Przeklęte lato 1914 roku

opublikowano: 2024-02-18 20:06
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
W wyniku zamachu na następcę tronu austro-węgierskiego uruchomiona została potężna lawina wydarzeń, która obróciła w gruzy stary świat. A z nim – życie milionów zwykłych ludzi…
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Olega Serebriana „Pod prąd”.

Gavrilo Princip strzela do pary książęcej, mal. Achille Beltrame, 1914

Przeklęte lato tysiąc dziewięćset czternastego! Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Gavrilo Princip zamordował nie tylko następcę tronu austro-węgierskiego, ale też stary świat i kwiat europejskiej młodzieży. W pierwszych tygodniach lipca wszyscy myśleli, że wojny da się uniknąć albo da się ją izolować, ale pod koniec miesiąca sprawy przybrały zły obrót. W dniu, kiedy austro-węgierskie działa rozpoczęły bombardowanie Belgradu, wyjechaliśmy z Odessy, a tydzień później cesarz Franciszek Józef wypowiedział wojnę carskiej Rosji. Nasza wielka ojczyzna okazała się jednak zupełnie nieprzygotowana na dźwignięcie konfliktu z Rosją i front wschodni załamał się w kilka tygodni. Ostatniego dnia sierpnia Rosjanie triumfalnie weszli do Czerniowiec. Ludzie w pośpiechu ewakuowali się do spokojniejszych prowincji cesarstwa, ale ojciec odmówił wyjazdu do Czech, do swojego brata, wujka Raula, biorąc na siebie ryzyko pozostania na miejscu, „na gospodarstwie”. Rosjanie wcale nie byli łagodni wobec mieszkańców Bukowiny, zwłaszcza dla nacji innych niż Rusini, jednak tato za każdym razem dobrze dogadywał się z okupantami, którzy na zmianę przyjeżdżali i wyjeżdżali. Front austriacko-rosyjski był niestabilny, jak niestabilna jest jesienna pogoda. Flagi powiewające na miejskich instytucjach zmieniły się kilka razy w ciągu owych czterech lat i trzech miesięcy wojny. W lutym piętnastego Austriacy odbili Czerniowce, w połowie lipca urodził się mój brat Fabian, a wojna powoli powszedniała. Kiedy Rosjanie trzeci raz zdobyli Bukowinę w czerwcu szesnastego, tak już przyzwyczailiśmy się do zmian władzy, że nie dyskutowaliśmy o tym zbyt wiele. Ostatni raz odprowadzaliśmy naszych przyjaciół Rosjan trzeciego sierpnia siedemnastego roku. Tym razem tato był przekonany, że już więcej ich nie zobaczymy: od kilku miesięcy w Rosji panował kompletny chaos.

W porze obiadowej któregoś dnia w środku sierpnia ojciec pokazał mi artykuł w gazecie:

– Chiny wypowiedziały nam wojnę.

Zerknąłem przez jego ramię na krótki tekst z pierwszej strony: „Chiny wypowiedziały wojnę Austro-Węgrom”.

– Tato – zapytałem, drapiąc się po szyi – a co mają ci Chińczycy z końca świata do Austrii i Niemiec?

– Ech, chłopcze – westchnął. – Wszyscy nienawidzą silnych. Wszyscy im zazdroszczą i jednoczą się przeciwko nim.

Później, już jesienią, dowiedziałem się, że również Brazylijczycy wypowiedzieli nam wojnę. Informowała o tym ta sama gazeta, ale w krótszej wiadomości na drugiej stronie.

REKLAMA

– Wszyscy się podnoszą przeciwko nam – stwierdził zmartwiony tato.

Westchnął głęboko, rzucił gazetę na stół, a potem wstał, nalał sobie kieliszeczek asbacha, upił nieco, wyraził patriotyczną opinię, że Niemcy też potrafią robić dobry koniak, gwałtownie się ożywił i popatrzył na mnie z entuzjazmem.

– Ale my się trzymamy, chłopcze! Nawet cały świat razem wzięty nie może nas zwyciężyć!

Od pewnego czasu gazeta przynosiła same złe wiadomości. Na początku listopada dowiedzieliśmy się, że w Rosji do władzy doszli bolszewicy. Jeszcze oczywiście nie wiedzieliśmy, co to za jedni.

– A kto to jest? Bandyterka! Jest bardzo źle, chłopcze. Jak nie wygramy wojny, to ludzkość zejdzie na psy.

Minął może miesiąc, gdy w pewien adwentowy wieczór doszła nas wiadomość o rozpoczęciu wojny z Amerykanami. Tato wydał desperacki krzyk. Nie miał już nic do powiedzenia. Ze zgrozą patrzyłem na wielki globus w bibliotece. Rosja, Francja, Anglia, Włochy, Japonia, Ameryka, Chiny i Kanada, nie mówiąc już o różnej „drobnicy” ze wszystkich zakątków ziemi – wszyscy byli w stanie wojny z oboma państwami niemieckimi. Kiedy sobie to uświadomiłem, byłem jednocześnie zafascynowany i przerażony.

– Na pewno damy radę całemu światu?

– Bądź spokojny, chłopcze – zapewnił mnie tato bez krzty przekonania we wzroku.

Ale niedługo, ku jego zdziwieniu, sprawy się uspokoiły.

Chińscy robotnicy w czasie I wojny światowej (fot. Chatham House, London)

– Bóg jednak kocha silnych! – medytował ojciec na głos. Wojna z Rosją skończyła się w marcu osiemnastego roku. Rumuni podpisali rozejm wkrótce potem. Na wschodzie zapanowała złudna cisza, jak ostatnie wzmocnienie sił przed śmiercią. W tych warunkach mama zdecydowała, że pojedziemy do Liwonii, honorując z czteroletnim opóźnieniem zaproszenie baronostwa Wehhend. Mieliśmy z nimi sporadyczny kontakt listowny, przerywany ruchem wojsk. Wyjechaliśmy na drugi dzień po moich urodzinach. Podróż trwała dość długo, bo musieliśmy kilka razy zmieniać pociągi, i poza tym mama nalegała, żebyśmy zrobili przerwę w Warszawie. Innym razem taki przystanek by mi się spodobał, ale teraz byłem podenerwowany. Chciałem przecież jak najszybciej dojechać do Enno.

Wehhendowie czekali na nas na dworcu w Dorpacie. Enno też przyjechał. Urósł i stał się przystojnym młodym człowiekiem, ale wyglądał blado i był jeszcze bardziej milczący niż w Odessie. Zjedliśmy obiad na tarasie jakiejś restauracji koło uniwersytetu. Pamiętam, że intensywnie pachniała akacja i wiał leniwy, łagodny wiaterek, który wydawał się na zmianę ciepły i chłodny. Po obiedzie zwiedziliśmy trochę miasto, zrobiliśmy sobie z Enno zdjęcia przed teatrem niemieckim, a potem powozem pojechaliśmy do posiadłości Wehhendów, która znajdowała się na krańcach wioski położonej nad brzegiem jeziora Wirzsee. Dojechaliśmy prawie o północy, ale na dworze było jeszcze widno. Wokół królowało bladofioletowe, jakby rozpuszczone w cieniach światło. Trafiliśmy akurat na białe noce, które w rzeczywistości były popielatofioletowe.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Olega Serebriana „Pod prąd” bezpośrednio pod tym linkiem!

Oleg Serebrian
„Pod prąd”
cena:
Wydawca:
Amaltea
Tłumaczenie:
Radosława Janowska-Lascar
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
580
Premiera:
30.11.2023
Format:
13x20.5 [cm]
ISBN:
978-83-65989-16-1
EAN:
9788365989161
REKLAMA

Nasi przyjaciele byli właścicielami pięknego drewnianego dworku pośrodku sadu, w którym rosły stare wiśnie i jabłonie. Na piętrze znajdowała się szeroka weranda, skąd można było podziwiać bezkresne wody jeziora i fioletowe kępy zakwitłych wzdłuż brzegu ostróżek. Na werandzie zastaliśmy nakrycia przygotowane do kolacji. Na stole do dużej wazy z Gjel ktoś włożył świeży bukiet jaśminu. Podano bulion z piskorza z marchewką. Dorośli wypili po kieliszku likieru z barwinka, a ja i Enno herbatę z melisy. Chociaż radość ze spotkania była szczera, w powietrzu nad stołem unosiło się coś niewiarygodnie ciężkiego. Wyjątkowo cieszyły mnie niekończące się monologi mamy, która kolejny raz opowiadała te same wydarzenia z dzieciństwa albo jakieś podkolorowane rodzinne historyjki. Starsi państwo Wehhend słuchali jej z pobłażaniem, rzucając od czasu do czasu ukradkowe spojrzenia na siedzącego ze spuszczonym wzrokiem Enno.

– Pójdziemy na spacer? – zapytał, kiedy już wypiliśmy herbatę.

Zgodziłem się, chociaż było bardzo późno i mama chciała, żebym szedł spać. Poszliśmy w stronę jeziora, a dokładniej w stronę zagajnika kwitnącego jaśminu, położonego na niewysokim pagórku, na szczycie którego zbudowano małą drewnianą, pomalowaną na biało altanę.

– To moje ulubione miejsce – zwierzył mi się, wpatrzony w ciemniejący horyzont.

– Ładne.

– A teraz mów – powiedział, opierając się o brzeg balustrady.

– O czym?

– O wszystkim, o czym chcesz. – Nie patrzył na mnie. – Chcę ciebie słuchać.

– Napisałem wszystko, co chciałem ci powiedzieć… Piszę lepiej, niż mówię.

Uśmiechnął się życzliwie i długo patrzył na mnie tak, jak jeszcze nigdy.

– Zachowałem wszystkie twoje listy. Niektóre były bardzo dziwne, Aleks. Mam nadzieję, że nikt z twoich ich nie czytał…

Poczerwieniałem, ale nie ze wstydu. W odpowiedzi uśmiechnął się porozumiewawczo, a potem znów odwrócił wzrok w kierunku ołowianej tafli jeziora i zamknął się w sobie na dłuższy czas.

28 czerwca 1914 roku, godzina 10.40. Arcyksiążę Franciszek Ferdynand i Zofia opuszczają ratusz 10 minut przed zamachem

– Chcesz popływać łódką? – zapytał w końcu.

– Nie umiem wiosłować.

– Tak myślałem. To nic trudnego. Tego też cię nauczę.

Zgodziłem się z radością.

– W takim razie idź do domu i powiedz mamie. I włóż coś grubszego, jakiś sweter. Nocą na wodzie jest zimno.

REKLAMA

Pobiegłem do domu na jednym oddechu. Mama jeszcze nie poszła do swojego pokoju, słyszałem jej głos w sąsiednim pomieszczeniu. Chciałem krzyknąć, ale w tym samym czasie zorientowałem się, że stara baronowa płacze, a mama od czasu do czasu próbuje ją uspokoić. Przyczaiłem się za uchylonymi drzwiami i zacząłem podsłuchiwać. Tak dowiedziałem się wszystkiego… Kilka tygodni wcześniej, na feriach wielkanocnych, Enno miał atak, po którym lekarze postawili mu okrutną diagnozę: białaczka. Zamarłem. Wyszedłem z domu jak w transie, nie mówiąc mamie nic. Enno czekał w łódce. Nie mogłem patrzeć mu w oczy, choć czułem na sobie jego świdrujące spojrzenie. Potem, kiedy trzęsąc się, wszedłem do łodzi, nasze spojrzenia się spotkały i jakby zakleszczyły jedno w drugim. Siedzieliśmy w milczeniu przez kilka minut, spoglądając jeden na drugiego. Bałem się go i jednocześnie było mi go żal. Miałem wrażenie, że rozmawiam z umarłym. Umarłym pięknym i spokojnym, ale zarazem zimnym i złowieszczym, tak jak świat, do którego odchodził. Łódka oderwała się powoli od brzegu. Enno żartobliwie trącił mnie zaciśniętą pięścią.

– Obudź się i bierz wiosła do rąk.

Zrobiłem tak, jak powiedział, ale nie mogłem znaleźć właściwych słów, aby coś odpowiedzieć. Skoncentrowany, powtarzałem jego ruchy. Faktycznie, nie było to nic skomplikowanego, ale po jakimś kwadransie bolały mnie już ramiona. Wtedy bez żadnego wstydu przyznałem się, że jestem zmęczony.

– Zrobimy przerwę – zgodził się.

Dopiero wtedy, podnosząc wzrok, zorientowałem się, jak bardzo oddaliliśmy się od brzegu. Ogarnął mnie strach, ale nic nie powiedziałem. Siedzieliśmy w milczeniu, każdy zatopiony w swoich myślach, i słuchaliśmy pluskania fal. Podobała mi się ta wspólna cisza z Enno…

– Powinniśmy już wracać – zarządził. – Prądy ciągną nas za daleko.

– Idziesz spać? – zainteresowałem się po zejściu na ląd.

Pokręcił głową, a potem dodał:

– Wkrótce będę miał na to nawet zbyt wiele czasu…

Było jasne: zrozumiał, że wiem. Serce ścisnęło mi się z bólu i zaczęło tłuc się jak ptaszek złapany w dłoń.

– Posiedzę jeszcze na brzegu – rzucił. – Chcesz, żebym został z tobą?

Niejasno wzruszył ramionami.

– Powiedz, Enno… Powiedz, że chcesz, żebym został z tobą! Zmierzył mnie od stóp do głów, odwrócił wzrok i dobitnie wymówił:

– Zostań ze mną, Aleks, proszę.

Na dworze zrobiło się ciemno, ale później znów pojaśniało. Spędziliśmy ten czas w melancholijnym bezruchu, nie mówiąc nic i wpatrując się w horyzont. Czułem się przygnębiony i onieśmielony, a Enno siedział skamieniały z rezygnacją, która wydawała się wprost bohaterska. Byłem zafascynowany i zdumiony odwagą, z jaką zaglądał śmierci w oczy. Myślę, że to właśnie wtedy przy nim nabrałem tego niejasnego przekonania, które prześladowało mnie potem przez całe życie, że śmierć i miłość sąsiadują ze sobą tak blisko, że zaczynają się przenikać. Zostaliśmy w Liwonii trzy tygodnie. Spędziłem większość czasu razem z Enno w majątku barona Wahla w pobliżu Arensburga. Zbudowany z sosnowego drewna dworek stał samotnie na wierzchołku zalesionego wzgórza. Apartament właściciela mieścił się na parterze, gdzie znajdowała się również piękna biblioteka, w której oprócz półek wypełnionych książkami w różnych językach stały też witryny z drewna sandałowego z egzotycznymi eksponatami: łodziki, rozgwiazdy, korale, kolekcja minerałów i imponujący zbiór muszli. My dostaliśmy pokój na piętrze z balkonem, z którego ponad wierzchołkami świerków i brzóz rozpościerał się niesamowity widok na morze. Pokój był spory, mieścił dwa masywne dębowe łóżka w stylu baroku północnoniemieckiego. Drewnianą podło gę pokrywał stary dywan. Jak dla mnie, był on nieco zbyt stary, bo gdzieniegdzie widoczne były ubytki w tkaninie, ale Enno wyjaśnił, że jest to cenny dywan, tkany w Karabachu. Ściany przyozdobiono kilkoma średniej wielkości obrazami w pięknych ramach: pejzażami morskimi, górskimi i nizinnymi. Obejrzałem je z zainteresowaniem, bo w naszym domu były jedynie obrazki jeleni, łabędzi i chłopskich dzieci pasących kozy.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Olega Serebriana „Pod prąd” bezpośrednio pod tym linkiem!

Oleg Serebrian
„Pod prąd”
cena:
Wydawca:
Amaltea
Tłumaczenie:
Radosława Janowska-Lascar
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
580
Premiera:
30.11.2023
Format:
13x20.5 [cm]
ISBN:
978-83-65989-16-1
EAN:
9788365989161
REKLAMA
Karykatura sytuacji politycznej w Europie z 1899 roku, aut. Fred W. Rose

– Podobają ci się? – spytał Enno.

Potwierdziłem skinieniem głowy.

– Te obok twojego łóżka to Oskar Hoffmann, malarz z Dorpatu, przyjaciel profesora, a te koło mnie to prace Richarda Bergholza, wielkiego pejzażysty. On z kolei był kolegą profesora w gimnazjum w Pernau.

Uśmiechnął się łagodnie i zaproponował:

– Rozpakuj bagaże. Nie ma czasu do stracenia. Każda godzina jest cenna.

Tamtego dnia długo siedzieliśmy na brzegu. Czasami zapominaliśmy o rzeczywistości, potem jeden po drugim przypominaliśmy sobie o niej i znów wracaliśmy do duszącego milczenia.

Zbyt krótkie noce i dni spędzaliśmy wśród nieziemskiej przyrody, jakby wyrwanej z ujmująco pięknego kadru poprzedzającego nieszczęście. W ciągu dnia rozmawialiśmy o historii, literaturze i geografii, graliśmy w szachy albo w tenisa, na fortepianie albo na gitarze. Po południu, kiedy robiło się cieplej, wychodziliśmy z Enno na plażę, kąpaliśmy się, a potem zwijaliśmy się w kłębek jeden koło drugiego na ocienionym sosnami ciepłym piasku i pozwalaliśmy się porwać Morfeuszowi. Wieczorem po kolacji wskakiwaliśmy na konie i włóczyliśmy się po okolicy, aż do najdalszych zakamarków olbrzymiej wyspy. Codziennie czekałem na noc, których było za mało. Kto wie, czym jest czerwcowa noc na Moonsundzie, kiedy upaja cię zapach lasów, kiedy w posępnym powietrzu odzywają się głosy ptaków i westchnienia gęstych krzewów, kiedy dostrzegasz olbrzymie łany kwitnącego lnu blado oświetlone niekończącym się zmierzchem, ten lepiej zrozumie moje przeżycia w tamtych godzinach.

REKLAMA

Spaliśmy niewiele, bo szkoda nam było tracić cenne chwile. Stale żyliśmy pod presją dokładnie odmierzonego czasu, przeklinając swój los, który dla nas obu był tak skąpy. Kiedy bardzo późno wracaliśmy do domu, na palcach wspinaliśmy się do naszego pokoju na piętrze. Byliśmy wykończeni ze zmęczenia, ale jeszcze długie godziny nie mogliśmy zasnąć. A kiedy w końcu morzył nas sen, niebo znów się ożywiało. Tak schodziła kolejna noc i przychodził kolejny, pośpiesznie przeżywany dzień.

Między najcenniejszymi wspomnieniami z Liwonii ukryłem zachód słońca w Pank, gdzie dotarliśmy pewnego dnia podczas gościny u profesora. Najpierw poszliśmy obejrzeć stary zamek biskupów w Arensburgu, potem profesor zawiózł nas powozem do Pank, do dworku swojego przyjaciela, starego wdowca, u którego zostaliśmy na kolacji. Czuliśmy się zbędni podczas rozmowy obu mężczyzn na temat wojny, wydarzeń w Rosji i letnich żniw, więc po pierwszym daniu Enno zaproponował, że pokaże mi nabrzeże koło wsi, które uważane było za jedno z najbardziej malowniczych w całej Liwonii.

Dzień był pochmurny, wiał ostry i porywisty wiatr, ale kiedy wyszliśmy, niebo rozpogodziło się, a wiatr uspokoił. Szliśmy bez pośpiechu, mijając pachnące zbocza i ukwiecone zagajniki. Kiedy doszliśmy na brzeg, gigan tyczne krwawe słońce wspinało się ponad linią horyzontu, pod błękitno-fioletową kopułą nieba, pociętą krzykiem i skrzydłami mew. W oddali ściany rudawych skał wbijały się w nieskończony łuk morza. W milczeniu dotarliśmy do stromego brzegu cypla, patrząc ze strachem i zachwytem na fale kłębiące się gwałtownie wśród masywnych skalnych bloków. W tamtych czerwono-niebieskich chwilach, kiedy znieruchomiali podziwialiśmy krajobraz, jaki otwierał się pod naszymi stopami, pierwszy raz usłyszałem wołanie śmierci. I tak bardzo wystraszyłem się tej śmierci, którą widziałem już prawie na wyciągnięcie ręki, że uznałem skok w przepaść za jedyny sposób na pozbycie się tego lęku. A może wystraszyłem się nie tyle własnego przejścia w niebyt, ile tego, co czekało Enno. Chciałem ocalić go od nicości, która jest mu dana, tak jak skazańcy samobójcy, którzy w panice uciekają w nicość na kilka godzin przez egzekucją. Wydawało mi się, że we dwójkę umiera się łatwiej.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Olega Serebriana „Pod prąd” bezpośrednio pod tym linkiem!

Oleg Serebrian
„Pod prąd”
cena:
Wydawca:
Amaltea
Tłumaczenie:
Radosława Janowska-Lascar
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
580
Premiera:
30.11.2023
Format:
13x20.5 [cm]
ISBN:
978-83-65989-16-1
EAN:
9788365989161
REKLAMA
Liwonia na mapie łotewskiej z 1920 roku

Mocno ścisnąłem go wtedy za ramię i powiedziałem:

– Prawda, że tu jest niesamowicie pięknie?

W milczeniu skinął głową.

– Jak chcesz – szepnąłem, łykając słowa z powodu emocji – umrę razem z tobą. Teraz.

Milczał i patrzył ze strachem w przepaść, jakby obliczając tor upadku. Wcale nie był zaskoczony tym, co mu powiedziałem. I w chwili, kiedy jego milczenie zdawało się być odpowiedzią twierdzącą, kiedy sekundy dzieliły mnie od zrobienia decydującego kroku – jednego jedynego kroku – gwałtownie przyciągnął mnie do siebie. Popatrzył z niepokojem, a potem potrząsnął mną i powiedział ostrym tonem:

– Nigdy nie rób takich rzeczy! Słyszysz?! Nigdy więcej już się tak nie baw!

Zaśmiałem się. Wiedziałem, że też chce to zrobić. Tak naprawdę to nie on odciągnął mnie od skoku, tylko ja jego.

Wróciliśmy do dworku, żeby świętować czternaste urodziny Enno. To spotkanie w jego ostatnie urodziny było pełne niepokoju. Wszyscy niezdarnie zmuszali się do tego, aby pokazać swój dobry humor. Przyjechała też mama Enno i jego dwaj młodsi bracia, jedyni goście, których radość była szczera i naturalna.

Byliśmy nierozłączni, ale w miarę upływu czasu rozmawialiśmy coraz mniej. Często spacerowaliśmy wybrzeżem małej, odludnej zatoki. Tam, wychodząc ukradkiem z domu, spędziliśmy naszą ostatnią wspólną noc, czas, kiedy jeden dla drugiego urządziliśmy nocne czuwanie, zagłębieni w światło niezauważalnie łączące się z ciemnością, obecni w życiu, które nieodwracalnie krzyżowało się ze śmiercią. Słuchaliśmy pluskania fal i szelestu gałęzi sosen. Jeszcze do tej pory śnię czasami, że stoję w zimnej i przejrzystej wodzie tamtej zatoki i mam przytłaczające wrażenie, że przez mgłę czasu widzę kawałek zagubionego raju. Jest to sen bez słów, który tnie duszę jak lśniące ostrze brzytwy wnikające głęboko w dłoń.

Wszystko ma swój koniec. Moja przyjaźń z Enno skończyła się w noc Świętego Piotra i Pawła na peronie dworca w Rydze. Pożegnaliśmy się z dojmującym przeczuciem ostateczności. Mama cały czas próbowała uzyskać od państwa Wehhend zapewnienie, że odwiedzą nas w czasie świąt zimowych. Zasmuceni i prawie milczący, dziękowali, jak zawsze, za zaproszenie, rzucając załzawione spojrzenia to na Enno, to na mnie. Enno przyszedł z gitarą. Myślałem, że chce nam zagrać coś na drogę, ale nie zrobił tego, a kiedy olbrzymia metaliczna i ohydna gąsienica pociągu wtoczyła się zdyszana na dworzec, wyciągnął do mnie rękę z instrumentem i powiedział:

– Weź ją, Aleks. Mnie już nie będzie potrzebna…

REKLAMA

Ścisnąłem gitarę na piersi, zdławiony niezwykłym napięciem. Nic nie powiedziałem, bo z żalu zabrakło mi oddechu. Jeszcze teraz odczuwam tamten ból. I jeszcze do dzisiaj jest mi przykro, że nic nie powiedziałem mu w momencie rozstania. Wszedłem do pociągu. Mocno trzymałem instrument i rozglądałem się bezradnie naokoło, a kiedy wszedłem do przedziału, przykleiłem twarz do szyby. Pociąg zaczął się kołysać. Enno i pan Wehhend machali do nas. Widziałem ich jak przez mgłę, bo oczy kleiły mi się od łez. Wiedziałem, że już się nie zobaczymy.

Ryga, największe miasto Liwonii, po I wojnie światowej

W kolejnych miesiącach otrzymałem od niego jeszcze kilka listów, ostatni nosił datę ósmego listopada tysiąc dziewięćset osiemnastego roku. Właściwie była to pocztówka, która nadeszła dokładnie na andrzejki.

Mój kochany Aleksie,

zbliża się Adwent. Wiem, że lubisz święta Bożego Narodzenia i że cały rok na nie czekasz. W Liwonii spadł dzisiaj pierwszy śnieg, ale atmosfera na świecie, w naszym domu i w mojej duszy jest okropna. Żyjemy teraz w czasach tak smutnych, tak przygnębiających, że każdy przebłysk radości wydaje się boskim cudem. Ja jednak życzę Ci, abyś przeszedł przez wszystko dobrze. Bądź silny i rośnij duży, Aleks. Idź odważnie przez życie! Często o Tobie myślę…

Wszystkiego, wszystkiego najlepszego i dużo szczęścia Tobie i Twojej rodzinie!

Z miłością i przyjaźnią, na zawsze twój Enno.

Dorpat, 8.11.1918 r.

Natychmiast mu odpisałem, ale… Odpowiedź już nie przyszła. Nawet na Boże Narodzenie nie dostałem od niego wiadomości. Rozumiałem, że w nowych warunkach, w chaosie, jaki ogarnął całą Europę Środkową, musiałby stać się jakiś cud, żeby poczta działała normalnie, ale coś mówiło mi, że przyczyna milczenia Enno była zupełnie inna…

Wigilia przeszła w przygnębiającej atmosferze. Moje serce opanował mrok. Wydawało się, że nawet czas jest chory, kiedy ludzkość rozpadała się, owinięta sinym woalem wieczornych śniegów. Z lektury ostatniej pocztówki domyśliłem się, że Enno odchodzi, przeczytałem to między wierszami skreślonymi zmienionym charakterem pisma. Było to jego pożegnanie, tyle że nie chciał tego powiedzieć wprost. A mimo to w przeddzień Nowego Roku napisałem do niego kolejny list, najdłuższy i najpiękniejszy ze wszystkich kiedykolwiek napisanych. Włożyłem go do koperty, napisałem adres, wcześniej długo myślałem nad jego treścią, próbując odgadnąć ponad czasem i odległością reakcję Enno na moje wyznanie. Potem zaś z wahaniem wsunąłem kopertę do szuflady. Zdałem sobie sprawę, że bezsensowne jest wysyłanie go, gdyż nie chciałem, aby trafił do kogoś innego albo zgubił się gdzieś po drodze. I zacząłem regularnie pisać co tydzień, przelewając na papier swoje zwierzenia skierowane do Enno. Nigdzie nie wysyłałem tych listów, ale dotrzymałem obietnicy, jaką kiedyś mu złożyłem. Całe życie pisałem do Enno.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Olega Serebriana „Pod prąd” bezpośrednio pod tym linkiem!

Oleg Serebrian
„Pod prąd”
cena:
Wydawca:
Amaltea
Tłumaczenie:
Radosława Janowska-Lascar
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
580
Premiera:
30.11.2023
Format:
13x20.5 [cm]
ISBN:
978-83-65989-16-1
EAN:
9788365989161
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Oleg Sereberian
(Ur. 1969) mołdawski polityk, politolog, dyplomata, pisarz i autor publikacji z zakresu geopolityki. Wicepremier Mołdawii od 2022 roku.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone