„Rok 1612: Kroniki wielkiej smuty”, czyli kino w służbie rosyjskiej propagandy
„Rok 1612: Kroniki wielkiej smuty”. Kulisy filmu
Film „Rok 1612: Kroniki wielkiej smuty” w reżyserii Władymira Chotinienki powstał na zamówienie władz Federacji Rosyjskiej. Było to niewątpliwie przedsięwzięcie wysokiej rangi. Świadczy o tym budżet wynoszący 12 milionów dolarów i cel, jaki przyświecał pomysłodawcom. By go zrozumieć należy cofnąć się w czasie do roku 2004, kiedy to ostatecznie ustalono datę 4 listopada jako „Dzień Jedności Narodowej”. Było to nowe święto, mające zastąpić obchodzoną do 1989, rocznicę rewolucji październikowej, której to kult zakończył prezydent Borys Jelcyn. To właśnie za jego prezydentury obiekt czci, jakim był przewrót bolszewicki z 1917 roku, został zarzucony na rzecz fetowania wypędzenia Polaków z Kremla w 1612. Nowy jubileusz nie miał jednak wystarczającej medialnej i społecznej „siły przebicia”, jakim dysponowała hucznie obchodzona rewolucja październikowa, z tego właśnie względu 15 lat później Władimir Putin postanowił nadać mu nowy charakter i odrębny dzień w kalendarzu. Wszystko wydawałoby się, że było w najlepszym porządku. Świętowane wydarzenie i nazwa rocznicy miała duży oraz pozytywny wydźwięk, który można zupełnie bez ironii skomentować jako: „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. Problemem jednak okazała się niewiedza Rosjan, wśród których większość wciąż z niczym nie kojarzyła daty 1612 roku, ani haseł takich jak: „wielka smuta”, czy „Dymitriady”.
Władzom Federacji Rosyjskiej potrzebne było narzędzie, które łatwo i szybko dokształciłoby obywateli oraz przygotowało merytorycznie do obchodzenia nowego jubileuszu ze zrozumieniem. Tym narzędziem stało się kino. Czy film „Rok 1612: Kroniki wielkiej smuty” spełnił dobrze swoją rolę? Zdecydowanie nie. Pomimo dużych nakładów, obecności zagranicznych aktorów jak Michał Żebrowski i dbałości o efekty specjalne, został on odebrany chłodno zarówno w Rosji, jak i w innych krajach. Uwagi różnych opiniujących oscylowały głównie wokół jednej kwestii – ten film nie mówi prawie nic o wielkiej smucie, a jeśli już – to nieprawdziwie.
Fabuła kontra historia
Faktycznie, podejmując się analizy tego filmu z perspektywy stricte historycznej, podstawowym problemem jest to, że zawarta w nim wiedza jest szczątkowa, a jej 90% znajduje się w napisach objaśniających kolejne, ważne punkty na tle dziejowym fabuły. W nich też znajduje się pierwszy z błędów. Dotyczy on rzekomej misji Dymitra I Samozwańca, która toczyła się pod auspicjami króla Zygmunta III. To ewidentne kłamstwo, gdyż pierwsza z „Dymitriad”, rozgrywała się jako samodzielna inicjatywa wspierana przez polską szlachtę, widzącą w „cudownym” powrocie syna Iwana Groźnego szanse na osiągnięcie własnych celów politycznych na moskiewskim dworze.
Sama kreacja Dymitra I również pozostawia wiele do życzenia. Ukazany jest on jako rządny władzy arywista, nie mający nic do zaoferowania państwu i poddanym. Wyrażone jest to chociażby poprzez ukazanie wymyślonej przez scenografów „zabawki” w postaci wozu ziejącego ogniem, jaki miał robić wrażenie na poddanych i w jakiś sposób ich bawić. Pominięte zostało zupełnie, że pomimo zaledwie 11 miesięcy władzy, miał on zakrojone plany związane z wojną z Turcją i dał się poznać jako władca bardziej liberalny w stosunku do chłopstwa. Należy przyznać, że nie zapomniano o swoistej otoczce religijnej. Jest ona pokazana dość karkołomnie, jednak zaznaczono, że za wprowadzeniem Samozwańca na tron miały iść zmiany idące w kierunku głębokiej „katolicyzacji” Carstwa Rosyjskiego, co jest informacją prawdziwą.
