Rok 2013 w polskim kinie historycznym

opublikowano: 2013-12-28 18:38
wolna licencja
poleć artykuł:
Po dobrym dla polskiego kina historycznego roku 2012, apetyty widzów wzrosły. Zapowiadane na mijający rok premiery miały być wyśmienitą ucztą dla oka i duszy. Na kilka dni przed sylwestrem warto zapytać czy głód miłośników historii został zaspokojony, czy może jedynie przygłuszony bezwartościowym, choć niekiedy smacznym acz ciężkostrawnym, fast foodem.
REKLAMA

Tajemnica Westerplatte (reż. Paweł Chochlew)

Film Pawła Chochlewa to jeden z tych wytworów rąk ludzkich, który zanim zdążył dobrze zaistnieć to już został zmieszany z błotem. Mówienie w tym kontekście o błocku jest zresztą czystym eufemizmem, gdyż to co zrobiono z reżyserem i jego dziełem powinno określać się dużo mocniejszymi słowami. Chochlew zdążył być nazwany zdrajcą, idea produkcji oskarżona o antypolonizm, a prof. Paweł Wieczorkiewicz nazwał scenariusz „gównem”. W lutym 2013 mogliśmy się przekonać czy panika, która wybuchła 5 lat wcześniej miała jakiekolwiek uzasadnienie.

Efekt? Prawicowi publicyści masowo wycofywali się z wcześniej przyjętych pozycji stając się raptem wielkimi orędownikami chochlewowego kina, „Gazeta Wyborcza” - która nota bene rozpętała całą aferę - schowała głowę w piasek, a historycy już więcej o zbrukanej czci polskiego żołnierza nie bredzili. Szkoda jedynie, że Paweł Chochlew nie dobił polskiego ducha obłudy jakością swojej produkcji. Zbiorowiska hejterów mogły więc pastwić się nad nie zawsze najlepszymi efektami specjalnymi, nad niedociągnięciami scenariuszowymi, czy słabą grą niektórych aktorów. Padlina została rozszarpana, tak jak wcześniej planowano. A sam film? Nie powala, choć trudno też nazwać go szmirą, czy najgorszym wytworem polskiej kinematografii. Być może do największych jej wytworów wiele mu brakuje, ale...żyję z dziwnym przekonaniem, że coś znacznie gorszego wysłaliśmy w tym roku w bój o Oskara (na szczęście na wstępie przegrany).

Syberiada Polska (reż. Janusz Zaorski)

Być może premiera „Tajemnicy Westerplatte” zupełnie przysłoniła nam wejście na ekrany nowego filmu Janusza Zaorskiego. Tym razem reżyser – znany zarówno z lekkiego i szelmowskiego „Piłkarskiego pokera” jak i pełnej dramatu „Matki Królów” – zabrał nas na daleką Syberię, aby pokazać dramat zesłańców, ofiar represji stalinowskich. Jak się mu to udało?

„Syberiada Polska” to film rozwlekły, w którym - jak zazwyczaj w rodzimym kinie - zupełnie kuleje próba ukazania portretu zbiorowego. Niedociągnięcia w warstwie scenariusza, który czasem bywa aż nadto sztampowy i cukierkowaty, widać gołym okiem. Produkcja buduje emocje na poziomie telenoweli, postacie są papierowe i pozbawione głębszych uczuć. Całym ich dramatem jest przesiedlenie z sielskiej wsi, a nieco groźniejsze, zimowe zakamarki Rosji, które i tak wydają się nam być całkiem akceptowalne. Wszystko czyni z tego obrazu film nijaki i mdły, który nie stawia pytań, lecz aspiruje do ukazania okrucieństwa wojennych losów. Na aspiracjach się kończy...

REKLAMA

Gorejący krzew (reż. Agnieszka Holland)

Film Agnieszki Holland nie jest filmem polskim, gdyż niemal w całości wyprodukowany został przez Czechów. Ci zresztą wystawili go do walki o Oskara - niestety przegranej ze względów formalnych. W zestawieniu niniejszym pojawił się jednak głównie ze względu na osobę reżyserki. Trudno bowiem osądzać od czci i wiary polską kinematografię, jeśli ma ona takich przedstawicieli jak Holland. Można nie zgadzać się z jej publicznie głoszonymi poglądami, ale nie można kwestionować jej kunsztu, w którym rodzimy romantyzm miesza się z amerykańską formą. Reżyserka pokazuje, że Hollywood może istnieć w Europie Środkowo-Wschodniej i czuć się tutaj doskonale.

Historia samospalenia Jana Palacha to nie tylko hołd oddany Czechom walczącym o wolność swojego kraju, ale przede wszystkim wielka opowieść o kłamstwie, prawdzie, bezsilności, heroizmie i poświęceniu. Holland odziera ją jednak z mdłej patetyczności, a wkłada w formę thrillera politycznego umiejętnie grając na emocjach. Wszystko ugotowane jest w smacznym i stonowanym sosie kunsztu operatorskiego, doskonałej muzyki, sprawnych dialogów i spójnego scenariusza. „Gorejący krzew” jest filmem genialnym, w którym historia jest pretekstem do stawiania pytań wykraczających poza prosty rachunek z przeszłością. Holland znów stawia człowieka na pierwszym miejscu i poddaje go wnikliwej wiwisekcji.

Baczyński (reż. Kordian Piwowarski)

Potencjał tego filmu był ogromny. Baczyński należy bowiem do postaci, o których rezerwuar pytań i wątpliwości przepełniony jest do granic wytrzymałości. Na jego przykładzie można przedstawić w pełni dramatyzm wojny, która pochłania każdego, zarówno tępego i zarozumiałego, jak i wrażliwego i oświeconego. Zapytać można o sensowność zrywu, który pożarł najwybitniejszą część tego narodu. Z głową pełną refleksji zastanowić się można nad emocjami ówczesnej młodzieży, spojrzeć na ich dojrzewanie, buzowanie hormonów, początek samodzielnego życia, a wszystko skonfrontować z nieludzkimi warunkami jakie zgotowała im wojna. Na koniec zaś wejść do najskrytszych zakamarków ludzkiej duszy, gdzie strach miesza się z odwagą, sacrum z profanum, a talent z nieuchronną codziennością. Można więc stworzyć potężny epos, można jeśli tylko się chce.

REKLAMA

A co jeśli naszym głównym założeniem jest stworzenie kolejnej czytanki dla gimnazjalistów? Wtedy należy udać się do Kordiana Piwowarskiego, aby pokazał nam swój film o poecie. Reżyser nie wychodzi bowiem poza schemat nakreślony przez gombrowiczowską "Ferdydurke" - Baczyński ma zachwycać, tylko ze względu na to, że jest Baczyńskim, jakby cała tożsamość zachwytu w jego baczyńskości miała się definiować. Produkcja jest więc nieznośną jednostką lekcyjną, która nie wychodzi nawet na jotę poza to, co o poecie wiemy, a jeśli nawet nie wiemy, to pewnie jesteśmy się w stanie domyśleć. Bo przecież w każdym schematycznym świecie Baczyński były tak wrażliwy i tak nieudolny, że wysyłanie go na linię frontu było by okrucieństwem porównywalnym z ubojem rytualnym. W każdej rzeczywistości z klocków Lego poeta to niezrównoważony psychicznie ignorant, dziecko nieszczęścia, przeklęty Werter myślący jak tylko walnąć sobie w łeb. Tak mógłbym powiedzieć o Baczyńskim nawet bez oglądania tego filmu. Po obejrzeniu mogę co najwyżej utwierdzić się w swoim przekonaniu wzbogacając go o myśl, że zmarnowałem trochę czasu. No chyba, że celem reżysera było wzbudzenie we mnie innej refleksji - czy naprawdę o tak wybitnym twórcy (jakim wierze, że Baczyński jest) można mówić wyłącznie w tak płaskiej formie?

Warszawa 1935 (reż. Tomasz Gomoła)

Polska animacją stoi, mógłby powiedzieć każdy obserwujący osiągnięcia rodzimych twórców. Warszawa jest dla nich tematem wdzięcznym, niewiele jest bowiem tak ogromnych miast, których wygląd współczesny tak mocno odbiegałby od tego z niedalekiej w końcu przeszłości. Dawna Warszawa jest więc doskonałym polem do budowy wyobrażeń o niej, a do tego animacja nadaje się perfekcyjnie. Obraz wyreżyserowany przez Tomasza Gomoła choć jest zaledwie niespełna 20-minutową wycieczką po części Śródmieścia, robi wrażenie. Perfekcyjnie wykonana praca pozwala nam przenieść się w czasie i zobaczyć inny, lepszy świat, nakarmić swoje marzenia o "Paryżu północy" i uwierzyć, że kiedyś w naszej stolicy było pięknie.

REKLAMA

Na koniec tylko przyjdzie nam zadać pytanie, czy twórcy nie chcieli podać nam na tacy mitu, wykreować obraz fałszywy, nazbyt sielankowy, a przez to znacząco odbiegający od naturalizmu na jaki pierwotnie się powoływano. Wszak mieliśmy zobaczyć jak wyglądała utracona Warszawa, ze wszelkimi jej wadami i zaletami, a nie jedynie onanizować się nad własnym wyobrażeniem. Choć może twórcy mają rację. Czasem lepiej jest nakarmić duszę wiarą, że kiedyś było lepiej, niż gnębić ją myślą, że od wieków nic się nie zmienia.

Sierpniowe niebo. 63 dni chwały (reż. Ireneusz Dobrowolski)

Czy chcieliby Państwo obejrzeć film, który byłby kwintesencją kiczu? Jeśli tak to gorąco polecam „Sierpniowe niebo. 63 dni chwały”. Począwszy od pretensjonalnego tytuły, po dziwaczny i przekombinowany scenariusz połączony z nieznośną serialową formułą, film Ireneusza Dobrowolskiego spełnia wszystkie wymogi definicji tego pojęcia. Owszem jest to produkcja, która próbuje poruszyć porzucony ostatnio przez rodzimą kinematografię temat powstania warszawskiego, ale robi to w sposób tak nieudolny, że chyba jedynie czas spędzony na „Bitwie po Wiedniem” można uznać za bardziej zmarnowany.

Dzieło Dobrowolskiego to kolejny twór skrojony dla szkół. Naiwny, papierowy, pełen sztuczności i jednowymiarowy, a na dodatek kompletnie nieciekawy. Niby próbuje opowiedzieć jakąś historię, ale jaką - tego nie wiem. Chce być trochę dydaktyczny, trochę wojenny, trochę wychowawczy, trochę czołobitny czyli...nijaki. Z kina można wyjść z przekonaniem, że o powstaniu warszawskim można opowiadać jedynie sloganami i pustymi hasłami. Szkół to na pewno nie zainteresuje, nawet jeśli twórcy są święcie przekonani, że tak jest. Chcieli stworzyć akademię ku czci, stworzyli, tyle że na myśl o tych radosnych spędach na salę gimnastyczną mi się robi najczęściej niedobrze.

Wałęsa. Człowiek z nadziei (reż. Andrzej Wajda)

Sam nie wiem czy film o Wałęsie powinien być zaliczony do grona komedii, pastiszów, czy może - jak producenci twierdzą - pozostać wśród filmów dramatycznych. Złośliwi mogliby powiedzieć, że takie sformatowanie dzieła też niesie za sobą potężną dawkę samokrytyki, bo w istocie jest on dramatyczny. Oczywiście spod ręki Wajdy nigdy nie wyjdzie kompletny gniot. To reżyser obdarzony zbyt dużym talentem, aby zejść poniżej pewnego poziomu. Dlatego „Wałęsę” da się oglądać, czasem nie bez przyjemności. Tym niemniej nie on będzie budował legendę wielkiego twórcy jakim jest Wajda. Lepiej zresztą by był zapomniany, bo nie jest warty ani pokaźnego dorobku artysty, ani tematu z jakim próbował się zmierzyć.

REKLAMA

Zawiera może jedynie elementy, które do historii polskiej kinematografii z pewnością trafią. Jednym z nich jest absolutnie genialna kreacja Roberta Więckiewicza, który - choć powoli wchodzi nam z lodówek - to w tym przypadku zapewnił sobie miejsce w gronie najwybitniejszych współczesnych aktorów. Jego rola jest tak dobra, że wręcz...karykaturalna. Można to także potraktować jako zarzut, bo czy do kina poszliśmy się pośmiać z byłego prezydenta, czy może dowiedzieć się skąd w latach 80. XX wieku wziął się fenomen tej postaci? Ja się uśmiałem do łez, ale niczego nowego raczej się nie dowiedziałem, oprócz tego, że czasem warto zejść ze sceny niepokonanym.

AmbaSSada (reż. Juliusz Machulski)

Dwóch wielkich reżyserów i dwie wielkie porażki to zbyt dużo na jedną jesień. Może więc Juliusz Machulski premierę „AmbaSSady” powinien przełożyć na inny termin, albo najlepiej w ogóle nie wprowadzać jej do kin? Jasne, nie jest to ani „Kac Wawa”, ani tysiące innych pseudokomedyjek, które zalały nasz rynek robiąc z nas kretynów. Tak jak Wajda nie nakręci nigdy „Bitwy pod Wiedniem” tak Juliusz Machulski będzie śmieszył nawet gdy stworzy coś mniej udanego. Tym razem spod jego ręki wyszło to "coś mniej udanego".

Najgorsze, że choć film miał być odtrutką na poważne (czasem zbyt) patrzenie na naszą przeszłość i spuszczeniem powietrza z brzucha napełnionego patetycznością, to takiej roli do końca nie spełni. Nie odwróci naszego spojrzenia na przeszłość, nie zbuduje do niej dystansu, nie zmieni mentalności, która uzależniła się od sakralnej wizji historii. Szkoda bo coś takiego przyda nam się z pewnością. Na ten moment trzeba jednak znów wrócić do „Eroici”, „Jak rozpętałem II wojnę światową”, albo „Giuseppe w Warszawie”, ewentualnie do nowszego „Złota Dezerterów”. Reszta jest dla tych filmów jedynie przypisem.

REKLAMA

Papusza (reż. Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze)

Mam takie poczucie, że wylałem w dzisiejszym przeglądzie litry hejterskiego jadu. Na szczęście pod koniec roku pojawił się film „Papusza”, po którym mogę jedynie odłożyć klawiaturę, aby oddać się modłom za pomyślność kolejnych projektów małżeństwa Joanny i Krzysztofa Krauzów. Ich najnowsze dzieło jest kontynuacją idei opowieści o zapomnianych artystach i polskiej wielokulturowości. Po łemkowskim malarzu Nikiforze Krynickim twórcy sięgnęli po biografię Bronisławy Wajs-Papuszy, cygańskiej poetki. Wprowadzają nas więc w świat nieznany - tak samo dla Polaków pociągający jak znielubiony. Kultura romska to wszak nie tylko pole fascynacji, ale także niechęci do samej społeczności cygańskiej, która przecież w naszym kraju jest ciągle żywa.

Nie o tym jest jednak film Krauzów. To dramat artystki, która jest ofiarą społeczności, w której żyje. Jej społeczna rola nie pozwala jej uwierzyć w talent, stać się tym kim mogła by być, lecz stacza w otchłań nienawiści i rzekomej zdrady. W pierwszej kolejności to produkcja o emancypacji kobiety w pełnym wymiarze tego słowa. W drugiej kolejności „Papusza” pokazuje nam okrucieństwo wiatrów dziejów, które bywają dla człowieka największą udręką. Główna bohaterka próbując wyrwać się z ról stworzonych przez własną społeczność, staje się jednocześnie marionetką, kukłą obwoźną prlowskiej sztuczności i pseudowielokulturowości. Uczyniony jest z niej produkt Cepelii, na który z pewnością nie zasługuje. Film zawiera więc wszystko co powinna posiadać dobra produkcja historyczna. Dzieje są w niej pretekstem do opowieści o dramatach człowieka. Czymże bowiem innym jest historia jeśli nie zbiorem zdarzeń i emocji normalnych ludzi. To wszak jest w niej najciekawsze. Przez to produkcja Krauzów nie kipi sztucznością, a wręcz przeciwnie jest genialnym obrazem pełnym emocji i refleksji nad ludzkim, przewrotnym losem. O stronie technicznej filmu nie ma się co rozpisywać, trzeba iść, zobaczyć i rozpłynąć się nad geniuszem twórców. Prawdziwy polski kandydat do Oskara...

REKLAMA

W ukryciu (reż. Jan Kidawa-Błoński)

Film „W ukryciu” dopiero wszedł na nasze ekrany i o dziwo, jakoś o nim cicho. Choć bowiem porusza problem miłości uzależniającej, wręcz chorobliwej, to opowiada o niej wpisując w kontekst homoseksualny. Na ekranie obserwujemy więc namiętność rosnącą pomiędzy młodą żydówką Esterą, a ukrywającą ją przed Niemcami Janiną. Choć akcja filmu dzieje się w czasach II wojny i tuż po jej zakończeniu, historia jest jedynie tłem. Nie można jednak ignorować jej obecności, ona wszak steruje zachowaniami bohaterów. Chorobliwa miłość rodzi się ze strachu i samotności, kwitnie na okrucieństwie wojny, na bezustannym osaczeniu, w którym bohaterki żyją. Nie jest więc to dzieło o lesbijskim seksie (jak pewnie chcieliby niektórzy), ale o najniższych ludzkich instynktach rodzących się w sytuacji zagrożenia - pożądaniu i bestialstwie. Doskonała propozycja na ostatnie dni tego roku

Podsumowanie

Rok 2013 obfitował więc w premiery filmów dotyczących historii. Prezentował się jednak dużo słabiej niż ubiegły, który przyniósł nam zarówno mroczną „Obławę” jak i kontrowersyjne, acz doskonałe „Pokłosie”. Chorobą minionego roku był wysyp produkcji, które za punkt honoru wzięły sobie edukowanie społeczeństwa, szczególnie tego najmłodszego. Kategoria historycznego filmu dydaktycznego bardziej jednak kino zabija niż je tworzy. Gimnazjalnych czytanek nie da się oglądać.

Najgorszym grzechem nie jest uproszczona forma, czy niezbyt dobra strona techniczna tych dzieł, lecz zwyczajne robienie z młodzieży idiotów, z którymi nie można poważnie porozmawiać. Ignoruje się fakt, że nawet uczeń ostatnich klas szkoły podstawowej zaczyna stawiać odważne i ważne pytanie o swoje człowieczeństwo i być może w historii chciałby znaleźć niektóre odpowiedzi. W filmie nie będzie interesował go nieudolny (acz krystaliczny moralnie) raper czy irytujące i groteskowe uwspółcześnianie języka. A nawet jeśli się uprzemy, że przecież amerykańskie kino nie zawsze jest wielowymiarowe, a największe dzieła kina bywają zupełnie głupie i naiwne w swojej wymowie, to zauważmy przynajmniej, że całą prostotę (a nawet prostackość) nadrabiają efekty wizualne, których niestety w polskim kinie często brak. Półśrodki nikogo do historii nie zachęcą.

REKLAMA

Na szczęście i w tym roku pojawiły się produkcje godne uwagi. „Gorejący krzew”, „Papusza” i „W ukryciu” to filmy pokazujące, że o historia nie jest opowieścią o wirtualnej przeszłości, ale o emocjach, które narastają w człowieku każdego dnia. To pozwala spojrzeć na dzieje jako na byt realny, a nie jedynie zmyślony i "pod linijkę" narysowany.

Zapowiedzi

Już w styczniu 2014 roku widzowie będą mogli w kinach zobaczyć film Pepe Danquarta „Biegnij chłopcze, biegnij”. Koprodukcja francusko-niemiecko-polska opowiadać będzie o losach żydowskiego dziecka, które po ucieczce z warszawskiego getta próbuje przetrwać w kraju ogarniętym wojną. W lutym długo oczekiwany film Władysława Pasikowskiego „Jack Strong” opowiadający o działalności płk. Ryszarda Kulkińskiego. Czy niektórzy widzowie zapomną Pasikowskiemu „Pokłosie”. Mam dziwne przeczucie, że to bardzo możliwe.

W marcu Robert Gliński zaprezentuje nam współczesną interpretację książki „Kamienie na szaniec”. Harcerze mogą już szykować mundury, a widzowie albo laudacje ku czci twórców, albo worki gdyby przypadkiem w kinie było im niedobrze. W 2014 roku na ekrany kin wejść ma też „Miasto'44” Jana Komasy. To prawdziwe wyzwanie dla młodego reżysera. Superprodukcja na temat powstania warszawskiego, może albo potwierdzić jego miejsce w panteonie wybitnych twórców młodego pokolenia, albo pogrzebać pod stosem krytyki. Na temacie powstania można zarówno wypłynąć, jak i zupełnie utonąć. Jak z tym tematem poradzi sobie Komasa - zobaczymy za kilka miesięcy. Premiera planowana jest 1 sierpnia 2014 roku.

Czym jeszcze zaskoczą nas twórcy w nadchodzącym roku? Miejmy nadzieje, że czekają nas tylko miłe zaskoczenia.

Zobacz też:

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone