Niewinni czarodzieje, czyli Warszawa przełomu lat 50. i 60.
W dniach 3-5 listopada br. odbył się Pierwszy Warszawski Festiwal „Niewinni czarodzieje. Warszawa 56/06. Tyrmand, Komeda, Polański.” Głównym celem imprezy było oddanie klimatu tamtych lat, okresu dynamicznego rozwoju stolicy, pierwszych lat wolnej Polski, Polski po Październiku ’56.
Fryzura z epoki
Festiwal rozpoczęty został 2 listopada, w południe, odsłonięciem pamiątkowej tablicy poświęconej Leopoldowi Tyrmandowi na gmachu YMCA przy ulicy Konopnickiej. Zaraz po uroczystości ogłoszono konkurs na scenariusz filmu fabularnego o życiu autora „Złego”, pierwszej książki wydanej w Polsce po upadku socrealizmu. Rozwiązanie konkursu nastąpi podczas przyszłorocznej, drugiej już, edycji festiwalu.
Nazajutrz festiwal rozpoczął się na dobre. Pierwszego dnia zaplanowano dyskusję „Powiew wolności – kultura polska po październiku 1956” z udziałem Andrzeja Bratkowskiego, Macieja Rybińskiego, Andrzeja Wernera, Ryszarda Turskiego. Wieczorem natomiast odbyło się spotkanie z Jerzym S. Majewskim, który skomentował kroniki filmowe z lat 50. i 60.
Drugi dzień festiwalu zapowiadał się jeszcze ciekawiej. Rano chętni mogli poddać się metamorfozie w warszawskim salonie fryzjerskim „Alicja” i zmienić współczesny strój, makijaż i fryzurę na te z lat 50. i 60. Na kolejnym spotkaniu – „Peryferie pamięci” – odbył się pokaz zdjęć z lat 50. i 60. oraz rozmowa z ich autorem, Tadeuszem Rolke, który za czasów socrealizmu zajmował się fotografią reportażową. Przed najciekawszą atrakcją drugiego dnia festiwalu odbyła się jeszcze dyskusja pt. „Jeden jest jazz, Tyrmand jego prorokiem” z udziałem m.in. Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Późnym wieczorem w gmachu Muzeum Powstania Warszawskiego rozpoczął się maraton filmowy.
Polański i Przybylska
Organizatorzy wpuścili wszystkich przybyłych, choć już na długo przed rozpoczęciem, które miało nastąpić o 22, sala była pełna po brzegi. Ludzie siadali na doniesionych krzesełkach, na podłodze, schodach, a nawet… na występie ze ściany tuż przy zawieszonym tam głośniku. Chyba nikt nie spodziewał się takiego zainteresowania. O godzinie 22 zgasły światła i maraton uznany został za rozpoczęty. Jako pierwszy wyświetlono film Andrzeja Wajdy „Niewinni czarodzieje”(1960), od którego zapożyczona została nazwa festiwalu. Obraz ten nazywany jest często portretem pokolenia. Samych siebie zagrali w nim m.in., nieznani jeszcze wtedy w szerszych kręgach, Krzysztof Komeda, Roman Polański, Jerzy Skolimowski, Sława Przybylska.
Po pierwszym seansie organizatorzy zaprosili uczestników na herbatę, kawę i ciastka. Po krótkiej przerwie pokaz kontynuowano. Zobaczyć można było jeszcze „Ssaki” (1962) i „Dwaj panowie z szafą” (1958) Polańskiego, „Nad wielką wodą” (1962) Kondratiuka, „Smarkula” (1963) Buczkowskiego, „Do widzenia, do jutra” (1960) Morgensterna, „Zbrodniarz i panna” (1963) Nasfetera i inne.
Po nocnym maratonie, zakończonym o 5 nad ranem, trzeba było szybko wracać do domu i porządnie się wyspać przed kolejnymi wrażeniami zaplanowanymi na ostatni dzień.
W południe w Arsenale dr Agnieszka Karpowicz opowiedziała o wystawie z 1955 roku, która odbyła się w tym samym miejscu i przeszła do historii jako symbol niezawisłości sztuki. Największym zainteresowaniem jednak cieszył się wieczór i noc rozpoczęta koncertem „Frenezja Jazzu 1956-2006” w Teatrze Montownia, na którym zagrała sama śmietanka polskiej sceny jazzowej.
Saturator i miła pani
Imprezę poprowadził Jan Ptaszyn Wróblewski, który wystąpił jako pierwszy ze swoim Sextetem w składzie: Wojciech i Jacek Niedzielowie (odpowiednio fortepian i kontrabas), Henryk Miśkiewicz (saksofon altowy), Robert Majewski (trąbka), Marcin Jahr (perkusja) i oczywiście Jan Ptaszyn Wróblewski (saksofon tenorowy). Później wystąpił Piotr Wojtasik Sextet feat. Zbigniew Namysłowski: Piotr Wojtasik (trąbka), Zbigniew Namysłowski (saksofon altowy, trąbka), Maciej Sikała (saksofon tenorowy), Wojciech i Jacek Niedzielowie (j.w.) oraz John Betsch ze Stanów Zjednoczonych (perkusja).
Oprócz jazzu z najwyższej półki na przybyłych czekał wielki samowar i kilkanaście rodzajów herbaty, a także saturator i miła pani, która rozdawała wodę sodową z sokiem, do wyboru, pomarańczowym lub malinowym. Ten ostatni na dobre wprowadził wszystkich w klimat lat 60. i przypomniał absurdalny dialog:
– Poproszę wodę sodową.
– Z sokiem czy bez?
– Z sokiem poproszę.
– Z jakim?
– Z pomarańczowym.
– Pomarańczowego nie ma.
– To z malinowym.
– Malinowego też nie ma.
– A jaki sok jest?
– Nie ma żadnego.
– No to poproszę bez soku.
– Bez jakiego?
– Może być bez malinowego.
Z teatru Montownia część uczestników została przewieziona dwoma zabytkowymi autobusami, tzw. ogórkami, na miejsce kolejnej imprezy. Przed wejściem każdy otrzymał bilet, który trzeba było zachować do kontroli. W drodze zapoznano podróżujących z dziejami historycznego pojazdu, którego, na użytek festiwalu, użyczył Klub Miłośników Komunikacji Miejskiej.
Ring bokserski
Ostatni etap festiwalu miał miejsce w niedostępnych na co dzień podziemiach Hotelu Europejskiego. Impreza o wdzięcznej nazwie „Co Złego to my/czyli/odruchy warunkowe w podziemiach Europejskiego” przyciągnęła tłumy zainteresowanych. Przy wejściu każdy dostał od portiera specjalną kartkę, którą później można było wymienić na pięćdziesiątkę wódki i śledzika. Zaraz po wejściu trzeba było obowiązkowo odwiedzić fotografa, był to warunek dalszego uczestnictwa w zabawie. Korytarze w podziemiach podzielone były zasłonami, tworząc klimatyczne nisze oświetlone przydymionymi żarówkami. Na jednej ze ścian wymalowany był napis „Ile czasu w życiu traci się na niepicie wódki?”.
W lochach znaleźć można było ring bokserski z zaaranżowaną walką, salonik fryzjerki, gdzie panie poddawały się zabiegom upiększającym i komentowały bieżące wydarzenia oraz czytały czasopisma. Było również kino, gdzie odbywał się pokaz filmu „Niewinni czarodzieje”, scena jazzowa, gdzie na perkusji, kontrabasie, trąbce i pianinie grali młodzi muzycy. Przemieszczając się po podziemiach, co chwila można było natknąć się na przekrzykujące się fryzjerki, studentów w przykrótkich spodniach, kolorowych skarpetkach, kraciastych marynarkach i kaszkietach poruszających się w rytm muzyki lub stojących pod ścianami i palących papierosy oraz zaczepiających przechodniów i próbujących wdać się z nimi w dyskusję.
Podczas tych trzech dni można było przenieść się do stolicy z początku drugiej połowy XX wieku, poczuć klimat miasta starającego się powrócić do dawnej świetności. Organizatorzy mogą być z siebie dumni, bo jak najbardziej udało im się zrealizować zamierzony cel. Oby kolejna edycja była równie udana.