Niszczenie akt, weryfikacja, ewolucja. Jak zmieniało się MSW na początku lat 90.?

opublikowano: 2019-07-03 15:56
wolna licencja
poleć artykuł:
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych było jednym z najpotężniejszych resortów PRL-u. Na początku lat 90. nastąpiła konieczność przekształcenia MSW i przystosowania go do nowych warunków politycznych. Jak wyglądał ten proces? Czy „opcja zerowa”, czyli oddalenie wszystkich funkcjonariuszy SB była realna? Jak szeroka była skala niesławnego niszczenia akt? O tym wszystkim, choć nie tylko, rozmawialiśmy z dr. Tomaszem Kozłowskim, autorem książki „Koniec imperium MSW. Transformacja organów bezpieczeństwa państwa 1989–1990”.
REKLAMA

Paweł Czechowski: Przełom lat 80. i 90. poprzedniego wieku to w Polsce czas prawdziwej politycznej burzy – o tym nie trzeba nikogo przekonywać. Jak zmiany przebiegały wówczas w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych? Bliżej było do rewolucji, czy ewolucji?

Dr Tomasz Kozłowski (ur. 1984) - historyk, pracownik Biura Badań Historycznych IPN. Badacz historii politycznej lat 80. i 90. XX w. Autor książek Anatomia rewolucji. Narodziny ruchu społecznego „Solidarność" w 1980 (wyd. 2017) i Koniec imperium MSW. Transformacja organów bezpieczeństwa państwa 1989–1990 (wyd. 2019).

Tomasz Kozłowski: Zdecydowanie bliżej do ewolucji. Już w połowie 1988 r. Zespół Analiz MSW, swego rodzaju esbecki think tank, postulował, że MSW musi się przystosować do nadchodzących zmian. Po wyborach czerwcowych, a szczególnie po powołaniu Tadeusza Mazowieckiego na stanowisko premiera, zmiany drastycznie przyśpieszyły. Ustępujący gabinet Mieczysława Rakowskiego w jednym z ostatnich rozporządzeń upoważnił ministra spraw wewnętrznych do reorganizacji MSW bez wcześniejszej konsultacji z premierem. Czesław Kiszczak, który znalazł się w nowym rządzie Mazowieckiego, skwapliwe z tej możliwości korzystał. Odchudził Służbę Bezpieczeństwa – na koniec czerwca 1989 r. pracowało w niej ok. 24 tysięcy funkcjonariuszy, w lutym 1990 r. już tylko 9 tysięcy, potem jeszcze mniej. Osiągnięto to wypychając esbeków na emerytury oraz do pracy w Milicji.

Jeszcze w 1989 r. Kiszczak przekształcił strukturę MSW. Zlikwidował m.in. niesławny Departament IV (inwigilujący Kościół) oraz Departament III (zwalczający opozycję). W ich miejsce powołano nowe piony na „nowe czasy”, m.in. Departament Ochrony Konstytucyjnego Porządku Państwa oraz Departament Ochrony Gospodarki. Tyle, że – jak ujął to jeden z funkcjonariuszy MSW – w czasie całej reformy „zmienili nazwy, nie zmieniając nawet biurek”.

P.Cz.: Czemu służyły te wszystkie zabiegi Kiszczaka?

Generał Czesław Kiszczak (domena publiczna).

T.K.: Premier wiedział, że SB jest reliktem, który trzeba zlikwidować albo przekształcić. Kiszczak chciał przekonać elity solidarnościowe, że on sam może te reformy zainicjować. Tłumaczył, że stworzono nowe struktury, które stoją na straży konstytucji oraz bronią polskiej gospodarki. Prawda wyglądała jednak inaczej: zmieniono strukturę i szyldy, nie zaś ludzi i metody. Tyle, że w tym samym czasie Służba Bezpieczeństwa, jak i całe MSW, zaczęły się powoli rozpadać. Ewoluował nie tylko resort, ale także pojedynczy funkcjonariusze, którzy wdrażali w życie indywidualne strategie przetrwania. Ci, którzy mogli, uciekali na renty i emerytury. Inni, szczególnie ci dysponujący unikatową wiedzą i umiejętnościami, szukali szans na wolnym rynku. Legendarny resort pogrążał się w chaosie. Krzysztof Kozłowski, redaktor „Tygodnika Powszechnego”, który został pierwszym solidarnościowym wiceministrem w MSW, tłumaczył: „To, co się dzieje na Rakowieckiej, jest rzeczą straszliwą. Jestem nadzorcą procesu rozkładu. Lecą generałowie, pułkownicy. Ten proces obejmuje wszystko i wszystkich”.

REKLAMA

P.Cz.: Decyzja o masowym niszczeniu dokumentów z archiwów ministerstwa do dziś pozostaje jedną z najbardziej kontrowersyjnych kwestii związanych z przekształceniami MSW. O jak szerokiej skali owego zjawiska możemy mówić?

T.K.: Niszczenie akt było najważniejszą operacja prowadzoną przez SB w okresie transformacji. Trudno jest jednoznacznie wyrokować o rozmiarze tego zjawiska. Antoni Zieliński, szef Biura Ewidencji i Archiwum UOP, stwierdził później, że usunięto 50–60% teczek personalnych. Skala zniszczenia jest też różna w zależności od województwa. W Gdańsku, kolebce „Solidarności” wybrakowano zdecydowaną większość akt. Dodatkowym problemem jest fakt, że nie wiemy ile z tych akt, które uważamy dziś za zniszczone, było w rzeczywistości ukradzione i przechowywane jako „zabezpieczenie na przyszłość”.

P.Cz.: MSW było jednym z najpotężniejszych – pod względem posiadanej władzy – ministerstw Polski Ludowej. Jak wielki wpływ mogło mieć więc środowisko solidarnościowe na zachodzące wewnątrz tego resortu przemiany w początkach III RP?

T.K.: Sprawa nie jest łatwa do opisania. Początkowo, po wygranych wyborach czerwcowych oraz stworzeniu rządu Mazowieckiego, władze „Solidarności” obawiały się kontrakcji ze strony komunistów. Kiszczak zresztą bardzo zręcznie grał na tych lękach, budując przy tym swoją pozytywną legendę. Dystansował się od resortu, którym sam kierował. Opowiadał Mazowieckiemu o tym, że jest ostatnią linią obrony przed służbami i wojskiem, szykującymi kontrrewolucję. Dziś wiemy, że był to show Kiszczaka, który starał się w ten sposób spowolnić proces przekształceń w MSW, na przykład po to, żeby ukończyć operację niszczenia dokumentów. Sytuacja zmieniła się w styczniu 1990 r. W Rumuni zabito już Nicolae Ceaușescu, w NRD szturmowano budynki Stasi, a w Polsce... nic. Mazowiecki nadal nie decydował się na przyśpieszenie zmian, czekał na uchwalenie nowych ustaw o MSW, Policji i UOP. Trudno to do końca wytłumaczyć.

REKLAMA
Pieczęć MSW PRL (fot. Piotr VaGla Waglowski, domena publiczna).

P.Cz.: Krzysztof Kozłowski zastąpił w końcu Kiszczaka na stanowisku ministra. Kierował procesem rozwiązania SB i utworzenia Urzędu Ochrony Państwa. Jednym z elementów tego przekształcenia była weryfikacja. Na czym polegał ten proces, od którego zależało potem dalsze zatrudnienie danej osoby?

T.K.: Weryfikacja miała odsiać najbardziej skompromitowanych esbeków. Moim zdaniem cały ten proces był przeprowadzony ze względu na presje społeczną oraz polityczną. Miała to być symboliczna „gruba linia” odcinająca dziedzictwo SB. Powołano komisję centralną oraz komisje wojewódzkie, w skład których wchodzili zazwyczaj przedstawiciele ze strony szefa UOP, komendanta głównego i związku zawodowego milicjantów, a także inne osoby cieszące się uznaniem lokalnej społeczności: działacze Komitetów Obywatelskich „Solidarności”, posłowie i senatorowie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego.

Pozytywną opinię mógł otrzymać funkcjonariusz, który „w toku dotychczasowej służby nie dopuścił się naruszenia prawa; wykonywał swoje obowiązki służbowe w sposób nienaruszający praw i godności innych osób; nie wykorzystał stanowiska służbowego do celów pozasłużbowych”. Były to dość ogólne wytyczne, pozostawiające wiele miejsca na interpretacje. Skutkowało to gigantycznym rozstrzałem – zdarzały się przypadki województw, gdzie negatywnie zweryfikowano około 10%, jak i takie, gdzie odrzucono 80%. Funkcjonariusze się odwoływali, komisja centralna starała się wyrównać różnice i apelowała o to, aby nie sądzić „w oparciu o rewolucyjne sumienie”.

REKLAMA

Polecamy książkę Tomasza Kozłowskiego pt. „Koniec imperium MSW. Transformacja organów bezpieczeństwa państwa 1989–1990”:

Tomasz Kozłowski
„Koniec imperium MSW. Transformacja organów bezpieczeństwa państwa 1989–1990”
cena:
35,00 zł
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2019
Okładka:
twarda
Liczba stron:
328
Premiera:
3 czerwca 2019
ISBN:
978-83-8098-632-9
EAN:
9788380986329

P.Cz.: Czy przyjęto więc może błędne założenia? Czy opcja całkowitego „wyczyszczenia” tych struktur z dawnych funkcjonariuszy była w jakimkolwiek stopniu możliwa?

Krzysztof Kozłowski, minister spraw wewnętrznych w latach 1990-1991 i pierwszy szef UOP na zdjęciu z 2008 r. (fot. Mariusz Kubik, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Unported).

T.K.: Ostatecznie do weryfikacji przystąpiło ponad 14 tysięcy funkcjonariuszy (esbeków oraz ich kolegów przeniesionych do milicji). Pozytywnie zweryfikowano jakieś 10 tysięcy – połowa z nich znalazła zatrudnienie w UOP. Żebyśmy pamiętali o skali: w czerwcu 1989 r. w SB służyło 24 tysiące ludzi, rok później do UOP dostało się 5 tysięcy. Statystycznie największe szanse na pożegnanie się ze służbą mieli funkcjonariusze rozpracowujący Kościół i opozycję (były jednak spektakularne wyjątki jak np. Jan Lesiak). Suchą stopą procedurę przeszedł wywiad, wilczy bilet dostały tam tylko dwie osoby, w tym Aleksander Makowski. Teoretycznie po 1990 r. dokładano starań, aby wychować nowe pokolenie funkcjonariuszy, jednak szło to opornie. Wiosną 1991 r. w szeregach UOP służyło tylko 8,75% funkcjonariuszy ze stażem do 2 lat. W 1996 r. Zbigniew Siemiątkowski, odpowiedzialny w rządzie SLD za nadzór nad służbami, tłumaczył, że 2/3 wszystkich funkcjonariuszy UOP to stara esbecka kadra. Ogólnie rzecz biorąc jeżeli ktoś prześlizgnął się przez sito w 1990 r., to mógł pracować do emerytury.

Natomiast „opcja zerowa” także miałaby poważne, negatywne konsekwencje. Doświadczeni esbecy byli po prostu potrzebni w bieżących operacjach UOP. Ba, przyznawał to nawet mocno utożsamiany z „opcją zerową” Antoni Macierewicz, który na posiedzeniu komisji sejmowej w 1991 r. co prawda mówił, że dalszy przegląd kadr UOP jest konieczny ale tłumaczył jednocześnie: „Nie wyobrażam sobie, byśmy w najbliższym czasie powinni dokonać całościowego przeglądu kadr”. Mówił także o tym, że nowi funkcjonariusze „we wszystkich jednostkach UOP korzystają w niezbędnej mierze z doświadczenia zawodowego starej kadry”. Jednak proces pokoleniowej zmiany powinien zostać przyśpieszony, tymczasem nikomu na tym nie zależało. Dawni esbecy wyróżniali się jako zbiorowość zdyscyplinowaniem oraz lojalnością. Byli gotowi wykonywać rozkazy każdej władzy. Wielu polityków nie tylko korzystało z sytuacji, w której służby zabiegały o poparcie, ale pogłębiało też tę patologię, świadomie bądź nie, kolejnymi zmianami kadrowymi podkopującymi poczucie ciągłości i niezależności resortu.

REKLAMA
Pieczęć MSW PRL (fot. Piotr VaGla Waglowski, domena publiczna).

P.Cz.: Czym więc różniła się SB od UOP? Oczywiście prócz tego, że SB było organem państwa niedemokratycznego, a UOP tworzono już w warunkach odradzającej się demokracji.

T.K.: Służba Bezpieczeństwa stojąca na straży autorytarnej władzy prowadziła masową inwigilację całego społeczeństwa, prześladowała jednostki i grupy „antysocjalistyczne”, nie cofała się przed prowadzeniem nielegalnych działań, a nawet zabójstwami. UOP miał być „zwykłą” służbą – praworządną i podlegającą kontroli demokratycznie wybranych władz. To oczywiste. Jednak w nowych czasach zmieniły się także cele oraz zagrożenia. Rok 1989 rozpoczął proces zmiany geopolitycznych sojuszy – naszym strategicznym partnerem stały się Stany Zjednoczone. Integrowaliśmy się za zachodnimi strukturami ekonomicznymi i obronnymi. Tym samym staliśmy się jednym z najważniejszych celów działań KGB i jej następców. Wspominał o tym pierwszy szef UOP i minister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski. Tłumaczył, że kiedy Amerykanie przyglądali się polskim służbom z rezerwą i nieufnością, Sowieci już zaliczyli je do obozu zachodniego - wysłali do Warszawy młodych i operatywnych oficerów. UOP musiał więc nie tylko rozpocząć nowe operacje kontrwywiadowcze, ale także budować od zera siatkę wywiadowczą w ZSRR.

REKLAMA

Drugim wyzwaniem była walka z przestępczością gospodarczą. Błyskawiczne wprowadzanie mechanizmów rynkowych oraz otwarcie się na kapitał zagraniczny tworzyło podglebie dla korupcji oraz wszelkich afer finansowych. Początkowo nikt nie planował, że UOP zajmie się także takimi zjawiskami. Solidarnościowi politycy uważali, że służby nie mogą być wszechpotężne, spiłowali im kły. Tymczasem już po kilku miesiącach funkcjonowania UOP okazało się, że trzeba stworzyć nowy wydział, który zajmie się takimi przestępstwami. Zrobiono to, jednak UOP okazał się bezbronny w obliczu fali tego typu przestępczości.

Medal pamiątkowy poświęcony Służbie Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej (aut. Pesell, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe).

P.Cz.: Czy w trakcie prac nad książką „Koniec imperium MSW...” natrafił Pan na jakieś szczególne trudności w pracy, np. względem dostępności źródeł?

T.K.: Historycy zajmujący się PRL-em są w tej komfortowej sytuacji, że mają praktycznie nieograniczony dostęp do zachowanych materiałów wytworzonych przez Służbę Bezpieczeństwa czy aparat partyjny. Sprawa wygląda gorzej, jeżeli chce się badać historię po 1989 r. Szczególnie problem ten doskwierał przy pisaniu rozdziałów o początkach działalności UOP, którego materiały są niedostępne. Trzeba wykazać się pewną zaradnością: szukać interesujących materiałów w archiwach różnych instytucji. To jest chyba największe wyzwanie jakie stoi teraz przed historykami politycznymi zajmującymi się dziejami najnowszymi – trzeba przekroczyć cezurę 1989 r. Do tej pory było to pole badawcze eksploatowane praktycznie tylko przez politologów. Wydaje się, że nadszedł czas, żeby historycy zajęli się tez okresem III RP.

To może dać interesujące efekty. Jednym z największych zaskoczeń jakie spotkały mnie w czasie pisania książki było odkrycie kulis szantażu Lecha Wałęsy dokumentami „Bolka”. To interesująca historia: Czesław Kiszczak, Wojciech Jaruzelski, Mieczysław Rakowski zastanawiają się, jak zaszantażować ustępującego prezydenta Wałęsę, żeby nie ujawnił sprawy „Olina”. Cała akcja jest uzgodniona z Leszkiem Millerem. To potwierdzenie najbardziej sensacyjnych teorii spiskowych związanych z polityką III RP. A wspomnienia Rakowskiego, który opisał tę historię, były dostępne dla naukowców już od kilku lat. Kto wie, co jeszcze uda się znaleźć?

Polecamy książkę Tomasza Kozłowskiego pt. „Koniec imperium MSW. Transformacja organów bezpieczeństwa państwa 1989–1990”:

Tomasz Kozłowski
„Koniec imperium MSW. Transformacja organów bezpieczeństwa państwa 1989–1990”
cena:
35,00 zł
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2019
Okładka:
twarda
Liczba stron:
328
Premiera:
3 czerwca 2019
ISBN:
978-83-8098-632-9
EAN:
9788380986329
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Paweł Czechowski
Ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Śląskim. W historii najbardziej pasjonuje go wiek XX, poza historią - piłka nożna.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone