Piosenką uliczną w niemieckiego okupanta
Ten tekst jest fragmentem książki Macieja Klocińskiego „Orkiestra uliczna z Chmielnej”.
Piosenka uliczna miała niemałe znaczenie w podtrzymywaniu na duchu ludzi doświadczonych przez los w najtrudniejszym dla nich okresie wojny, w czasie długich lat hitlerowskiej okupacji. Świetnie pokazuje to polski powojenny film Zakazane piosenki w reżyserii Leonarda Buczkowskiego. Granie na ulicy polskich piosenek było podczas wojny zakazane. Wbrew grożącemu niebezpieczeństwu wielu muzyków zdecydowało się brać udział w koncertach ulicznych.
Wspomniany film pokazuje sceny, w których potrzeba manifestacji odwagi uciśnionej warszawskiej ludności, już od pierwszego dnia okupacji, przemogła strach i lęk przed gestapo. W scenie pod budynkiem filharmonii widzimy grupę muzyków grających dumnie Warszawiankę. Obraz ten daje widzowi wyobrażenie o tym, jak wyglądała wówczas sytuacja muzykowania. Szkoły wyższe i instytucje kultury zostały zamknięte. Wykonywanie muzyki polskiej, zwłaszcza utworów Chopina, było zakazane. Kompozytorzy i muzycy, wyparci ze swych naturalnych środowisk, pojawiali się w kawiarniach, prowadzonych między innymi przez aktorki, a nawet na ulicach. Zespoły tworzone były całkiem spontanicznie. Grał wówczas każdy, kto miał potrzebę wyrażenia sprzeciwu wobec okupanta. Ta aktywność dawała siłę i budziła nadzieję.
Opisy występów muzyków ulicznych z tamtych lat zawarte są w felietonach Eryka Lipińskiego, który wspomina:
W latach okupacji orkiestry te istniały w dalszym ciągu, a muzycy ubrani w wojskowe rogatywki wykazywali ogromną odwagę, śpiewając piosenki patriotyczne lub ośmieszające hitlerowców, jak np. w słynnej piosence o piesku, który wył u bauera, a po zjedzeniu pomyj i sera szczekał na Hitlera. Śpiewano też dramatyczne piosenki o wojnie, nędzy i o zburzonej stolicy. Niektóre z tych zespołów przetrwały wojnę i można je było spotkać w Łodzi i w odbudowującej się Warszawie. Początkowo śpiewali o wojnie i o warszawskim powstaniu, ale potem zaktualizowali repertuar i tematami piosenek był szaber czy warszawiacy mieszkający w gruzach.
Powstało wówczas bardzo wiele zespołów, kapel ulicznych i podwórkowych. Grali także soliści, wśród których znaleźli się nawet pracownicy filharmonii. Oprócz występów ulicznych urządzano również koncerty domowe. Film Zakazane piosenki, oparty na wciąż żywej pamięci owej dramatycznej i bliskiej przeszłości, łączy kadry wzruszające nawet dzisiejszego odbiorcę. Nakręcony tuż po wojnie, był produkcją fabularną, bardzo obrazowo pokazującą minioną już rzeczywistość. Stanowi on dla nas swoiste świadectwo wydarzeń tamtych lat.
Podczas koncertów domowych starano się grać utwory Fryderyka Chopina tak, żeby dźwięki fortepianu nie doszły do nikogo, kto gotów był w zamian za opłatę donieść niemieckiej policji o tajnych koncertach.
Nie tylko słowa doprowadzały ich [Niemców] do szału. Drażniła ich sama muzyka, jeżeli tylko była polska. Polonez, mazur, kujawiak, tego nie wolno było grać. Zakazane melodie. A Chopin w ogóle był niedozwolony. No tak, ale czy mogli tego dopilnować? Na przykład u nas w domu, w każdą sobotę o godzinie szóstej po południu… Ci, co przychodzili na te zakazane koncerty, wiele ryzykowali, ale ryzykowali i przychodzili, bo przez godzinę, dwie, byli tu w Polsce, a nie w Generalnej Guberni i to był cud Chopina. Warto więc było ryzykować. Takie koncerty podtrzymywały ludzi na duchu, odciągały ich od rozrywek, którymi okupant chciał zdeprawować polskich niewolników. Zamiast muzyki dawała nam propaganda niemiecka tandetną muzyczkę, hazard w casinach gry. Chcieli mieć niewolników o duszach niewolników.
O świadomym zwalczaniu polskiej kultury przez Niemców w okresie, w którym Polska znajdowała się pod ich okupacją, oraz o zakazach produkcji i odtwarzania polskiej muzyki, a także o zniszczeniu przemysłu fonograficznego świadczy raport sporządzony przez szefa dystryktu warszawskiego, Ludwiga Fischera, obejmujący okres od 26 października 1939 roku do 1 października 1941 roku. Raport ten przedłożono 30 września 1941 roku Hansowi Frankowi, generalnemu gubernatorowi, rezydującemu w Krakowie. Jedna jego część dotyczy ustaleń w sprawach kultury obowiązujących w Generalnym Gubernatorstwie: „Zabroniono wykonywania utworów kompozytorów żydowskich i kompozytorów wrogich państw, jak również polskich marszów, piosenek ludowych i narodowych oraz wszelkiej muzyki mogącej podtrzymać lub budzić tradycje narodowe”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Macieja Klocińskiego „Orkiestra uliczna z Chmielnej” bezpośrednio pod tym linkiem!
W tym najtrudniejszym dla Warszawy okresie okupacji Władysław i Eugeniusz Jaworscy wraz z kolegami z zespołu podzielili się na małe podzespoły. Grali wszędzie, a najczęściej występowali na ulicy Jasnej, pod warszawską filharmonią, o czym opowiadał we wspomnianym wcześniej wywiadzie dla „Życia Warszawy” założyciel zespołu – Władysław Jaworski. Przychodzili tam ludzie, nawet z daleka, pragnący ich posłuchać z narażeniem życia. Posłuchać polskiej muzyki, którą tak bardzo kochali. Nadzieja, że właśnie pod Filharmonią Warszawską (wówczas jeszcze nie Narodową) znajdą śmiałków uprawiających muzyczną sztukę, nie zawodziła. Władysław Jaworski wspominał nawet, że nierzadko występom towarzyszyły instrumenty perkusyjne.
Również w tym czasie muzycy z przyszłego składu Orkiestry Ulicznej z Chmielnej nie zapominali o koncertowaniu na ulicy, od której wywodzi się nazwa ich zespołu. „Hauzerki” podczas wojny wyglądały zupełnie inaczej. Muzycy wraz z kolegami, którzy w danym momencie nie grali, rozglądali się bacznie, czy przypadkiem za rogiem nie czai się gestapo. Takie koncertowanie było bardzo niebezpiecznym przedsięwzięciem, ponieważ za granie na ulicy zakazanych przez Niemców piosenek trzy inne składy orkiestrowe zostały wywiezione do obozów koncentracyjnych, a wielu muzyków zastrzelono na miejscu. Władysław Jaworski w wywiadzie przeprowadzonym przez Wróblewskiego opowiedział w kilku zdaniach o tym, jak wyglądały okupacyjne występy muzyków przyszłej Orkiestry z Chmielnej, wówczas Zespołu Braci Jaworskich:
Z chłopcami graliśmy wtedy pod Filharmonią. Bo chcieliśmy ludzi podtrzymywać na duchu […]. Graliśmy polskie piosenki, ale coś do nich trzeba było dołożyć, bośmy wiedzieli, że w przeciwnym razie szkopy nam żyć nie dadzą. Więc żeby nie podpaść, musieliśmy grać również coś niemieckiego. Trzeba było się zarejestrować, każdy dostał Erlaubnisskartę, czyli specjalny dokument wydawany w Generalnym Gubernatorstwie poddawanym rejestracji muzykom, śpiewakom, a także księgarzom, fotografom itp. Oprócz Jasnej grywaliśmy również na Chmielnej – tak jak dzisiaj. Ale przeważnie pod Filharmonią. Na gruzach stała perkusja, chłopak, który na niej grał, już dziś nie żyje – i szły te zakazane piosenki […]. Dostaliśmy z Pałacu Brühla […] także repertuar. Patrzę: sami zagraniczni kompozytorzy. To my ładujemy nasze piosenki, naszą muzykę”.
Tadeusz Fabisiak, skrzypek, opowiedział raz o działalności okupacyjnej zespołu. Według niego muzycy Orkiestry z Chmielnej w czasie okupacji grali głównie na Powązkach, ale i w wielu innych miejscach. Aktualizowali teksty starych piosenek na okupacyjne. Grali przedwojenne szlagiery, np. Chryzantemy złociste.
Stanisław Wielanek mówił mi o pewnym Niemcu, nieznanym mu z nazwiska, który specjalizował się w fotografowaniu ulicznych orkiestr i donoszeniu gestapo o ich występach. Niestety, ani jego nazwiska, ani tych fotografii nie udało się odnaleźć, nie wiadomo nawet, czy się zachowały.
Muzycy uliczni mieli swoje sposoby działania w trudnych czasach. Żeby nie dostać się w ręce gestapo, musieli organizować koncerty w różnych porach dnia i godzinach. Skład zespołu nie mógł być zbyt duży. Pilnowano też, by w razie niebezpieczeństwa instrumenty można było szybko schować, na przykład pod płaszcz. Gdy nadchodzili Niemcy, muzyk musiał bezzwłocznie wtopić się w tłum. Drugim sposobem na uniknięcie poważnych problemów była natychmiastowa zmiana repertuaru na melodie niemieckie. Okupanci wiedzieli bowiem o istnieniu podwórkowych orkiestr. Nie przeszkadzało im takie granie wówczas, gdy repertuar zawierał ich narodowe utwory.
W odcinku Genialny plan pułkownika Krafta serialu Stawka większa niż życie występuje zespół braci Jaworskich. Gra siebie z przeszłości, wykonując piosenkę Teraz jest wojna, utwór na motywach meksykańskiej pieśni ludowej, którego kompozytorem jest Quirino Mendoza y Cortés. Któż mógłby bardziej autentycznie zagrać podwórkowych muzyków, jak nie ci, którzy nie tak dawno rzeczywiście ryzykowali życiem?