Sándor Márai – „Dziennik 1977-1989” – recenzja i ocena
Sándor Márai – „Dziennik 1977-1989” – recenzja i ocena
Sándor Márai (1900–1989) był węgierskim prozaikiem i poetą. W jego twórczości często przewijał się motyw kryzysu tożsamości i kultury europejskiej oraz świata mieszczańskiego. Po wojnie jego ojczyzna znalazła się w sowieckiej strefie wpływów, a on sam, nie chcąc zgodzić się na podporządkowanie nowej rzeczywistości, wraz z bratem Gézą zdecydował się w 1948 roku na emigrację. Mieszkał początkowo we Włoszech, następnie w Stanach Zjednoczonych, potem znów we Włoszech, by ostatnie lata ponownie spędzić za oceanem, w San Diego, w Kalifornii. Przenikliwość autora oraz ogromna erudycja bez wątpienia sytuują go jako ważną figurę nie tylko węgierskiej, ale i światowej literatury. Na kartach recenzowanej książki od pierwszych tomów widać głębokie zainteresowanie europejską kulturą, jej kondycją i znaczeniem dla współczesnego człowieka.
Piąty tom jego rewelacyjnego „Dziennika” opublikowanego nakładem Wydawnictwa Czytelnik rozpoczyna się właśnie na Półwyspie Apenińskim. Márai od blisko dekady wiedzie życie emeryta. Uchodząc z ojczyzny obronił swoją niezależność, lecz gest ten miał wysoką cenę.
Wiele już napisano na temat znakomitego przekładu autorstwa Teresy Worowskiej. Specyficzna forma pisarska, jaką jest dziennik, ze względu na hermetyczne nieraz i rwane przemyślenia jego twórcy, wydaje się szczególnie niewdzięczna do tłumaczenia. Jednak Worowskiej udało się uchwycić inteligenckiego ducha naznaczonego doświadczeniami dramatycznego XX wieku, zagubionego gdzieś w drugiej połowie stulecia Najbardziej przejmujący jest w tym autoportret Máraiegp tułającego się w poszukiwaniu swojego miejsca pośród obcych. Pisarz ten, żyjący w poczuciu coraz większego osamotnienia, nigdzie nie mógł odnaleźć spokoju.
Rzeczywiście, ostatni tom najważniejszego dzieła Sándora Máraiego jest też chyba najbardziej pesymistyczny. Nie tylko ze względu na tło jego powstania (o czym za chwilę), ale raczej na narastającą świadomość autora, że jego gorzkie obserwacje dotyczące współczesnej mu rzeczywistości sprawdzają się. Niezależnie od tego, jak na romantyka, prowadził wyjątkowo uporządkowany tryb życia budząc się i zasypiając o wyznaczonych godzinach, przeznaczając określony czas na pracę i lekturę.
Starość okazałą się dla niego kolejnym przygnębiającym doświadczeniem. Obcowanie ze śmiercią najbliższych, najpierw ukochanej żony, obok której przeżył 62 lata, a która w 1986 roku przegrała walkę z rakiem, brata, który zmarł w Budapeszcie, następnie – w 1987 roku – przybranego syna. Tragedie te doprowadziły pisarza do załamania. I choć konsekwentnie prowadził swój dziennik, to zwłaszcza zapiski prowadzone w ostatnich latach ukazują jego przemianę. Poszczególne wpisy wydają się krótsze, bardziej rwane, pisane jak gdyby od niechcenia. Márai próbował godzić się z życiem, walczył z niesprawiedliwością i piętnował świat bez wartości. Jednak po 1986 roku próbował się już tylko pogodzić z własną śmiercią. Pod koniec sierpnia 1988 roku zapiski urywają się aż do 15 stycznia 1989 roku, bo z tego właśnie dnia pochodzi jego ostatni, krótki wpis, który nie pozostawia żadnych wątpliwości.
Nieco ponad miesiąc później Márai odebrał sobie życie strzałem w głowę. Uciekł ze zniewolonej ojczyzny do wolnego świata, w którym jednak czuł się coraz bardziej osaczony. Poszukiwanie wolności w wolnym świecie było jego obsesją, która tylko pogłębiała rozczarowanie współczesnością.
Piąty tom dziennika Máraiego jest też chyba najbardziej osobisty spośród wszystkich. Mniej tutaj zainteresowania wydarzeniami wielkiej wagi rozgrywającymi się w Europie, które kiedyś śledziłby z olbrzymim zainteresowaniem. Więcej pisarz opowiadał o sobie, o trudnościach, jakie sprawiają mu proste, codzienne czynności, o samotności wygnańca, o poczuciu przegranej. „Wspólnym losem pomników jest jednak to, że je w końcu psy obsikują” – odnotował pod koniec życia.