Tak upadł Robespierre
Ten tekst jest fragmentem książki Colina Jonesa „Upadek Robespierre’a. Ostatnie 24 godziny terroru”.
Sala spotkań Konwentu, pałac Tuileries, godzina 13.00
Słowo zostało wypowiedziane, oskarżenie wreszcie padło otwarcie. Robespierre jest tyranem. Termin, którym określano Ludwika XVI, teraz ma opisywać królobójcę. A to przecież właśnie Robespierre – wraz z Saint-Justem – najbardziej przekonująco zdefiniował i wyjaśnił znaczenie tego wyrazu podczas procesu króla. „Nie można panować i być bez winy” – deklarował wtedy Saint-Just i implikował, że sama instytucja monarchii to bezprawna, nieakceptowalna uzurpacja władzy przez jednostkę depcącą prawa współobywateli. Robespierre porzucił wówczas swój dawny sprzeciw wobec wszelkich form kary śmierci i z mocą przekonywał, że Republika Francuska musi przerwać życie tego, który stawiał się ponad powszechną wolnością francuskiego ludu: „Król musi umrzeć, by Republika mogła żyć”.
Deputowani, podobnie jak ich poprzednicy w 1789 roku, patrzą na politykę przez pryzmat pism takich myślicieli jak Monteskiusz, Rousseau i Mably. Oświecenie idealizowało greckie miasta-państwa oraz Rzym czasów republiki, po których odziedziczyło także lęk przed kruchością systemów republikańskich, narażonych na uzurpację tyranów. Historia starożytna podsuwała też jednak koncepcję dyktatury uosobioną w przykładzie Cyncynata, rzymskiego patrycjusza z V wieku p.n.e., który podczas kryzysu państwa został wezwany ze swych posiadłości i obdarzony absolutną władzą, a potem, gdy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, oddał ją i wrócił do pługa. Gdy w latach 1792–1793 sytuacja wojskowa często była chaotyczna, a przetrwanie Republiki wisiało na włosku, Konwent poszedł tą drogą, powierzył jednak decyzyjność w sprawach kraju nie jednemu człowiekowi, ale kolektywowi: komitetom rządowym.
Dekret Saint-Justa z 10 października 1793 roku, mówiący, że rząd ma być „rewolucyjny aż do wywalczenia pokoju”, akceptował okrojenie praw jednostki i porządku konstytucyjnego w imię przetrwania Republiki do końca wojny. Ustawa z 14 frimaire’a uprawomocniła ten stan rzeczy, ponieważ skupiła władzę wykonawczą i ustawodawczą w rękach dwóch komitetów rządowych: KOP i KBP. Co jednak ważne, stwierdzała przy tym, że „Konwent jest wyłącznym ośrodkiem kierowania rządem” i ma prawo zmienić skład komitetów w dowolnym momencie. Choć zgromadzenie nie zdecydowało się na wymianę członków KOP i KBP od września 1793 roku, układ podtrzymuje założenie, że rozszerzenie ich władzy, w innych okolicznościach zakrawające na dyktaturę, jest zabiegiem tymczasowym. KOP chciał uzasadnić olbrzymi zakres swoich prerogatyw przez odwołanie się do suwerenności ludu jako źródła władzy legislatywy. „Naród sprawuje dyktaturę nad samym sobą” – jak powiedział to niegdyś Barère – za pośrednictwem Konwentu. Robespierre poszedł nawet dalej i zarysował koncepcję „despotyzmu cnoty”, wcielonego w imieniu Konwentu i w interesie ludu przez rząd rewolucyjny.
Każdy członek komitetów rządowych ma „być Cyncynatem” w tym znaczeniu, że powinien realizować cnoty skromności i patriotyzmu, a oddanie rei publicae przedłożyć nad osobiste ambicje i interesy. Niemal z pewnością to przykład Cyncynata (którego pomnik zdobi salę obrad Konwentu) miał na myśli Saint-Just, gdy kilka miesięcy temu na spotkaniu KOP proponował wyniesienie Robespierre’a na bliżej niesprecyzowaną kierowniczą funkcję w komitetach. Być może wpłynęły też na niego myśli radykalnego publicysty Jeana-Paula Marata, „Przyjaciela Ludu”, który w pierwszych latach po rewolucji niezmordowanie nawoływał do mianowania dyktatora zdolnego przeprowadzić Francję przez ciężkie czasy. W Konwencie doprecyzował, że przez to pojęcie rozumiał „przewodnika, wodza, a nie pana”.
Carnot odpowiedział na propozycję Saint-Justa, nazywając jego i Robespierre’a „śmiesznymi dyktatorami”. Ta wściekła riposta unaoczniała narastającą w politycznym dyskursie tendencję do równania ze sobą pojęć „dyktator” i „tyran”. Najczęściej przywoływane są aspiracje do władzy dyktatorskiej ludzi nazwanych przez Talliena w dzisiejszej debacie tyranami: Juliusza Cezara, który ten cel zrealizował i doprowadził do powstania systemu cesarskiego, oraz – bardziej niedawnego – Olivera Cromwela, który obalił najpierw angielskiego króla, a potem parlament i ustanowił jedynowładztwo. Etykiety „dyktatora” i „tyrana” przylgnęły też do Katyliny, oskarżonego przez Cycerona o spisek w celu obalenia republiki. I choć mowa Talliena o nim nie wspomniała, wielu deputowanym jest znany jeszcze jeden przykład – Pizystrat, tyran Aten z VI wieku p.n.e. Jak wiedział każdy czytelnik Plutarcha w Konwencie (to znaczy każdy deputowany), Pizystrat przejął władzę w wyniku podstępu. Wkroczył na agorę, krwawiąc z ran, które sam sobie zadał, i stwierdził, że został zaatakowany przez swoich politycznych przeciwników. Gdy Ateńczycy pozwolili mu powołać małą straż przyboczną, użył jej do przeprowadzenia zamachu stanu i zagarnięcia wyłącznej władzy. W niewygłoszonej przemowie Saint-Justa są ustępy, w których gotuje się on z oburzenia, że Billaud-Varenne zabiegał o łaski Robespierre’a, choć dopiero co za jego plecami nazywał go Pizystratem.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Colina Jonesa „Upadek Robespierre’a. Ostatnie 24 godziny terroru” bezpośrednio pod tym linkiem!
Billaud już od jakiegoś czasu używa tego porównania w kuluarach. Ostentacyjnie męczeńska retoryka, tak często stosowana przez Robespierre’a, przypomina obnoszenie się z ranami. Kiedy Marat został zasztyletowany w kąpieli, zdawało się, że Maximilien mu zazdrości, a po nieudanym zamachu Cécile Renault na niego samego zaczął się zachowywać, jakby chciał całemu światu pokazać rany, których nie ma. Porównanie do ateńskiego dyktatora wiąże się też z oskarżeniem o udawany patriotyzm, a to nie pojawia się w karierze Robespierre’a pierwszy raz – choć z taką pasją nawołuje on do przejrzystości i autentyczności i tak często stawia się w pozycji ofiary, wielu zarzucało mu obłudę, hipokryzję i sceniczność (a także posiadanie ochroniarzy z pałkami). Robespierre, oprócz bycia Katyliną, Cezarem i Cromwellem, jest też zatem Pizystratem.
Jeszcze inny aspekt jego „tyranii” i dyktatury kojarzy się pod pewnymi względami ze starożytnością: Robespierre buduje popularność tak, jak dawni tyrani wykorzystywali hoi polloi albo plebejuszy. Jego przeciwnicy od dawna bulwersują się, gdy widzą, jak w galeriach Konwentu bezwstydnie robi wszystko na pokaz. U szczytu polemik między góralami a żyrondystami pod koniec 1792 roku Louvet zaatakował Nieprzekupnego za dążenie do dyktatury i „despotyzm opinii”. Robespierre’owi nigdy do końca nie udało się uwolnić od tego oskarżenia, choć gdy w lutym 1794 roku jeden z mówców u jakobinów ośmielił się określić go w ten sposób, błyskawicznie pozbawił go praw członkowskich.
Taki rodzaj poparcia ze strony ludu był w jakimś sensie echem epoki klasycznej, Robespierre’owi zarzuca się jednak kontrolowanie przekonań mas w sposób w starożytności nieznany. I to prawda: ma do dyspozycji środki działające na zupełnie inną skalę niż wszystko, co było możliwe w świecie antycznym. Robespierre może i wiesza psy na dziennikarzach za „fałszywe wiadomości”, lecz jest arcymistrzem wykorzystywania do swoich celów wszystkich przestrzeni komunikacji masowej powstałych w wyniku rozwoju kultury druku w XVIII wieku i opinii publicznej jako siły, z którą trzeba się liczyć i którą trzeba przekonywać.
Dzięki drukowi autopromocyjne przemowy Robespierre’a mogą dotrzeć do ogromnych mas, o czym zarówno on sam, jak i jego koledzy dobrze wiedzą. Bardzo pilnuje, żeby do kolportażu trafiły pełne, poprawione teksty jego wystąpień. Nadzoruje publikacje z korektorskim zapałem i suszy głowy redaktorom niespełniającym standardów, które wyznacza. Atakuje „fałszywe wiadomości” puszczane w obieg przez niemoralnych dziennikarzy, a równocześnie z propagowaniem własnej wersji wszystkiego, o czym mówi, ucisza głosy krytyczne. Owacyjne przyjęcie w klubie jakobinów podniosło go na duchu między innymi dlatego, że kiedy powtórzył tam słowo w słowo orację z Konwentu, zagwarantował jej ogólnokrajowy kolportaż i drogę pod strzechy. Tekst trafi bowiem w formie broszury do wielu prowincjonalnych klubów stowarzyszonych z paryskimi jakobinami , a także znajdzie się w reportażach gazetowych, więc przeczytają go ogromne rzesze radykałów z całej Francji. Prasa jakobińska wynagrodzi zatem odmowę publikacji przemowy poza zgromadzeniem narodowym przez Konwent.
Wyjątkowa popularność Robespierre’a walnie przyczyniła się do przekonania wspólnej sesji komitetów rządowych, by powstrzymały się od zdecydowanego działania przeciwko niemu. Siły, które Nieprzekupny ma do dyspozycji dzięki GN Hanriota, Komunie Payana oraz Fleuriotowi-Lescotowi, już teraz są bardzo znaczące. Jego „wyłączna sława” (jak określił to Billaud) wśród ludu Paryża oraz „przerażająca popularność” (to słowa Collota) są zwyczajnie zbyt wielkie. Ale dziś Konwent niemalże przypadkiem znalazł najskuteczniejszy sposób powstrzymania go przed jej wykorzystaniem: nie pozwolił mu się odezwać.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Colina Jonesa „Upadek Robespierre’a. Ostatnie 24 godziny terroru” bezpośrednio pod tym linkiem!
Czyli w ogóle nie dacie mi mówić?!
Nagłe wtrącenie się Robespierre’a ściąga oczy Konwentu z powrotem na niego. Barère odczytywał właśnie proklamację, którą sporządził ostatniej nocy, mającą wezwać lud do stawienia oporu zbrojnym atakom na Konwent. Bardzo zręcznie odwrócił przy tym uwagę obecnych od Robespierre’a i skoncentrował ją na zagrożeniu ze strony Hanriota, którego odwołanie i zastąpienie nową strukturą dowodzenia GN zostało już zadekretowane. Jeśli jednak Barère miał nadzieję szybko uciec od niebezpieczeństwa stwarzanego przez Robespierre’a, to zniweczył ją właśnie sam zainteresowany, który siłą postawił się w centrum dyskusji przez żądanie dostępu do mównicy.
Jak umysł Robespierre’a radzi sobie z tym, co dzieje się wokół niego? Jak Nieprzekupny powinien zareagować? Jest niewątpliwie zdumiony tokiem wydarzeń. Wczoraj rzucił na poły groźbę, gdy mówił, że gdyby był tyranem, ludzie płaszczyliby się u jego stóp. Teraz te słowa wracają do niego jak upiór. Nikt się przed nim nie tarza, wręcz przeciwnie – on sam jest brutalnie uciszony, a jego zasadne przecież wnioski o posłuchanie zostają niewysłuchane. Jakiś nieznany z nazwiska deputowany jeszcze wbija mu kolejną bolesną szpilę, krzycząc:
Nie chciałeś, byśmy wysłuchali Dantona.
Tak, w sali zdecydowanie czuć zemstę dantonistów. Dantona i jego rzekomych sprzymierzeńców oraz zwolenników aresztowano wiosną pod osłoną nocy, a gdy KOP następnego dnia zwyczajnie ogłosił ten fakt w zgromadzeniu narodowym, wybuchło oburzenie. Przyjaciel oskarżonego, paryski rzeźnik Louis Legendre, domagał się, by Danton i jego stronnik Desmoulins mogli wystąpić w swojej obronie. To Robespierre odparł wtedy ten atak, gdy z zimną stanowczością orzekł, że cała sprawa jest teraz w rękach Trybunału Rewolucyjnego, czym obrócił Legendre’a w drżący, nerwowy wrak człowieka. Legendre jest dziś w centrum wydarzeń, gdy jako sekretarz odmawia Robespierre’owi wstępu na podium, a teraz woła:
Gdybym zamiast oczu miał pistolety, posłałbym cię do diabła.
W tym krytycznym momencie dostęp do mównicy otrzymuje kolejny arcywróg Robespierre’a. To Vadier. Historia ich relacji od dawna jest pełna podejrzeń i sporów. Vadier dodaje do postawionych już oskarżeń różne barwne szczegóły: to Robespierre jest odpowiedzialny za Ustawę z 22 prairiala, to on osobiście zdecydował o uwięzieniu patriotycznych radykałów z sekcji Indivisibilité, to on zorganizował własną siatkę szpiegowską wymierzoną w jego wrogów.
Deputowani ekstatycznie reagują na tak olbrzymią dawkę informacji o tym, co działo się wokół zielonego stolika w KOP – zwłaszcza gdy Vadier zaczyna dodawać coraz więcej szczegółów i skupia się na sprawie Catherine Théot, o którą wadził się z Robespierre’em już w czerwcu. Miesza dowcip, sarkazm i pogardę z gotującą się od dawna wściekłością jego ataków na „tyrana” (jak nazywa Robespierre’a, za co otrzymuje owację) i podkreśla, że to Robespierre zmusił Fouquiera-Tinville’a z Trybunału Rewolucyjnego do umorzenia sprawy, ponieważ rzekoma prorokini ukryła pod swoim materacem list do Nieprzekupnego, w którym to liście twierdziła, że jego misję przewidział biblijny Ezechiel (ta dość niejasna aluzja prawdopodobnie miała zrównać promowanie przez Robespierre’a kultu Istoty Najwyższej z prorokowanym przez Ezechiela Nowym Jeruzalem).
Vadier wraca do tego tematu. Sprawa Théot łagodzi atmosferę napięcia panującą wśród deputowanych. Sala wybucha śmiechem. Vadier mówi dalej:
Dostałem później inny list, od osobnika nazwiskiem Chénon, notariusza z Genewy, przywódcy sekty Illuminés. Proponuje on Robespierre’owi konstytucję nadprzyrodzoną.
Ta kpina z kultu Istoty Najwyższej, faworyzowanego przez Robespierre’a, wzbudza kolejny rechot. Mówca kontynuuje:
Jeśliby kto przysłuchał się Robespierre’owi, mógłby pomyśleć, że jest jedynym obrońcą wolności; oto nad nią rozpacza, już ma wszystko rzucić; jest człowiekiem nadzwyczajnej skromności [śmiech], a jego ciągły refren to: „Jestem uciskany; nie dają mi mówić” […]. Tak powiada: „Taki a taki spiskuje przeciw mnie, a ja jestem przyjacielem Republiki par excellence, a więc spiskuje przeciw Republice”! Nowa to logika.
Nieustanne kpiny pobudzają Robespierre’a, od zawsze drażliwego na punkcie swojej osobistej godności, do kolejnej wściekłej próby zyskania posłuchu. Ale sala znowu go zakrzykuje:
Nie słuchamy tu spiskowców!
Vadier umieścił Nieprzekupnego z powrotem w sercu debaty, ale ryzyko, że przez jego błazenadę deputowani zgubią wątek, nie zniknęło. Tallien uświadamia sobie, co się dzieje, i wraca na rostrę, by wezwać zgromadzenie do powrotu do faktycznego celu. Robespierre wykrzykuje:
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Colina Jonesa „Upadek Robespierre’a. Ostatnie 24 godziny terroru” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ja bym potrafił ich do niego doprowadzić.
Ten komentarz wybrzmiewa jak groźba i odpowiadają mu poszeptywania.
Robespierre: Moi wrogowie wykorzystują Konwent Narodowy!
W zgromadzeniu: Precz z Robespierre’em!
Aby odpowiedzieć na pokrzykiwania Robespierre’a, Tallien – świadomy, że dowody „tyranii” są niezbyt solidne – stawia argument, że wydarzenia poprzedniego dnia wystarczą, by skazać Nieprzekupnego za spiskowanie. Mowa w Konwencie, powtórzona u jakobinów, zostaje powiązana z jego zakulisową próbą podważenia jedności komitetów i zagarnięcia dodatkowej władzy za pomocą złowieszczego Biura Policji.
Gdy Tallien kończy perorę, Robespierre wstaje:
Domagam się śmierci.
Odpowiada mu André Dumont, który tak świetnie wywiązał się z zadania powstrzymania go przed wejściem po schodach na rostrę.
Dumont: Zasługujesz na nią po tysiąckroć.
Robespierre: Chcę być wolny od tego zbrodniczego widowiska.
Collot na fotelu przewodniczącego nie radzi sobie z opanowaniem tumultu, który wybucha po tych słowach. We wszystkich uszach aż dzwoni od okrzyków „Aresztować go!”.
Robespierre zaczyna miotać obelgi w kierunku ław górali. Ale potem zmienia taktykę. Został zaatakowany tak nagle, że zapomniał o strategii, z którą przyszedł dziś do Konwentu – miał przeciągnąć na swoją stronę umiarkowanych deputowanych. Słowa wypowiedziane do Duplaya, nim wyszedł z mieszkania, pokazują, że to z tamtej strony spodziewał się wsparcia w godzinie potrzeby. We wczorajszych mowach przygotował grunt pod ten ruch, gdy mówił o hommes de bien – ludziach prawych. Odwraca się plecami do góry i przemawia do reszty Konwentu:
To do was, ludzi czystych, ludzi cnoty, a nie rozbójników, kieruję moje słowa.
Reakcjami na jego apel są kamienna cisza i odwrócone spojrzenia. Ludzie centrum i prawicy, zmobilizowani przez tych, z którymi rozmawiał w nocy Tallien, nie chcą przyjść Robespierre’owi z pomocą. Zbyt dobrze zostali przygotowani. Siedzą z założonymi rękami. Tylko Durand-Maillane orzeka grobowym tonem:
Łajdaku! Ta cnota, o której mówisz, nakazuje ludzkości posłać cię na szafot!
To gromkie potępienie, w połączeniu z przećwiczoną biernością centrystów, jest dla Robespierre’a powalającym ciosem. W rozgoryczeniu – niewątpliwie zmieszanym już ze strachem i wolą walki w równych proporcjach – ponownie zwraca się do siedzącego na fotelu przewodniczącego Collota:
Robespierre: Na jakiej podstawie, panie przewodniczący, wspiera pan zabójców?
Tallien: Słyszeliście go! Uważa nas za zabójców!
Ponownie włącza się sekretarz Dumont:
Nie chcemy cię zabić, to ty chcesz zabić opinię publiczną.
Zwyczajem jest, że podczas długich posiedzeń przewodniczący Konwentu może wyjść na przerwę i oddać fotel innemu deputowanemu. W tym momencie miejsce Collota zajmuje Jacques-Alexis Thuriot. Robespierre zaczyna tracić głos. Na jego gorączkowe wołania Thuriot odpowiada: „Będziesz musiał poczekać na swoją kolej”, co przez zgromadzenie zostaje przyjęte donośnymi okrzykami: „Nie! Nie!”. Robespierre nie doczeka się swojej kolei. To, co zaczęło się jako zorganizowany plan małej antyrobespierre’owskiej kliki, przerodziło się w praktycznie jednogłośną wolę wszystkich deputowanych. Nieprzekupny szaleńczo maszeruje w tę i z powrotem przed mównicą, po czym zrezygnowany opada na ławkę.
Dantonista Garnier de l’Aube kpi z niego:
Garnier de l’Aube: Krew Dantona cię dławi!
Robespierre: A, to Dantona mścicie? Tchórze, czemuście go nie bronili?
Thuriot jako przewodniczący wymachuje dzwonkiem, by uciszyć zamieszanie. Desperackie próby uzyskania przez Robespierre’a dostępu do mównicy zostają powstrzymane dalszym dzwonieniem. Być może niektórzy deputowani przypominają sobie teraz, co mówiono o procesie Dantona przed Trybunałem Rewolucyjnym, kiedy to przewodniczący składu sędziowskiego – był nim Martial Herman, sojusznik Robespierre’a od czasów Arras – z równą determinacją próbował zagłuszyć dzwonieniem gromką mowę Dantona. „Dantonie, nie słyszysz mojego dzwonka?” – zapytał wtedy Herman, na co oskarżony odrzekł: „Głos człowieka walczącego o życie powinien zagłuszyć hałas dzwonka”. Robespierre bez wątpienia walczy o życie, ale nie ma potężnych płuc swego dawnego wroga i jego głos nie niesie się tak jak głos Dantona.
Nieprzekupnemu zostało już tylko bezsilne milczenie. Ale dzwonek przewodniczącego nie zamyka dyskusji o najważniejszej kwestii, która brana jest dziś pod rozwagę: Co zrobić z tyranem Robespierre’em?