Losy korespondencji katyńskiej

opublikowano: 2020-05-27 14:04
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Korespondencja jeńców z rodzinami była gwarantowana przez Konwencję Genewską. Polscy więźniowie przetrzymywani w sowieckich obozach w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku spotkali się jednak z szeregiem utrudnień, ale w końcu uzyskali zgodę na nawiązanie kontaktu z najbliższymi. Wkrótce władze sowieckie wykorzystały te listy do stworzenia mistyfikacji...
REKLAMA

Przez ponad dwa miesiące od agresji sowieckiej na Polskę jeńcy osadzeni w obozach specjalnych NKWD w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku pozbawieni byli możliwości prowadzenia korespondencji. Również w tym aspekcie było to jawne pogwałcenie konwencji międzynarodowych. Artykuł 36 Konwencji Genewskiej z 27 lipca 1929 r. dotyczącej traktowania jeńców wojennych mówi: „Po upływie najwyżej jednego tygodnia po przybyciu do obozu, a również w czasie choroby, każdy jeniec otrzyma możność wysłania do swej rodziny kartki pocztowej, zawiadamiającej o wzięciu do niewoli i o stanie zdrowia. Te karty pocztowe będą przesłane z wszelkim możliwym pośpiechem i nie mogą być w żaden sposób opóźniane […]. Te listy i kartki będą przesłane pocztą – drogą najkrótszą. Nie mogą one być wysyłane z opóźnieniem lub zatrzymane z powodów dyscyplinarnych”. Kolejne artykuły Konwencji gwarantowały zwolnienie z opłat pocztowych wszelkiej korespondencji wysyłanej przez jeńców zarówno w kraju pochodzenia, przeznaczenia, jak i w krajach pośrednich. Ponadto cenzura przesyłek, mimo że dozwolona, miała być załatwiana w jak najkrótszym czasie.

Przedmioty odnalezione przy ofiarach zbrodni katyńskiej

Świadomi swoich praw polscy jeńcy występowali z roszczeniami do prowadzenia korespondencji. Na licznie organizowanych przez władze obozowe wiecach, mających służyć indoktrynacji Polaków, zadawane były niewygodne dla Sowietów pytania. Przykładowo obok tych o przyczyny rozstrzeliwania tak wybitnych osób jak marszałek Michaił Tuchaczewski, pojawiał się temat wysyłania listów do rodzin i bliskich w okupowanej Polsce. Niestety, nie wiemy, czy i jakie ewentualne odpowiedzi zostały udzielone na postawione przez Polaków pytania. Część oficerów podjęła bardziej zdecydowane próby wyegzekwowania od władz obozowych należnych im praw. Osadzony w Starobielsku płk Tadeusz Petrażycki, członek Zarządu Głównego Polskiego Czerwonego Krzyża, w piśmie do komendanta obozu starobielskiego z 15 października 1939 r. prosił o nawiązanie kontaktów z Czerwonym Krzyżem ZSRS lub Czerwonym Krzyżem Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Celem było zorganizowanie korespondencji jeńców z rodzinami w oparciu o postanowienia międzynarodowej umowy o Czerwonym Krzyżu. Prośba została przyjęta, lecz w dostępnych dokumentach nie pozostał żaden ślad świadczący o jakiejkolwiek reakcji władz sowieckich. Przez ponad dwa miesiące od agresji na Polskę władze sowieckie odmawiały wziętym do niewoli Polakom prawa do korespondencji i tym samym poinformowania rodzin o ich losie.

Niektórzy z jeńców podejmowali wysiłek wysyłania listów do kraju mimo obowiązującego zakazu. W raportach z działalności obozu ostaszkowskiego zachowała się lakoniczna wzmianka o jednej próbie podjętej przez nieznanego z nazwiska jeńca jeszcze przed oficjalną decyzją władz sowieckich na prowadzenie korespondencji. Został on już po wprowadzeniu takiej zgody ukarany zakazem wysyłania przesyłek na czas jednego miesiąca. Przełom nastąpił 20 listopada 1939 r., kiedy Sowieci zezwolili na prowadzenie korespondencji.

REKLAMA

Polacy przyjęli z radością tę informację. Po kilku miesiącach rozłąki i braku możliwości poinformowania rodzin o swoim losie w pierwszych listach wyrażali radość. Major Eugeniusz Budzyński, do 1939 r. naczelny lekarz uzdrowiska w Busku-Zdroju i jeden z prekursorów wykorzystania wód mineralnych w lecznictwie, w liście z 27 listopada 1939 r. z obozu kozielskiego wskazał, jaką wartość i jakie znaczenie miały dla jeńców listy – jedyny sposób skontaktowania się ze światem zewnętrznym. Napisał on: „Droga Żonusiu moja. Korzystam ze szczęśliwej możliwości napisania do Ciebie, donoszę Ci, że od wyjazdu z domu cały czas i obecnie jestem zdrowy. Mam nadzieję, że wkrótce do Was, moi Kochani, wrócę. Jedyną myślą, która mnie niepokoi, to jest myśl o losie Waszym […] List to tutaj myśl stała, która nie opuszcza ani na chwilę, która przez niecierpliwość męczy, ale którą się żyje”. Ostatnie zdanie znakomicie ilustruje znaczenie, jakie miała wysyłana korespondencja dla wszystkich osadzonych w obozach. Potwierdzenie znajdujemy w wielu innych źródłach. Obok zachowanych listów i kart pocztowych są to przede wszystkim pamiętniki prowadzone przez jeńców. Część z nich została odnaleziona podczas ekshumacji w Katyniu wiosną 1943 r.

O nastrojach jeńców czytamy w zapiskach mjr. Adama Solskiego. Pod datą 22 listopada 1939 r., obok innych informacji, zamieścił też następującą: „Od dwóch dni wyszło zarządzenie, że możemy pisać listy: jeden na miesiąc wysyłać i jeden otrzymywać. Z tego powodu uciecha, ale i w tym wypadku są utrudnienia, jak we wszystkim”. W pamiętnikach odnotowywano niemal każdy wysłany i otrzymany od najbliższych list. Możemy poznać daty nadsyłania korespondencji. Jeńcy opisywali zniecierpliwienie wynikające z długiego oczekiwania na przesyłki. Podenerwowanie, przechodzące często we frustrację, pojawiało się głównie w przypadkach braku korespondencji i jednoczesnego częstszego otrzymywania listów przez współwięźniów. Świadczy o tym dzielenie się wiadomościami oraz wspólne odczytywanie listów i kart pocztowych.

REKLAMA

Korespondencja wychodząca składana była u wyznaczonej w bloku obozowym osoby. Ta odnosiła ją do kancelarii. Następnie przesyłki trafiały do cenzury sowieckiej w Oddziale Specjalnym. Po przeanalizowaniu treści, listy i karty pocztowe po kilku, najczęściej trzech dniach, kierowano na pocztę. Przesyłki wzbudzające podejrzenia cenzorów, zwłaszcza zawierające krytyczne informacje o Związku Sowieckim czy treści patriotyczne, cofano. Taka sama procedura obejmowała korespondencję przychodzącą od rodzin do osadzonych w obozach jeńców.

Niemal od początku funkcjonowania obozów specjalnych, NKWD, oprócz szeregu szykan w stosunku do osadzonych w nich polskich żołnierzy, wprowadziło obowiązek ścisłej kontroli korespondencji. Beria w dyrektywie dla szefa Ukraińskiego NKWD obwodu wołoszyłowgradzkiego Michaiła Czeriewatienki oraz komendanta obozu w Starobielsku A. Bierieżkowa z 3 października 1939 r. rozkazał wprowadzić dokładną kontrolę korespondencji, w tym wykrywanie przesyłek z użyciem szyfru i tajnopisu. Zadania te zlecono funkcjonariuszom 3 Wydziału UNKWD. Mieli oni zorganizować odpowiednią agenturę w celu ujawniania pracowników organów wywiadu i kierownictwa zagranicznych organizacji antysowieckich oraz metod ich pracy i najbliższych zadań.

Jeńcy i ich rodziny używali różnych sposobów na ominięcie sowieckiej cenzury. W meldunku z obozu starobielskiego skierowanym 5 kwietnia 1940 r. do Komisarza Bezpieczeństwa Państwowego B. Kobułowa znajdują się informacje, że osadzeni otrzymują zaszyfrowane listy, które z powodu niskich kwalifikacji pracowników sowieckiej cenzury przenikają do obozu. Polskę nazywa się w nich często „zbiorową mamą” Polaków. Francję określa się jako „Franka” albo „ciocię Franię”, zaś Anglia to „Antoni”. W listach są zaszyfrowane informacje o wojnie w Zachodniej Europie. Pojawiają się stwierdzenia, że „Antek” i „Franek” młócą dobrze, a „Polia”, czyli Polska, „szybko wyzdrowieje”. Przemycane są informacje o gen. Władysławie Sikorskim, który występuje w korespondencji jako „doktor Sikora”, mówiący że „matka”, tzn. Polska, „szybko wyzdrowieje”. Osadzeni w obozach jeńcy protestowali przeciwko ograniczeniom kontaktów listowych z najbliższymi. Domagali się również prawa swobodnej korespondencji z Czerwonym Krzyżem oraz dopuszczenia do przedstawicieli innych państw.

W styczniu 1940 r. wspomniana wyżej grupa pułkowników WP z obozu starobielskiego w oświadczeniu domagającym się od władz sowieckich określenia ich statusu, żądała również kompleksowego uregulowania sprawy korespondencji. W pierwszym rzędzie proszono o możliwość swobodnego komunikowania się z rodzinami oraz niestosowanie przez władze sowieckie żadnych ograniczeń w stosunku do osób prowadzących poszukiwania swoich rodzin. Żądano przyznania każdemu jeńcowi prawa do wysyłania listu lub pocztówki przynajmniej jeden raz w tygodniu, a nie jak do tej pory jeden raz w miesiącu oraz powiadamiania nadawcy, jeśli list zostanie zatrzymany. Domagano się również przyznania prawa do otrzymywania od rodzin paczek z żywnością, bielizną i innymi potrzebnymi rzeczami. Proszono o wydawanie papieru listowego, kopert oraz o informowanie, czy listy zostały wysłane do okupowanej przez Niemcy części Polski. Upominano się o umożliwienie korespondencji za pośrednictwem Czerwonego Krzyża. Z przedstawionych w piśmie postulatów jasno wynika, że prowadzona od 20 listopada 1939 r. korespondencja, na przestrzeni kolejnych prawie dwóch miesięcy, wykazywała wiele niedoskonałości. Winne były władze sowieckie, które łamały należne jeńcom wojennym prawa gwarantowane przez międzynarodowe konwencje.

REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki „Tatuś Wasz jest w Rosji. Listy kieleckich katyńczyków” pod red. Marka Jończyka:

red. Marek Jończyk
„Tatuś Wasz jest w Rosji. Listy kieleckich katyńczyków”
cena:
Wydawca:
IPN Warszawa
Liczba stron:
216
Seria:
„Dzienniki, Wspomnienia, Pamiętniki, Listy”, t. V
ISBN:
978-83-8098-864

W warunkach ograniczonych możliwości prowadzenia korespondencji miały miejsce próby tworzenia poczty nielegalnej z pominięciem cenzury oraz procedury narzuconej przez sowieckie władze obozowe. Świadczą o tym nieliczne wzmianki w dokumentach. W listopadzie 1939 r. w Ostaszkowie za pomoc w prowadzeniu nielegalnej korespondencji zwolniono dwóch funkcjonariuszy załogi obozu. Nie są niestety znane ich nazwiska i dalsze losy oraz szczegóły tej działalności.

Węzeł katyński

Listy i karty pocztowe wysyłane z obozu służyły władzom sowieckim do stworzenia pewnej mistyfikacji. Treść listów była pisana w języku polskim, jednak dane nadawcy zapisywano wyłącznie w języku rosyjskim. Dane adresata podawano często w dwóch językach – polskim i rosyjskim. W przypadku przesyłek kierowanych na tereny okupowane przez Niemców dane adresata czasami, choć rzadko, zapisywano również w języku niemieckim. Na każdej przesyłce musiała znajdować się nazwa kraju oraz obwodu, w którym położony był obóz, kolejno: nazwa miasta, numer skrzynki pocztowej, imię, nazwisko patronimiczne – tzw. otczestwo i nazwisko jeńca. Na części korespondencji wychodzącej z obozu kozielskiego często widniał stempel z napisem „Dom wypoczynkowy im. Gorkiego”. Adres zwrotny brzmiał: „Kozielsk, Smolenskaja obłast, pocztowyj jaszczyk nr 12”. Brak było jakiejkolwiek informacji, iż oficerowie przytrzymywani są w obozie. Stwarzano pozory, że jeńcy znajdują się na wczasach, podczas gdy ich rodziny borykają się z trudnościami życia codziennego w warunkach toczącej się wojny. Celem Sowietów było również niszczenie więzów rodzinnych i stałe wywieranie presji na uwięzionych. Część korespondencji, tej kierowanej do rodzin na terenie okupacji niemieckiej, opatrzona była stemplami poczty sowieckiej i niemieckiej. Do dziś są one świadectwem doskonale układającej się współpracy sowiecko-niemieckiej.

REKLAMA

Jednym z dowodów na działalność sowieckiej, a również być może niemieckiej cenzury, jest długi czas dzielący moment wysłania korespondencji od daty jej doręczenia. Nierzadko zdarzało się, że przesyłki były nadawane w listopadzie, a docierały dopiero w styczniu. Długa zwłoka mogła być również spowodowana odległością i przede wszystkim przekazywaniem przesyłek między pocztami – sowiecką i niemiecką. Listy z lutego i marca 1940 r. nie zostały już dostarczone do adresatów w związku z ograniczeniem wysyłki. Część korespondencji z obozów specjalnych NKWD nie dotarła nigdy do adresatów. Jednym z głównych powodów była działalność sowieckiej cenzury. Sowieci przywiązywali olbrzymią wagę do korespondencji jeńców wojennych. Gromadzili ją w ogromnych ilościach. Średnio było to od 12000 do 16000 listów niewysłanych w ciągu miesiąca z powodu niemożności ich skontrolowania przez cenzurę. Często polscy jeńcy w sposób dyskretny prosili rodziny o umiejętne formułowanie myśli w celu uniknięcia konfiskaty przesyłki. Wydaje się, że sami też popełniali błędy polegające na zamieszczaniu zbyt wielu informacji wzbudzających niepokój sowieckiej cenzury.

Jednym z przykładów może być osoba starszego przodownika Policji Państwowej Franciszka Pawełczyka, komendanta posterunku w Niewachlowie koło Kielc. Z obozu w Ostaszkowie napisał list do swego szwagra Adama Pruszyńskiego mieszkającego w okolicach Nowogródka. Niestety do najbliższych, czyli żony i dzieci zamieszkałych w Kielcach, nigdy żadna korespondencja nie dotarła. Mało prawdopodobne wydaje się, żeby Franciszek Pawełczyk nie wysłał do rodziny wiadomości. Biorąc pod uwagę liczbę przesyłek zatrzymanych przez cenzurę bądź zaginionych w wyniku opieszałości poczty sowieckiej, wiadomość nie dotarła do adresatów z innych powodów.

Radykalne zmiany dotyczące prowadzenia przez jeńców korespondencji nastąpiły po decyzji członków Biura Politycznego KC WKP(b) z 5 marca 1940 r. W celu zwiększenia izolacji jeńców i zminimalizowania prawdopodobieństwa przecieku informacji o planowanej zbrodni 16 marca 1940 r. wprowadzono zawieszenie korespondencji. Spowodowało to odcięcie jeńców od jakichkolwiek obiektywnych informacji z zewnątrz. Przesyłki wysyłane do jeńców przez nieświadome niczego rodziny ciągle napływały do obozów. Były stale obiektem zainteresowania służb sowieckich. Miało to miejsce zarówno w trakcie trwania Zbrodni Katyńskiej, jak i po jej zakończeniu. W meldunku Komisarza Zarządu NKWD do spraw Jeńców Wojennych Siemiona Niechoroszewa do Komisarza Bezpieczeństwa Państwowego Wsiewołoda Mierkułowa z 14 kwietnia 1940 r. jest mowa o wzmożonej kontroli korespondencji pocztowej. Funkcjonariusze NKWD z całą pieczołowitością sprawdzali przychodzące do obozu przesyłki. Z podobną starannością postąpiono już po zamordowaniu jeńców z ich korespondencją do wysłania. Informują o tym dokumenty z czerwca 1940 r.

REKLAMA
Pismo Ławrentina Berii do Józefa Stalina z 5 marca 1940 r. z propozycją wymordowania polskich oficerów przebywających w niewoli radzieckiej.

W obozie starobielskim skonfiskowano 3380 przesyłek przychodzących od rodzin do nieżyjących już jeńców. W liczbie tej było: 1350 listów (410 poleconych i 940 zwykłych), 1730 kart pocztowych (180 poleconych i 1550 zwykłych) oraz 300 telegramów. Funkcjonariusze NKWD zatrzymali 3460 przesyłek złożonych do wysyłki przez jeńców. Wśród nich było 160 listów zwykłych oraz 3300 zwykłych kart pocztowych. O tym, jaki był los przesyłek, informuje dokument z 19 czerwca 1940 r. Tego właśnie dnia zniszczono korespondencję przychodzącą do nieżyjących już jeńców obozu starobielskiego. Spalono wówczas: 395 listów poleconych, 1200 listów zwykłych, 207 kart pocztowych poleconych, 1942 karty pocztowe zwykłe oraz 300 telegramów. Tak samo postąpiono z korespondencją wychodzącą, czyli z przesyłkami przygotowanymi przez jeńców tuż przed śmiercią. Zniszczono więc 253 listy zwykłe i 3402 karty pocztowe. Spalono 5105 fotografii „wybyłych z obozu jeńców”. Korespondencji przychodzącej ciągle jednak przybywało. Rodziny i bliscy, nieświadomi trwającej zbrodni, słali listy do, czego jeszcze nie wiedzieli, nieżyjących. Część korespondencji, już po dokonaniu zbrodni, Sowieci odesłali do nadawców z lakonicznymi adnotacjami, że adresat „wybył”. Niektóre rodziny próbowały szukać informacji o swoich bliskich u urzędników najwyższych szczebli władzy sowieckiej.

Przykładem są losy Pauliny Singer i Janiny Chodźko-Zajko. W czerwcu 1940 r. Paulina Singer, szukając informacji o swoim mężu ppor. Ludwiku Singerze, przebywającym wcześniej w Kozielsku, napisała list do ludowego komisarza obrony ZSRS Siemiona Timoszenko. Mimo że sama jako żona polskiego oficera 13 kwietnia 1940 r. została deportowana ze Lwowa do Kokpiekty w obwodzie semipałatyńskim, prosiła o podanie adresu męża w celu nawiązania z nim korespondencji. Podobne próby podejmowała Janina Chodźko-Zajko, szukając informacji o swoim mężu ppłk. Janie Chodźko-Zajko, osadzonym w obozie w Starobielsku. Ostatni list od męża otrzymała 2 kwietnia 1940 r. Kilka dni później, 13 kwietnia 1940 r., w ramach drugiej deportacji Polaków została wywieziona do Semipałatyńska. Na wysłaną stamtąd wiadomość do męża nie otrzymała już odpowiedzi. Próbowała zatem szukać informacji u przedstawicieli najwyższych szczebli władzy sowieckiej, pisząc w czerwcu 1940 r. list do Zarządu Głównego NKWD w Moskwie z prośbą o podanie adresu męża. Z jednej strony korespondencja ta jest dowodem na naiwność i nieznajomość realiów życia w Związku Sowieckim, lecz z drugiej świadczy o olbrzymiej determinacji rodzin i pokazuje chęć wykorzystania wszystkich możliwych sposobów, aby uzyskać wiadomości o najbliższych. Władze sowieckie nie reagowały na takie prośby. Nie podawały żadnych informacji o losie jeńców, wpisując się w ten sposób w proces tworzenia przez Sowietów kłamstwa katyńskiego.

REKLAMA

[…]

Zbrodnia otoczona była przez władze sowieckie ścisłą tajemnicą. Dotychczas znany jest tylko jeden przypadek jej złamania. Dokonał tego funkcjonariusz starobielskiego NKWD Daniła Czecholski. Pełnił on funkcję tłumacza i cenzora w tamtejszym obozie specjalnym. Już po wymordowaniu polskich jeńców wysłał do ich rodzin około 200 przesyłek informujących, że ich bliskich w obozie w Starobielsku już nie ma. Być może na takie zachowanie cenzora wpłynęło jego polskie pochodzenie. Działania D. Czecholskiego jednak szybko wykryto, za co został 26 czerwca 1940 r., na rozkaz Moskwy, zwolniony ze służby w NKWD. Czy była to jedyna kara jaką poniósł? Jego dalsze losy nie są niestety znane.

Część korespondencji wysłanej z obozów nie zachowała się do dzisiaj. Donoszą o tym rodziny ofiar zbrodni lub dokumentacja wytworzona po zakończeniu II wojny światowej. W wielu przypadkach informacje te były przekazywane w trakcie poszukiwań prowadzonych po 1945 r. lub w toku postępowania prawnego uznania zaginionych osób za zmarłe. Przykładem może być postać ppor. Stefana Bartnika, nauczyciela i dyrektora Szkoły Powszechnej w Ganie w województwie kieleckim. Ostatnią informację przesłał on do rodziny w liście z obozu w Kozielsku 22 listopada 1939 r. Niestety, tekst się nie zachował.

REKLAMA

Korespondencja wysyłana przez jeńców ginęła również w innych okolicznościach. Już po zakończeniu II wojny światowej rodziny, które nie bacząc na sytuację polityczną, aktywnie poszukiwały swoich bliskich, same poddawane były represjom. Często najbliżsi ofiar nękani byli wezwaniami i wielokrotnymi przesłuchaniami przez funkcjonariuszy UBP. Los taki spotkał Wiesławę Przeradowską, córkę aspiranta Stanisława Przeradowskiego z Komisariatu Policji Państwowej w Kielcach. Była ona współautorką dwóch listów do ojca osadzonego w obozie w Ostaszkowie. Pierwszy z nich został napisany 27 grudnia 1939 r. Czytamy w nim: „Kochany Tatusiu! Z łaski Boga wszyscy żyjemy i jesteśmy zdrowi. Dom nasz stoi wśród zbombardowanej i spalonej ulicy Jasnej, i nie jest nic naruszony. Włodeczek jest duży i zdrowy chłop, tylko jak rano wstaje to mówi nam, że Tatuś mu się śnił i pyta nas, kiedy tatuś do nas przyjdzie. Niech Tatuś o nas się nie martwi, bo jesteśmy zdrowi i żyć z czego mamy a niech Tatuś myśli tylko o sobie”. Kolejny list został napisany i wysłany z Kielc 28 lutego 1940 r.: „Kochany Tatusiu! Za list bardzo dziękujemy, który otrzymaliśmy dn. 27 lutego 1940 r. My wszyscy jesteśmy zdrowi i mieszkamy w Kielcach na ul. Jasnej nr 3 m. 7, tam gdzie przedtem. Niech się Tatuś o nas nie martwi. Radę sobie dajemy, żyć z czego mamy, bo mamusia dostaje zapomogę co tydzień. Włodzio jest nie malutki, tylko duży, duży chłop i wciąż pyta się o Tatusia, ogląda fotografie i listy, pisze, jednym słowem tęskni za Tatusiem. Całujemy wszyscy Tatusia […] Zofia Przeradowska z dziećmi. […] Jagi tam jest?”. Obie przesyłki dotarły do adresata. Odnaleziono je 4 lipca 1995 r. przy szczątkach Stanisława Przeradowskiego w dołach śmierci w Miednoje w czasie prac ekshumacyjnych na terenach przyszłego Polskiego Cmentarza Wojennego.

Pomnik Poległym i Pomordowanym na Wschodzie (fot. Adrian Grycuk, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska).

Inną formą represji były rewizje przeprowadzane w mieszkaniach wdów i dzieci ofiar. W ich trakcie funkcjonariusze UBP rekwirowali wiele dokumentów dotyczących zamordowanych. Paradoksalnie szukanie pomocy w celu ustalenia losów osób zaginionych generowało jeszcze większe problemy dla żyjących. W trakcie rewizji konfiskowane były wszelkie materiały, które mogły stanowić dowód, że za Zbrodnię Katyńską odpowiedzialni byli nie Niemcy, lecz Sowieci. Korespondencja wysłana przez osadzonych i zachowana przez rodziny mogła okazać się świadectwem zbrodni, dlatego wszelki ślad po niej ginął.

Ten tekst jest fragmentem książki „Tatuś Wasz jest w Rosji. Listy kieleckich katyńczyków” pod red. Marka Jończyka:

red. Marek Jończyk
„Tatuś Wasz jest w Rosji. Listy kieleckich katyńczyków”
cena:
Wydawca:
IPN Warszawa
Liczba stron:
216
Seria:
„Dzienniki, Wspomnienia, Pamiętniki, Listy”, t. V
ISBN:
978-83-8098-864
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Marek Jończyk
Historyk, pracownik Delegatury IPN w Kielcach - Referatu Edukacji Historycznej.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone