Renata Bożek – „Wyjarzmiona” – recenzja i ocena
Renata Bożek – „Wyjarzmiona” – recenzja i ocena
Od obdartej dziewczynki z chłopskiej rodziny do kobiety odzianej w jedwab – opowieść o Rozalii Belawender przenosi czytelnika do dziewiętnastowiecznej wsi lubelskiej, pokazując trudną drogę kobiecego awansu społecznego. Renata Bożek podejmuje się ukazania tej historii językiem stylizowanym na chłopską gwarę – zabiegu ryzykownego, ale bez wątpienia efektownego. Czy się udał? W mojej ocenie: tak.
Książka wydana nakładem Wydawnictwa Marginesy już od pierwszego kontaktu stanowi zapowiedź tego, z jakim światem będziemy mieć do czynienia – okładka z obrazem Józefa Chełmońskiego Dziewczyna z Polesia przywołuje atmosferę nędzy, surowości i wiejskiej walki o przetrwanie. To opowieść o miejscu, gdzie klasowe podziały są wyraźne na każdym poziomie życia, a marzenia o innym losie są tłumione przez okrutną rzeczywistość. Ludzie nawykli do przypisanych im ról nie mogli i nie potrafili nawet poza nie wyjść. Bo niby jak?
Narracja rozpoczyna się w 1831 roku. Poznajemy dziewięcioletnią Rozalkę, która w dramatycznych okolicznościach poprzysięga zemstę wobec panów. Towarzyszymy jej w pierwszych krokach edukacji, w której wyraźnie błyszczy jej przenikliwość i niezależne myślenie. Jedna ze scen szkolnych zostaje szczególnie w pamięci:
— Cały dzień nic nie robię, czy to dobrze? — sylabizowała Jewka Puzoniówna, razem z Rozalką najlepsza uczennica.
— I co wy na to? — zapytał wikary.
— Źle — odpowiedziała Jewka, a reszta kiwała głowami.
— Trza cały czas robić, przecie leniwemu głupoty się w głowie lęgną. Jako Pan Bóg stworzył nas do roboty, to nierobienie to grzech — spowiadać się z tego trzeba. Tak w kościele uczo.
Rozalka odetchnęła głęboko i podniosła rękę.
— Przecież sam Pan Bóg sześć dni pracowoł, a siódmego odpoczywoł, to znaczy — nic nie robiół — powiedziała niepewnie i spojrzała z niepokojem na wikarego.
Ten patrzuł na nią z uśmiechem, więc ciągnęła:
— To by znaczyło, że je czas na pracowanie i czas na odpoczywanie. No to możno i cały dzień nic nie robić — i będzie dobrze.
W izbie zapadła cisza. Dzieci szeptały pod nosem, że Rozalka się wreszcie doigra. Wikary kiwał głowo. Zachęcona tym mówiła dalej:
— Pany we dworze nic nie robio całymi dniami. Tylko spacerujo, wylegujo się — tfu — wylegują na fotelach, czytają, grają na pianinie, wunchajo kwiatki. W pole nie chodzo, o palenie w piecu, gotowanie, pranie i sprzątanie się nie martwio. Bawio się na kuligach i tańcach. I nikt im tego za złe nic a nic nie mo. Każdy myśli, że pany dobrze robio, kiedy cały dzień nic nie robio.
Tylko u nas na wsi — gonio do roboty, że ni ma... tfu, nie ma kiedy elimentorza poczytać.
Ten fragment doskonale ilustruje, z jaką siłą Bożek oddaje głos swojej bohaterce – młodej, ale już świadomej, bystrej i gotowej do buntu.
Struktura powieści – podział na trzy części: wieś – dwór – miasto – odzwierciedla kolejne etapy społecznej podróży Rozalki i pełni ważną funkcję narracyjną. Każda przestrzeń to nowy kontekst, nowa rola, nowa maska, ale również odmienna stylizacja języka. Rozwinięte tytuły rozdziałów pomagają odnaleźć się w fabule, szczególnie gdy gwarowy język zaczyna pochłaniać czytelnika.
Na uwagę zasługuje również pojawienie się fragmentu wiersza Johna Keatsa There Was a Naughty Boy. Ten lekki, anglosaski tekst wprowadza chwilę wytchnienia i stanowi literacką metaforę wędrówki Rozalki – dziewczyny, która opuszcza swoje miejsce w społeczeństwie z nadzieją, że „gdzieś indziej” będzie lepiej. A jednak – niezależnie od tego, czy to wieś, dwór czy miasto – rzeczywistość bywa równie okrutna, hipokryzja powszechna, a człowiek wciąż musi walczyć o swoje.
To, co najbardziej mnie urzekło, to język – żywy, nasycony, wymagający. Bożek nie tylko pisze, ale wręcz „odgrywa” język z innego czasu i miejsca. Mowa bohaterów ewoluuje – razem z nimi dorasta, zmienia się, szuka lepszego wyrazu. Dla czytelnika to nie lada wyzwanie, ale też literacka uczta. Doceniam odwagę autorki, która sięgnęła po język daleki kulturowo i geograficznie, ale uczyniła go tak bliskim, że nie sposób go zapomnieć. Język wyrasta tu bowiem na nośnik emocji i doświadczeń, który wyzwala aspiracje, ale nakłada ograniczenia.
Do tego dochodzi pieczołowicie oddane tło obyczajowe – książka wiernie oddaje realia dziewiętnastowiecznego życia, od brudu w chałupie po wypolerowane posadzki dworu.
Nie jest to książka łatwa, ale za to autentyczna. Wymaga skupienia, czasem cierpliwości, ale w zamian oferuje coś bezcennego – głos kobiety, która się nie poddaje. I ten język, którego nie da się podrobić.