.

Samolot firmowy RWD-13 zakupiony przez Wedla w 1936 r.

Napisy E.Wedel odsyłające do sklepów Wedla czy oficjalnie – do „Fabryki Czekolady E.Wedel Spółki Akcyjnej”, bo tak od 1932 roku nazywała się firma – pojawiały się praktycznie wszędzie, również na łamach prasy, w której Wedel ochoczo promował swoje produkty. Najbardziej spektakularnym przykładem reklamy, po którą sięgnął, był samolot typu RWD-13, który zrzucał smakołyki plażowiczom na polskim wybrzeżu, by w ten sposób zyskać ich uwagę i zachęcić do zakupów. Na tamte czasy był to niezwykle oryginalny pomysł, ale taki właśnie był  Wedel – odważny, nietuzinkowy, śmiało sięgający po swoje.

Wedlowska jakość

Nawet najlepsza reklama nie zadziałałaby jednak, gdyby nie miała czego reklamować. Dlatego kolejna zasada Wedla głosiła – iść w jakość, nie ilość. Jako chemik żywności ogromną wagę przykładał do produktów, z których tworzył słodycze.

Zdawał sobie sprawę z ich wartości, dlatego praktycznie nigdy nie robił promocji na smakołyki. Wiedział, że ludzie kupują luksusowe produkty głównie dlatego, że są drogie – najwyraźniej bardzo dobrze zrozumiał, czym jest „paradoks Veblena”. Ta konsekwencja z pewnością mu się opłaciła – choć produkty Wedla nie należały do najtańszych, schodziły jak świeże bułeczki. Ludzie doceniali smak jego słodyczy – i innowacyjność.

POLECAMY

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite! Dowiedz się więcej!

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite, a jego temat został wybrany przez naszych Patronów. Wesprzyj nas na Patronite i Ty też współdecyduj o naszych kolejnych tekstach! Dowiedz się więcej!

REKLAMA
Chłopiec na zebrze, symbol Wedla

W latach 30. XX wieku Wedel poszerzył asortyment firmy o wiele produktów znajdujących się do dziś w ofercie marki – jak dekorowany ręcznie „Torcik Wedlowski”, „Mieszanka Wedlowska”, przeróżne ciastka czy praliny. Największą furorę zrobił jednak inny przysmak. Zainspirowany podróżą po Francji w 1936 roku Wedel wprowadził do oferty firmy zupełnie nowy produkt – Ptasie Mleczko. Charakterystyczne pianki oblane czekoladą szybko skradły serca smakoszy i do dziś pozostają sztandarowym smakołykiem marki.

Jan Wedel jako społecznik i działach charytatywny

Choć osiągnięcia Wedla robią wrażenie, na kartach historii zapisał się nie tylko jako biznesmen i właściciel milionowej fortuny, ale także jako społecznik i działacz charytatywny. Wśród mieszkańców Warszawy cieszył się powszechnym szacunkiem i był on jak najbardziej zasłużony – Wedel dbał o ludzi, których spotykał na swojej drodze.

Szczególną troską otaczał pracowników – przy zakładzie stworzył stołówkę, żłobek, przedszkole, świetlicę, klub sportowy i łaźnie – co było ważne, gdyż wiele osób nie miało wówczas w domach bieżącej wody. Zapewnił im również opiekę lekarską i dentystyczną oraz możliwość wyjazdu na letnie wczasy do specjalnie wybudowanego ośrodka firmowego w Świdrze lub posyłania dzieci na kolonie. Wieloletnim pracownikom nie raz oferował pożyczki na budowę domu, których część z czasem umarzał.

W latach 30. jego fabryka zatrudniała ponad tysiąc osób, z czego znaczną część z nich stanowiły kobiety – co na tamte czasy było dość niespotykanym zjawiskiem. Przy zatrudnieniu Wedel nie zwracał jednak uwagi na płeć, a na umiejętności i chęć do pracy. Sam był bardzo pracowitym człowiekiem – miał zwyczaj osobiście kontrolować proces produkcji, w którą sam był zaangażowany.

Oprócz tego nie szczędził pieniędzy na cele społeczne – ufundował m.in. pomnik Ignacego Jana Paderewskiego, sponsorował budowę Filharmonii Narodowej i kościoła katolickiego Matki Boskiej Zwycięskiej nieopodal fabryki – choć sam był ewangelikiem. Chociaż ludziom okazywał wiele serca, sam skończył w dość smutny sposób.

