Simon Sebag Montefiore – „Romanowowie 1613–1918” – recenzja i ocena
Simon Sebag Montefiore – „Romanowowie 1613–1918” – recenzja i ocena
Simon Sebag Montefiore należy do tych autorów, którzy nie boją się monumentalnych opowieści. Jego historia dynastii Romanowów to w istocie burzliwa historia Rosji – od przezwyciężenia okresu wielkiej smuty, gdy Michał I Fiodorowicz obrany został carem przez sobór ziemski w 1613 roku, aż po dramatyczny upadek dynastii, do którego doszło na skutek przewrotu bolszewickiego w 1917 roku.
Trzy wieki dziejów Rosji to historia zamknięta, zaś brytyjski historyk dzieli ją nie na rozdziały, a na akty: Wzlot, Apogeum i Schyłek. A więc mamy do czynienia z tragedią na wzór antyczny, przy czym ta rosyjska z całą pewnością nie spełniała zasady trzech jedności, ale też zasady decorum. I jeśli występował chór, to był on złożony z akolitów sławiących imię kolejnych bohaterów dramatu. Cała reszta nie miała prawa głosu. Jak zauważa autor, owa teatralna i osnuta legendami opowieść o Rosji pozostaje przeszkodą we właściwym zrozumieniu natury tego państwa, jak i jego ewolucji. To w istocie historia wypaczonego, choć ambitnego państwa, które, zapatrzone w siebie, nie dostrzegało i nie chciało dostrzegać przemian społecznych, lekceważyło poddanych, traktując ich jedynie jako instrument konieczny do realizacji własnych celów.
Książka Montefiorego pozwala też częściowo zrozumieć współczesną mentalność Rosjan, a przynajmniej jej korzenie. Oto bowiem mamy tu obraz świata, który carom wydawał się zbyt mały dla ich państwa, a jednocześnie świata, w którym carowie nie zdawali sobie sprawy, że sami są zbyt mali, by rzucić ludzkość do swoich stóp. Wyglądali akceptacji, a chcąc być ponad innymi, starali się naśladować wzorce zachodnie. Finalnie to jedynie elity „zeuropeizowały się”. Były jednak nieliczne i ostatecznie zostały starte w wyniku rewolucji.
Kultura rosyjska była jednak na swój sposób wyjątkowa. Zbudowana na micie „trzeciego Rzymu” symbolizowanym przez czapkę Monomacha, na wieloaspektowych kontaktach z kulturą zachodnią, ostatecznie wydała z siebie wielu wielkich pisarzy i kompozytorów, przenikliwych myślicieli i utalentowanych wojskowych, zachowując tę szczególną tkankę, która pozwala traktować ich dorobek jako najbardziej własny. To dowodzi jednego – dzieje Rosji nie są jednowymiarowe.
Montefiore kroczy natomiast przede wszystkim śladami historii politycznej, choć na pierwszy plan wysuwają się przedstawiciele opisywanej dynastii i ich najbliższe otoczenie. Wyziera z tego obraz konsekwentnie budowanego imperium, gdzie najważniejszym czynnikiem był interes państwa i cara, lub też: cara i państwa, bo przecież była to jedna i ta sama sprawa. O nią też bili się poddani, jej składali wiernopoddańcze pokłony.
Ciekawie sytuuje autor Akt III: Schyłek. Narracja rozpoczyna się bowiem późną jesienią 1825 roku, a więc w przededniu powstania dekabrystów. Rygorystyczna polityka Mikołaja I i nawet (choć złagodzona) jego następcy, Aleksandra II, to być może ilustracja ignorancji rosyjskich monarchów, którzy miast skupić się na modernizacji – również w wymiarze społecznym – preferowali zasadę, ze wola cara jest prawem. I z całą mocą ją egzekwowali. Ową krótkowzroczność przykrywały sukcesywne podboje i tłumienie wewnętrznych buntów. Carowie przeminęli, a na Kremlu zasiedli ci, którzy utopili we krwi ich państwo. Po nich przyszli następcy – wszyscy oni mniej lub bardziej odcinając się od przeszłości, czerpali jedynie z tego, co było najgorsze.
„Carów może już nie ma, ale krwawe realia rosyjskiego samodzierżawia i imperium trwają” – zauważa autor. Nie sposób nie zgodzić się z jego diagnozą. Czy warto przeczytać jego książkę? Nawet trzeba.