W dalszej części odnoszącej się do 1612 roku zaserwowano specyficzne połączenie fikcji z postaciami historycznymi. W jej centrum pozostaje główny antagonista całej produkcji, polski hetman Kibowski, grany przez Michała Żebrowskiego. Postać jaką odgrywa jest absolutnie zmyślona przez scenarzystów i wykreowana jako uosobienie ambicji okupanta. Ten wysłannik grabi, pali, morduje, a przy tym ma zakusy na zdobycie absolutnej władzy. Kluczem do jej zdobycia jest Ksenia Godunowa, która ma zostać koronowana na carycę, ze względu na pochodzenie z carskiego rodu Godunowów. Jest to kolejne przekłamania, gdyż wówczas Ksenia już od śmierci swojego kochanka Dymitra I w 1606 roku, znajdowała się w klasztorze. Co ciekawe wątek klasztorny pojawia się także na końcu opowieści, jednakże w innych okolicznościach – żądny zemsty lud chce ją w ten sposób ukarać za wszystkie nieszczęścia związane z Kibowskim.
Kolejnym ważnym punktem jest gród Nawotok, w którym najpierw pokazany jest Dymitr Pożarski, próbujący przekonać do swojej rebelii jego mieszkańców. Jest to scena dosyć interesująca i moim zdaniem godna pochwały pomimo swej fikcyjności, gdyż pokazuje ona rozchwianie ówczesnego społeczeństwa Carstwa Rosyjskiego, zmęczonego latami chaosu i biedą. Nawotok w obrazie Chotinienki na dobrą sprawę staje się jądrem rozgrywającej się akcji. Staje się on w pewnym momencie celem ataku wojsk hetmana Kibowskiego, gdyż znajduje się w nim porwana w wyniku napadu Ksenia. Oczywiście oblężenie kończy się klęską, dzięki sprytowi i tajemniczym umiejętnością, zmyślonego, głównego bohatera – Andriejki, który kreowany jest jako tajemniczy wybawiciel pochodzący z ludu.
Czy postać Kibowskiego mogła być na kimś choć częściowo wzorowana? Odpowiedź znajdujemy w dalszej części filmu. Po nieudanym oblężeniu grodu udaje się ona na odsiecz polskiemu garnizonowi Kremla i tam w walnej bitwie zostaje pokonany przez Pożarskiego, wspieranego przez wymienionego wcześniej Andriejkę. Do złudzenia przypomina to nieudaną odsiecz hetmana wielkiego litewskiego Jana Karola Chodkiewicza i z pewnością posłużyła ona jako inspiracja. Kibowski jako Chodkiewicz to jednak jedynie karykaturalna wariacja na temat.
Kolejny motyw, który zwrócił moją uwagę związany jest już z w zasadzie końcem filmu. Zamknięty jest epilogiem mówiącym o ostatecznym wyborze w 1613 na cara Michała Romanowa i zapoczątkowaniu wielkiej dynastii Romanowów. Dotyczy on konkretnie kandydatur poszczególnych chętnych do objęcia tronu i genealogii. Jest to w filmie wątek raczej humorystyczny, jednakże widz może się z niego dowiedzieć o procederze fałszowania swoich korzeni i wywodzenia ich od znamienitych postaci, który faktycznie miał miejsce.
Czy można „Rok 1612: Kroniki wielkiej smuty” za coś z pełną powagą pochwalić? Z pewnością za pokazanie jak działała ówczesna artyleria, ręczna broń palna, jak wyglądało działo skórzane i hiszpańska sztuka walki rapierem (tylko co tam robili Hiszpanie?). Zobaczyć możemy także działanie kontrmarszu na przykładzie muszkieterów piechoty cudzoziemskiej Kibowskiego. Po części dobrze prezentują się także stroje. Husaria oczywiście odtworzona jest w sposób popularny i jednorodnie ma na plecach parę zagiętych skrzydeł. Pochwalić należy jednak za ubiór i wyposażenie strzelców moskiewskich i piechoty wzoru zachodniego, która prezentuje się całkiem dobrze. Kwestie militarne zabija jednak sama walka i proporcje występujących w filmie wojsk. Ciężka kawaleria szturmuje umocnienia miejskie, muszkieterzy bezsensownie ostrzeliwują blanki, a wojska polskie to w zasadzie sama husaria, piechota autoramentu cudzoziemskiego bądź najemnicy i artyleria, której ilość sprawia wrażenie, że wojska Rzeczpospolitej Obojga Narodów były nią przesycone, co oczywiście jest nieprawdą, ponieważ było zupełnie odwrotnie. Absolutną fantastyką są także umiejętności Andriejki, który dzięki krótkiemu szkoleniu na pustym pniu drzewa (i pomocy… ducha pewnego Hiszpana), opanował sztukę artyleryjską do perfekcji i potrafi strzelać z działa z precyzją dorównującą karabinowi snajperskiemu. Nie ma sensu wspominać już o jego pomysłowości i wiedzy na temat konstruowania skórzanego działa.
„Rok 1612: Kroniki wielkiej smuty”. Niepotrzebna opowieść
Jak można zauważyć analiza, historyczna jest dosyć zwięzła i wynika to właśnie z ograniczonej dawki wiedzy jaka została zawarta w tym filmie. W miejsce porządnej fabuły opartej o postaci i wydarzenia historyczne, widz produkcji Chotinienki otrzymuje kiczowaty twór, którego opowieść mieszająca w sobie elementy komedii, a nawet fantastyki, omija konsekwentnie praktycznie wszystko, co ma związek z faktami.
Można to jakoś wytłumaczyć, gdyby prezentowany motyw historyczny był mało atrakcyjny dla potencjalnego widza, ale w tym przypadku zupełnie tak nie jest. Okres wielkiej smuty i 1612 rok to znakomita baza pod ciekawe i treściwe scenariusze. Koncepcja filmu „Rok 1612: Kroniki wielkiej smuty” ewidentnie odwołuje się do silnych akcentów religijnych, motywu walki z okupantem i zgody jako klucza do wyjścia z trudnej sytuacji. Każdy z tych elementów można nawet bez większego zastanowienia wyrazić faktycznymi wydarzeniami i postaciami. Żeby nie być gołosłownym podam kilka przykładów. Wątek religijny w fabule filmu jest napisany wokół postaci nuncjusza apostolskiego, który rzeczywiście był wysłany przez papieża i fikcyjnego, prawosławnego eremity mającego dar przepowiadania przyszłości i widzenia jednorożców.
Całość tego motywu można z łatwością zastąpić wykorzystaniem postaci patriarchy Hermogeneas, zawziętego wroga katolickiego władcy – królewicza Władysława i całego wątku konfliktu pomiędzy stroną bojarską, a obozem Zygmunta III pod Smoleńskiem o kwestię wyznania i warunków na jakich miał objąć władzę nowy car. Do ukazania walki z okupantem i wzrastającej „jedności narodowej”, wystarczyłoby sedno wydarzeń związanych z kampanią polskiego króla, tj. oblężenie Smoleńska, okupacja Kremla, spalenie Moskwy i zacięte walki o jego utrzymanie. Na pierwszy plan od strony rosyjskiej wychodziłby wówczas Kuźma Minin i wspomniany zdawkowo w filmie Dymitr Pożarski. Jako twarze sprzeciwu wobec poczynań Polaków i współpracującej z nimi części bojarów były to postaci wystarczająco wyraziste i mające wielki potencjał w dziele filmowym. Niestety, tenże potencjał został całkowicie zmarnowany, przez co w mojej ocenie ma on znikomą wartość edukacyjną. A przypomnijmy, był on finansowany przez rząd rosyjski między innymi w tym właśnie celu.