Poznańczycy – niedoceniana elita

opublikowano: 2010-12-11 19:10
wolna licencja
poleć artykuł:
O polskim „Szeregowcu Ryanie”, batalionie śmierci z trupią czaszką na czapkach i 200 tysiącach zapomnianych żołnierzy – rozmowa z dr. Bartoszem Kruszyńskim.
REKLAMA
Dr Bartosz Kruszyński jest historykiem wojskowości i analitykiem zagadnień bezpieczeństwa międzynarodowego. Pracuje w Zakładzie Historii Wojskowej Instytutu Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jego zainteresowania badawcze obejmują wojskowość XX wieku oraz współczesne zagrożenia i konflikty na świecie. Jest autorem kilkudziesięciu artykułów z dziedziny wojskowości i bezpieczeństwa międzynarodowego, a także książek: biografii dowódcy 15. pułku ułanów poznańskich ppłk. Zbigniewa Kiedacza „To, co po Tobie mam najdroższego, a co jest nasze” (2004) oraz monumentalnej monografii „Poznańczycy w wojnie polsko-bolszewickiej 1919–1921” wydanej w 2010 roku przez Dom Wydawniczy REBIS, która stanowi pierwsze tego typu opracowanie w polskiej historiografii wojskowej. Publikacja ta została uznana przez Bibliotekę Raczyńskich w Poznaniu za najlepszą książkę lata 2010 roku i cieszy się dużym zainteresowaniem tak w Wielkopolsce, jak i na terenie całego kraju, a nawet zagranicą i do chwili obecnej otrzymała wiele pozytywnych recenzji.

Roman Sidorski: Dlaczego udział Poznańczyków w wojnie polsko-bolszewickiej jest tak mało znany i trochę zapomniany nawet w samej Wielkopolsce? Dla porównania, przybycie do kraju oraz udział w walkach na wschodzie mniejszej liczebnie „Błękitnej Armii” Hallera chyba dużo trwalej zapisały się w społecznej i naukowej świadomości.

Bartosz Kruszyński: Siły Zbrojne byłego zaboru pruskiego, a prawidłowo Wojsk Wielkopolskich, bo taka nazwa została przyjęta w historiografii, miały charakter regionalny i funkcjonowały od stycznia do października 1919 roku, a więc znacznie krócej niż „Błękitna Armia” pod dowództwem generała Józefa Hallera, choć elementy munduru Wojsk Wielkopolskich były obecne w jednostkach wielkopolskich do końca wojny. Wojsko Wielkopolskie rozpoczęto formować na rozkaz generała Józefa Dowbora-Muśnickiego jeszcze w trakcie Powstania Wielkopolskiego, a po zakończeniu tego zwycięskiego zrywu prace te były kontynuowane.

Po zjednoczeniu Wojsk Wielkopolskich z tak zwaną Armią Krajową i unifikacją nazw jednostek, oddziały te, mimo iż znajdowały się w różnych armiach Wojska Polskiego, posiadały nadal stricte poznański charakter i tak pozostało do końca wojny. W okresie II RP w Poznaniu i regionie pielęgnowano pamięć o Powstaniu Wielkopolskim oraz udział Poznańczyków w wojnie polsko-bolszewickiej. Bojowe tradycje z okresu wojny z bolszewikami kultywowały jednostki wojskowe sformowane w ramach Wojsk Wielkopolskich, a także różnego rodzaju organizacje kombatanckie. Jednak ogromnym niedopatrzeniem było wówczas to, że nie zorganizowano wśród byłych żołnierzy z Wielkopolski szerokiej akcji pisania i zbierania relacji z okresu wojny z bolszewikami.

Po 1945 roku temat wojny z bolszewikami, z wiadomych względów, starano się w Polsce przemilczeć, uległo wówczas zniszczeniu wiele cennych materiałów ze zbiorów rodzinnych (w tym zdjęcia), nie było mowy o druku publikacji naukowych czy też popularno-naukowych dotyczących tego konfliktu, a te, które powstawały, drukowano albo na emigracji, albo w podziemiu.

Po 1989 roku walkę o niepodległość Rzeczypospolitej widziano głównie z perspektywy marszałka Józefa Piłsudskiego oraz jego Legionów i po części jest tak do chwili obecnej. Jednocześnie w Wielkopolsce starano się godnie upamiętnić tradycje Powstania Wielkopolskiego, a udział Wielkopolan-Poznańczyków w wojnie polsko-bolszewickiej został właściwie zapomniany. Dowodem na to może być fakt, iż w powszechnej opinii społecznej mundur Wojsk Wielkopolskich kojarzony jest w najlepszym przypadku z Powstaniem Wielkopolskim.

REKLAMA

Z drugiej strony, do dnia dzisiejszego zachowało się niewiele materiałów źródłowych na temat jednostek wielkopolskich w wojnie polsko-bolszewickiej, a te, które przetrwały do naszych czasów – mowa tutaj głównie o fotografiach – w wielu wypadkach są rozproszone lub też znajdują się w rękach prywatnych. Przy tym zarówno w regionalnych placówkach muzealnych, jak i zbiorach rodzinnych, istnieje często problem właściwej interpretacji zdjęć, gdyż zwykle nie posiadają one opisu lub też są opisane błędnie albo nieprecyzyjnie.

Zapewne u źródeł zapomnienia Poznańczyków leży też charakter samych Wielkopolan, ludzi pracowitych, lecz zazwyczaj niezwykle skromnych, którzy nie potrafią we właściwy sposób promować swoich zasług na forum ogólnokrajowym, w tym przypadku roli Wielkopolski w wojnie z bolszewikami.

Można chyba powiedzieć, że istnieją dwie narracje dotyczące procesu odzyskiwania przez Polskę niepodległości. Ta piłsudczykowska, związana z Legionami, centralną i wschodnią Polską oraz wojną polsko-bolszewicką i ta wielkopolska, związana z tutejszym powstaniem. Te dwie opowieści funkcjonują w oderwaniu od siebie, a wydaje się, że udział Poznańczyków w walkach na wschodzie mógłby być punktem, w którym następowałoby połączenie obu narracji w jedną.

Myślę, że jako historycy powinniśmy zwracać szczególną uwagę, aby nie popadać w tego typu dzielnicowe czy też personalne sentymenty i zachować maksymalny profesjonalizm. Historyk, zgodnie z założeniami warsztatu, powinien bezwzględnie dążyć do ukazania prawdy historycznej. Od 1989 roku istnieje oczywiście wyraźnie zauważalna tendencja do popadania w bezkrytyczny zachwyt nad osobą i czynami Józefa Piłsudskiego, a zjawisko to często ma znamiona kultu jednostki, co nasuwa skojarzenia z sanacyjną propagandą z lat trzydziestych. Oczywiście rola marszałka Józefa Piłsudskiego, jako Naczelnego Wodza Wojska Polskiego i Naczelnika Państwa, była znacząca, gdyż potrzebna była osobowość z charyzmą, która zjednoczyłaby Polaków w walce o niepodległość, ale w żadnym razie nie można popadać w skrajności. W narracji dotyczącej procesu odzyskania niepodległości powinniśmy starać się obrać właściwy punkt ciężkości. Przykładem tego, jak należy pisać o tych wydarzeniach, niech będzie najnowsza poświęcona im publikacja – obszerne, dwutomowe dzieło „Wojna polsko-rosyjska 1919–1920” profesora Lecha Wyszczelskiego.

Udział Poznańczyków, czy, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, Wielkopolan, w wojnie polsko-bolszewickiej jest niedoceniany. Niestety, ciągle niewielu mieszkańców regionu wie, że istniało coś takiego, jak Wojsko Wielkopolskie. Promujemy z lepszym lub gorszym skutkiem Powstanie Wielkopolskie, wielki, zwycięski zryw narodowościowy, zapominając jednocześnie o tym, że wielu z tych żołnierzy walczyło później na Kresach Wschodnich w ramach Wojsk Wielkopolskich. Oczywiście po powstaniu nie wszyscy mogli dalej służyć w wojsku, gdyż Wojska Wielkopolskie były armią regularną, z poboru, w której obowiązywały ograniczenia związane z wiekiem i stanem zdrowia, a oddziały powstańcze miały charakter ochotniczy.

REKLAMA

Niewielu wie, że sformowano oddziały liczące wraz z jednostkami drugiej linii, czyli tak zwaną Obroną Krajową oraz oddziałami sformowanymi w ramach tak zwanej Armii Ochotniczej, blisko 200 tysięcy żołnierzy (stan żywnościowy). Z liczby tej bezpośrednio na froncie znalazło się 60–70 tysięcy żołnierzy. Było to ogromne zaangażowanie Poznańczyków – nie tylko militarne, ale również organizacyjne, gospodarcze i społeczne, w czym byli wówczas niedoścignieni. Mieszkańcy regionu nie szczędzili wydatków na wojsko, niejednokrotnie oddając na ten cel oszczędności swojego życia. Potwierdza to przypadek mojej praprababki i prapradziadka, którzy poza złotymi monetami przekazali na wojsko również swoje obrączki, a takich przypadków w byłej dzielnicy pruskiej było wówczas wiele.

Sami poznaniacy również przyczyniają się chyba do tego, że ich udział w walkach o niepodległość poza Wielkopolską jest zapominany, dystansują się bowiem od tradycji piłsudczykowskiej. Nie ma na przykład w Poznaniu tradycji obchodzenia rocznicy 15 sierpnia i upamiętniania przy tej okazji udziału oddziałów wielkopolskich w bitwie warszawskiej.

Najwyższy czas pomyśleć o stworzeniu nowej tradycji w Poznaniu, gdyż brakuje cyklicznych imprez plenerowych, które upamiętniłyby udział i zasługi Poznańczyków w wojnie polsko-bolszewickiej. Wydarzenia takie miałyby znaczącą nośność nie tylko historyczną, ale także kulturalną i edukacyjną. Biorąc pod uwagę, że w sierpniu odwiedza Poznań wielu turystów, takie imprezy cieszyłyby się dużym zainteresowaniem i stanowiły uzupełnienie i kontynuację obchodów Powstania Wielkopolskiego. Pozostaje tylko kwestia zdobycia funduszy oraz właściwa poznańska organizacja, bo pomysły są. Niewątpliwie żołnierze jednostek wielkopolskich zasługują na przywrócenie regionalnej i krajowej świadomości społecznej.

Poznańczycy brali udział w walkach o Lwów, w ofensywie kijowskiej, a także w bitwie warszawskiej i później w operacji niemeńskiej, natomiast w książce jest też bardzo obszerny fragment dotyczący obrony Bobrujska. Co takiego zadecydowało, że poświęcono jej tak wiele miejsca?

REKLAMA

Najbardziej elitarną jednostką sformowaną w ramach Wojsk Wielkopolskich była 1. Dywizja Strzelców Wielkopolskich, która po zjednoczeniu z tak zwaną Armią Krajową zmieniła nazwę na 14. Dywizję Piechoty. Jej pierwszym pułkiem, którego zalążkiem stała się kompania skautowa Wincentego Wierzejewskiego, był 1. Pułk Strzelców Wielkopolskich (późniejszy 55. Poznański Pułk Piechoty) – można powiedzieć „elita elit”. Również pozostałe pułki tej dywizji odznaczyły się znakomicie w wojnie z bolszewikami i okryły chwałą. 14. Dywizja Piechoty dowodzona przez generała Daniela Konarzewskiego odegrała znaczącą rolę w walkach na Kresach Wschodnich – sam Naczelny Wódz Wojska Polskiego Józef Piłsudski, gdy po zakończeniu działań wojennych dekorował pod Zelwą wszystkie sztandary tej dywizji krzyżem orderu Virtuti Militari V klasy, stwierdził, że uznaje ją za najlepszą w Wojsku Polskim – oczywiście obok 1. Dywizji Piechoty Legionów. Piłsudski podkreślił ponadto, że w trakcie wojny wyznaczał 14. Dywizję Piechoty do najcięższych zadań, gdyż wiedział, że dywizja zawsze wykona powierzone jej, choćby najtrudniejsze, zadanie.

Skuteczność 14. Dywizji Piechoty widać na przykładzie obrony przedmościa mostowego na rzece Berezynie pod Bobrujskiem, która trwała niemal rok (od sierpnia 1919 do lipca 1920 roku). W czasie walk w tym rejonie Armia Czerwona właściwie zawsze dysponowała przewagą liczebną, a co za tym idzie także w uzbrojeniu, natomiast Wielkopolanie górowali wyszkoleniem, większą inicjatywą operacyjną i taktyczną, i, co również istotne, wysokim morale. Bezpośrednim zapleczem przedmościa była wybudowana w XIX wieku rosyjska twierdza Bobrujsk, gdzie znajdowały się dobrze rozwinięta linia kolejowa, w pełni wyposażone koszary, magazyny, stajnie, co stanowiło doskonałą bazę operacyjną do działań na wschodzie, już za Berezyną. Trzeba tutaj podkreślić, że dywizja broniła odcinka o długości 150-180 km, stosując obronę aktywną i częste wypady. Z powyższego okresu zachował się bardzo bogaty materiał ikonograficzny, a jedną z trudności podczas przygotowywania publikacji było jego rozproszenie.

Dzięki zgromadzonemu materiałowi źródłowemu, a przede wszystkim zdjęciom, udało się poznać wiele nieznanych dotąd epizodów, o których nie ma mowy w źródłach pisanych. Jako przykład niech posłuży dramatyczne zdarzenie, które przez wielu porównywane jest do fabuły filmu „Szeregowiec Ryan”. W 14. Dywizji Piechoty, w dwóch różnych pułkach, służyło bowiem dwóch braci, którzy zginęli tego samego dnia, walcząc w trakcie tej samej bitwy, ale na dwóch różnych odcinkach. Zachowały się fotografie obu braci, też pochodzące z dwóch różnych źródeł, oraz fotografie z uroczystości pożegnania ciał bohaterów przed ich eksportacją do Wielkopolski. Na jednym z nich widać dowódcę dywizji, który żegna swoich żołnierzy i przemawia nad ich trumnami.

REKLAMA

Innym ciekawym epizodem było powstanie Poznańskiego Ochotniczego Batalionu Śmierci, którego żołnierze nosili na czapkach trupią czaszkę ze skrzyżowanymi pod nią piszczelami. Jak doszło do utworzenia tej jednostki?

Mieszkańcy Wielkopolski byli doskonale zorientowani w wydarzeniach, które rozgrywały się na Kresach Wschodnich w roku 1919 i 1920, a informowała o tym prowadzona na profesjonalnym poziomie prasa codzienna, m.in. „Kurier Poznański”. Poczucie narodowe wśród Poznańczyków było znaczne i nie było prawdą to, co pisały wówczas gazety warszawskie, że w byłej dzielnicy pruskiej występują silne tendencje separatystyczne. Stąd też apele, wysyłane z oblężonego przez wojska ukraińskie Lwowa, spotykały się w Poznaniu z żywą reakcją i doprowadziły do wysłania pomocy militarnej oraz żywnościowej.

Wkrótce na Kresach Wschodnich pojawiło się kolejne zagrożenie – Armia Czerwona. Poznański Ochotniczy Batalion Śmierci był pierwszą jednostką Wojsk Wielkopolskich, która została wysłana do walki z bolszewikami. Jednak trzeba tutaj powiedzieć, że w skład tego batalionu weszli żołnierze, którzy mieli na swoim sumieniu notoryczne wykroczenia przeciwko dyscyplinie wojskowej. Taka, jakbyśmy powiedzieli, niepokorna natura, miała też swoje dobre strony, gdyż w walce żołnierze ci byli nieustraszeni. Sformowano zatem batalion szturmowy, znakomicie uzbrojony i wyposażony, który został wysłany na Wileńszczyznę, gdzie każdy żołnierz polski był na wagę złota. Na czapkach żołnierze umieścili symbol trupiej czaszki, co miało podkreślać charakter tego oddziału, a jednocześnie było nawiązaniem do niemieckich batalionów szturmowych z okresu I wojny światowej, w których ten motyw wcześniej występował.

Należy tutaj poruszyć kwestię dyscypliny w Wojskach Wielkopolskich w okresie wojny z bolszewikami, gdyż w literaturze często pojawia się konkluzja, że żołnierz wielkopolski miał problemy z dyscypliną, lecz na froncie bił się dzielnie. Opinia taka jest bardzo krzywdząca. Trzeba tutaj pamiętać, że 80% żołnierzy Wojsk Wielkopolskich miało za sobą ciężkie i traumatyczne doświadczenia I wojny światowej. Przy tym z omawianego okresu zachowały się tylko nieliczne rozkazy jednostek sformowanych w ramach Wojsk Wielkopolskich oraz niekompletne rozkazy dzienne Dowództwa Głównego Sił Zbrojnych w byłym zaborze pruskim. Zatem formowanie wniosków na tej podstawie źródłowej jest dość ryzykowne. Ponadto, trudno porównać kwestie dyscypliny w jednostkach wielkopolskich z oddziałami sformowanymi w innych regionach kraju, gdyż nie ma dla takiej analizy odpowiedniej liczby źródeł. Trzeba też powiedzieć jedną oczywistą rzecz, a mianowicie to, że dywizja, w której na dużą skalę występowały problemy z dyscypliną, na polu bitwy nie mogła prezentować tak dużych walorów bojowych, jak było to w przypadku jednostek sformowanych w ramach Wojsk Wielkopolskich.

REKLAMA

Nie brakuje w albumie również drobnych smaczków – moją uwagę zwróciła między innymi znakomita fotografia Władysława Andersa, wówczas podpułkownika, na wspiętym koniu. Czy może pan wskazać swoje ulubione zdjęcie?

Takich zdjęć z przysłowiowym smaczkiem jest w „Poznańczykach...” wiele. Natomiast szczególnie cenne są te, które pozwoliły ustalić nowe fakty dotyczące oddziałów wielkopolskich w wojnie z bolszewikami. Należy do nich wykonana na przyczółku mostowym pod Bobrujskiem fotografia żołnierzy plutonu lekkich karabinów maszynowych 56. pułku piechoty. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie ma w tej fotografii niczego niezwykłego: zima, śnieg, drzewa w tle i żołnierze w okopie. Jednak szczegółowa analiza źródłowa zdjęcia pozwoliła ustalić nowe fakty. W centrum ujęcia znajduje się zdobyty na bolszewikach ciężki karabin maszynowy Maxim wz. 1910, którego nie powinno być na wyposażeniu tego plutonu.

Kolejne ustalenie jest szokujące, gdyż obsługę tego karabinu stanowiło trzech małoletnich ochotników, którzy nie mieli nawet 16 lat. Wynika z tego jednoznacznie, że w jednostkach wielkopolskich na linii frontu służyli niepełnoletni ochotnicy. Ze względu na brak źródeł trudno jest natomiast ustalić, jakie rozmiary miało to zjawisko. Drugą ważną rzeczą, jaką udało się ustalić, jest uzbrojenie tego plutonu, który zgodnie z regulaminem powinien mieć na stanie trzy lekkie karabiny maszynowe chłodzone wodą MG-08/15. Tymczasem na zdjęciu znajdują się tylko dwa tego typu karabiny, a trzeci to chłodzony powietrzem lekki karabin maszynowy Maxim wz. 08/18. Broń ta była rzadkością w uzbrojeniu oddziałów wielkopolskich, gdyż trafiła do produkcji pod koniec I wojny światowej, a pośród kilku tysięcy fotografii dotyczących omawianej tematyki występuje tylko na tym jednym.

REKLAMA

Dlaczego zdecydował się Pan na przygotowanie albumu, a nie monografii naukowej poświęconej Poznańczykom?

Książka „Poznańczycy...” jest unikatowa w polskiej historiografii wojskowej i właściwie trudno jest zdefiniować jej charakter jednym słowem, gdyż nie jest to typowa praca naukowa, nie jest to też album, gdyż obok materiału ikonograficznego zawiera obszerny komentarz, przedstawiający bojowe dzieje oddziałów wielkopolskich w wojnie z bolszewikami. Zazwyczaj w książkach historycznych fotografie są tylko uzupełnieniem tekstu, a tym razem jest na odwrót. Idea była taka, by zgromadzone fotografie – pochodzące wszak z kilkudziesięciu źródeł – ułożyć nie tylko chronologicznie, ale też w taki sposób, aby stworzyć fabułę opartą o poszczególne epizody. W kilku przypadkach udało się to tak dobrze, że powstał niemalże film poklatkowy. Poza fotografiami w książce znalazły się także wycinki prasowe, w wielu wypadkach bezcenne, gdyż część czasopism zachowała się do dziś w niewielkiej ilości egzemplarzy, oraz opis wybitnych czynów bojowych żołnierzy oddziałów wielkopolskich. Unikatowy charakter mają także nekrologi poległych, gdyż stało się swoistą tradycją, że dowódcy oddziałów wielkopolskich walczących na Kresach Wschodnich publikowali je w „Kurierze Poznańskim” oraz „Dzienniku Poznańskim”. Stanowiło to swego rodzaju ostatni hołd oddany przez dowódców swoim podkomendnym.

Interpretacja źródłowa tak znacznej liczby zdjęć, z których wiele nie posiadało opisu lub było opisanych w sposób mało precyzyjny, wymagała ogromnej ilości czasu. Trzeba było ustalić: kto widnieje na danej fotografii, jaką sytuację ona przedstawia, a także gdzie i kiedy została wykonana, a dopiero później spróbować wyciągnąć z niej jak najwięcej dalszych informacji. Moim zamiarem było połączenie pracy naukowej, powstałej z wykorzystaniem pełnego warsztatu badawczego historyka z książką łatwą w odbiorze, przemawiającą do czytelnika historycznymi obrazami. Mogę nieskromnie powiedzieć, że cel został osiągnięty.

Oczywiście byłoby to niemożliwe, gdyby nie pomoc wielu dobrych ludzi, którzy wsparli moją inicjatywę, a byli to zarówno pracownicy muzeów, jak i rodziny weteranów oddziałów wielkopolskich oraz kolekcjonerzy. Osoby te zostały wymienione wraz z podziękowaniami od autora we wstępie „Poznańczyków...”.

REKLAMA

Zebranie i opracowanie tak bogatego materiału wymagało z pewnością ogromnego wysiłku, ale trudno było też chyba doprowadzić do publikacji tej książki – biorąc pod uwagę ilość materiału ilustracyjnego, format, liczbę stron czy jakość papieru, koszt wydania musiał być bardzo wysoki.

Tutaj chciałbym jeszcze raz gorąco podziękować panu Tomaszowi Szponderowi, prezesowi Domu Wydawniczego „REBIS”, oraz redakcji wydawnictwa, za podjęcie się tej wyjątkowo skomplikowanej pracy edytorskiej. Dla zobrazowania skali zadania dodam, że samych zdjęć z epoki jest w „Poznańczykach...” przeszło 800, a przecież są tam jeszcze współczesne fotografie artefaktów związanych z Wojskami Wielkopolskimi, wycinki z gazet, mapy oraz rysunki z epoki. Wszystkie te materiały zostały poddane starannej obróbce graficznej, a wiele zdjęć czy dokumentów wymagało ze względu na liczne uszkodzenia ingerencji grafików. Tylko dzięki profesjonalizmowi Domu Wydawniczego „REBIS” wydanie dzieła takiego jak „Poznańczycy...” było możliwe, a pod względem trudności edycyjnych można bez przesady zaliczyć tę książkę do prawdziwych wydawniczych wyzwań. Duże wrażenie robi także kredowy papier i twarda okładka – tak ekskluzywne wydanie przyczyniło się do lepszej prezentacji zamieszczonych materiałów.

Czy duża część zgromadzonego materiału pozostała jeszcze niewykorzystana?

Starałem się, aby w książce znalazły się zdjęcia najbardziej atrakcyjne ­– z jednej strony pod względem swojej wymowy, z drugiej pasujące do narracji i fabuły. Całości zebranych materiałów nie udało się oczywiście wykorzystać, ale w chwili obecnej przygotowywany jest drugi tom, w którym znajdzie się ich pozostała część. Po publikacji „Poznańczyków...” zgłosiło się wiele osób prywatnych, których rodzinne zbiory pozwoliły rozwinąć pewne wątki. Jedna z fotografii w książce przedstawia oficera o nieznanym nazwisku, którego jeden z czytelników rozpoznał jako własnego dziadka i przyniósł zbiór jego zdjęć.

Kiedy można się spodziewać tej publikacji?

Tom pierwszy chcieliśmy wydać w 90. rocznicę bitwy na przedpolach Warszawy. Nie było łatwo dotrzymać tego terminu, ale wyznaczony cel został osiągnięty. Książka miała premierę dokładnie 16 sierpnia tego roku. „Poznańczycy...” powstali w zaledwie 5 miesięcy i, biorąc pod uwagę ogrom prac edycyjnych, należy to uznać za swego rodzaju rekord wydawniczy. Teraz nie chcemy się spieszyć, by mogło do nas spłynąć jak najwięcej nowych materiałów.

Korekta: Bożena Chymkowska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Roman Sidorski
Historyk, redaktor, popularyzator historii. Absolwent Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Przez wiele lat związany z „Histmagiem” jako jego współzałożyciel i członek redakcji. Jest współautorem książki „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych” (2009). Współpracował jako redaktor i recenzent z oficynami takimi jak Bellona, Replika, Wydawnictwo Poznańskie oraz Wydawnictwo Znak. Poza „Histmagiem”, publikował między innymi w „Uważam Rze Historia”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone