Sat-Okh - ostatnie dni tajemniczego Indianina

opublikowano: 2017-09-02 11:15
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Niezwykły człowiek, fascynujący bajarz. Jak wyglądały ostatnie dni tajemniczego Indianina?
REKLAMA

– To wszystko poszło bardzo szybko. – Barbara Ciesielska--Supłatowicz przyjmuje mnie w swoim mieszkaniu na Osiedlu Młodych w Gdańsku. Była ostatnią żoną Sat-Okha, pochowała go nieco ponad pół roku po ślubie.

Barbara Supłatowicz jest życzliwą, łagodną osobą. Na początku rozmowy chce, żebym wyjaśnił jej, po co piszę książkę o jej mężu. Rozumiem ten niepokój. Będzie wracać w wielu rozmowach. „Po co panu ta historia? – pytają ludzie, którzy go znali. My mamy swojego Sat-Okha, po co nam jeszcze jeden?”

Po co opowiadamy o ludziach? Po co próbujemy ich poznać, rozwikłać ich tajemnice, rozsupłać sprzeczności, znaleźć motywacje, które nimi powodują? Jeśli mówię, że z ciekawości, wielu osób to nie przekonuje. Trudno. I tak opowiem o Sat-Okhu.

Terytoria Północno-Zachodnie, skąd miał pochodzić Sat-Okh, zaznaczone na mapie Kanady (domena publiczna)

Ale nawet jeśli nie ma we mnie nic prócz ciekawości, chęci poznania – może to wystarczy na usprawiedliwienie przed tymi, o których piszę? Nawet jeśli mam pokojowe zamiary, staram się podchodzić do ludzi bez uprzedzeń i nie chcę nic udowodnić, to wcześniej czy później i tak zmienię się w bezwzględnego terminatora, którego celem będzie opowiedzieć za wszelką cenę.

Czasem to, co odkrywamy, dotyka tajemnicy – tak się wydaje, zaraz potem olśnienie ulatuje. Przychodzi następna osoba ze swoją historią. Słuchasz i nie wiesz, którą wersję wybrać. Jesteś skazany na popełnianie kardynalnych błędów, bo ciągle mylimy się co do ludzi: nie są tymi, za których ich bierzemy. Życie to jest ciąg zaskoczeń, najczęściej rozczarowań sobą i innymi, oraz wytłumaczeń, dlaczego inaczej się nie dało. Czy spisując te pomyłki i szukając w nich porządku, dotykasz prawdy?

Nie wiem, może nie o to chodzi. I tak kończymy nad grobem przyjaciela albo – jak ja teraz – wpatrzony w klepsydrę w starej gazecie, zapowiadającą pogrzeb mojego bohatera. Barbara Supłatowicz pokazuje mi wycinki prasowe zachowane po śmierci męża.

– Tuż przed Bożym Narodzeniem pobraliśmy się w miejscowości Banino pod Gdańskiem. To bardzo piękny kaszubski kościółek, pracował w nim znajomy ksiądz Sata, który rozwiał wszelkie moje wątpliwości co do ślubu.

– A skąd wątpliwości?

– To małżeństwo wywołało różne komentarze, bo trzeba powiedzieć, że nastąpiło dość szybko po śmierci pani Wandy. Ale wie pan, co mnie uspokoiło? Sat od razu mówił, że chce wziąć ślub kościelny. Ja jestem katoliczką, ale dla mojego męża religia miała mniejsze znaczenie. Mimo to nalegał, dla niego było oczywiste, że o innym ślubie niż kościelny nie może być mowy. Bo przecież on nie złamał przysięgi. Przysięgamy: Nie opuszczę cię aż do śmierci. Po śmierci żony mąż jest zwolniony z przysięgi. Pani Wanda zmarła, więc on jej nie zdradził.

REKLAMA
Łapacz snów - tradycyjny amulet niektórych plemion indiańskich Ameryki Północnej (domena publiczna)

Wanda Supłatowicz to druga żona Sat-Okha, z którą spędził życie od 1955 roku. Przed nią była jeszcze inna kobieta.

– Tu niedaleko jest stok w Wieżycy, narciarze się spotykają. Poza tym na moim osiedlu też jest górka, skromna, bo skromna, ale na niej też się jeździło. Tam była wyrwiłapka, teraz już nie ma, złomiarze zabrali.

Trzy lata po śmierci męża to chyba było, około 1996 roku zmobilizowałam się i poszłam na narty właśnie na tę górkę. Sat też tam jeździł. Był już wtedy na emeryturze, chwilę porozmawialiśmy. Był spostrzegawczym człowiekiem i zapytał, nie mnie, tylko znajomego, dlaczego ta pani Basia taka smutna. I mu powiedzieli, że niedawno męża straciłam. Potem znów się na nartach spotkaliśmy i mówi: Pani Basiu, chyba nawet po imieniu sobie mówiliśmy, bo narciarze tak sobie mówią po imieniu; Basiu, mówi, może potrzebujesz jakiejś pomocy? To cały Sat, zawsze chciał pomagać innym, zawsze otwarty…

Podziękowałam mu, powiedziałam, że sobie radzę, i jakoś to dalej biegło własnym torem. Czasem do mnie zadzwonił, pogadaliśmy, a potem owdowiał i się pobraliśmy.

Sat-Okh miał wówczas siedemdziesiąt siedem, osiemdziesiąt, albo osiemdziesiąt dwa lata, zależnie od źródeł, z których czerpiemy datę jego urodzin. Przeżył dramat rozłąki z indiańską rodziną, okupację hitlerowską, lata partyzanckie w lesie, prześladowania za czasów stalinowskich, sukces literacki i medialny w latach dojrzałych. A na koniec śmierć żony po długiej chorobie. Mimo to spróbował jeszcze raz.

– Te pierwsze tygodnie były piękne, trzeba było decydować o różnych rzeczach, mieliśmy plany. Mieszkanie Sata we Wrzeszczu, w alei Wojska Polskiego wymagało remontu. Bierzemy się za to czy nie? Podobała mu się moja okolica, bo tu jest piękny las, ale w tym mieszkaniu, jak pan widzi, nie ma wiele miejsca. I zaczęły się rozmowy, co zrobimy. Tak jak w każdym świeżym małżeństwie. Nie byliśmy najmłodsi, ale co z tego? Chcieliśmy żyć i być ze sobą jak najdłużej.

REKLAMA

Sat był bardzo przywiązany do swojego domu, więc postanowiliśmy, że zrobimy remont. Na początek weranda, która była w katastrofalnym stanie. A przecież to był centralny punkt domu, oszklona, ogrzewana, dobudowana do mieszkania, to była jego najważniejsza część. I zrobiliśmy tę werandę. Zamówiliśmy mebelki, boazerię i jakoś to wyglądało.

Pojechaliśmy w góry, do Zieleńca, żeby swobodnie pojeździć na nartach. W drodze dał mi trochę poprowadzić, nigdy tego nie robił, ale mówi: Wreszcie sobie posiedzę, zawsze muszę prowadzić, to teraz ty bierz kierownicę. Po drodze odwiedziliśmy moją rodzinę i Sat już wtedy był jakiś taki nieswój.

No ale dotarliśmy na miejsce, w Zieleńcu dużo wyciągów, Sat lubił otwarte przestrzenie, mieliśmy idealne warunki. Ciągle palił, niestety. Wjeżdżał wyciągiem na górę, potem palił i patrzył na okolicę. W drugim tygodniu pobytu powiedział, że nie najlepiej się czuje. Mówi: Wiesz, chyba dzisiaj nie pójdę jeździć, idź sama, trochę odpocznę. To były pierwsze zwiastuny tego, co miało przyjść, już było wiadomo, że coś jest nie tak, ale wtedy jakoś się nie przejęłam. Wracamy do domu i to samo: Słabo się czuję, brzuch mnie boli. – A byłeś z tym u lekarza? – pytam. – Tak, byłem, ale ciągle mnie pobolewa, dała mi ranigast.

Wziął, ale to nie pomogło. Tak siedzieliśmy jak ja z panem przy tym stole tutaj i zobaczyłam, że taki trochę dziwny się zrobił. Zajrzałam mu w oczy i widzę, że białka zaczynają mu żółknąć. A wiem, że symptomy żółtaczki występują również w oczach. No to mówię: Co ona ci tu ranigast dała, przecież to nie pomoże. Idziemy do lekarza.

Tekst jest fragmentem książki „Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha”:

Dariusz Rosiak
„Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha”
cena:
39,90 zł
Okładka:
twarda
Liczba stron:
272
Seria:
wydawnicza: Reportaż
Data i miejsce wydania:
1
Premiera:
30 sierpnia 2017
Format:
133 mm × 215 mm
ISBN:
978-83-8049-556-2

Poszliśmy do lekarza, zrobiliśmy USG, ale nic nie wykazało. Lekarz mu powiedział, że ma organizm młodego człowieka. To nas uspokoiło, ale dalej żółknął, ciągle powtarzał, że go żołądek boli. A to nie był żołądek ani wątroba, tylko trzustka. Jak go potem lekarka zobaczyła, to od razu skierowała do szpitala. Najpierw do zakaźnego z nim pojechałam, ale się nie kwalifikował z tym typem żółtaczki, więc pojechaliśmy do szpitala Marynarki Wojennej. I zaczęły się badania. W międzyczasie coraz bardziej żółkł. Zrobiono biopsję, wszystko wskazywało na to, że ma nowotwór.

REKLAMA

W pierwszym miesiącu przeprowadzono odbarczenie, chyba nie pomyliłam nazwy. Chodziło o to, żeby zlikwidować żółtaczkę. Kroplówka, dieta, różne procedury i to zadziałało, Sat wrócił do siebie. Wyglądał lepiej, lepiej się czuł. Więc lekarz mówi, żeby przeprowadzić operację trzustki. Teraz, wie pan, takie są metody, że właściwie wszystko da się zrobić. Jeśli nowotwór jest w ogonie – trzustka ma głowę i ogon – więc jeśli jest w ogonie, to można ten ogon odciąć i z taką niepełną trzustką człowiek też może żyć.

Po operacji zaraz przeszedł na oddział intensywnej terapii i robiono wszystko, żeby go uratować. To była heroiczna walka. Ale… na drugi dzień zmarł.

Barbara Supłatowicz milknie. Widać, że mimo upływu czasu śmierć męża ciągle ją boli. Istniejemy tylko w ludziach, których kochamy. Kiedy odchodzą, zabierają kawałek nas i czasem długo trwa, zanim zrozumiemy, co zabrali.

– Chciał żyć. Miał plany, oboje mieliśmy plany. Wyobrażał sobie, że jeszcze do rezerwatu pojedziemy, że będzie pisał, malował. Ale skończyło się.

Rozmawialiśmy do końca. Ja ciągle byłam z nim w szpitalu, jeździłam nakarmić jego pieska, wyprowadzić na dwór. Ale zaraz potem wracałam do niego. Po operacji się wybudził i była nadzieja… Ale żyła wrotna, to jest połączenie trzustki i wątroby, pękła. To wszystko trzeba było szyć. Nie szczędzono mu krwi, ale miał nieustanny krwotok.

Nad ranem 3 lipca 2003 roku zmarł.

4 sierpnia, kilka miesięcy po naszej pierwszej rozmowie, kiedy już żyję na co dzień z Sat-Okhiem, kiedy czytam jego książki i oglądam filmy o nim, kiedy spotykam jego przyjaciół i tych, którzy podają się za jego przyjaciół, choć wcale go nie znali, kiedy myślenie o Sat-Okhu zabiera mi pięć godzin dziennie albo i więcej – a może w sierpniu jeszcze tak nie było, może późną jesienią dopiero? – w każdym razie wtedy, w sierpniu właśnie, jadę z Barbarą Supłatowicz do kościoła w Baninie, gdzie 28 grudnia 2002 roku brała ślub ze Stanisławem. Mały kaszubski kościół stoi tuż przy drodze na Gdańsk, rzeczywiście jest urokliwy.

REKLAMA

Msza się kończy, ksiądz proboszcz zaprasza nas do zakrystii i otwiera księgę ślubów z tamtego okresu. Łatwo znajduje dokumenty Supłatowiczów. Jest tylko jeden problem: nie ma świadectwa chrztu Stanisława. W rubrykach dotyczących wyznania część dotycząca Barbary jest wypełniona: „Czy wyznajesz wiarę katolicką?” „Tak”, „Czy zobowiązujesz się wychować potomstwo w wierze katolickiej?” „Tak”, „Czy przystępujesz do sakramentów?” „Tak”.

U Stanisława wszystkie te rubryki są puste. Nie ma daty i miejsca chrztu, nie ma potwierdzenia wyznania, nie ma podpisu Supłatowicza w rubryce: „Uznaje moralne zasady Kościoła katolickiego”.

Pytam, czy Sat-Okh przyjął Komunię podczas mszy.

– Nie – odpowiada żona. Pani Barbara jest wyraźnie poruszona. Przyjechaliśmy, żeby potwierdzić oczywisty fakt, że ślub odbył się bez komplikacji, jak Pan Bóg przykazał, a nie po to, żeby dowiedzieć się, że jej mąż nie był ochrzczony.

Barbara pyta proboszcza, czy może świadectwo chrztu gdzieś się zapodziało.

– Na pewno było. Sat sam mi je pokazywał. Zdobył odpis wcześniej, niż ja uzyskałam swój.

– Jakby było, to zostałby jakiś ślad – mówi proboszcz. – Choćby wpis. Widzi pani, że pani dokumenty są i wpisy są uzupełnione. A jego dokumentów nie ma, w rubrykach pusto.

– Co to znaczy? – pytam.

– To znaczy, że albo nie był ochrzczony, albo ksiądz J., który udzielał ślubu, zaniedbał wpis. To drugie raczej mało prawdopodobne, bo wszystkie inne śluby są prawidłowo zdokumentowane. Niech pan zobaczy. – Chwilę przeglądamy księgę. Prowadzona jest porządnie, przy każdym małżeństwie wpisy uzupełnione, podpisy małżonków złożone.

– A jeśli nie miał chrztu, to jednego dokumentu brakuje: dyspensy od biskupa – mówi proboszcz. – To nie jest żaden problem. Dostałby ją, gdyby zadeklarował, że jest niewierzący albo innego wyznania. Ale nie ma śladu po takim dokumencie.

– Proszę księdza – pytam – czy możliwe jest, że pan Stanisław poprosił znajomego księdza, żeby udzielił ślubu bez tej dyspensy, i ksiądz się zgodził? Teoretycznie pytam.

– Oczywiście, że możliwe.

– Bo chciał uniknąć papierologii i przyspieszyć termin ślubu?

REKLAMA

– Nie wiem. Teraz biskup daje taką dyspensę w dwa, trzy tygodnie, więc to nie trwa długo. Ale może rzeczywiście się dogadali. Tylko że jeśli teraz jakiś skrupulant prawnik kościelny chciałby się przyczepić, to ksiądz J. mógłby mieć nieprzyjemności… Ale to stara sprawa, nie ma znaczenia – kończy proboszcz.

Zauważam, że w rubryce: „Od jak dawna się znają” pani Barbara wpisała: „7 lat”. Sat nic nie wpisał. Na ostatniej stronie formularza kilka słów zapisanych najprawdopodobniej przez księdza J.: „Sat-Okh, Długie Pióro. Shawnee (Szołni)”. Odręczna notka na pustej stronie. Pytam proboszcza, czy wie, co to jest.

– Nie mam pojęcia.

Ja też nie wiem, po co ksiądz J. to zapisał. Może chciał jednak zostawić ślad. Tylko dla kogo?

W drodze powrotnej autobusem mijamy kaszubskie wioski, które w ostatnich latach zmieniły się w przedmieścia Gdańska. Widzę, że pani Barbara czuje się niekomfortowo, jakby złapano ją na kłamstwie. Gorzej jeszcze, bo to nie ją złapano, tylko najbliższą jej osobę, która nie może już wytłumaczyć, dlaczego postąpiła tak, a nie inaczej.

Grób Sat-Okha na gdańskim Cmentarzu Srebrzysko (fot. Artur Andrzej, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

– Nie wiem, co z tym zrobić…

– Powinna się pani cieszyć – mówię. – Pani chciała wziąć ślub kościelny, a pan Stanisław zrobił wszystko, żeby go wziąć jak najszybciej. To tylko pokazuje, jak bardzo mu na pani zależało.

– Skłamał mi?

– Wręcz przeciwnie. Nikomu nie skłamał. Przecież nie podał, że jest ochrzczony, nie potwierdził, że jest katolikiem, skoro nim nie był. Nie przystąpił do Komunii Świętej. Nie skłamał – mówię. Bo tak właśnie jest, Sat-Okh nie skłamał.

– Pokazywał mi ten papier, na pewno go widziałam – dodaje Barbara. – Byłam pewna, że jego mama dopilnowała, żeby został ochrzczony. A może… – zawiesza głos – pokazywał mi ten papier z daleka, chyba nie czytałam dokładnie.

Jedziemy chwilę w milczeniu.

– Sat był skomplikowanym człowiekiem. Przez ostatnie lata przed śmiercią pani Wandy nie utrzymywałam z nim stosunków, on był bardzo zmęczony. Pani Wanda była bardzo ciężko chora, a Sat uważał za swój obowiązek trwanie przy niej. Nie chciał jej opuścić, do końca o nią dbał, opiekował się nią. Nie oddał jej do domu starców, nie odstąpił od niej. Został. To pięknie o nim świadczy. Wie pan, że kilka razy prosił mnie o rękę. Kilka razy, w końcu się zgodziłam.

– Za którym razem?

– Za trzecim.

Tekst jest fragmentem książki „Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha”:

Dariusz Rosiak
„Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha”
cena:
39,90 zł
Okładka:
twarda
Liczba stron:
272
Seria:
wydawnicza: Reportaż
Data i miejsce wydania:
1
Premiera:
30 sierpnia 2017
Format:
133 mm × 215 mm
ISBN:
978-83-8049-556-2
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Dariusz Rosiak
Dziennikarz radiowy i prasowy. W Trójce prowadzi program „Raport o stanie świata”, współpracuje z redakcją publicystyki międzynarodowej Polskiego Radia, przez wiele lat był związany z „Rzeczpospolitą”, gdzie publikował w dodatku „Plus Minus”. Autor książek: Oblicza Wielkiej Brytanii, Żar. Oddech Afryki, Człowiek o twardym karku. Historia księdza Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela, Wielka odmowa. Agent, filozof, antykomunista oraz Ziarno i krew. Podróż śladami bliskowschodnich chrześcijan. Za tę ostatnią otrzymał Nagrodę im. Beaty Pawlak i był nominowany do Nagrody Literackiej Nike 2016.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone