Magia ruchomych obrazów w cieniu Wielkiej Wojny: relacja z weekendowych wydarzeń Festiwalu Etiuda&Anima

opublikowano: 2014-11-25, 20:12
wolna licencja
Za nami pełen emocji weekend pod znakiem Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Etiuda&Anima w Krakowie.
reklama
(fot. A. Kolman, zdjęcie udostępnione przez organizatorów festiwalu).

Wszystkim, którzy w piątkowy wieczór przybyli do legendarnego Centrum Kultury „Rotunda”, udzielił się wyjątkowy nastrój oczekiwania na uroczyste otwarcie 21. już edycji najstarszego w Polsce festiwalu filmowego tego rodzaju, od wielu lat skupiającego różnorodną publiczność, którą tworzą przede wszystkim studenci filmoznawstwa, goście zagraniczni, twórcy animacji, a także jej prawdziwi maniacy.

Na 15 minut przed rozpoczęciem imprezy tłum, kotłujący się przed salą główną gęstniał, a wraz z nim gęstniała atmosfera: goście niecierpliwie czekali, dyrektor Bogusław Żmudziński przyłączył się do oczekujących, ze spokojem przechadzając się wśród zebranej przed zamkniętymi drzwiami publiczności, a festiwalowi wolontariusze uwijali się jak w ulu, by – przyznajmy, z lekkim poślizgiem – zapiąć wszystko na ostatni guzik. Wreszcie z 15-minutowym opóźnieniem drzwi do głównej sali otworzyły się.

Organizatorzy festiwalu od pierwszej minuty zaskoczyli zebraną publiczność – zamiast wysłuchać spodziewanych przemówień, widzowie mieli okazję zobaczyć nietypową etiudę z 1978 roku autorstwa łotewskiego reżysera Herza Franka. Dyrektor festiwalu, Bogusław Żmudziński, „tłumaczył się” ze swojego wyboru w ten oto sposób: – To długie ujęcie, które opisuje bardzo naturalną reakcję dzieci na to, co rozgrywa się przed ich oczami. Takich przeżyć podczas tego festiwalu państwu życzę.

Śmiało mogę stwierdzić, że życzenie Bogusława Żmudzińskiego spełniło się w piątkowy wieczór co do słowa, a to za sprawą American Magic Lantern Theater Show oraz prezentacji animacji poświęconych I wojnie światowej.

(Pre)historia kina w pigułce

Laterna magica, latarnia czarnoksięska, latarnia magiczna – pod tymi nazwami kryje się proste urządzenie, rodzaj aparatu projekcyjnego, który pozwalał rzutować na ekran obrazy ze szklanych przeźroczy. Latarnia magiczna została wynaleziona w połowie XVII wieku, prawdopodobnie przez jezuitę Athanasiusa Kirchera, który działanie jej opisał w pochodzącej z 1671 roku książce Ars Magna Lucis et Umbrae ([Wielka sztuka światła i cienia]). Udoskonalono ją i opatentowano jednak dopiero w 2 połowie XIX wieku, na zaledwie kilkadziesiąt lat przed pojawieniem się wynalazku braci Lumière. Tyle z garści suchych faktów.

reklama
(fot. A. Kolman, zdjęcie udostępnione przez organizatorów festiwalu).

The American Magic Lantern Theater jest jedną z trzech działających grup na świecie, które odtwarzają dawne spektakle przy użyciu latarni magicznej w tradycji XIX-wiecznego widowiska z epoki wiktoriańskiej, bardzo popularnego w Stanach Zjednoczonych przed powstaniem kina, które przybierało niekiedy formę spektaklu zwanego fantasmagorią – prezentowano w niej obrazy duchów, zmarłych (np. polityków, pisarzy lub krewnych widzów), potworów lub innych, przerażających postaci. Można powiedzieć, że była ona protoplasta współczesnego, filmowego horroru.

Całe szczęście w piątkowy, listopadowy wieczór widzów zebranych w sali studenckiego klubu Rotunda nikt nie straszył. Goszcząca już po raz drugi w Polsce grupa, którą tworzą Terry i Debbie Borton oraz akompaniująca na fortepianie Nancy Stewart, wprowadziła widzów show w cudowny świat, ożywiony przez magiczną latarnię: różnokolorowy, przybierający raz formy pełne prostoty, innym razem bardzo kunsztowne, których wyświetlaniu towarzyszyła recytacja w wykonaniu charyzmatycznego Terry’ego Bortona oraz muzyka na żywo. Raz były to opowiastki wesołe i frywolne – jak ta o pannie Kitty, którą matka przestrzegała przez chłopcem z Polski (było to oczko puszczone przez Terry’ego Bortona w stronę polskiej publiczności) – a raz pełne grozy, jak najsłynniejszy poemat Edgara Allana Poego pt. Kruk.

Jednak zanim amerykańscy artyści zaprosili uczestników festiwalu do swojego świata, Terry Borton wyjaśnił bardzo zaciekawionym widzom działanie owej magicznej latarni. Przywiezione przez nich urządzenie składało się z wkładanych i wyciąganych szklanych przezroczy, oświetlanych za pomocą lampy. Wbudowane w mechanizm pokrętła i dźwignie wprawiały klisze w ruch, tworząc na ekranie nieskomplikowane animacje.

reklama

Warto podkreślić, że Amerykanie traktują latarnię magiczną jako ważny element tradycji kultury medialnej w USA oraz, jak to określiło National Public Radio, jest dla nich „żywym skarbem narodowym” Stanów Zjednoczonych. Spektakle latarni magicznej stały się za Oceanem nowym typem publicznej rozrywki za sprawą Josepha Boggsa Beale’a, osiągnięciom którego została poświęcona książka małżeństwa Bortonów – Przed kinem – z którą można było zapoznać się po występie, a także zadać wykonawcom pytania dotyczące historii latarni magicznej.

Uzupełnieniem inauguracyjnego show grupy American Magic-Lantern Theater była sobotnia projekcja dokumentalnego filmu Marcina Giżyckiego i Petera O’Neilla Magiczne życie. Opowieść o American Magic-Lantern Theater, w którym Terry Borton – który jest nie tylko znakomitym showmanem, ale i wspaniałym gawędziarzem – opowiadał o historii spektakli latarni magicznych oraz o przygodzie kilku pokoleń jego przodków z tym przyrządem. Jego gawęda przeplatana była w filmie wywiadami Debbie Borton, Nancy Stewart, a także fragmentami z pokazów samej grupy. Widzowie mogli dowiedzieć się w jaki sposób Borton z nauczyciela i redaktora pisma „Weekly Reader”, przeistoczył się w estradowego showmana.

W hołdzie ofiarom I wojny światowej

Organizatorzy festiwalu uznali, że setna rocznica wybuchu I wojny światowej to wyjątkowa okazja, by pokazać ją poprzez dziewięć animowanych filmów krótkometrażowych, choć jak podkreślał sam Bogusław Żmudziński, decyzja o uczczeniu ofiar Wielkiej Wojny była podjęta nie tylko ze względu na okrągły jubileusz.

W piątkowy wieczór można więc było obejrzeć opowieści frontowe ukazujące okopy, życie żołnierzy pod ostrzałem, a także to poza linią frontu; historie wyłaniające się z listów kobiet, wspomnień starszego i wyobrażeń o tamtych wydarzeniach młodszego pokolenia. Fascynujące, wzruszające i subtelne animacje zrealizowane przed doświadczonych reżyserów stanowiły okazję, by na nowo przedyskutować wojenną katastrofę widzianą ze współczesnej perspektywy.

reklama
(fot. J. Skalska).

Animacje zostały zrealizowane w różnych technikach: od klasycznego rysunku, poprzez malunek, animację wycinankową, lalkową na 3D skończywszy. Różnorodność ta sprawiła, że widz mógł zobaczyć zarówno obrazy bardzo poetyckie, zmetaforyzowane (takie jak 1916 – obraz przedstawiający jeden zimowy dzień z życia francuskiego żołnierza, La tranchée ([Okopy]) – pokazujący strach i przerażenie młodego rekruta, czy doskonała animacja zatytułowana La detente – gdzie wojna ukazana jest w zmetaforyzowany sposób jako walka dziecięcych zabawek), jak i fabularyzowane. I muszę przyznać, że te drugie daleko bardziej mnie ujęły. Szczególnie Mak, wzruszająca animacja opowiadająca o autentycznych wydarzeniach, w których uczestniczył pradziadek reżysera Jamesa Cunninghama: dwóch będących na zwiadach żołnierzy odnajduje maleńkie dziecko. Od tego momentu rutynowy rekonesans zamienia się w walkę o uratowanie niemowlęcia.

Program Wielka wojna: Animowane Wspomnienia został przygotowany przez Antoine’a Maniera z Les Rencontres Audiovisuelles.

Niedziela z legendami kina

Etiuda&Anima postanowiła wyjść ze swojej niszy offowego festiwalu i przygotowała dla widzów seans pełen kultowych produkcji rodem z szeroko pojętego mainstreamu! Tak, to nie żart, bo właśnie w ten sposób można opisać niedzielną projekcję filmu węgierskiego reżysera György'a Palfiego, Panie, panowie – ostatnie cięcie ([Final cut]) w Małopolskim Ogrodzie Sztuki.

Plakat filmu György'a Palfiego, Panie, panowie – ostatnie cięcie

Proszę państwa, mam przyjemność ogłosić, że w śród nas na sali… nie ma Jamesa Camerona, bo gdyby był, prawdopodobnie seans nie doszedłby do skutku – mówiła zapowiadająca projekcję filmu Barbara Szczekała. Wyjątkowość dzieła Palfiego polega bowiem na tym, że swoją narrację tworzy ze zmontowanych scen wyjętych z innych, znanych publiczności bardzo dobrze filmów hollywoodzkiej i europejskiej produkcji Fakt, że węgierski twórca często pożyczał kilkusekundowe fragmenty… bez pytania, powoduje, że film nie może być dopuszczony do powszechnej dystrybucji, za to jest znany i ceniony wśród festiwalowej publiczności. Sama fabuła jest banalna i opowiada typową historię miłosną spod znaku „pan spotyka panią”, jednak Final cut to przede wszystkim opowieść o naszej miłości do kinematografii a także wyjątkowa podróż po jej historii.

Za nami weekend pełen wrażeń. Co przed nami? Dowiecie się już wkrótce.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

reklama
Komentarze
o autorze
Justyna Skalska
Studentka filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Interesuje się historią i teorią literatury, kulturą i obyczajami II RP, historią kobiet, a także dziejami swojego rodzinnego miasta – Krakowa. Prywatnie miłośniczka książek i jazzu. Publikuje również w czasopiśmie i portalu studenckim „Drugi Obieg”.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone