„Ochrona pamięci” czy „zamach na wolność słowa”? Francuska debata na temat ustawy o ludobójstwie Ormian

opublikowano: 2012-04-23, 23:17
wolna licencja
Dziś społeczność ormiańska na całym świecie upamiętnia ofiary ludobójstwa, którego dokonali na ich narodzie w latach 1915–1917 Turcy. Spór o uznanie zbrodni nie jest jednak tylko konfliktem dwóch państw. Dobrze pokazała to tocząca się w cieniu aktualnej kampanii wyborczej we Francji debata o ustawowym ściganiu zaprzeczających masakrze.
reklama

Ustawa uchwalona we francuskim parlamencie w grudniu 2011 r. i w senacie w styczniu bieżącego roku stworzyła kategorię przestępstwa negacji (i „minimalizowania”) ludobójstwa. Ewentualni skazani za negowanie zbrodni na terenie Republiki Francuskiej musieliby zapłacić do 45 000 euro kary i spędzić nawet rok w więzieniu. Ustawa ta wzbudziła wielką debatę publiczną z udziałem szerokiego grona historyków. W pewien sposób wpasowała się ona w toczone obecnie francuskie spory o przeszłość, w ramach których środowisko historyków znacznie się podzieliło.

Prezydent Francji Nicolas Sarkozy – czyżby forsując ustawy przeciwdziałające negacjonizmowi próbował zdobyć głosy francuskich Ormian? (fot. World Economic Forum , opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic)

Nie pierwszy raz państwo francuskie zajęło się sprawami historycznymi i ludobójstwem Ormian. Już w 2001 r. uchwalona została ustawa, według której Republika Francuska oficjalnie uznała to wydarzenie, mimo że Francuzi nie byli jej sprawcami ani ofiarami. Warto tutaj podkreślić, że akt ten, tak jak inne ustawy o przeszłości, został poparty przez polityków z różnych ugrupowań politycznych. Prosty podział na lewicę i prawicę nie miał wówczas zastosowania, gdyż odmienne podejście do tych ustaw widoczne było w różnych partiach politycznych.

Chociaż decyzja z 2001 r. nie wzbudziła dużych kontrowersji w parlamencie, to już ta z 2012 r. odbiła się szerokim echem i była szczegółowo analizowana. Zarówno członkowie PS (Parti Socialiste – Partia Socjalistyczna), jak i UMP (Union pour un Mouvement Populaire – Unia na Rzecz Ruchu Ludowego, partia prezydenta Sarkozy’ego) apelowali o jej poparcie, jednak niektórzy posłowie i senatorowie z obydwu ugrupowań zagłosowali przeciw niej. Argumentowali wówczas, że państwo nie powinno angażować się w sprawy stricte historyczne.

Wreszcie 28 lutego 2012 r. ustawa została unieważniona przez francuską Radę Konstytucyjną z powodu jej niezgodności z konstytucją. Rada uznała, że naruszała ona prawa do wolności wypowiedzi. Nie zmieniło to jednak nastawienia niektórych polityków, będących zwolennikami ustanowienia sankcji karnych za negację ludobójstwa. Nie dziwi zatem fakt, że główni kandydaci w wyborach prezydenckich (Nicolas Sarkozy i François Hollande) od razu oświadczyli, iż przygotują nową, podobną ustawę jak tylko wygrają wybory. Ich podejście jest dowodem na to, jak głębokie jest w świecie politycznym poczucie, że trzeba coś z ludobójstwem Ormian zrobić. Równocześnie cała sprawa pokazuje, że narracje o przeszłości wciąż są obiektem instrumentalizacji w bieżącej polityce, w którą angażują się również historycy. Dlatego warto przypominać treść tej debaty i stanowiska, jakie zajęło w niej skłócone środowisko historyków.

„Ustawy pamięci”, czyli prawo i polityka historyczna

Ustawa została przygotowana przez grupę posłów z UMP, niemniej jednak istniał też podobny projekt przygotowywany przez senatorów z PS. Widać więc, że obie partie interesowały się sprawą Ormian w kontekście kampanii wyborczej. Oficjalnie zwolennicy ustawy argumentowali, że dotyczy ona tylko i wyłącznie prawa, a nie historii. Warto zwrócić uwagę na fakt, że starali się wytłumaczyć, zarówno w parlamencie jak i w mediach, że nie można traktować tej ustawy jako „ustawy pamięci”, ponieważ Republika Francuska już raz uznała ludobójstwo Ormian w 2001 r.

reklama

Od 2005 r. trwa we Francji debata o tzw. „ustawach pamięci”, mocno krytykowanych przez środowisko historyków. „Ustawy” są aktami prawnymi państwa francuskiego odnoszącymi się do przeszłości. Do tej pory uchwalono cztery takie dokumenty: ustawę o zagładzie Żydów (1990 r.), ustawę oddającą hołd ofiarom niewolnictwa w XV w. (2001 r.), ustawę uznającą ludobójstwo Ormian (2001 r.) oraz ustawę oddającą hołd francuskim obywatelom, którzy wzięli udział w działalności Francji w byłych koloniach (2005 r.). Ustawa o ludobójstwie Ormian z 2012 r., według jej zwolenników, miała tylko zharmonizować prawo francuskie. Faktycznie, wprowadzała pojęcie przestępstwa negacji „wszystkich ludobójstw które uznaje Republika Francuska”. Była to jednak czysta retoryka, gdyż do tej pory francuskie władze uznały tylko dwa ludobójstwa: zagładę Żydów (której zaprzeczanie już od dawna jest obwarowane sankcją karną i pieniężną według ustawy z 1990 r.) i rzeź Ormian. Głównym celem zakwestionowanej ustawy było więc karanie osób negujących ludobójstwo z lat 1915–1917. W debatach w parlamencie można było usłyszeć argumenty typu: „Republika Francuska uznaje dwa ludobójstwa, ale sankcja jest możliwa tylko przy negowaniu jednego. Trzeba to poprawić”.

Można spróbować odpowiedzieć na pytanie, czy negacja ludobójstwa Ormian jest we Francji problemem na tyle istotnym, że potrzebna była ustawa, która wprowadzałaby sankcje karne nie tylko za negację, lecz również za „minimalizowanie” ludobójstwa. Cały zapis został skonstruowany w sposób dość skomplikowany i trudno sobie wyobrazić, co właściwie w praktyce oznacza owo drugie pojęcie. Angielski historyk Timothy Garton Ash, krytykując francuską ustawę, ironicznie pytał, czy premier Turcji powinien być aresztowany za „minimalizowanie” ludobójstwa Ormian podczas swojej następnej oficjalnej wizyty w Paryżu. Nic takiego chyba nie będzie miało miejsca, ale można się zastanawiać, czy turecki historyk, negując bądź minimalizując ludobójstwo Ormian na terenie Francji (np. podczas konferencji naukowej), mógłby zostać za to aresztowany. Odpowiadając na tego typu argumenty, zwolennicy ustawy twierdzili, że ich celem nie było ograniczenie wolności badań naukowych historyków czy innych naukowców, lecz walka z osobami, które na terenie Francji negowały fakt ludobójstwo popełnionego przez Turków. Kogo właściwie mieli na myśli? Podczas debat w parlamencie i w senacie parlamentarzyści popierający tę kontrowersyjną ustawę głosili, że we Francji jest coraz więcej przejawów zaprzeczania i kwestionowania ludobójstwa Ormian przez młodych ludzi pochodzenia tureckiego.

reklama
Ofiary masakr na ludności ormiańskiej w 1915 roku.

Jakie były tego przykłady? Podczas dyskusji w senacie wskazano na manifestację młodzieży pochodzenia tureckiego zorganizowaną w Lyonie w 2006 r., w trakcie której demonstranci negowali ludobójstwo. Był to chyba jedyny przykład potwierdzający skalę tego zjawiska. Poza tym pojawiały się informacje o imprezach (np. koncertach czy konferencjach) organizowanych przez różne tureckie organizacje, gdzie można było usłyszeć negacjonistyczne wypowiedzi. Oddzielną sprawą jest tu oczywiście internet. Paradoksalnie, w prawie francuskim istniały już środki nie pozwalające na takie zachowania (np. jako przestępstwo traktowane są wypowiedzi rasistowskie), a burmistrzowie mają prawo nie wyrazić zgody na negacjonistyczne wydarzenia (demonstracje, wiece) jeśli uważają, że mogą one być zagrożeniem dla publicznego porządku.

Arytmetyka wyborcza

W całej dyskusji bardzo istotna jest teza, według której w obrębie społeczeństwa francuskiego istnieje konflikt pamięci między obywatelami pochodzenia ormiańskiego oraz tureckiego. Dosyć popularny jest we Francji stereotyp, że Ormianie bardzo dobrze zintegrowali się we francuskim społeczeństwie. Często pojawiają się opinie, że po prostu lepiej i szybciej odnaleźli się w realiach europejskich niż inne grupy imigrantów, zwłaszcza z Afryki Północnej i Turcji. Stąd też stereotyp „dobrych” (dobrze zintegrowanych) i „złych” imigrantów. Niektórzy politycy argumentowali, że uchwalając taką ustawę, francuskie władze uznają pamięć mniejszości, która od dawna jest wiernym sojusznikiem Paryża. Pojawiały się również opinie, że ormiańska pamięć o ludobójstwie musiała być chroniona przed „terroryzmem intelektualnym” negacjonistów.

Przysłuchując się debacie nad ustawą, trudno jednak zapomnieć o motywach czysto politycznych. Zainteresowanie niektórych polityków sprawą upamiętnienia ludobójstwa Ormian można wytłumaczyć istnieniem znacznej liczby Francuzów pochodzenia ormiańskiego (według parlamentarzystów jest ich ok. 600 000). Rzeczywiście, posłowie, którzy bronią drugiej ustawy o ludobójstwie Ormian (tak jak ci, którzy bronili tej pierwszej) reprezentują miejsca zamieszkiwane właśnie przez tą mniejszość, to jest głównie Paryż, Lyon i Marsylię.

Projekt ustawy wprowadzającej przestępstwo negowania ludobójstwa to wcale nie nowy pomysł we francuskiej polityce. Już w 2006 r. parlament uchwalił podobną ustawę, ale nie poparł jej senat i nigdy nie weszła ona w życie. Warto zwrócić uwagę na daty: w 2006 r., kiedy po raz pierwszy mówiło się o tym projekcie, byliśmy kilka miesięcy przed wyborami prezydenckimi i ustawodawczymi. Pierwsza ustawa o ludobójstwie Ormian była uchwalona w 2001 r., także przed wyborami. W tym roku sytuacja jest podobna. Wreszcie, prezydent Sarkozy podczas wizyty w Armenii obiecał, że Republika francuska taką ustawę uchwali.

Zwolennicy ustawy podczas licznych debat zwracali uwagę na fakt, że Francja, jako „kraj praw człowieka”, powinna bronić pamięci o ludobójstwie Ormian, bo jest ona ofiarą państwowego negacjonizmu w Turcji. W parlamencie otwarcie wspominano, że ustawa o kontrowersyjnej treści była niezmiernie potrzebna, żeby walczyć z propagandą państwa tureckiego skierowaną w kierunku młodych francuskich obywateli pochodzenia tureckiego. We francuskim parlamencie pojawiały się głosy, że uchwalając taką ustawę, Paryż będzie wpływać na Ankarę, żeby ta wreszcie uznała ludobójstwo Ormian. Warto pamiętać, że według francuskiej prawicy Turcja będzie musiała uznać swoją winę, jeśli będzie chciała przystąpić do Unii Europejskiej. Tego typu argumentacja sprawiła, że abstrahując od wprowadzenia nowych norm prawnych, ustawa stała się narzędziem polityki zagranicznej. Wzbudziło to wiele dyskusji w parlamencie, a jej krytycy twierdzili, że Francja nie powinna się zajmować sprawami obcych krajów.

reklama

„A u Was...”

Premier Turcji Recep Tayyip Erdoğan – francuskie działania wywołały opór polityków z Ankary, prowadzących aktywną politykę zagraniczną (fot. Wilson Dias/ABr, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution 3.0 Brazil)

Wśród licznych dyskusji odnośnie kontrowersyjnej ustawy warto wskazać na głosy typu „po co robimy ustawę o ludobójstwie Ormian, krytykując Turcję, skoro sami mamy swoje kłopoty z przeszłością”. Chodzi oczywiście o wojnę w Algierii. W ramach debaty w Senacie komunistyczny senator proponował nawet uchwałę uznającą odpowiedzialność państwa francuskiego za masakrę dokonaną przez policję w Paryżu w 1961 r. na kilkuset demonstrujących Algierczykach. Tego typu argumentów używał też premier Turcji mówiąc, że „około 15% ludności w Algierii zostało zmasakrowanych przez Francuzów po drugiej wojnie światowej. To było ludobójstwo”. Trwała dyplomatyczna wojna. Rząd turecki odwołał swojego ambasadora z Francji i zagroził ekonomicznymi sankcjami – tego typu groźby rząd turecki formułował już w 2001 r. ale bez konkretnych efektów.

Warto jeszcze wspomnieć o dyskusji w parlamencie odnośnie zakresu i płaszczyzny stosowania ustawy. Pojawiły się pytania, dlaczego powinno się karać publiczną negację „wszystkich ludobójstw które uznaje Republika Francuska”, a nie negację wszystkich ludobójstw, które uznaje prawo międzynarodowe. Ważkim argumentem w tej kwestii był fakt, że ONZ uznało jak do tej pory cztery ludobójstwa: zagładę Żydów i ludobójstwo Ormian (tak jak Francja), ale również zbrodnie w Kambodży i Rwandzie. To ostatnie wydarzenie stanowi nad Sekwaną tabu, gdyż niechętnie mówi się o roli ówczesnego rządu francuskiego w czasie tych tragicznych wydarzeń, ponadto zaś niektórzy historycy i intelektualiści nie uznają masakry Tutsi przez Hutu za ludobójstwo.

Głos uczonych

Środowisko historyków podczas debat na temat roli państwa w dziedzinie historii nie mówiło jednym głosem. W czasie wspominanej już głośnej dyskusji o tzw. „ustawach pamięci” zawiązały się dwa stowarzyszenia, których członkowie odmiennie patrzą na politykę historyczną państwa. Ich reprezentanci do tej pory aktywnie biorą udział w debacie publicznej, prezentując jednak różne poglądy wobec spraw historycznych, czy też samej koncepcji zawodu historyka.

reklama

Najważniejszy głos w debacie publicznej ma stowarzyszenie „Liberté pour l’histoire” („Wolność dla historii”, LPH), utworzone po apelu 19 znanych intelektualistów. Domagali się oni odwołania wszystkich „ustaw pamięci” ze względu na to, że ograniczały one wolność słowa i badań historycznych. Ich zdaniem nakazywały sposób kwalifikowania przeszłości, bądź też sugerowały, jak historycy mają ją oceniać. Pogląd LPH na „ustawy pamięci” można zinterpretować jako „tożsamościowy”: według ich interpretacji, to że parlament uchwala ustawy na temat pamięci, uaktywnia różne konflikty na tym polu. Politycy powinni zatem przestać uchwalać specjalne ustawy, gdyż one sprzyjają konkurencji pamięci i ofiar, co jest zresztą największą groźbą dla wolności badań historycznych. Członkowie stowarzyszenia boją się ponadto, że każda mniejszość, grupa społeczna bądź etniczna, broniąc swojej zbiorowej tożsamości, będzie chciała mieć „swoją” ustawę pamięci. Według nich jest to główny zasadny powód odwołania wszystkich tych aktów.

LPH broni poglądu, według którego nie można odróżnić pamięci niektórych grup, a ponadto inne grupy narodowościowe mogą dążyć do uchwalenia „swoich” ustaw pamięci. I rzeczywiście, we francuskim parlamencie przedstawiono niedawno projekty ustaw pamięci o ludobójstwie w Wandei w XVIII w. oraz o wielkim głodzie na Ukrainie w latach 30-ych. W swoich tekstach opublikowanych w dzienniku „Le Monde” historyk Pierre Nora, prezydent stowarzyszenia LPH, analizował ustawę wprowadzającą przestępstwo negacji ludobójstwa Ormian jako próbę państwowego narzucania pewnej interpretacji przeszłości. Argumentował, że ustawa ta była dodatkowym krokiem ku ograniczaniu wolności słowa i badań historyka. Według niego ustawy pamięci to próba „stalinizacji” nauki historycznej, gdyż to państwo zaczęło tworzyć „prawdę historyczną”.

Pierre Nora, francuski historyk specjalizujący się w badaniach tożsamości i pamięci, twórca kategorii „miejsc pamięci” (fot. LPLT , opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported).

W praktyce niewielu historyków miało prawne problemy z powodu ustaw, zresztą wszyscy specjaliści zajmujący się historią Armenii uznają wydarzenia z lat 1915–1917 za ludobójstwo. Dlatego drugie stowarzyszenie historyków, chociaż też sprzeciwiało się ustanowieniu tej ustawy, broniło innego punktu widzenia. Skupieni w nim historycy zorganizowali się podczas debaty o „ustawach pamięci”, a bezpośrednim bodźcem był sprzeciw wobec pomysłu grupy posłów, którzy chcieli dodać do ustawy z 2005 r. (oddającej hołd francuskim obywatelom, którzy wzięli udział w aktywności Francji w byłych koloniach) zdanie o „pozytywnej roli kolonizacji”. Protestujący historycy stwierdzili, że państwo nie powinno narzucać pewnych interpretacji przeszłości i razem z nauczycielami historii i geografii utworzyli „Comité de Vigilance face aux Usages Publics de l’Histoire” (Komitet Nadzoru wobec Publicznego Wykorzystywania Historii, CVUH).

reklama

Komitet bronił poglądu, według którego największym problemem nie są „ustawy pamięci”. O wiele gorsze są zapędy państwa, żeby wpływać na pracę historyków i wskazywać im, jak mają pisać i uczyć. Dlatego CVUH nie apelował o odwołanie wszystkich tych ustaw, lecz dążył jedynie do odwołania kontrowersyjnego artykułu o „pozytywnej roli kolonizacji”, który traktowano jako jej apologię. Kontrowersyjny zapis został później usunięty dzięki interwencji prezydenta Chiraca. W przeciwieństwie do LPH, CVUH nie odmawia państwu jako instytucji prawa do zajmowania się pamięcią, szczególnie pamięcią ofiar państwa francuskiego, np. ofiar niewolnictwa. Argumentując, że negacjonizm nie jest opinią, lecz fałszowaniem historii, CVUH nie zgodził się z argumentami LPH o wolności słowa w sprawie drugiej ustawy o ludobójstwie Ormian. Przypominał natomiast, że istotne pytanie w całym konflikcie wcale nie brzmi: „czy państwo powinno powiedzieć, jak zinterpretować przeszłość?” (tak jak to odczytał Nora), lecz raczej: „czy państwo powinno skazywać za negacjonizm?”. CVUH opowiedział się zdecydowanie przeciwko interwencji aparatu sprawiedliwości w kwestiach historycznych, twierdząc że zakaz negacjonizmu mógłby paradoksalnie wzmocnić negacjonistów, zamiast ich osłabić. Zwrócił też uwagę na fakt, że ustawa ta mogłaby znacznie utrudnić dyskusje na temat ludobójstwa Ormian między historykami francuskimi a tureckimi. Oba stowarzyszenia były więc jej przeciwnikami, ale z odmiennych powodów.

Kto jest „dobrym historykiem”?

Warto pamiętać wreszcie, że różnice poglądów między historykami skupionymi w dwóch stowarzyszeniach wynikają także z różnicy ich pozycji w środowisku akademickim. Wśród 19 sygnatariuszy apelu LPH zawodowi historycy (akademiccy) są w mniejszości. Większość z nich to profesorowie pozostający na emeryturze, którzy byli członkami najbardziej prestiżowych paryskich uczelni bądź dziennikarzami czy pisarzami. Można ich traktować jako elitę kulturalną, bliską światu politycznemu (wielu z nich było doradcami polityków bądź ministrów). Natomiast większość członków CVUH stanowi grupa nauczycieli i historyków zawodowych.

Mówiąc krótko, można powiedzieć, że mamy do czynienia z dyskusją o definicję dobrego historyka toczoną między historykami zawodowymi (CVUH) z jednej strony i „intelektualistami medialnymi” (LPH) z drugiej strony. Ta walka jest dosyć cicha, zakulisowa, nie przedostaje się często do mediów, ale jest niezmiernie istotna, bo dotyczy fundamentalnej kwestii, nie tylko we Francji: kto spośród historyków jest bardziej uprawniony do przedstawiania poglądów całego środowiska historycznego?

Zobacz też:

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

reklama
Komentarze
o autorze
Valentin Behr
Doktorant nauk politycznych na Uniwersytecie Strasburga/Center for European Political Sociology (GSPE). Interesuje się konfliktami pamięci historycznej i próbom jej kształtowania, m.in. w Polsce.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone