Początek II RP - koniec Kresów Wschodnich
29 stycznia 1919
Odbyło się u mnie [w Warszawie] parę zebrań członków Rady Towarzystwa Rolniczego i Związku Ziemian w sprawie agrarnej. Doszliśmy do przeświadczenia, że przeciwko zasadzie wywłaszczenia jakiejkolwiek własności całą siłą walczyć należy, mając przy tym zapewnienie, że będziemy w tym względzie mieć podtrzymanie w delegacji poznańskiej i nawet w Związku Ziemian z Kongresówki. Wywłaszczenia drobne mogą być tylko dopuszczane przy regulowaniu granic, usunięciu szachownic i serwitutów. [...]
9 lutego 1919
[...] Rano uroczyste nabożeństwo w katedrze i poświęcenie gmachu sejmowego, a wieczorem raut w Zamku dla posłów i zaproszonych gości. Po stu kilkudziesięciu latach mamy znowu Sejm Polski w Warszawie, a prawdziwej radości na twarzach jakoś mało, widać i mało nadziei, aby ten Sejm, nie z prawdziwej inteligencji narodu złożony, mógł horyzont polityczny rozjaśnić i kraj uporządkować. [...] Spotykałem posłów, idących do katedry i do gmachu sejmowego. Widocznym było, że to idą przedstawiciele partii, a nie przedstawiciele narodu: szli przeważnie chłopi, z myślą o cudzej koniczynie, o cudzym lesie, a nie z troską o Ojczyźnie. Bodaj bym się mylił w swych poglądach.
9 marca 1919
Prezydowałem na zwykłym posiedzeniu naszego związku. [...] Wilią Sejm uchwalił przymusowe wydzierżawienie gruntów dworskich, rzekomo odłogiem leżących. Uchwała ta zupełnie prawie jednobrzmiąca z „dekretem o ziemi”, przez rządy bolszewickie wydanym i przed rokiem w Mińszczyźnie obowiązującym. Że większość sejmowa to uchwaliła wobec składu Sejmu, dziwić się nie ma czemu, ale że w Sejmie ani jeden głos przeciwko temu nie zaprotestował, to podkreślić należy.
16 marca 1919
[...] Sejm coraz to błędniej obraduje w sprawach agrarnych i nie ma tam nikogo, który by się ujął o prawa własności. Endecy ze Stanisławem i Władysławem Grabskimi na czele płacą naszą ziemią za pojednanie z ludowcami i dla zdobycia tek ministerialnych.
22 marca 1919
Posiedzenie w sprawie wznowienia działalności Związku Ziemian na gruncie warszawskim, postanowiono utworzyć Związek Ziemian Litwy i Białorusi w Warszawie. Wybrany zostałem do komisji redakcyjnej odpowiedniego statutu.
25 marca 1919
Zwiastowanie. Nie ma komu zajrzeć, czy siądą bociany na gnieździe na stajni w Sawiczach. Coraz to gorzej na świecie. Wybuch bolszewizmu na Węgrzech nic dobrego nie wróży, głucho z Mińska.
20 kwietnia 1919
Wielkanoc. Radosna wieść o zajęciu Wilna przez wojska polskie. Daj Boże, aby utrzymały. Niestety, na wielkorządcę Litwy mianowany Jerzy Osmołowski, obywatel z Pińszczyzny, ongi dyrektor nieszczęsnej fabryki korków, którą miałem w Pińsku wspólnie z dr. Kieniewiczem i Edwardem Jeleńskim; człowiek uczciwy, ale ultralewicowy i który nie miał sposobności wyrobienia w sobie zdolności administracyjnych, a tylko miał dawne stosunki z Piłsudskim. [...]
2 lipca 1919
Z rana o dziesiątej, otrzymawszy listowne zaproszenie, byłem u ministra Skrzyńskiego w Ministerium Spraw Zagranicznych na Miodowej. [...] Zaczął od rozpytywania się o Osmołowskiego i jego rządy na Kresach. Powiedziałem, że kierunek, któremu ulega, nie jest wskazany dla dobra sprawy polskiej na Kresach, ale – niestety – jest to chyba kierunek obecnych sfer rządzących, więc i wielkorządca innym być nie może, że zresztą trzymaliśmy się tej taktyki za czasów carskich, iż kiedy się dostało złego gubernatora, to każdy pragnął, aby go nie zmieniano jak najdłużej, albowiem zawsze się udawało z czasem znaleźć ten lub inny sposób oddziaływania na niego, aby był mniej szkodliwy. [...]
Tekst jest fragmentem publikacji „Czas ziemiaństwa” przygotowanej przez Ośrodek Karta:
W dalszym biegu konferencji przeszedł Skrzyński do sprawy agrarnej i zapytał o moje zdanie co do zasady określenia „maksimum” władania ziemią. [...] Co się tyczy mego zdania, to muszę „maksimum” bezwarunkowo potępić, jako uznające wywłaszczenie poza tą normą, jako stawiające rogatkę, poza którą przedsiębiorczość prywatna przejść nie będzie mogła, jako środek tamujący wszelkie prace i inicjatywy, tudzież dążność jednostki do zwiększenia stanu posiadania, tak dla siebie, jak i dla swego potomstwa. Skrzyński odpowiedział, iż moje zapatrywania najzupełniej rozumie i podziela, albowiem sam ma nieszczęście posiadać w Galicji koło 5 tysięcy morgów, ale według niego to „maksimum” stało się takim popularnym hasłem, iż wyrzec się jego na razie niepodobna bez wprowadzania pewnego zamieszania w kraju, do uporządkowania którego trzeba by może użyć i wojska, a to rzecz wątpliwa, czy wszędzie byłoby posłuszne, a mając zaś nieprzyjaciół, czyhających na frontach zachodnim i wschodnim, byłaby ta impreza więcej niż ryzykowna.
Dalej powiadał, iż rząd jest w tych warunkach, że może jednym lub dwoma głosami sprawę „maksimum” w tę lub drugą stronę przechylić i że zaraz jedzie na posiedzenie gabinetu, gdzie ta sprawa będzie omawiana, i że wypadnie przyjąć „maksimum”, ale że przyjęcie tak ważnej uchwały paru tylko głosami już przez to samo jej powagę zdyskredytuje i można będzie w dalszym zastosowaniu tej uchwały pożądane zmiany przeprowadzić, co wszystko zważywszy – trzeba się zgodzić na „maksimum”. [...]
10 lipca 1919
Głosowanie w Sejmie w sprawie agrarnej. Wszystko poszło według batuty Skrzyńskiego, „maksimum” przeszło większością jednego głosu, mogłoby przejść inaczej, bo zwolennicy odwrotnego wyniku, jak poseł Abrahamowicz i nie pamiętam drugiego, celowo nie przyszli na posiedzenie Sejmu. W Sejmie, po obliczeniu głosów, ktoś krzyknął: „Skrzyński zwyciężył”; ja o tym wyniku wiedziałem już kilka dni naprzód, lecz – mając zastrzeżoną dyskrecję – milczałem. Daj Boże, aby ta kombinacja wyszła na dobre.
8 września 1919
Wyjazd z Warszawy do domu [w Sawiczach]. Pożegnanie zacnych naszych gospodarzy [...], u których czuliśmy się bezpieczni i spokojni, jakby u najbliższych krewnych. Powrót do domu bez zwykłego w takich razach uszczęśliwienia, bo nie wiadomo, co ten dom zrujnowany w zanarchizowanym kraju, w zniszczonym gospodarstwie przyniesie.
29, 30 listopada 1919
Byłem w Słucku. Pierwsze zebranie organizacyjne wskrzeszonego Związku Ziemian po wyjściu bolszewików. Nabożeństwo uroczyste, parada wojskowa, pochód uroczysty na Rynek, gdzie wzniesiona trybuna. Przemawiał starosta, a następnie szlachcic zagonowy z Kaczanowicz Kraszewski – o znaczeniu dla narodu tych dni pamiątkowych; ludność cała przyglądała się zupełnie obojętnie i udziału nie przyjmowała, a gdy jeden z mówców wspomniał, że Polska niesie ludowi „wolę” w sensie swobody, ktoś z tłumu zawołał: „niechby lepiej przyniosła nam «soli»”. [...]
7, 8 marca 1920
Posiedzenie Towarzystwa Rolniczego i Związku Ziemian [w Mińsku]. Głównie debaty nad projektem prawa do uwłaszczenia drobnych dzierżawców, który – nieudolnie przez Osmołowskiego opracowany – udało się czasowo powstrzymać, aby w nim konieczne zmiany przeprowadzić. Przemawiałem na zebraniu, popierając samą zasadę, uważając za wskazane, aby prawo, za rządów rosyjskich przysługujące tylko dzierżawcom prawosławnym, przy nowym ustroju państwowym było rozszerzone i na katolików, czyniąc w nim tylko niezbędne poprawki. Ogólne zebranie podzieliło te poglądy. [...] Mnie naglono o przyjęcie udziału, ale wobec uciążliwości podróży i konieczności posiedzenia trochę w domu, wymówiłem się i nazajutrz po najfatalniejszej drodze, idąc najczęściej pieszo, końmi, przez Starzycę, wróciłem do Sawicz.
12 marca 1920
Nie danym mi było długo popasać, bo przyjechał do mnie na śniadanie ordynat nieświeski ze swym plenipotentem Aleksandrem Oskierką i przywiózł depeszę z Wilna, naglącą, od hrabiego Jerzego Czapskiego i Dominika Dowgiałły, abym najkonieczniej przyjeżdżał na 15 [marca]. [...] Nie mogłem się odmówić, szczególnie wobec Dowgiałły, którego zniewoliłem przyjąć prezesostwo Związku Ziemian w Warszawie, zobowiązawszy się posłuszeństwem względem niego, gdy będę wzywany w nagłej potrzebie. Zabawiwszy więc w domu tylko pół doby, ruszyłem przez zamek, Mińsk do Wilna.
Wskutek nieporządków kolejowych, podróż ta pochłonęła dwie noce bezsenne. Zmęczony, przy kompletnym braku mieszkań w hotelach, zatrzymałem się u mego brata ciotecznego Stanisława Wańkowicza [...] i zaraz udałem się po wskazówki do zacnego Dominika Dowgiałły. Dowgiałło zupełnie racjonalnie uzasadnił, iż robota Związku Ziemian z Litwy i Białorusi zupełnie straciła rację bytu w Warszawie, albowiem Zarząd Cywilny Ziem Wschodnich z Osmołowskim na czele przeniósł się do Wilna, gdzie wydając – w złej lub dobrej wierze – rozmaite dekrety, nieraz dla ziemiaństwa nader szkodliwe, potrzebuje mieć na miejscu stały kontakt z organizacją tegoż ziemiaństwa, aby być należycie poinformowanym, a nieraz i dopilnowanym. Zatem należy związek, powstały w Warszawie, rozwiązać [...], a ponieważ związki ziemian w guberniach już odnowiły swe czynności, wyłonić z nich „Związek Związków” z ekspozyturą stałą w Wilnie i naczelnikiem biura, należycie opłaconym, który by wciąż dopilnował interesów ziemiańskich w Zarządzie Cywilnym Ziem Wschodnich. Do zorganizowania takiej instytucji właśnie zostało wezwane to ogólne zebranie ziemian z Wilna, Grodna, Kowna, Mińska, Mohylowa, Witebska i Inflant Polskich, na które niezwłocznie już iść trzeba. [...]
Tekst jest fragmentem publikacji „Czas ziemiaństwa” przygotowanej przez Ośrodek Karta:
A więc 15 [marca], o piątej wieczorem zasiadło grono przedstawicieli ziemian, osób 40–50, w sali Lnu Kresowego, któremu, zmęczony drogą, niewyspany i mało wtajemniczony w atmosferę wileńską, przewodniczyć musiałem i wymawiałem zebranym, że mnie do tego zniewolili, wówczas gdy na tym samym zebraniu było tyle osób, które by pewno nie gorzej ode mnie z tego zadania się wywiązały, że wspomnę tylko obecnych: Dowgiałłę, Hipolita Giecewicza, Aleksandra Meysztowicza, Wagnera, Aleksandra Chomińskiego, Stanisława Wańkowicza, Czesława hr. Krasickiego, Mariana Platera i wielu innych. Zebranie uznało za konieczne organizowanie takiego Związku Związków, z biurem w Wilnie, i wybrało komisję redakcyjną, mającą być zarazem tymczasowym zarządem Związku. [...]
16 marca 1920
Koło godziny drugiej w nocy w Sawiczach zostałem zbudzony przez przysłanego żandarma ze Słucka z depeszą, wzywającą mnie do Wilna na 18 marca do Generalnego Komisariatu na konferencję w sprawie agrarnej. [...] Postanowiłem jechać chociaż nazajutrz tym więcej, że dzisiaj jeszcze miałem u siebie mieć liczne zebranie dla omówienia tejże sprawy, powstałej wskutek odezwy Piłsudskiego do komisarza generalnego Ziem Wschodnich Osmołowskiego, polecającej temu ostatniemu przestawienie noweli prawa agrarnego dla Kresów Wschodnich, mniej więcej analogicznego z prawem zawotowanym 10 lipca 1919 w Sejmie warszawskim.
23 czerwca 1920
Stanąłem w Wilnie 19 [czerwca] rano. Dowiedziałem się, że Osmołowski jest w Warszawie, a sprawa agrarna oddana w ręce jego zastępcy Edmunda Iwaszkiewicza, który tegoż dnia na południe naznaczył konferencję specjalną z przedstawicielami guberni mińskiej, na którą zaraz się udałem [...].
Projekt prawa redagowany „na kolanie” przez Dąbskiego w Warszawie, bez najmniejszej znajomości warunków miejscowych, stawiający ziemian kresowych w dużo gorszych warunkach niż było postawione ziemiaństwo polskie prawem 10 lipca, był przedmiotem dyskusji przez kilka godzin z Iwaszkiewiczem, przy czym obie strony okazały się daleko mniej ustępliwe niż podczas obrad nad prawem uwłaszczenia drobnych dzierżawców. Oprócz zasadniczej obrony praw własności, nie mogliśmy pominąć niezaprzeczonego faktu, że na Kresach muszą być uwzględnione i sprawy narodowościowe, że ekspropriacja ziemian zmniejsza w ogóle stan polskiego posiadania na Kresach, nadzielanie zaś odciętymi od własności większej ziemiami żołnierzy polskich wytworzyłoby silnie zaakcentowany antagonizm narodowościowy u Białorusinów, uważających siebie za najwięcej uprawnionych spadkobierców tych obszarów.
Iwaszkiewicz, doceniając jednak uwagi nasze, wobec tego, iż wypracowanie noweli prawa zajmie co najmniej dwa tygodnie, zniewolił nas dać obietnicę, iż gdy nowy projekt w Komisariacie Generalnym zostanie opracowany, na wezwanie stawimy się znów w Wilnie dla ostatecznego omówienia. Delegaci mińscy wyjechali do domów, ja, na życzenie Iwaszkiewicza, zostałem jeszcze na dzień jeden w Wilnie, aby wypracować wspólnie z Hipolitem Korwin-Milewskim projekt rządowy regulacji serwitutów, projekt również fatalny i niesprawiedliwy, i tak niefortunnie sprawę ujmujący, jak i projekt rządowy reformy agrarnej.
Spełniwszy swe zadanie, nazajutrz spakowałem się, kupiłem bilet na powrót do domu i miałem wyjeżdżać, gdy dopadł do mnie przybyły z Warszawy Ludwik Uniechowski z żądaniem, w imieniu zarządów naszych organizacji kresowych: Rad Kresowych, Związku Ziemian, Komitetu Obrony Kresów itp., abym koniecznie przyjeżdżał do Warszawy, albowiem w Warszawie jeszcze, a nie w Wilnie, ważą się losy ustawy agrarnej, więc w Belwederze jeszcze pora oddziaływać. Musiałem ulec, kupiłem bilet nowy i po nader uciążliwych formalnościach paszportowych i nie mniej uciążliwej podróży 22 czerwca rano stanąłem w Warszawie. [...]
Oznajmiono mi, że Naczelnik przyjmie mnie 24 [czerwca] o godzinie 13.30. Nazajutrz o drugiej na Długiej nr 50 zebrali się ci wszyscy, na których wezwanie się stawiłem w Warszawie. Wypowiedziałem im swoje poglądy, zupełnie zresztą zgodne z ich orientacją, dali oni mi wskazówki pewnych szczegółów audiencji belwederskich, wyrazili tylko ubolewanie, że audiencja będzie zbyt krótka, albowiem o 14.00 już jest śniadanie w Belwederze, na które adiutanci bardzo akuratnie wzywają Naczelnika. [...]
24 czerwca 1920
Na kwadrans przed naznaczoną godziną byłem już w Belwederze, którego podwórze znalazłem zapełnione karetami i automobilami. [...]
Przychodzi moja godzina, ale mnie nikt nie prosi. Cisną się do głowy wspomnienia wielkiego księcia Konstantego i nocy listopadowej, potem pobytu wielkorządców rosyjskich; bije druga, słyszę jak w sąsiednim pokoju wysyłają do Naczelnika z oznajmieniem o śniadaniu.
Nie juściż mam tu siedzieć, aż nim skończą? Porównywam, iż u dygnitarzy najwyższych w Piotrogrodzie tak długo czekać się nie zdarzało, ale na to rządy demokratyczne. Aż wtem wpada adiutant i prowadzi mnie na górę do gabinetu Piłsudskiego. Wyznaję, że byłem ciekawy zobaczyć tę twarz pomarszczoną, spode łba spoglądającą, jak ją zwykle na oleodrukach przedstawiano. Zobaczyłem człowieka średniego wzrostu, prawie bez zmarszczek, raczej z twarzą nalaną, oliwkową, trochę nawet typu mongolskiego. Po podaniu ręki usiedliśmy na dwóch obok stojących fotelach i zaczęła się rozmowa, która, pomimo obiadowej pory i tupania adiutantów poza drzwiami, trwała omal całą godzinę, i którą sam przerwałem koło trzeciej, nie chcąc nadużywać posłuchania.
Tekst jest fragmentem publikacji „Czas ziemiaństwa” przygotowanej przez Ośrodek Karta:
Zacząłem od tego, iż [...] obecnie prosiłem o posłuchanie u Naczelnika Państwa, aby usunąć jeszcze silniejsze przygnębienie, które między ziemiaństwem zapanowało wskutek projektów reform agrarnych, na rozkaz Naczelnika, przez Osmołowskiego zapoczątkowanych. [...] Zwróciłem uwagę, iż już drugie pokolenie na Kresach wyrosło pod jarzmem praw wyjątkowych i miało w swoim katechizmie wypisane, jako grzech główny antynarodowy, pozbywanie się ziemi, i że kiedy, przeżywszy Murawjewych, Kaufmanów, Orżewskich i innych wielkorządców [carskich], utrzymawszy prawie nienaruszony stan posiadania polskiego na Białorusi, doczekaliśmy się nareszcie rządów polskich, ani nam się śniło, że może raptem na nas spaść grom ze strony Macierzy. Trudno nam wierzyć, iżby było wskazane żołnierzowi polskiemu zdobywać Kresy na to, aby tam uszczuplić obszar ziemi w rękach polskich będący.
Nie wchodząc w szczegóły projektu, naprędce przez Dąbskiego skreślonego, sama chwila zapoczątkowania tej reformy jest niefortunnie wybrana. Wszak Naczelnikowi są niewątpliwie znane zasady budowli betonowych; cienka i na pozór wątła siatka żelazna nadaje tym konstrukcjom główną konsystencję, taką siatką w armiach, stojących na Kresach, jest młodzież ziemiańska z Kresów, bez której armia nasza uległaby bolszewizmowi. Proszę Naczelnika przejechać przez dwory nasze na Białorusi i Naczelnik nie znajdzie tam jednego syna w domu; wszystko to siedzi w okopach, wie za co walczy i całą wagę Kresów Wschodnich dla państwa rozumie. Nasi to synowie głównie ducha w armii utrzymują. Ziemię ojcowską zabrali im bolszewicy, oni krew swą przelewają, aby ją wywalczyć i rodzicom swoim do stóp złożyć, nie juściż do nich ma dojść wieść, że gdy wroga za rubieże przepędzą, to wróciwszy do domów, znajdą, iż to, co ojcowie ich przez czas praw wyjątkowych przechowywali i za co synowie głowy swoje kładli, Państwo Polskie im odebrało.
Obecnie kwestią bytu dla państwa jest udanie się pożyczki państwowej, którą staramy się usilnie popierać na Kresach. Przy tych warunkach, czyż można żądać od ziemianina, którego pozbawiają ojcowizny, aby tracąc swój warsztat pracy, pozbywał się w dodatku gotówki w kieszeni? Może Naczelnik myśli, że to tylko synowie tak ofiarni, a ojcowie poparcia pańskiego nie warci? Proszę Naczelnika przejechać przez dwory nasze i zobaczyć, cośmy, wróciwszy przed 9 miesiącami do domów po inwazji bolszewickiej, bez inwentarzy, narzędzi i wszelkiej pomocy państwowej, dokonali: potrafiliśmy zaorać, zasiać i odłogów prawie nie mamy... Tutaj Piłsudski, który z widoczną niecierpliwością słuchał mego dowodzenia, przerwał z impetem:,,Żadne, najwięcej przekonywające «frazesy» nie zmienią mych poglądów, ani żadna statystyka (o której ani razu nie wspomniałem) mnie nie zmyli. Ziemiaństwo nic nie pracuje na roli, tylko przyszywa orzełki na czapkach i guziki do mundurów, aby zajmować sowicie opłacane posady rządowe. Ziemie leżą odłogiem, porastają brzózkami, a kraj bez chleba!”.
Wysłuchałem tego wybuchu cierpliwie, ale gdy skończył, powiedziałem:,,Naczelniku, pierwszy raz jestem w Belwederze, więc nie mogę się dziwić, że Naczelnik mnie nie zna dostatecznie, ale ci, co mnie znają, wiedzą, że frazesami nie operuję, a za każde swe słowo przywykłem odpowiadać”. I wyznaję, iż przy tych ostatnich słowach z gorączki ręką o stół uderzyłem. Ten epizod poskutkował i od razu zmienił się cały nastrój rozmowy. Widocznie Piłsudski już przywykł do obcowania przeważnie z tymi, którzy go otaczają, od niego zależą i krescytywy [wzrostu znaczenia, zamożności] oczekują, a tutaj niespodziewanie trafił na człowieka innej miary, niezależnego – i zaczęła się rozmowa, że tak powiem sąsiedzka, albo raczej akademicka, między ludźmi odrębnych przekonań i poglądów.
Tłumaczył mnie, że klasa ziemiańska musi zejść z pola bytu narodowego, że wszędzie własność większa się kurczy itp., co doskonale rozumiałem, ale chciałem, aby ta metamorfoza odbyła się tym sposobem jak na zachodzie, ale nie według modły bolszewickiej. Tłumaczyłem mu, że wcale nie jestem przeciwnikiem reformy agrarnej, owszem, wolę ją nawet przeprowadzać z Piłsudskim, jako Naczelnikiem Państwa, z którym zawsze w ten lub inny sposób porozumieć się można, aniżeli z „suwerennymi” analfabetami w Sejmie. [...] Spojrzawszy na zegarek, zobaczyłem, iż jest już nie druga, obiadowa, godzina, ale trzecia nadeszła, pierwszy wstałem i, aby nie odejść z próżnymi rękami, prosiłem Naczelnika, aby gdy nowela prawa agrarnego będzie w Wilnie ostatecznie opracowana, przed ostatecznym jej podpisaniem zgodził się wezwać przedstawicieli ziemiaństwa dla wspólnego jeszcze przejrzenia sprawy. Naczelnik odpowiedział, że, o ile to będzie na razie możebne, to przychyli się do mej prośby, wyraził ukontentowanie, że mnie poznał, i o ile mi się to zdało, w przyjaznym usposobieniu podaliśmy sobie ręce przy pożegnaniu.
Wracając do siebie, porządkowałem swe wrażenia. Były raczej ujemne, bezwarunkowo musi to przecież być człowiek niepospolity, bo czemuż on, a nie kto inny zasiadł w Belwederze, ale był to raczej człowiek partii, a nie prawdziwy mąż stanu. Miałem przecież w życiu wiele styczności z ludźmi, którzy w rządach państwa odgrywali decydującą rolę, wychodząc od nich, czułem, że miałem do czynienia z ludźmi, u których coś leżało głębszego, coś nowego, a silnego, co mnie imponowało, pomimo iż nieraz było coś wręcz przeciwnego mojemu światopoglądowi, w tym, co od nich słyszałem, było coś, co mnie zastanawiało i zamyśleć się kazało. Tutaj spotykałem doktryny, a nie argumenty, które by zwalczały moje przesłanki. [...]
13 października 1920
Dzisiaj zaczynam 74 rok życia, nigdy jeszcze w tak smutnym nastroju dnia tego nie spędzałem; doszła wiadomość o podpisaniu w Rydze preliminarzy pokojowych, w których granica Kresów Wschodnich pozostawia w ręku bolszewików Mińsk, stolicę Białorusi!!! Okropna rzecz, Polska przekreśla całą swą kilkowiekową kulturalną pracę na wschodzie; misja nasza skończona, „murzyn może odejść”. Przez sto kilkadziesiąt lat porozbiorowych przechowywaliśmy na Białorusi wiarę katolicką, ideę polską, tradycje narodowe, znosiliśmy prawa wyjątkowe, prześladowania, krwią określaliśmy granice 1772 roku, w ostatnich latach oddaliśmy wszystkich synów naszych do szeregów, plony ziemi naszej na potrzeby armii, a rozporządzalną gotówkę na pożyczkę państwową, a w ostatniej chwili w żądaniach pokojowych Polska wyrzekła się Mińska, gdzie tyle pracy naszej organizacyjnej poszło na marne, że przytoczę nasze Towarzystwo Rolnicze, Ubezpieczenia Wzajemne, Towarzystwo Kredytowe Miejskie, Macierz, szkoły i szkółki. Czemu było tę całą trudną, żmudną, a tak narodową pracę naszą na marne puszczać, nie wskutek oporu wroga, a wskutek niezrozumienia całej ważności Kresów naszych dla siły i wzrostu państwa, bo przecież komisja nasza pokojowa w Rydze nie „musiała ustąpić”, ale od samego początku, w założeniu „nie chciała żądać Mińska”.
Wstyd nam będzie nawet oczy pokazać w kraju, żeśmy byli pionierami idei nieuznanej przez samą metropolię, która się nas wyparła i ciężko za to odpokutuje. Polska traci nasze obszary, które by przez kolonizację upust jej przeludnieniu dostarczyły, przepoławiając Białoruś, stwarza wieczną irredentę, jak gdyby przykład Galicji wschodniej nie był miarodajny. Wieczna hańba tej komisji pokojowej, złożonej nie z mężów stanu, a tylko według klucza partyjnego Sejmu wyłonionej. [...]
2 stycznia 1921
[...] Sawicze, pomimo różnych sprzecznych komentarzy, faktycznie są po stronie bolszewickiej, i przez nich obsadzone i rządzone.