Nowojorski Zakład dla Obłąkanych. Za murami najstraszniejszego szpitala psychiatrycznego w historii
4 września 1882 roku Nowy Jork rozbłysnął – czterysta lamp zbudziło się do życia, pozytywnie wieńcząc pierwszy test światła elektrycznego dostarczanego przez centralną elektrownię w tym mieście. Eksperyment zrobił na mieszkańcach tak pozytywne wrażenie, że niedługo później pracownicy Edison Electric Illuminating Company i konkurenci zaczęli ścigać się w iluminowaniu ulic.
„Efekt tego światła na skwerach Imperialnego Miasta z trudem daje się opisać, taki jest niezwykły i piękny” – zachwycał się jeden z dziennikarzy przybyłych z Londynu. W podobnym tonie wypowiadali się również inni przybysze.
W czasie, gdy dla większości mieszkańców Nowego Jorku rozbłysło światło, dla setek z nich bezpowrotnie ono zgasło. Władze metropolii zesłały je w największy mrok – na wyspę Blackwell, dokładnie zaś do Nowojorskiego Zakładu dla Obłąkanych. Pobyt w tym miejscu miał odmienić ich życie i rzeczywiście spełnił swoją rolę – ale zamiast poprawy zamienił je w prawdziwy koszmar.
Szlachetne przesłanki
– Ta nowoczesna placówka przyniesie zaszczyt naszemu miastu – mówił z dumą burmistrz Nowego Jorku William Paulding, gdy w 1839 roku otwierano na wyspie Blackwell Nowojorski Zakład dla Obłąkanych. I rzeczywiście tak on, jak i pomysłodawcy naprawdę w to wierzyli. Intencje były bowiem dobre. Nowa placówka miała pomóc rozładować przepełniony obiekt Bellevue na Manhattanie, który pełnił jednocześnie funkcję szpitala, miejskiego zakładu karnego, zakładu dla obłąkanych, przytułku dla biednych oraz domu pracy przymusowej.
Patrząc na rosnącą liczbę pacjentów i pogarszające się wraz z tym warunki tam panujące, władze Nowego Jorku wpadły na pomysł, by kupić należącą wówczas do jednej rodziny wyspę Blackwell i zbudować na niej kilka osobnych placówek – Szpital dla Obłąkanych, Przytułek dla Ubogich, Zakład Karny, Dom Pracy Przymusowej i Szpital Miłosierdzia. Zlokalizowane na zielonej, sielskiej wyspie, miały zapewniać komfortowe warunki życia sprzyjające fizycznej i psychicznej rekonwalescencji pacjentów.
Przystępując do prac nad placówką, architekt Alexander Jackson Davis wzorował się na rozwiązaniach zastosowanych w zakładzie dla obłąkanych w Filadelfii oraz w podobnych placówkach w Anglii i Francji. Nowy obiekt miał mieć innowacyjny charakter nie tylko jeśli chodzi o architekturę, ale także zasady działania.
Miał odpowiadać metodom „terapii manualnej” wyznaczającym zupełnie nowe podejście do leczenia obłędu – nie przez stosowane wcześniej głodówki, upuszczanie krwi czy wsadzanie chorych w kaftany bezpieczeństwa, a za pomocą odpowiedniej opieki psychologicznej, ćwiczeń fizycznych czy innych ukierunkowanych form leczenia. Rzeczywistość okazała się zgoła odmienna.
Teoria swoje, praktyka swoje
Problem pojawił się już na etapie przyjmowania pacjentów – komisarze wyznaczeni do zarządzania poszczególnymi obiektami przeszacowali liczbę dostępnych miejsc. W założeniu zakład był przeznaczony maksymalnie dla 250 osób – każda z nich miała zostać umieszczona w osobnym pokoju z umywalką i oknem, za to bez wizjerów w drzwiach, by pacjenci nie czuli się obserwowani.
W praktyce wyglądały one jednak zupełnie inaczej – bardziej przypominały ciasne klitki, w których tłoczyło się po kilka osób, bo komisarze szybko zapomnieli o wyznaczonych limitach i zaczęli przyjmować ludzi ponad stan. W rekordowym momencie było ich ponad siedem tysięcy. To sprawiało, że władze ośrodka nie tylko tłoczyły zbyt wiele osób w pomieszczeniach, ale i rozmieszczały je w różnych obiektach umieszczonych na Blackwell. W praktyce oznaczało to, że nie raz osoby z obłędem trafiały do Przytułku dla Ubogich czy do Domu Pracy Przymusowej.
Działało to też w drugą stronę – nie raz, w ramach redukcji kosztów, do Szpitala dla Obłąkanych komisarze wysyłali skazańców z Zakładu Karnego, powierzając im funkcje pielęgniarzy czy opiekunów. Rozwiązanie to może pozwalało zaoszczędzić, ale przy okazji prowadziło też do konfliktowych sytuacji. Komisarze nie dostrzegali jednak zagrożeń lub je bagatelizowali – zarówno skazańców jak i osoby ze schorzeniami psychicznymi traktowali w ten sam sposób: uważali je za równie niebezpieczne i wymagające izolacji. A to nie sprzyjało rekonwalescencji, która miała być główną misją placówki.
Komisarze oszczędzali zresztą nie tylko na pracownikach, ale także na przedmiotach codziennego użytku – w tym na jedzeniu i wodzie. Z czasem powszechną praktyką stało się mycie pacjentów w jednej wodzie. Najczęściej była ona zimna, bo – jak później tłumaczył doktor James Macdonald doradzający projektantom nowojorskiego zakładu – ludzie z obłędem „cierpią na skutek zimna, ale mają za mało rozumu, aby się zorientować w przyczynie tego cierpienia”. Najwyraźniej uważał również, że nie mają potrzeby dbania o higienę, bo poza myciem w jednej, zabrudzonej wodzie, musiały one wycierać się również jednymi ręcznikami.
Jak nietrudno się domyślić, praktyki te prowadziły do błyskawicznego rozprzestrzeniania się chorób. Niemałą rolę odgrywało w tym również jedzenie – racje żywnościowe przyznawane pacjentom były niewielkie, małowartościowe, nie raz nie nadawały się wręcz do spożycia. A i to nie było najgorsze z tego, co zobaczyła Amerykanka, która postanowiła dobrowolnie udać się do zakładu.
Mroczne wnioski z eksperymentu
23-letnia Nellie Bly, a właściwie Elizabeth Jane Cochran, jako dziennikarka „New York World” słyszała wiele doniesień o przerażających warunkach panujących w ośrodkach na Blackwell. Ani ona, ani jej szef John Cockerill nie wierzyli w to, że są one prawdziwe. Postanowiła jednak przyjrzeć się tematowi. Udając chorą psychicznie, zgłosiła się do Nowojorskiego Zakładu dla Obłąkanych, by sprawdzić, jak wygląda osławiona placówka od środka. Już w pierwszych chwilach pobytu zorientowała się, że nie jest w niej tak, jak mówiły krążące powszechnie opowieści. Jest jeszcze gorzej.
Do myślenia dał jej już fakt, że badający ją specjaliści ośrodka nie zorientowali się, iż udaje obłęd – choć na tym chyba nie do końca im zależało. Nie raz zdarzało się, że do Nowojorskiego Zakładu dla Obłąkanych trafiali ludzie zupełnie zdrowi – bo nie znali języka, komuś podpadli lub byli Irlandczykami. A ci zaliczali się wówczas do jednej z najbardziej dyskryminowanych grup w Stanach Zjednoczonych.
W placówce Nellie Bly spędziła dziesięć dni. To jednak wystarczyło jej, by poznać skalę panujących tam nadużyć – po czasie przyznała, że niewiele brakło, a naprawdę doznałaby obłędu. Poza niewystarczającymi racjami żywnościowymi i kompletnym brakiem higieny w oczy rzuciła jej się przemoc, która w tym zakładzie była czymś na porządku dziennym. Dopuszczali się jej praktycznie wszyscy – wygłodzeni i stłoczeni w klitkach pensjonariusze, pilnujący ich skazańcy, personel. W swoim reportażu po powrocie z zakładu Nellie Bly opisała wiele przykładów znęcania się nad słabszymi pacjentami.
Nie przestawały, dopóki to prostoduszne stworzenie nie zaczęło wrzeszczeć i płakać. (…) Kiedy już się zabawiły i doprowadziły ją do płaczu, zaczęły ją karcić i mówić, żeby się uciszyła. Wpadała w coraz większą histerię, a one się na nią rzuciły, spoliczkowały ją i z wyraźnym upodobaniem tłukły po głowie. Biedne stworzenie płakało jeszcze głośniej, więc zaczęły ją dusić
– tak pewnego razu pielęgniarki drażniły się z jedną z pacjentek.
Inną historią podzieliła się z dziennikarką niejaka pani Cotter, opowiadając, jak potraktowały ją pracownice zakładu za to, że podbiegła do obcego mężczyzny, którego przez pomyłkę wzięła za swojego męża.
Za to, że się rozpłakałam, pielęgniarki mnie zbiły kijem od miotły i skoczyły na mnie, powodując wewnętrzne obrażenia. (…) Później związały mi ręce i nogi, zarzuciły mi na głowę prześcieradło i ciasno owinęły wokół gardła, żebym nie mogła krzyczeć, a potem włożyły mnie do wanny z zimną wodą. Trzymały mnie pod wodą do chwili, kiedy straciłam przytomność.
Podobnych sytuacji Nellie Bly widziała w zakładzie znacznie więcej. Krępowanie ruchów poprzez zakładanie kajdanek czy kaftanów bezpieczeństwa, umieszczanie pacjentów w klatkach, zmuszanie do wielogodzinnego siedzenia w jednej pozycji, faszerowanie opium czy morfiną – to tylko niektóre z praktyk, po które sięgali pracownicy zakładu. Nie raz kończyły się one tragicznie.
Tragiczne żniwo „eksperymentu”
Tylko w 1886 roku w tajemniczych okolicznościach zmarło 173 pensjonariuszek Nowojorskiego Zakładu dla Obłąkanych. W 1894 roku zakład ustanowił swój niechlubny rekord – z życiem pożegnało się 340 kobiet, a więc blisko 20 procent wszystkich pensjonariuszek (bo większość mieszkańców zakładu stanowiły kobiety). Choć personel zakładu korzystał na tym, że nikt nie wierzył oskarżeniom pacjentów, tłumacząc je obłędem, rosnąca liczba zgonów zaczęła zwracać uwagę władz.
Zaalarmowała ją jeszcze bardziej Nellie Bly swoim reportażem napisanym po ucieczce z zakładu, którą zorganizowała jej redakcja. Tekst ukazał się 9 października 1887 roku na łamach „New York World” i prawdziwie wstrząsnął opinią publiczną. Nie ona pierwsza podjęła próbę nagłośnienia nadużyć w ośrodku.
Wcześniej zrobił to pełniący posługę na wyspie duchowny William Glenney French. Choć zeznawał nawet przed specjalną komisją, opowiadając w szczegółach o ponurej rzeczywistości za murami Nowojorskiego Zakładu dla Obłąkanych, dochodzenie okazało się kompletną farsą. Śledczy nie przesłuchali ani jednego pacjenta, słowa duchownego zignorowali i szybko zamknęli sprawę. Po tekście Nellie Bly tematu zatuszować się już nie dało.
Władze Nowego Jorku postanowiły udać się na wyspę i przyjrzeć się osławionej placówce. Podjęły pewne działania, ale miały one czysto nominalny charakter. Część zdrowych pacjentów wypuścili, resztę przenieśli w inne miejsca, wierząc w to, że głównym problemem było złe zorganizowania budynków. Koszmar pacjentów trwał więc nadal – tyle że w innym miejscu.
Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite! Dowiedz się więcej!
Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite, a jego temat został wybrany przez naszych Patronów. Wesprzyj nas na Patronite i Ty też współdecyduj o naszych kolejnych tekstach! Dowiedz się więcej!
Źródła:
- Bly N., Ten Days In a Mad-House [dostęp: 20.08.2025 r.].
- Horn S., Wyspa potępionych. Prawdziwa historia wyspy Blackwell, Znak Literanova, 2019.
- Kozicki W., Wyspa Blackwell – najstraszniejszy szpital psychiatryczny w historii? [dostęp: 20.08.2025 r.].
- LaBau A. C., A Portrait of the New York City Lunatic Asylum on Blackwell's Island, Undergraduate Honors Capstone Projects, 2014 [dostęp: 20.08.2025 r.].