Strajk włókniarek łódzkich w 1971 roku: lemiesze zamiast mieczy

opublikowano: 2019-04-25 18:36
wolna licencja
poleć artykuł:
Po wydarzeniach z grudnia 1970 roku kolejna fala strajków miała przetoczyć się przez Polskę Ludową w lutym 1971 roku. Miejscem, w którym wybuchł strajk włókniarek, była spokojna – jak sądzono – Łódź. Kobiety, stanowiące nawet do 80% załogi tamtejszych fabryk, pokonały pozornie wszechwładną partię.
REKLAMA
Brama wjazdowa do ZPB im. Juliana Marchlewskiego w Łodzi (fot. Ignacy Płażewski, ze zbiorów Muzeum Miasta Łodzi, MHMŁ/I/4717/10, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska).

Przyczyn, by się buntować było wiele, a sytuacja tylko się pogarszała. Przemysł lekki opierał produkcję na przestarzałych maszynach, z których duża część pochodziła sprzed drugiej, a nawet pierwszej wojny światowej. Same budynki fabryczne niemal w połowie formalnie nie nadawały się do dalszego użytkowania. Co prawda prowadzono prace modernizacyjne, jednak ze względu na odgórne decyzje Łódź stała na końcu „łańcucha pokarmowego” przyznawania pieniędzy na usprawnienia. Warunki pracy były naprawdę trudne, robotnicom towarzyszył hałas, zapylenie, wysoka temperatura czy braki w urządzeniach sanitarnych... Zaledwie w co piątej fabryce znajdowały się jadalnie! W traktowanym po macoszemu sektorze pensja robotnika wynosiła o 448 zł mniej, niż przeciętna płaca z tego okresu (nieco ponad 2400 zł).

„Przypomnij sobie sklerotyku”

Katalizatorem narastającego gniewu, podobnie jak i w innych miejscach kraju, była decyzja PZPR o podwyżce cen tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1970 roku. Wśród pracowników dało się słyszeć głosy: „piękną nam gwiazdkę dali”; „powinniśmy strajkować, nie byłoby podwyżki”; „mogliby na święta wyprodukować więcej dziobatej szynki [kaszanki], bo na naturalną nie będzie nas stać”. W jednym z zakładów 12 grudnia pewna kobieta wyszła z zebrania w sprawie listu Komitetu Centralnego ze słowami „dosyć już tych podwyżek, nie mamy sił pracować, bo przymieramy głodem”. Atmosferę podgrzewały nadchodzące wieści na temat wydarzeń w Trójmieście. W mieście pojawiały się ulotki wzywające do strajku, a na murach można było przeczytać napisy w rodzaju „Przypomnij sobie sklerotyku, sk...byku coś obiecał w październiku”. W niektórych zakładach chwilowo przerywano pracę, aby ciszą uczcić ofiary wydarzeń z Wybrzeża. Zdarzały się też przypadki oddawania legitymacji partyjnych, a niektórzy członkowie partii oświadczyli, że przez wzrost cen nie stać ich na składki.

Komitet Łódzki PZPR przewidywał i przygotowywał się na najgorszy możliwy scenariusz. Od 12 grudnia kierownictwo partyjne i administracja dyżurowały w zakładach pracy. Każdego ranka pierwsi sekretarze komitetów dzielnicowych, przewodniczący Rad Narodowych, komendanci MO i miejscowego garnizonu wojskowego spotykali się, by czuwać nad rozwojem wypadków i ustalać plan dalszego przeciwdziałania eskalacji buntowniczych nastrojów. Budynek Komitetu Łódzkiego wyposażono w specjalnie przygotowane zabezpieczenia, takie jak worki z piaskiem czy gaśnice. Do pilnowania porządku ściągnięto dodatkowych milicjantów, a nawet wojsko. Na wszelki wypadek aresztowano kilkaset osób, a z kolejnymi potencjalnymi opozycjonistami przeprowadzano tzw. „rozmowy prewencyjne”. Kościołowi w Łodzi zabroniono publicznie odczytywać list episkopatu o „biologicznym zagrożeniu narodu”.

REKLAMA
Warzywniak w Łodzi, 1969 rok (fot. Grażyna Rutowska, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, Archiwum Grażyny Rutowskiej, sygn. 40-G-70-9).

Strajk włókniarek: napięcie rośnie

W przeciwieństwie do Wybrzeża, w grudniu 1970 roku strajk w Łodzi jednak nie wybuchł i to mimo krańcowo złych nastrojów wśród robotników. Partia sądziła, że udało się załagodzić konflikt i sytuacja będzie ulegać stopniowej poprawie. Pierwszy sekretarz Komitetu Łódzkiego Józef Spychalski stwierdził nawet w przemówieniu na VIII plenarnym posiedzeniu Komitetu Centralnego: „Jeszcze raz Czerwona Łódź dała więc wyraz swojej dojrzałości politycznej”. Jednak w styczniu pracownicy łódzkich fabryk byli tak samo wściekli, jak grudniu, a do tego spadł na nich nowy problem – od początku 1971 roku płace w przemyśle lekkim obniżono o średnio 200-250 zł w stosunku do zeszłorocznych. W połączeniu z podwyżkami cen stawiało to wiele osób w krytycznej sytuacji materialnej.

Pomniejsze protesty i przerwy w pracy zaczęły się jeszcze w styczniu – 15 stycznia pracę przerwało 70 pracowników Łódzkich Zakładów Mięsnych, 20 stycznia podobnie postąpiło 65 osób w Centralnej Wytwórni Odzieży w Łodzi. 10 lutego 1971 roku rozpoczął się regularny strajk w Zakładach Obuwia i Wyrobów Gumowych „Stomil”. Zakład liczył ponad 4 tysiące pracowników. W tym samym dniu zaczęła strajkować 9-tysięczna załoga przędzalni odpadkowej ZPB im. Marchlewskiego. Protesty nie miały charakteru scentralizowanego – nie wyłoniono liderów, nie było jednolitych postulatów. Obywatele Łodzi nie wyszli też na ulice, co prawdopodobnie w dużej mierze zapobiegło powtórce scenariusza z Gdańska. Władza nie mogła sobie pozwolić na ponowne użycie siły, zwłaszcza wobec zamkniętych w fabrykach robotników. W dodatku w większości kobiet.

Wódka, rajtuzy i pośladki

Protestujący żądali między innymi podniesienia płac o 20-25%, zlikwidowania najniższej grupy uposażeniowej, przejrzystego systemu ustalania zarobków i wyliczeń wynagrodzenia za urlop, sprawiedliwego podziału nagród, powrotu do starych cen, gwarancji bezpieczeństwa dla strajkujących i rozliczenia odpowiedzialnych za śmierć robotników z grudnia 1970 roku. Rozmowy z dyrekcjami kończyły się fiaskiem. W zakładzie im. Marchlewskiego odrzucono propozycję wyłonienia delegacji do rozmów z dyrekcją. Mówiono: „Towarzysz Gierek nie dzielił w Gdańsku społeczeństwa, a dyrektor sobie dzieli”.

REKLAMA
Pracownice zakładów odzieżowych „Marko” w Łodzi, II poł. la 70. (fot. Grażyna Rutowska, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, Archiwum Grażyny Rutowskiej, sygn. 40-40-G-70-9).

Protestów tego formatu nie dało się już powstrzymać doraźnymi ugodami z dyrekcjami poszczególnych fabryk czy zdawkowymi obietnicami poprawy. Do rozmów musieli włączyć się przedstawiciele centralnej władzy państwowej. Ci jednak od początku nie popisywali się zaradnością. 10 i 11 lutego miejscowy komitet PZPR nie zareagował na wiadomość o strajku ze względu na libację, którą zorganizowano w KŁ PZPR. Wreszcie pod wieczór 11 lutego do zakładów Marchlewskiego przybył I sekretarz partii w Łodzi, który jednak spotkał się z samym aktywem partyjnym, kompletnie pomijając strajkującą załogę. Dzień później delegaci z Warszawy, w tym minister przemysłu lekkiego Tadeusz Kunicki i wicepremier Jan Mitręga uczestniczyli w spotkaniu z całą załogą, co z resztą ta ostatnia na przedstawicielach władzy wymusiła.

Artykuł został opublikowany w ramach dodatku tematycznego do Histmag.org „Wielkie momenty oporu przeciw tyranii 1945-89”, zrealizowanego dzięki wsparciu Europejskiego Centrum Solidarności :

Nieudolne próby namowy, aby robotnicy wrócili do pracy, spełzły oczywiście na niczym. Kunicki przekonywał, że podwyżka z grudnia miała też swoje plusy, spadły bowiem ceny niektórych produktów – takich, jak na przykład rajtuzy dla dzieci. Minister dostał ciętą ripostę od jednej ze strajkujących: „Proszę pana, czy ja swemu dziecku rajtuzy w usta wsadzę i będzie je ciągnęło jak gumę do żucia?” Według relacji inna robotnica, oburzona słowami Kunickiego, zadarła spódnicę i pokazała „władzy” gołe pośladki.

Chybione wymówki

Od 13 lutego w Łodzi zaczęły pojawiać się dodatkowe oddziały wojska i milicji. Jednak strach przed siłową rozprawą, ze względu na możliwość wybuchu strajku ogólnokrajowego, przeważył. 14 lutego do strajkujących wyruszyła kolejna delegacja z premierem Piotrem Jaroszewiczem na czele. Po nic w gruncie rzeczy nie znaczącym spotkaniu z „aktywem partyjnym, związkowym i młodzieżowym” w Teatrze Wielkim Łódzkim, goście z Warszawy przybyli do zakładów im. Marchlewskiego i im. Obrońców Pokoju. W pierwszej z fabryk rządzący ponownie próbowali namawiać robotników do powrotu do pracy, jednocześnie tłumacząc, że pieniędzy na podwyżki nie ma i rzucając jedynie mgliste obietnice „poprawy warunków”. Na kończące wystąpienie Jaroszewicza zapytanie „Czy przystąpicie zaraz do pracy?” sala odpowiedziała głośnym „NIE!”.

REKLAMA
Piotr Jaroszewicz, premier PRL w latach 1970-1980 (domena publiczna).

Robotnicy nieugięcie żądali podwyżek, poprawy warunków pracy, sprawiedliwego traktowania i nie wyciągania konsekwencji za strajk. Na kolejnym spotkaniu w zakładzie im. Obrońców Pokoju historia się powtórzyła. Na przedstawicieli władzy wysypała się cała lawina skarg i postulatów. Sekretarz KC PZPR próbował wybrnąć z sytuacji: „Gdybyśmy tu nie byli przyszli to byśmy tego nie widzieli – zakład największy w Polsce, a patrzysz – pada na głowę, zacieki co 5 metrów, gorąco, że wytrzymać nie idzie. Wiec dobrze, żeście nas tu zaprosiły”. Premier Jaroszewicz zapewniał o jak najlepszych intencjach „towarzysza Gierka”, od którego, jak twierdził, przywozi zapewnienia szybkiej poprawy i serdeczne życzenia. „Mamy pozdrowienia, ale nie mamy forsy” – skwitował ktoś na sali. Inna osoba dodała na koniec „Co wy kobitki wita z tego?”. Próba przejednania ze strajkującymi zakończyła się porażką.

Partia się ugięła!

Strajk trwał dalej, a 15 lutego osiągnął swoje apogeum, obejmując swoim zasięgiem 32 zakłady, jednocześnie paraliżując cały przemysł związany z włóknem i wełną w Łodzi. Pojawiła się plotka, że władza chce odciąć ogrzewanie w zakładach i w ten sposób zmusić robotnice do przerwania strajku. Zapowiadano więc wyjście na ulicę i marsz na komitet. Pod fabryką Marchlewskiego zgromadziło się nawet kilkaset osób, przeważnie młodych. Jednak okupujący z wnętrza do nich nie dołączyli. W kilku miejscach doszło do starć ulicznych, między innymi na ulicy Piotrkowskiej. Demonstrantów udało się ostatecznie rozpędzić po północy, już 16 lutego. Sytuacja tylko się zaogniała, wobec czego Rada Ministrów z Jaroszewiczem na czele ugięła się i postanowiła obniżyć ceny żywności do stanu sprzed grudnia 1970 roku.

Widok Łodzi, 1977 rok (fot. Grażyna Rutowska, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, Archiwum Grażyny Rutowskiej, sygn. 40-G-181-3).

Jak argumentował po latach sam Jaroszewicz w książce Przerywam milczenie, powrót do starych cen był lepszym wyjściem, gdyż podniesienie płac jednej grupie groziło kolejnymi strajkami w innych sektorach przemysłu. Wiadomość ogłoszono jeszcze w trakcie rozpędzania tłumu nocą 15 lutego. W fabryce im. Marchlewskiego delegacje strajkujących fabryk uznały, że cel, jakim była obniżka cen i gwarancje bezpieczeństwa został osiągnięty. 17 lutego wszystkie zakłady pracowały już normalnie, a ich załogi mogły cieszyć się pierwszym tak znaczącym, a w dodatku nie okupionym ofiarami śmiertelnymi zwycięstwem nad wszechwładzą PZPR.

Bibliografia:

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

Artykuł został opublikowany w ramach dodatku tematycznego do Histmag.org „Wielkie momenty oporu przeciw tyranii 1945-89”, zrealizowanego dzięki wsparciu Europejskiego Centrum Solidarności :

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Mateusz Balcerkiewicz
Redaktor naczelny portalu Histmag.org, kustosz Archiwum Akt Nowych w Warszawie, absolwent historii na Uniwersytecie Warszawskim. Redaktor naukowy i współtwórca portalu 1920.gov.pl. Hobbystycznie członek grupy rekonstrukcyjnej Towarzystwo Historyczne "Rok 1920" oraz gitarzysta.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone