Rafał Stobiecki – „Jerzego Giedroycia przygoda z rewizjonizmem” – recenzja i ocena
Rafał Stobiecki – „Jerzego Giedroycia przygoda z rewizjonizmem” – recenzja i ocena
Rafał Stobiecki stawia przed nami prowokacyjne pytanie: czy Jerzy Giedroyc, nie będąc marksistą, mógł być rewizjonistą? Stwierdza na wstępie – z charakterystycznym dla siebie dystansem – że książka jest jego „porażką”, bo nie znalazł dowodów, iż Redaktor rzeczywiście był rewizjonistą w ścisłym znaczeniu tego pojęcia. I choć brzmi to przewrotnie, stanowi zarazem frapujący klucz do całej narracji. To bowiem książka o rewizjonizmie rozumianym jako postawa intelektualna, taktyka polityczna i narzędzie wpływu. Rewizjonistą nie trzeba być, by się rewizjonizmem posługiwać.
Stobiecki ukazuje rewizjonizm jako „wędrujące pojęcie” – kategorię poddawaną reinterpretacjom, przywłaszczaną i odrzucaną w zależności od kontekstu politycznego. Kluczową zasługą tej pracy jest pokazanie, że rewizjonizm po 1956 roku był z jednej strony szansą na demokratyzację komunizmu, a z drugiej – polem walki symbolicznej. W zależności od tego, kto mówił i kiedy, był on albo „socjalizmem z ludzką twarzą”, albo „zdradą rewolucji”. Tym samym termin ten funkcjonował jako narzędzie walki ideologicznej. W dyskursie PZPR była to pałka, w dyskursie środowisk inteligenckich – nadzieja. Giedroyc wpisuje się w ten pejzaż jako pragmatyk. Dostrzegł on w rewizjonizmie okazję do przebicia się ku odbiorcom z własną wizją Polski i Europy.
Autor skrupulatnie rekonstruuje zarówno środowisko „Kultury”, jak i kontekst historyczny, w którym doszło do zbliżenia z rewizjonistami. Szczególną uwagę poświęca relacjom Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego z postępową inteligencją w kraju – z Kołakowskim, Kuroniem, Modzelewskim czy Lipskim. To właśnie w ich działalności Stobiecki dostrzega potencjał intelektualnego sojuszu. Giedroyc nie był rewizjonistą w sensie biograficznym. Nigdy nie był marksistą, nie przeszedł typowej dla środowisk partyjnych drogi „nawrócenia”. Przyjął jednak rewizjonizm jako narzędzie budowania przestrzeni porozumienia z opozycyjną inteligencją w Polsce. W tym sensie tytułowa „przygoda” z rewizjonizmem jest przygodą polityczną, ale i poznawczą. To wyraz otwartości Redaktora na alternatywne sposoby myślenia o przyszłości Polski.
Książka Stobieckiego jest zarazem opowieścią o ograniczeniach tej przygody. Redaktor „Kultury” był bowiem głęboko sceptyczny wobec możliwości reformowania systemu komunistycznego. W rewizjonizmie widział raczej zwiastun jego rozpadu niż szansę na pogłębioną modernizację. Kluczowe znaczenie miał dla niego ferment, napięcie, rozchwianie dogmatycznego porządku. Giedroyc wspierał rewizjonistów nie dlatego, że podzielał ich wizję socjalizmu, lecz dlatego, że ich działalność osłabiała gorset ideologiczny PRL-u. Dlatego też, gdy rewizjonizm po 1968 roku załamał się, a jego przedstawiciele albo ulegli reżimowi, albo zeszli na pozycje marginalne, Giedroyc wycofał się z tego projektu. Była to chłodna kalkulacja.
Narracja Stobieckiego opiera się na starannie dobranych źródłach: korespondencji Giedroycia, publicystyce „Kultury”, archiwach Instytutu Literackiego. Autor umiejętnie splata analizę historyczną z refleksją z pogranicza historii idei i politycznej socjologii wiedzy. Rewizjonizm był nie tylko zestawem przekonań, ale i stylem myślenia, sposobem działania, językiem. Giedroyc i Mieroszewski – choć operowali kategoriami bliskimi lewicy – trwali przy wartościach niezależnych od jej doktrynalnych podziałów. Nie chodziło im o restaurację socjalizmu, lecz o likwidację jego przemocy.
Czy „Kultura” była pismem lewicowym? Stobiecki odpowiada na to pytanie niejednoznacznie. W sensie personalnym – nie, bo Giedroyc był od marksizmu oddalony. W sensie wartości – być może tak, jeśli za lewicowość uznać postawy emancypacyjne, prospołeczne, antynacjonalistyczne. W sensie historycznym – raczej nie, bo strategia „Kultury” była zorientowana na państwowość i rację stanu. Redaktor z Maisons-Laffitte był więc figurą paradoksalną – „reakcjonistą z rewizjonistyczną metodą”, jak można by ironicznie podsumować. Ta ambiwalencja nie jest jednak słabością – przeciwnie, to ona stanowi o sile „Kultury”. I o wartości książki Stobieckiego.
Autor nie ukrywa własnego zaangażowania. Wyraźnie pisze, że pochodzi z pokolenia „dzieci późnego PRL-u”, dla których rewizjonizm nie był już żywym doświadczeniem, lecz historycznym artefaktem. To doświadczenie pokoleniowe nie osłabia jednak naukowej rzetelności, przeciwnie – dodaje perspektywy. Książka nie jest hagiografią ani dekonstrukcją. Jest pogłębionym, dobrze udokumentowanym esejem historycznym, który rozbraja mit Giedroycia bez jego deprecjacji. Pokazuje go jako aktora politycznego, który wiedział, że gra toczy się na wielu poziomach – idei, gestu, tekstu, sojuszu, listu. W tej grze rewizjonizm był tylko jedną z kart.
Stobiecki osiąga rzecz rzadką: pisze o temacie wielokrotnie analizowanym, nie popadając w banał. Przynosi książkę prawdziwie inspirującą. Choć nie ma w niej sensacji ani przewrotów narracyjnych, jest coś znacznie ważniejszego: precyzyjna analiza, głęboka znajomość tematu, umiejętność łączenia źródeł i konceptualnej refleksji. To książka potrzebna, bo pokazuje Giedroycia nie jako pomnik, lecz jako myślącego człowieka. Zarazem uwikłanego w sprzeczności swojej epoki, lecz i próbującego je przekraczać. Rewizjonizm w jego wydaniu nie był programem, lecz ruchem. Ruchem ku wolności.