Lotnicy w obronie Warszawy

opublikowano: 2024-06-25 17:35
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Działalność warszawskich szturmowców-lotników była do ostatnich lat zgoła zapomniana, poszczególni historycy kampanii wrześniowej wspominali o nich zaledwie fragmentarycznie.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Bohdana Arcta „Szturmowcy Warszawy”.

26 samolotów RWD-8 ofiarowanych przez społeczeństwo na rzecz Wojska Polskiego, 1937 rok

Gdy mówi się o lotniczym oddziale szturmowym walczącym w obronie Warszawy we wrześniu 1939, należy zdać sobie sprawę z faktu, iż nie była to jednostka, która w decydujący sposób wpłynęła na przebieg oblężenia. Po prostu nie była w stanie tego uczynić. Zorganizowano ją na poczekaniu, nie przeszkolono z braku czasu, a doświadczenie i uzbrojenie zdobywała dopiero w walce. Niemniej ludzie ci dali z siebie bardzo wiele i w swoim zakresie całkowicie stanęli na wysokości zadania. Ich akcje rozpoznawcze i szturmowe, choć przeprowadzane na niewielką skalę, w pełni zasługują na uwiecznienie, bo są pięknym fragmentem bojów Polaków z hitlerowcami.

Działalność warszawskich szturmowców-lotników była do ostatnich lat zgoła zapomniana, poszczególni historycy kampanii wrześniowej wspominali o nich zaledwie fragmentarycznie. Nawet w chwili obecnej istnieje znikoma ilość relacji uczestników i jeszcze mniejsza liczba opublikowanych opisów. Niewątpliwie wpłynął na to fakt, że niestety pozostałych przy życiu eksszturmowców policzyć można na palcach jednej ręki, a i ci kryją się w cieniu, niechętnie opowiadają o swych wyczynach i twierdzą, że nie warto o nich pisać, bo po prostu spełniali swój obowiązek.

Kim byli ci ludzie, skąd się wzięli, kto nimi dowodził, co zdziałali?

W pierwszych dniach września do Warszawy stale napływały grupy lotników-rezerwistów. Nie bardzo wiedziano, co z nimi zrobić i do jakich celów użyć. Gdy ewakuowało się Dowództwo Lotnictwa, czterech oficerów pozostało ochotniczo i zajęło się owymi rezerwistami. Byli to major obserwator Zygmunt Zbrowski, kapitan pilot Jerzy Bohuszewicz, kapitan obserwator Antoni Klimas oraz kapitan obserwator Paszkowski. W tym samym mniej więcej czasie do grupy dołączyła gromada podchorążych z Technicznej Szkoły Podchorążych Lotnictwa oraz tyłowy personel lotniczy odesłany z armii Poznań i Pomorze, wreszcie kompanie balonowe. Później stopniowo napływali dalsi rezerwiści, personel latający, podchorążowie, tak że powstało spore zbiorowisko ludzi, liczbowo dochodzące do 2000. Ale zbiorowisko to, poza mundurami, nie było ze sobą niczym powiązane, nikt zaś nie wiedział, co sądzić o przydatności bojowej tej różnorodnej zbieraniny.

REKLAMA

Gdy o świcie 8 września podporucznik Kielski zameldował się, w myśl instrukcji kapitana Bohuszewicza, u kapitana Klimasa, ten początkowo nie miał dla niego żadnej roboty ani żadnego przydziału. Po prostu polecił czekać cierpliwie. Klimas – postawny oficer o męskiej, energicznej twarzy – miał, wraz z majorem Zbrowskim, pewne plany co do podległych im ludzi, ale plany jeszcze nieskonkretyzowane i nieuzgodnione z wyższymi władzami wojskowymi.

Kielski czekał więc, ale raczej niecierpliwie, a dla zabicia czasu przesiadywał na lotnisku i przypatrywał się, jak erwudziaki oraz ery startowały i odlatywały w różnych kierunkach, a później, idąc nad samą ziemią, powracały na Mokotów po wykonaniu zadań. Kielski latał poprzednio nie tylko na myśliwskich pezetelkach, ale również na lekkich bombowcach typu Karaś, był więc pilotem bojowym, niemniej teraz szczerze zazdrościł lotnikom z RWD-8 i R-XIII. Oni pracowali w powietrzu, on sterczał bezczynnie na ziemi.

Samolot RWD-8 zniszczony podczas bombardowania lotniska (Bundesarchiv, Bild 183-E11027 / CC-BY-SA 3.0)

Może jednak mimo wszystko poszukać dywizjonu? – pomyślał w pewnej chwili, ale zrozumiał, iż byłoby to zgoła niewykonalne. Słyszał, iż jego jednostka dołączyła do Brygady Pościgowej, reorganizującej się gdzieś na południowym wschodzie, ale od nikogo nie zdołał uzyskać wiarygodnych wiadomości.

Po południu był świadkiem, jak jednostka łącznikowa na Mokotowie wzbogaciła się o dalsze trzy RWD-8, ściągnięte z lądowiska pod Siedlcami. Wdał się w pogawędkę z pilotami, podoficerami rezerwy, których usiłował namówić, by mu „pożyczyli” maszynę. Oczywiście nie chcieli o tym słyszeć, natomiast poczęstowali Kielskiego opowiadaniami o niezwykłej aktywności Luftwaffe na wschód od Warszawy. Przez długi czas nie mogli się ruszyć ze swego lądowiska, położonego w lasach po prawej stronie szosy Warszawa – Siedlce, bowiem nad głowami stale przelatywały niemieckie samoloty, atakujące uciekinierów na drogach oraz przeróżne obiekty wojskowe i niewojskowe.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Bohdana Arcta „Szturmowcy Warszawy” bezpośrednio pod tym linkiem!

Bohdan Arct
„Szturmowcy Warszawy”
cena:
12,99 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka
Liczba stron:
128
Seria:
Żółty Tygrys
Premiera:
05.06.2024
Format:
110×165 [mm]
ISBN:
978-83-11-17498-6
EAN:
9788311174986
REKLAMA

Pod wieczór ludzi na Mokotowie zaalarmowała gwałtowna strzelanina artyleryjska. O jej przyczynach dowiedzieć się mieli w niedługim czasie.

Otóż od Okęcia dotarła niemiecka 4 Dywizja Pancerna w sile około 250 czołgów, wzmocniona zmotoryzowanym pułkiem piechoty i kilkoma dywizjonami rozpoznawczymi. A komunikat hitlerowskiego naczelnego dowództwa rozgłosił buńczucznie:

„Wojska niemieckie wdarły się o godzinie 17.15 do Warszawy!”

Był to oczywisty fałsz, szyty grubymi nićmi. 4 DPanc., generała Reinhardta, wraz z którą znaleźli się na przedpolu stolicy Polski dowódca korpusu generał Hoeppner i dowódca armii generał von Reichenau, po opanowaniu Raszyna ruszyła wprawdzie na Warszawę, mając nadzieję zdobyć ją z marszu, lecz w tym czasie oddziały pułkownika Mariana Porwita, dowodzącego wojskami po lewej stronie Wisły, zajmowały już dobrze przygotowane stanowiska. Niemcy, nacierający raczej chaotycznie i bez przeprowadzenia odpowiedniego rozpoznania, zostali przyjęci celnym ogniem artylerii oraz broni maszynowej, zatrzymani i zmuszeni do odwrotu.

Kielski, rozgoryczony bezczynnością i... zmęczony wyczekiwaniem, udał się wieczorem na spoczynek na kwaterze w dowództwie lotnictwa. Odnalazł tę samą salę, legł na tym samym posłaniu pośród tych samych ludzi. Nie zdołał jednak zasnąć, nie pozwolono mu odpocząć. Zbrowski, Bohuszewicz i Klimas nie spędzili dnia bezczynnie.

Liczne zgromadzenie lotników zostało już zorganizowane. Część ludzi wyznaczono do służby w rozlicznych posterunkach przeciwlotniczych (obserwacyjnych), część utworzyła oddział ochrony dowództwa Armii „Warszawa”, część zgrupowano w dwóch baonach dyspozycyjnych, część zaś... i tu zaczyna się historia specjalnego oddziału szturmowego.

Niemieckie czołgi i strzelcy zmotoryzowani na ul. Grójeckiej w Warszawie

Major Zbrowski i kapitan Klimas zgłosili się u pułkownika Porwita i wraz z nim odbyli konferencję u generała Czumy. Właśnie wtedy skrystalizowała się koncepcja stworzenia z lotników grupy szturmowej, której zadaniem byłoby rozpoznanie, dotychczas „pięta achillesowa” obrony Warszawy, a także dywersyjne działania na tyłach nieprzyjaciela. Chodziło w drugim przypadku o to, by, przeważnie pod osłoną nocy, atakować wybrane uprzednio pozycje wroga, zwalczać specjalnie dokuczliwe stanowiska niemieckie.

REKLAMA

Pułkownik Porwit twierdzi w swej książce, iż polecił wówczas Zbrowskiemu i Klimasowi selekcję podległych im ludzi. Należało wybrać jednostki silne fizycznie, o wysokim „morale”, odważne, energiczne, zdolne do każdego rodzaju akcji.

– Takich powinniście mieć u siebie w bród – zauważył Porwit.

Generał Czuma, któremu podobała się zarówno koncepcja stworzenia szturmowej jednostki, jak też postawa obu lotników, dorzucił na pół żartem:

– Chyba panowie nie zapomnieli? „Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic...” – zacytował słowa znanego marsza lotników.

– Nie zapomnieliśmy, panie generale: „...ze śmierci drwi, a w twarz się życiu głośno śmieje” – Zbrowski dokończył pierwszą zwrotkę. – To prawda, ale jeśli ten lotnik siedzi w kabinie samolotu.

Czuma nieco się nachmurzył.

– Nie znam się na waszych sprawach, lecz słyszałem, że mogą dla was zaistnieć i czysto lotnicze możliwości. Podobno Francuzi i Anglicy wysłali nam samoloty...

– O tym przekonamy się we właściwym czasie – mruknął Zbrowski.

– Słusznie – przytaknął Porwit. – Nie zastanawiajmy się nad tym, co by było gdyby... Roboty aż nadto, kto wie, czy jeszcze dzisiaj was nie będę potrzebował.

Odprawa dobiegła końca. Po powrocie do swych ludzi Zbrowski i Klimas, w myśl otrzymanych instrukcji, poczęli wraz z Bohuszewiczem dobierać kandydatów.

Wkrótce oddział szturmowców stał się faktem dokonanym. Około 100 ludzi, w większej części podchorążych, znalazło się w dyspozycji Zbrowskiego, Bohuszewicza i Klimasa. Oddział, w tej fazie mający miejsce postoju w gmachu dowództwa przy Rakowieckiej, jeszcze tego samego dnia otrzymał niezły tabor samochodowy, składający się z dwóch autokarów, poprzednio przewożących pracowników na Okęcie, dwóch „łazików” typu Fiat oraz maleńkiej osobowej Simki.

Pułkownik Porwit istotnie użył szturmowego oddziału jeszcze tego samego wieczoru i stąd podporucznik Kielski, włączony do grupy, musiał w pośpiechu opuścić swą kwaterę.'

Samolot Lublin R.XIII zabiera meldunek. Pole Mokotowskie, rewia wojskowa, 3 maja 1938 roku (fot. NAC)

Przyszedł meldunek, iż fort Mokotowski, gdzie znajdowała się radiostacja Warszawa II, został opuszczony przez broniący go oddział. Należało więc fort odbić, jeśli był już zajęty przez wroga, albo też obsadzić go ponownie. Oddział lotników z Bohuszewiczem na czele wyruszył w kierunku fortu o godzinie 21.00, przekonał się, iż fort był nieobsadzony ani przez swoich, ani przez nieprzyjaciół, trzymał go do rana, a potem zluzowany przez piechotę z odcinka południowego powrócił do miejsca postoju.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Bohdana Arcta „Szturmowcy Warszawy” bezpośrednio pod tym linkiem!

Bohdan Arct
„Szturmowcy Warszawy”
cena:
12,99 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka
Liczba stron:
128
Seria:
Żółty Tygrys
Premiera:
05.06.2024
Format:
110×165 [mm]
ISBN:
978-83-11-17498-6
EAN:
9788311174986
REKLAMA

Po powrocie szturmowcy dowiedzieli się, iż większość samolotów łącznikowych odleciała w nocy z Mokotowa, nawet te maszyny, które ściągnięto poprzedniego popołudnia spod Siedlec. Nie wszystkie jednak maszyny zdołały wystartować. Jeden RWD-8, pilotowany przez kaprala rezerwy, rozbił się i spalił na samym środku pola wzlotów. Tak więc na lotnisku pozostało zaledwie kilka samolotów, które aż do końca oblężenia w dalszym ciągu spełniały zadania łącznikowe i częściowo rozpoznawcze.

Był już jasny dzień, 9 września, gdy nadeszła na Rakowiecką wiadomość, iż pod Markami, na opuszczonym lądowisku, pozostał nieuszkodzony samolot PZL P-23 Karaś. Liczono się z nadejściem Niemców i z tego kierunku, toteż szkoda byłoby tracić cenną maszynę. Bohuszewicz ze Zbrowskim zabrali się do łazika, mając ze sobą Kielskiego, któremu zlecono start. Kilkunastu podchorążych wsiadło do jednego z autokarów, by w razie czego działać jako osłona.

Do lądowiska dotarto bez przeszkód, nie natknięto się na wroga. Okazało się jednak, że samolot pozostawiony został na podmokłej, torfiastej łące, nie zaś na właściwym lądowisku. Widocznie lotnikowi, który poprzednio pilotował maszynę, bardzo się śpieszyło i nie wystarczyło czasu na dobre rozeznanie się w terenie przed wylądowaniem.

Jerzy Kielski zaklął tak dosadnie, że aż zadziwił się bogactwu polskiego języka. Znów ominęła go, w ostatniej chwili, okazja lotu. Nie było mowy nie tylko o starcie, ale nawet o przekołowaniu ważącego blisko 3 tony Karasia na suchsze i odpowiedniejsze do wzlotu miejsce.

Zbrowski z Bohuszewiczem, po krótkim namyśle, kazali spalić maszynę. Rozkaz został wykonany błyskawicznie, choć z żalem.

REKLAMA

Wypadowa grupa dosiadła swych pojazdów. Do Warszawy dotarto w najzupełniejszym porządku, ale nie był to koniec działań na ten dzień, chociaż żadnego z zadań nie można by ochrzcić mianem „szturmowe”. Otóż w lesie na północ od Rembertowa znajdował się wiadukt kolejowy. Dowództwo Obrony Warszawy zdecydowało, iż należy go wysadzić w powietrze. Ponieważ w pobliżu wiaduktu porozrzucane było kilkanaście bomb lotniczych, pozostawionych przez jakąś wyewakuowaną jednostkę bombową, więc postanowiono, że wiadukt zniszczy oddział lotników – szturmowców. Rozkaz wykonały załogi dwóch łazików, dowodzone przez Klimasa.

Płonący Zamek Królewski po ostrzale przez artylerię niemiecką, 17 września 1939 roku

A tymczasem 9 września działy się na przedpolach stolicy ciekawe rzeczy. Dowódcy niemieccy, nieco zdezorientowani przedwczesnym komunikatem poprzedniego dnia, zapewne chcąc przypodobać się wszechwładnemu Führerowi, wydali jeszcze jedną nierozważną decyzję ataku, który przeprowadzono o świcie. Decyzję nierozważną, bowiem mimo smutnych doświadczeń poprzedniego wieczoru, znów nie przeprowadzono właściwego rozpoznania sił obrońców i rozpoczęto akcję „na ślepo”. Skutki były dla napastników fatalne.

Od samego rana masy czołgów, pod osłoną ognia artyleryjskiego, kierowanego chaotycznie i bezplanowo, uderzyły na Ochotę, nacierając pomiędzy aleją Żwirki i Wigury a ulicą Szczęśliwicką. Za czołgami posuwała się piechota. Wkrótce jednak czołgi, po poniesieniu poważnych strat na polach minowych, o których istnieniu Niemcy nie wiedzieli, rażone bezpośrednim ogniem doskonale rozmieszczonych dział, obrzucane wiązkami granatów, przystanęły. Wzmocnionymi siłami ponownie wdarły się między domy Ochoty, docierając aż na wysokość ulicy Wawelskiej, lecz odrzucone z bardzo ciężkimi stratami poczęły wycofywać się coraz prędzej. Natarcie zostało odparte.

Nieco później ruszyło drugie natarcie, tym razem skierowane na Wolę. Spotkał je podobny los. Dowódca 4 Dywizji Pancernej, niefortunny generał Reinhardt, przekonał się na własnej skórze, iż nie było mowy o zdobyciu Warszawy wstępnym bojem. Stracono kilkuset ludzi i 45 czołgów, około dalszych 40 wozów odniosło poważne uszkodzenia. Dywizja wróciła na pozycje wyjściowe. Niemcy musieli poczekać na posiłki, by przystąpić do regularnego, zorganizowanego oblężenia.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Bohdana Arcta „Szturmowcy Warszawy” bezpośrednio pod tym linkiem!

Bohdan Arct
„Szturmowcy Warszawy”
cena:
12,99 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka
Liczba stron:
128
Seria:
Żółty Tygrys
Premiera:
05.06.2024
Format:
110×165 [mm]
ISBN:
978-83-11-17498-6
EAN:
9788311174986
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Bohdan Arct
(1914–1973) – polski pilot myśliwski czasów II wojny światowej, kronikarz Polskiego Zespołu Myśliwskiego, autor książek o tematyce batalistycznej.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone