Sprawa Franciszka Walczaka, czyli nie dajmy się najprostszym kliszom

opublikowano: 2017-09-25 15:01
wolna licencja
poleć artykuł:
Historia pewnego milicjanta i ulicy jego imienia w Gorzowie Wielkopolskim przypomina, jaką zbrodnią jest patrzenie na historię przez wygodne klisze.
REKLAMA

Zobacz też: Dekomunizacja po polsku

Byłem kiedyś na seminarium naukowym, na którym jeden z referentów mówił o działaniach pewnej formacji wojskowej na Ziemiach Zachodnich tuż po II wojnie światowej. W pewnym momencie wspomniał on, że jeden z oddziałów zajął się ściganiem „bandy”. W dyskusji po referacie grupa słuchaczy wyjątkowo skupiła się na tym określeniu. Przypominali, że słowa tego używano w kontekście oddziałów podziemia antykomunistycznego, że miało charakter propagandowy, że nie godzi się dzisiaj tak mówić, że należy chronić pamięć o Żołnierzach Wyklętych i bohaterstwie itd. Od razu znalazła się grupka reprezentująca zupełnie odmienne stanowisko, przypominając o zbrodniach „Burego” czy „Ognia”. Na to pierwsza frakcja wystąpiła jeszcze pryncypialniej przeciwko komunistycznej propagandzie, która wbijała Polakom, że podziemie to „bandy”. I tak dyskutowano w duchu wielkich narracji i chyba nie wzięto pod uwagę słów referenta, że wspomniana sytuacja dotyczyła w rzeczywistości... bandy dezerterów z Armii Czerwonej.

Przypomniałem sobie o tej sprawie ostatnio, gdy okazało się, że w ramach tak zwanej „dekomunizacji przestrzeni publicznej” Instytut Pamięci Narodowej domaga się zmiany nazwy ulicy Franciszka Walczaka w Gorzowie Wielkopolskim, będącej jedną z głównych ulic tego miasta. Walczak był milicjantem i zginął w 1945 roku – mieści się więc w pojemnej kategorii „propagowania systemu totalitarnego”.

Pojawił się jednak opór przeciwko „dekomunizacji” Walczaka. Przypomniano, że nie był on komunistą. Po wyzwoleniu spod okupacji niemieckiej Żnina i jego rodzinnego Obudna zgłosił się do formującej się milicji i został wysłany do Gorzowa, który jako część Ziem Odzyskanych trafił do Polski. Zginął tam 28 maja 1945 roku z ręki próbujących go ograbić bandytów. Jego pogrzeb przybrał uroczystą formę, a pół miesiąca później imieniem Franciszka Walczaka nazwano dawną Friedebergerstrasse. W ten sposób milicjant stał się lokalnym bohaterem i pierwszym polskim patronem ulic w „odzyskanym” Gorzowie. Co więcej jednak, jak wynika ze wspomnień ludzi którzy znali Walczaka, zabili go... żołnierze Armii Czerwonej, którzy postanowili ograbić go z butów.

Znając realia tamtych czasów potrafię wyobrazić sobie jak mogły wyglądać tamte wydarzenia. Franciszek Walczak, mężczyzna z terenów wcielonych do Rzeszy, z epizodem pracy przymusowej, postanowił zaangażować się w odbudowę, zgłaszając się na ochotnika do formującej się milicji. Trafił do Gorzowa Wielkopolskiego, czyli miasta, które właśnie stało się częścią Polski. Dopiero tworzą się tam polskie instytucje, a przesiedleńcy i osadnicy powoli ściągają na te tereny. Sytuacja ma w sobie wiele z Dzikiego Zachodu wymieszanego z pionierską legendą. Dodatkowo zaś, niewiele ponad miesiąc wcześniej, z terenów tych ruszyła do szturmu na Berlin Armia Czerwona. Gorzów jest zapleczem frontu, na którym coraz bardziej bezkarnie poczynają sobie czerwonoarmiści, upojeni zwycięstwem i pozwoleniem na branie odwetu na Niemcach. Tacy właśnie żołdacy mordują Walczaka.

REKLAMA

Polacy w Gorzowie wiedzą, że pozostają na łasce Armii Czerwonej, jednocześnie zaś chcą uczcić pamięć milicjanta. Stąd uroczysty pogrzeb i nazwanie jego imieniem ulicy. Franciszek Walczak wchodzi w rolę podobną, jaką dzisiaj przypisalibyśmy policjantowi zabitemu na służbie: bohatera, który wypełniał swoje obowiązki i pokazał odwagę. Potrzeba takiego bohatera była w tamtych czasach niezwykle ważna – polskość w Gorzowie była dopiero budowana, społeczność zatomizowana i wymęczona prawie sześcioma latami wojny. Na Ziemiach Odzyskanych nie ma wtedy podziemia niepodległościowego, nie ma tak rozwiniętego sporu politycznego i nieufności wobec komunistów. Celem jest zagospodarowanie tych terenów. Walczak nie jest chowany z honorami jako komunista – ale jako Polak, pionier nowego życia.

Po latach Franciszka Walczaka „zapisuje się” w poczet „utrwalaczy władzy ludowej” – to kategoria bardzo pojemna, bo mieszcząca UB-eków i KBW-owców ścigających podziemie niepodległościowe, żołnierzy poległych w walkach z UPA i Werwolfem czy wszystkich tych, którzy nie zginęli w walce z partyzantami, a z rąk pospolitych bandytów (o tym, jak duży był to problem ciekawe napisał Marcin Zaremba w „Wielkiej Trwodze”). Według oficjalnej propagandy lat 50., 60. czy 70. Walczak bronił Polski Ludowej i zginął za „socjalistyczne przemiany”. Instytut Pamięci Narodowej zaś w drugiej dekadzie XXI wieku uznaje, że był on elementem aparatu represji i symbolem totalitaryzmu. W końcu tak przedstawiała go propaganda komunistyczna.

Gorzów Wielkopolski - Widok ogólny z platformy widokowej w Parku im.Henryka Siemiradzkiego (fot. Bartek Wawraszko, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

Polityka historyczna ostatnich lat – radykalny antykomunizm i kult Żołnierzy Wyklętych – sprawiły, że historię drugiej połowy lat 40. postrzegamy w czarno-białych barwach: z jednej strony zła komuna mordująca bohaterów, z drugiej antykomunistyczny Naród na czele z Niezłomnymi, którzy walczą za Ojczyznę. Nie chcę w żadnym razie powiedzieć, że było inaczej – komuniści rzeczywiście nie byli „tymi dobrymi”, a członkowie „drugiej konspiracji” nie zasłużyli na los ściganej zwierzyny. Bez wątpienia jednak w manichejskiej wizji historii nie ma miejsca na setki innych, „szarych” czy „zwyczajnych” doświadczeń. A takim jest właśnie historia Franciszka Walczaka – człowieka, który chciał pomóc w powojennej odbudowie i zagospodarowaniu Gorzowa, a został zabity przez okrutnych bandytów.

Po ponad 70 latach Walczak padł ofiarą patrzenia na historię przez klisze. „Skoro milicjant, to na pewno szuja” – tak mogło wyglądać myślenie zawziętych „dekomunizatorów”. Takie właśnie skrypty tworzą naszą pamięć zbiorową, która pomaga zorientować się w historii i buduje naszą tożsamość. Musimy jednak wszyscy uważać, by te skrypty nie zdominowały naszego myślenia o przeszłości, bo wtedy zupełnie przestaniemy ją rozumieć, a przez to również szanować.

Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.

Redakcja: Paweł Czechowski

Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:

Tomasz Leszkowicz
„Oblicza propagandy PRL”
cena:
Wydawca:
Michał Świgoń PROMOHISTORIA (Histmag.org)
Liczba stron:
116
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-05-1
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Tomasz Leszkowicz
Doktor historii, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Publicysta Histmag.org, redakcji merytorycznej portalu w l. 2006-2021, redaktor naczelny Histmag.org od grudnia 2014 roku do lipca 2017 roku. Specjalizuje się w historii dwudziestego wieku (ze szczególnym uwzględnieniem PRL), interesuje się także społeczno-polityczną historią wojska. Z uwagą śledzi zagadnienia związane z pamięcią i tzw. polityką historyczną (dawniej i dziś). Autor artykułów w czasopismach naukowych i popularnych. W czasie wolnym gra w gry z serii Europa Universalis, słucha starego rocka i ogląda seriale.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone