Mariusz Wójtowicz-Podhorski - „Obrona Westerplatte 1939” - recenzja i ocena
Od czasu opublikowania obszernej broszury Rafała Witkowskiego pt. Westerplatte. Historia i dzień dzisiejszy w roku 1977 na rynku historycznym brakowało krótkiego i przystępnego opisu obrony Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Przez kilkadziesiąt lat, które upłynęły od czasu tej publikacji, miał miejsce szereg debat na temat poszczególnych aspektów obrony. Historycy sięgnęli także po nowe źródła, przede wszystkim niemieckie, które w decydujący sposób zmieniły nasze postrzeganie przebiegu obrony Westerplatte, wcześniej rekonstruowany w Polsce wyłącznie na podstawie relacji, głównie polskich.
Niemniej jednak, choć w ostatnich latach ukazało się kilka książek dotyczących Wojskowej Składnicy Tranzytowej i jej obrony w 1939 r., napisanych przez Jarosława Tuliszkę, Andrzeja Drzycimskiego oraz Mariusza Wójtowicza-Podhorskiego, jak również szereg artykułów naukowych i popularnych dotyczących Westerplatte, brak było na rynku niedrogiego opracowania przeznaczonego dla masowego odbiorcy. Praca Mariusza Wójtowicza-Podhorskiego tę istotną lukę uzupełnia, co należy przyjąć z uznaniem.
Wartość poznawczą broszury podnosi kilkadziesiąt fotografii oraz reprodukcje map zamieszczonych we wcześniejszej publikacji Wójtowicza-Podhorskiego pt. Westerplatte 1939. Prawdziwa historia. Pod względem jakości edytorskiej publikacja spełnia wszelkie nowoczesne standardy, dobrze świadcząc o pracy redaktorów, i stanowiąc bardzo obiecującą zapowiedź kolejnych zeszytów z serii wydawniczej, którą otwiera recenzowana pozycja. Pewnym uzupełnieniem, które warto zamieszczać w kolejnych tomach, byłoby krótkie zestawienie bibliograficzne, pokazujące najważniejsze prace, z których korzystał autor, jak również sugerowaną literaturę przedmiotu, umożliwiającą pogłębienie wiedzy czytelnikom bardziej zainteresowanym tematyką.
Praca w skrótowy sposób przedstawia dzieje Wojskowej Składnicy Tranzytowej, ukazując uwarunkowania jej utworzenia, jak i dzieje jej funkcjonowania i przygotowań do walki. Lwia część pracy poświęcona jest przebiegowi walk w 1939 r. w postaci mocno skróconych fragmentów wcześniejszej publikacji pt. Westerplatte 1939. Prawdziwa historia z 2009 r., z niewielkimi, nieistotnymi z reguły dla treści zmianami stylistycznymi. Autor rekonstruował przebieg walk w oparciu o wcześniejszą literaturę oraz dużą liczbę relacji uczestników walk, składanych w różnym czasie i przez to różnej wartości poznawczej. Czyni to opis dynamicznym, choć może nie zawsze w pełni oddającym rzeczywisty przebieg wydarzeń. W narracji widać znaczny postęp w stosunku do wspomnianej wcześniejszej pracy autora. Przede wszystkim tym razem pomija on cały szereg wątpliwych źródeł, które niegdyś wprowadzał do obiegu.
Nie znajdziemy zatem w broszurze rzekomej radiodepeszy wysłanej z pancernika „Schleswig-Holstein” po bombardowaniu 2 września, donoszącej o wywieszeniu białej flagi i później „utajnionej”, ani też szeregu stwierdzeń po prostu uwłaczających pamięci majora Sucharskiego, których ponownie przytaczać się nie godzi. Choć autor nie deklaruje, by zmienił zdanie w wyżej wymienionych kwestiach dotyczących majora Sucharskiego. Jednak sam fakt niewymienienia ich w broszurze wydanej w końcu 2016 r. pozwala sądzić, że wycofał się ze swych, kontrowersyjnych, nieumocowanych źródłowo twierdzeń. Jeżeli rzeczywiście tak jest, należy to przyjąć z uznaniem.
Dlatego dziwi bardzo fakt, że mimo odrzucenia znacznej części wątpliwych źródeł, Wójtowicz-Podhorski nadal podaje jako pewny fakt rzekome wywieszenie przez mjr. Sucharskiego białej flagi po nalocie niemieckich bombowców 2 września (s. 31). W porównaniu do publikacji Westerplatte 1939. Prawdziwa historia podawana podstawa tego twierdzenia jest jednak uboższa. Pozostają tylko dwie relacje – relacja plut. Mieczysława Wróbla, oraz relacja Heinza Denkera. W moim przekonaniu oba te źródła nie spełniają kryteriów wiarygodności w rozumieniu nauki historycznej.
Przede wszystkim obie te relacje pochodzą od Jacka Żebrowskiego, który – jak to udowadniałem w kilku dostępnych online tekstach na łamach „Przeglądu Historyczno-Wojskowego” – niejednokrotnie wprowadzał do obiegu materiały całkowicie pozbawione wiarygodności, sprzeczne z innymi, bardziej wiarygodnymi źródłami lub też z poprzednimi materiałami przez niego samego publikowanymi. Wójtowicz-Podhorski w recenzowanej broszurze pominął część informacji pochodzących z tego źródła, jednakże te dwie relacje, z niewiadomych przyczyn, pozostawił.
W przypadku „relacji” plut. Wróbla nie mamy do czynienia z osobnym dokumentem, ale ze słowami Jacka Żebrowskiego relacjonującego rzekomą wypowiedź Mieczysława Wróbla z 1983 r. Nie jest to zatem, wbrew temu co pisze autor recenzowanej broszury, relacja Mieczysława Wróbla, ale relacja Jacka Żebrowskiego o słowach Mieczysława Wróbla. To zasadnicza różnica, znacznie umniejszająca wiarygodność tego przekazu. Szczególnie nisko ocenić należy tę „relację” choćby dlatego, że Jacek Żebrowski opublikował rzekome słowa Wróbla w 2003 r., czyli dwadzieścia lat po tym, jak miał je usłyszeć, 18 lat po śmierci Mieczysława Wróbla, i osiem lat po swej pierwszej publikacji na temat Westerplatte, w której rzekomych słów Wróbla nie zamieścił. Argumentacja ta znalazła się w moim tekście na temat rzekomego wywieszenia białej flagi („Przegląd Historyczno-Wojskowy” nr 4/2012), gdzie kwestionowałem szereg innych wątpliwych źródeł podawanych przez Wójtowicza-Podhorskiego w książce Westerplatte 1939. Prawdziwa historia. Choć – jak można mieć nadzieję – także pod wpływem mojej argumentacji część tych źródeł odrzucił, tę „relację” z niewiadomych przyczyn pozostawił.
Dokładnie to samo dotyczy przytaczanej przez pana Wójtowicza-Podhorskiego relacji Heinza Denkera. Także i w tym przypadku mamy jak się zdaje do czynienia nie z relacją samego niemieckiego weterana, ale ze słowami Jacka Żebrowskiego, który rzekomo miał te słowa usłyszeć w 1977 lub 1980 r. Podobnie i w tym przypadku publikacja ma miejsce po śmierci autora rzekomych słów. Nie jest to zresztą jedyna relacja Denkera, jaką Żebrowski publikował – w 1995 r. dołączył do wydanego przez siebie i Janusza Roszkę dziennika pancernika „Schleswig-Holstein” wypowiedź Denkera, dość szczegółową i dokładną, w której żadnych informacji na temat białej flagi nie ma; Żebrowski nie czyni też żadnych aluzji, by informacje zawarte w publikowanej przez niego samego w 1995 r. relacji były w jakikolwiek sposób niepełne czy nieścisłe. Dlaczego zatem w 2003 r. Żebrowski zamieścił inne informacje, które miał rzekomo znać od końca lat siedemdziesiątych? W moim przekonaniu oznacza to, że „relacja Heinza Denkera” ze zbiorów Jacka Żebrowskiego po prostu nie jest wiarygodnym źródłem historycznym. Nie sposób zatem używać jej do konstruowania narracji historycznej dotyczącej miejsca tak ważnego dla polskiej historii jak Westerplatte. Podsumowując, nie ma żadnych wiarygodnych źródeł, które pozwalałyby twierdzić, by 2 września po nalocie na Westerplatte zawisła biała flaga, w związku z czym twierdzenie takie nie ma prawa znaleźć się w książce rzetelnie prezentującej przebieg obrony Westerplatte.
W innych częściach broszury Wójtowicz-Podhorski powtórzył niektóre ze swoich twierdzeń z 2009 r. prezentujące zachowania mjr. Sucharskiego w negatywnym świetle (np. s. 11, 33, 47, 58). W znanym sporze o kontynuowanie obrony pomiędzy komendantem a jego zastępcą, kpt. Franciszkiem Dąbrowskim, Wójtowicz-Podhorski w kategoryczny sposób opowiada się po stronie zastępcy. Z tego ostatniego czyni wręcz niekwestionowanego „dowódcę obrony” i dodaje, że obrona mogła i powinna była trwać dłużej (np. s. 58). Jest to rzecz jasna święte prawo autora. Jednakże w tak zdecydowanym opowiadaniu się za walką do końca, niezależnie od strat własnych i możliwości zadania strat przeciwnikowi, autor wpada w pewną pułapkę.
Krytykując jednakże podjętą 7 września przez majora decyzję o kapitulacji (s. 47 i następne), pisząc iż Westerplatte powinno było bronić się „zgodnie z honorem żołnierskim do wyczerpania ostatnich możliwości (czyli do ostatniego naboju albo ostatniego żołnierza)” (s. 30) autor, być może zupełnie nieświadomie, podważa postawę wszystkich, nader licznych przecież, oficerów Wojska Polskiego, którym podczas kampanii polskiej 1939 r. przypadło podjęcie trudnej decyzji o kapitulacji. By daleko nie szukać, niedługo z honorami będziemy zapewne chować prochy admirała Józefa Unruga. Tymczasem dowódca ten zadecydował o kapitulacji w sytuacji, gdy żołnierzy i amunicji nie brakowało. Sytuacja Helu była obiektywnie patrząc o wiele lepsza od położenia Westerplatte – przeciwnik znajdował się o wiele dalej, nie mógł nieustannie przestrzeliwać całego terenu obrony, była – ograniczona, ale była – możliwość manewru siłami i teoretycznego przynajmniej odpoczynku części garnizonu. Rejon Umocniony Hel dysponował też także sprawną baterią nadbrzeżną im. Heliodora Laskowskiego, której cztery armaty 152 mm mogły skutecznie przeszkadzać Niemcom w prowadzeniu działań morskich na Zatoce Gdańskiej. Mimo to admirał nie uważał, by przedłużanie oporu samotnego półwyspu wiążące się z dalszymi stratami miało sens, i dziś nikomu nie przychodzi do głowy go za to potępiać.
Z bardzo podobnych przyczyn kapitulowały liczne zgrupowania i ośrodki oporu Wojska Polskiego – między innymi Warszawa, Modlin, Lwów czy Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie”. We wszystkich tych przypadkach wystąpił sprzeciw wśród podwładnych, którzy chcieli walczyć dalej, a swym przełożonym zarzucali małoduszność czy wręcz zdradę. W większości przypadków część mających się poddać zgrupowań znalazła się wręcz na skraju buntu. W przypadku SGO „Polesie” generał Franciszek Kleeberg, podjąwszy decyzję o kapitulacji, tak jak mjr Sucharski musiał stać się swoim własnym parlamentariuszem, bo jego bezpośredni podwładni nie chcieli brać udziału w negocjacjach kapitulacyjnych. Było to dla generała Kleeberga tak wielkim obciążeniem, że w pewnym momencie uspokajać musiał go przyjmujący kapitulację niemiecki oficer. Skrajnym przypadkiem był mjr. Henryk Dobrzański, legendarny „Hubal”, który postanowił kontynuować czynną walkę, zaś wezwania do jej zaprzestania od tworzącego się dowództwa przyszłej Armii Krajowej odrzucał jako przejaw małoduszności, braku odwagi czy też zdrady. Jeśli ktoś uznaje te argumenty za jedynie słuszne, niech ma na uwadze to, pod czyim adresem były wówczas kierowane. Rozkaz o przerwaniu działań wydał „Hubalowi” twórca ZWZ-AK, ówczesny pułkownik Stefan „Grot” Rowecki, postać, którą za osobę małoduszną, tchórzliwą czy za zdrajcę uznać nie sposób.
Broszura Mariusza Wójtowicza-Podhorskiego stanowi zatem postęp na rynku wydawniczym, stanowiąc przystępne wprowadzenie do dziejów obrony Wojskowej Składnicy Tranzytowej w 1939 r. Jednocześnie stanowi także kolejny przykład nazbyt entuzjastycznego podejścia jej autora do tematyki i nieostrożności w traktowaniu materiału źródłowego. Krytyczna ocena postawy mjr. Sucharskiego jest oczywiście jego niezbywalnym autorskim prawem, niemniej jednak w przypadku opisywania obrony miejsca tak istotnego dla historii Polski w II wojnie światowej, jakim jest Westerplatte, wskazane jest dochowanie wszelkich standardów badawczych, obiektywizmu, a także spokojnego rozważenia racji, którymi kierowali się uczestnicy opisywanych wydarzeń. Czynić to trzeba także – a może szczególnie – w przystępnych publikacjach popularnonaukowych, po które chętnie sięgać będą ludzie młodzi.