REKLAMA

Jan Wedel: gorzki smak sukcesu

Prężny rozwój fabryki Wedla został przerwany wybuchem II wojny światowej. Jeszcze zanim do tego doszło, dostrzegając ryzyko, odpowiedział na apel rządu II Rzeczpospolitej o dozbrojenie armii i kupił trzy ciężkie karabiny maszynowe, które zostały przekazane pułkowi piechoty Legii Akademickiej w stolicy. Wyposażył też na zapas fabrykę w surowce pochodzenia zagranicznego. Dzięki temu po wybuchu wojny nie przerwała swojej działalności, choć niemiecki okupant wprowadzał coraz to nowsze ograniczenia – w pewnym momencie produkty Wedla mogli kupować tylko Niemcy.

Ci wielokrotnie namawiali Wedla, by podpisał reichslistę, ale na próżno – za każdym razem odmawiał, przez co ostatecznie stracił willę w Konstancinie. Zaangażował się w pomoc mieszkańcom stolicy – udostępnił im stołówkę pracowniczą i otworzył swoje magazyny, by ratować ich przed głodem, wysyłał paczki do obozów jenieckich, finansował działalność konspiracyjną i tajne nauczanie, zaangażował się w próby uwolnienia z więzień swoich pracowników.

Edward Gierek podczas wizyty w fabryce, 1972 r.

Szczęśliwie fabryka szczególnie nie ucierpiała w czasie wojny. W 1945 roku Niemcy wycofali się z zakładów – lecz ich miejsce zajęli Sowieci. Po powrotu z obozu przejściowego w Pruszkowie, do którego na krótki czas trafił z siostrą, Wedel wrócił do fabryki, chcąc wznowić jej standardową działalność. Udało mu się, ale nie na długo. Początkowo zatrudniono go w jego własnej fabryce na stanowisku doradcy do spraw organizacyjnych. Szybko jednak Sowieci usunęli go z tego stanowiska – i z firmy, tłumacząc oficjalnie, że odszedł sam z powodów zdrowotnych. Fabryka przeszła na własność państwa.

Wedel nie miał prawa przekraczać progu fabryki. Czasem jedynie tęsknie zachodził do sklepu po karmelki, które jeszcze nie tak dawno z zaangażowaniem produkował. Słodkie cukierki musiały mieć wówczas wyjątkowo gorzki posmak – zważywszy na fakt, że pochodziły one już nie z Fabryki Czekolady Wedla, a z Zakładów Przemysłu Cukierniczego im. 22 lipca d. E.Wedel – bo tak od 1949 roku nazywała jego firma.

W 1957 roku Wedel podjął ostatnią próbę walki o fabrykę, zaskarżając władze komunistyczne za  wykorzystanie nazwy firmy, nawiązującej do nazwiska jego ojca, przez upaństwowiony zakład. Proces odbył się w Trybunale Handlowym w Hadze – Wedel wygrał i uzyskał odszkodowanie. Na niewiele mu się już ono jednak zdało. Zmarł 31 marca 1960 roku.

Chociaż komuniści zabrali mu wszystko – łącznie z mieszkaniem – warszawiacy o nim nie zapomnieli. Jego pogrzeb zgromadził tłumy żałobników. Na uroczystości zagrała orkiestra dęta z jego fabryki – tyle, że na pożyczonych instrumentach. Komunistyczny zarząd zabronił użyć zakładowych.

POLECAMY

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite! Dowiedz się więcej!

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite, a jego temat został wybrany przez naszych Patronów. Wesprzyj nas na Patronite i Ty też współdecyduj o naszych kolejnych tekstach! Dowiedz się więcej!

Bibliografia

  • Budrewicz O., Opowieść pachnąca czekoladą, Wyd. Agencja Reklamowa PADJAS, Kraków 2004.
  • Matys M., Jak Wedel stał się symbolem PRL-u, [w:] Matys M., Lipiński P., „Absurdy PRL-u”, Wydawnictwo PWN, Warszawa 2014.
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Natalia Pochroń
Absolwentka bezpieczeństwa narodowego oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Rekonstruktorka, miłośniczka książek. Zainteresowana historią Polski, szczególnie okresem wielkich wojen światowych i dwudziestolecia międzywojennego, jak również geopolityką i stosunkami międzynarodowymi.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone