Sławomir Leśniewski – „Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku” – recenzja i ocena
Sławomir Leśniewski – „Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku” – recenzja i ocena
Rosjanie ewidentnie mieli i mają kompleks w relacjach z Polską. Nie wynika on z przekonania, że na przestrzeni wieków to działania Rosji były przyczyną wielu nieszczęść i zbrodni aż po najbardziej barbarzyńską z nich, czyli zbrodnię katyńską. Można odnieść wrażenie, że podskórnie czuli się gorsi od Polaków, a upokorzenia doznawane na polach bitewnych rozpamiętywali całymi latami.
Sławomir Leśniewski nie ucieka w banał. Jest ścisły i nie szermuje tanią sensacją. „Na Moskwę” to (po raz kolejny) udana próba zmierzenia się ze skomplikowaną materią i podania jej w uporządkowany, ale i ciekawy dla czytelnika sposób. Wszystko to w połączeniu z dobrym piórem można czytać zarówno jako uzupełnienie, czy raczej usystematyzowanie wiedzy zebranej w licznych opracowaniach naukowych, ale także – właśnie dzięki świetnie prowadzonej narracji – potraktować ją niczym ambitną i wielowątkową powieść.
Mamy tu punkt zaczepienia – Rosja po śmierci Iwana Groźnego pogrąża się w chaosie. Rozpoczyna się okres wielkiej smuty, a chętnych do zajęcia tronu jest wielu. Leśniewski wykazuje też, że polscy Wazowie zasadniczo nie byli zainteresowani przywdzianiem Czapki Monomacha. Nietrudno się domyślić, że „moskiewska operacja” polskich elit ostatecznie doprowadzi do porażki. Nie jest to wyłącznie porażka w boju stoczonym przeciwko Rosji, ale także – a może przede wszystkim – to klęska polskiego aparatu politycznego w starciu z nim samym. Po okresie dezintegracji nasz nieobliczalny sąsiad rozpocznie proces konsolidacji, a wypędzenie Polaków z Kremla, już za „panowania” Władimira Putina uczyni świętem narodowym.
Zaletą recenzowanej książki jest umiejętne budowanie dramaturgii. I choć opiera się ona na wyróżnionych problemach, to autor z każdego z nich czyni oś narracyjną, która niejako posuwa fabułę naprzód. Leśniewski nie zastanawia się, co by było gdyby… Gdyby z sukcesem przeprowadzono operację zainstalowania „naszego człowieka” w Moskwie, Europa wyglądałaby zupełnie inaczej. Zbyt mało wiemy o ludziach, których przeznaczono do tej roli – nie możemy więc w pełni zrozumieć ich motywacji, ani też ocenić ich lojalności wobec polskich mocodawców. Z jednej strony to może budzić pewien niedosyt, bo przecież lubimy snuć wizje potężnej Rzeczypospolitej jako państwa rozciągniętego aż po Kamczatkę. Z drugiej jednak autor jest na tyle kompetentny, że po prostu nie bawi się w niepotrzebną historię alternatywną. To świadczy o nim jak najlepiej.
Nie wiem tylko, czy problemem relacji polsko-rosyjskich jest wzajemna nienawiść, czy raczej uzasadnione poczucie krzywdy. Ciężko bowiem mówić w tym kontekście o symetrycznym rozłożeniu krzywd. A to zdaje się sugerować Sławomir Leśniewski. Stawiałbym na kompleks wobec Zachodu, a do tej sfery zalicza się przecież Polska. To nasz kraj niejednokrotnie stawał na drodze rosyjskich i sowieckich prób podboju kontynentu.
Wydawca porównuje rozgrywkę o stolicę Rosji do „Gry o tron”. Istotnie dzieje wojny polsko-moskiewskiej swoją dramaturgią nie ustępują fikcyjnej historii George'a R.R. Martina. Jest brutalnie, krwawo, a stawka jest wysoka i rośnie z każdą stroną książki. Jeśli owo porównanie okaże się zachętą także dla młodszych czytelników, to tym lepiej dla nich. Otrzymają bowiem sporą dawkę wiedzy podanej w atrakcyjny sposób.
Historiografia anglosaska buduje swój sukces właśnie na znakomitej opowieści. W końcu książka powinna trafiać do szerokiego grona odbiorców, a nie tylko grupy specjalistów. Za dobrą narracją stoi jednak odpowiednie przygotowanie autora. Książki Sławomira Leśniewskiego z pewnością osiągnęłyby sukces na zagranicznych rynkach. Na szczęście jednak są również chętnie czytane w Polsce. Tak się powinno popularyzować historię.