L.J. Trafford – „Najgorsi cesarze starożytnego Rzymu” – recenzja i ocena
L.J. Trafford – „Najgorsi cesarze starożytnego Rzymu” – recenzja i ocena
Trafford zabiera nas do świata rzymskiego imperium, gdzie osiemdziesięciu czterech cesarzy próbowało (z lepszym lub gorszym skutkiem) utrzymać władzę nad terytorium rozciągającym się na trzy kontynenty. Ale autorka nie pisze o tych, którzy budowali drogi, zapewniali pokój i sprawnie zarządzali prowincjami. Wręcz przeciwnie. Interesują ją ci najgorsi – pomyłki historii, cesarze z przypadku, władcy słabi, śmieszni, nieudolni, niekiedy wręcz niebezpieczni. I to właśnie sprawia, że tę książkę tak dobrze się czyta.
Co ważne – autorka nie idzie na łatwiznę. Nie znajdziemy tu kolejnej opowieści o Neronie czy Tyberiuszu (ileż można?!). I dobrze. Zamiast tego dostajemy mniej znane, a przez to ciekawsze postacie – jak np. Gordian I, który zupełnie nie chciał być cesarzem, ale jakoś tak się stało... na bardzo krótko. Albo Kwintyllus, który był cesarzem przez jakieś dwa tygodnie. Mamy też osławionego Kaligulę, z jego sadyzmem i kompletnym oderwaniem od rzeczywistości, paranoicznego Domicjana, czy Petroniusza Maksymusa – który zapowiadał się dobrze, ale kompletnie nie podołał powierzonym mu zadaniom. Nie znaczy to oczywiście, że wszyscy oni zapisali się w historii wyłącznie negatywnie. Niektórzy z nich również mieli wyraźne zasługi – autorka jednak podąża tropem ich osobistych przywar i dziwactw, bo te miały równie istotny wpływ na zarządzanie imperium.
Trafford ma lekkie pióro, pisze przystępnie, z humorem i dystansem. Nie ma tu akademickiego nadęcia. Recenzowana książka została sensownie podzielona na cztery części i szesnaście rozdziałów, co dobrze porządkuje chaos historii. Układ książki oparty jest na okresach historycznych: „Lata po Auguście”, „Złoty Wiek”, „Upadek” i „Tetrarchia”. Autorka wie, jak poprowadzić czytelnika przez kolejne etapy tego cesarskiego dramatu.
Lektura wydana nakładem Prószyński Media zrobiła na mnie pozytywne wrażenie – twarda oprawa, przyzwoita szata graficzna, książka w poręcznym formacie (idealna do torebki, serio!). Ma około 300 stron, czyli w sam raz na kilka wieczorów albo na czytanie w pociągu, tramwaju, na plaży. Pewnym mankamentem jest zaledwie jedna wkładka ze zdjęciami – szkoda, że tylko tyle, ale nie psuje to ogólnego, pozytywnego odbioru książki. No i anglosaskie przypisy – czyli wszystkie na końcu książki. Trochę szkoda, bo bardziej dociekliwi czytelnicy będą skakać po stronach. Jednak z jakiegoś powodu polscy wydawcy coraz częściej sięgają po tę formę zamieszczania przypisów. Mówimy tu bowiem o lekturze skierowanej do szerokiego kręgu odbiorców, którzy nie rozpoczynają przygody z książką od przypisów właśnie.
Trafford to nie debiutantka – wcześniej pisała o starożytnym Rzymie w książkach takich jak „Jak przeżyć w starożytnym Rzymie” czy „Sex and Sexuality in Ancient Rome”. Na ich tle „Najgorsi cesarze…” prezentują się… wcale przyzwoicie. Ale też popularyzatorski dorobek Trafford sugeruje, czego możemy oczekiwać po jej najnowszej pracy. Autorka ma więc wyczucie tematu i potrafi połączyć rzetelność z czytelną, wciągającą narracją. Ta książka to nie tylko lekka rozrywka – to także ciekawa lekcja historii.
Do kogo zatem skierowana jest ta książka? Dla pasjonatów starożytności, ale nie tylko. Jest dla każdego, kto chce poznać cesarzy, o których najpewniej nie usłyszał na wykładzie albo przespał ich imiona na zajęciach lub podczas lektury podręczników. „Najgorsi cesarze Rzymu” to także przestroga – przewrotna, lecz dowodząca, że ryba psuje się od głowy. Zachęcam!