Temat drugiej wojny światowej ciągle nie jest zakończony

opublikowano: 2017-01-26, 20:33
wolna licencja
Do Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego trafią dokumenty z Instytutu Hoovera w Stanford, dotyczące ofiar okupacji sowieckiej z lat 1939-1941. Z doktorem Maciejem Siekierskim, archiwistą i opiekunem Kolekcji Europejskiej tej instytucji, rozmawia Bartosz Bolesławski.
reklama

Bartosz Bolesławski: Kiedy i w jakich okolicznościach powstał Instytut Hoovera? Czy mógłby pan opowiedzieć o prezydencie Stanów Zjednoczonych Herbercie Hooverze, jego związkach z Polską i powodach, dla których założył swoją placówkę?

Maciej Siekierski – archiwista i historyk, opiekun Kolekcji Europejskiej Instytutu Hoovera, doktor historii, absolwent University of California. Od 1984 roku pracownik Instytutu Hoovera, od 1986 roku opiekun Kolekcji Sowieckiej i Wschodnioeuropejskiej (później Wschodnioeuropejskiej). Autor przewodnika po zbiorach polskich Instytutu Hoovera, wydawca pism Wiktora Sukiennickiego i pamiętników Heleny Paderewskiej

Maciej Siekierski: Instytut Hoovera powstał w 1919 roku, za dwa lata będziemy obchodzili stulecie. Jego powstanie zbiegło się z konferencją w Paryżu, w której Herbert Hoover brał udział. Spotykał się tam z delegacjami większości krajów Europy i Azji, co pozwoliło mu dokładnie zapoznać się z sytuacją na świecie.

Herbert Hoover był w pierwszym roczniku absolwentów Uniwersytetu Stanforda. Po zakończeniu studiów został inżynierem górnikiem. W tym samym roczniku dyplom z geologii uzyskała jego żona. Hoover był sierotą i pochodził z bardzo biednej rodziny, sam się utrzymywał. Właśnie w związku z tym, po raz pierwszy w jego życiu, pojawia się wątek polski.

W 1892 roku na zachodnim wybrzeżu USA miał swoje tournée Ignacy Jan Paderewski. Hoover wraz z kolegą wpadli na pomysł, żeby zorganizować koncert polskiego pianisty i dzięki temu zebrać fundusze na studia (chodziło o środki na życie, nauka na uniwersytecie była bowiem bezpłatna). Skontaktowali się z agentem artysty, który zażądał honorarium dla Paderewskiego w wysokości 2000 dolarów (była to wtedy olbrzymia suma). Wszystko, co zarobią ponad te dwa tysiące, miało zostać dla nich.

Wybrali niestety zły termin koncertu, zbiegł się on z lokalnym świętem i nie zdołali sprzedać wszystkich biletów. Uzbierali tylko 1600 dolarów. Poszli z tą sumą do Paderewskiego i obiecali, że zrobią wszystko, by jak najszybciej oddać mu brakujące 400. Maestro zapytał, jakie koszty ponieśli i zwrócił im wskazaną sumę. Resztę pieniędzy podzielił na dwie równe części – jedną wziął dla siebie, a drugą oddał studentom. Tym szlachetnym gestem Ignacy Jan Paderewski przyczynił się do tego, że Herbert Hoover mógł dokończyć studia na Stanfordzie.

Kiedy w 1919 roku Hoover był w Paryżu, podszedł do niego Ignacy Paderewski, aby mu podziękować za działalność charytatywną zorganizowaną przez American Relief Administration. Hoover powiedział wówczas: Pan mnie chyba nie pamięta, ale ja jestem jednym z tych dwóch studentów, wtedy 18-letnich, którym pan podarował dług. Ja również jestem panu bardzo wdzięczny za pomoc.

Paderewski i Hoover spotykali się wielokrotnie, w Stanach, Francji, Szwajcarii i w Polsce. Panowały między nimi bardzo serdeczne stosunki i to z pewnością miało wpływ na to, że Hoover był specjalnie zainteresowany Polską.

Herbert Hoover (domena publiczna).

W naszym kraju pierwszy raz był w 1913 roku, podczas podróży do Rosji, gdzie prowadził swoje przedsięwzięcia górnicze. W swych pamiętnikach wspominał, że Warszawa zrobiła na nim bardzo smutne wrażenie – widział podbity naród i zniewolone miasto. Podczas kolejnej wizyty było zupełnie inaczej. W 1919 roku odwiedził stolicę już niepodległego państwa i spotkał się ze swoim przyjacielem Paderewskim, wtedy już premierem i ministrem spraw zagranicznych Polski. Przyjaźń z Paderewskim i zainteresowanie Polską jak i innymi powstającymi państwami miała niewątpliwie wpływ na powstanie Instytutu Hoovera.

reklama

Według jednej z anegdot, podczas swej podróży statkiem do Wielkiej Brytanii w 1914 roku maestro czytał książkę o rewolucji francuskiej. Jej autor bardzo ubolewał, że w czasie rewolucji zniszczonych zostało tyle źródeł historycznych i teraz trudno o niej pisać rzetelne prace. Hoover, oczywiście, też zdawał sobie sprawę, że żyje w takich czasach, z których powinno się zabezpieczyć źródła historyczne. Miał także odpowiednią pozycję i majątek, żeby to zrobić. Wykorzystywał do tego swoją kierowniczą rolę w federalnej agencji pomocy, American Relief Administration, której przedstawiciele, przy okazji swej pracy, zbierali materiały bieżące z terenów swojej działalności.

W końcu poszedł o krok dalej. Jego inwestycje przynosiły mu znaczne dochody, był więc w stanie przekazać swojej macierzystej uczelni w Stanford czek na 50 000 dolarów. Pieniądze te, równowartość dzisiejszych kilku milionów, umożliwiły powstanie biblioteki, a z czasem Instytutu Hoovera, który miał gromadzić archiwa i zajmować się badaniami nad wojną, rewolucją i pokojem. Hoovera najbardziej interesował właśnie pokój, pozwalał on bowiem na dążenie do wizji sytej i dostatniej ludzkości.

B.B.: W jaki sposób powstała dokumentacja dotycząca armii Andersa i losów Polaków zesłanych w głąb Związku Sowieckiego?

Polacy przybyli do Armii Andersa z łagrów (domena publiczna).

M.S.: Dokumentacja powstawała na przestrzeni kilku lat. W połowie 1941 roku, kiedy Niemcy zaatakowały Związek Sowiecki, polski rząd ponownie nawiązał stosunki z rządem sowieckim i ogłoszono tzw. amnestię dla setek tysięcy Polaków wywiezionych wcześniej na wschód. W czasie formowania z nich polskiej armii, zaczęto zbierać relacje ludzi, którzy przeszli przez łagry i więzienia sowieckie. Akcja ta była prowadzona zarówno na rzecz tej armii, jak i przedstawicielstwa dyplomatycznego w Kujbyszewie. Na rozkaz gen. Władysława Andersa zawiązał się samodzielny referat historyczny, który rozpoczął kompletowanie takich relacji. Potem przerodził się on w Biuro Dokumentów. Kontynuowało ono swoją działalność także po wyjściu ze Związku Sowieckiego do roku 1946.

Zbieranie relacji i dokumentacja polskich tragedii były oczywiście solą w oku Sowietów, którzy uważali je za formę prowadzenia wywiadu i starali się w tym przeszkadzać. Dla Polaków tego rodzaju działania spełniały kilka założeń.

Po pierwsze, była to część zwykłej ewidencji ludzi, którzy napływali do armii. Przybywali do niej przecież bez żadnych dokumentów, bo wszystkie im zabrano. Posiadali tylko „udostoworjenie” – kwit poświadczający, skąd przyjechali. Po drugie, był to sposób na weryfikację ludzi, bo przecież Sowieci próbowali przemycać do polskiej armii swoich agentów. No i po trzecie, istotnie była to także działalność wywiadowcza, ponieważ prowadzono nie tylko dokumentację osobistych przeżyć, ale i konkretnych zagadnień – sytuacji w przemyśle sowieckim, kopalń, problemów wyznaniowych czy spraw żydowskich. Na wszystko były osobne ankiety i opracowania.

reklama

Wywiad został przeprowadzony dla Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego. Więcej materiałów stronie Ośrodka.

POLECAMY

Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką”:

Maciej Bernhardt
„Z Miodowej na Bracką. Opowieść powstańca warszawskiego”
cena:
Wydawca:
Histmag.org
Okładka:
miękka
Liczba stron:
334
Format:
140x195 mm
ISBN:
978-83-925052-9-7

Część tych ankiet i relacji została przesłana do Londynu; znalazły się one w Ośrodku Studiów Wschodnich. Prowadził go wówczas mój późniejszy mentor, wileński prawnik prof. Wiktor Sukiennicki, który potem przeniósł się do Instytutu Hoovera. Reszta relacji pozostała przy armii Andersa i przeszła z nią cały szlak bojowy, lądując w Kairze, Rzymie i Ankonie. Polska ambasada w Związku Sowieckim ze Stanisławem Kotem, późniejszym ministrem informacji i dokumentacji, także czyniła zabiegi, aby zgromadzić jak najwięcej informacji. Można powiedzieć, że działania prowadzono w dwóch kierunkach: cywilnym i wojskowym.

Biuro Dokumentów istniało do 1946 roku. Powstała na jego temat dość obszerna literatura. Kazimierz Zamorski, członek Biura Dokumentów, jeszcze na emigracji opublikował książkę Dwa tajne Biura 2 Korpusu (Londyn 1990). Niedawno odkryłem w internecie krajowe opracowanie, które opublikował w 2006 roku nieżyjący już prof. Mieczysław Wieliczko. Obszerny artykuł Biuro Dokumentów Wojska Polskiego na Obczyźnie w latach 1941-1946 wydał Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie w swoich „Annales”.

Byli łagiernicy po przybyciu do Armii Andersa (domena publiczna).

B.B.: Dlaczego wymienione dokumenty ostatecznie trafiły do Instytutu Hoovera, skoro emigracyjny Rząd Polski miał siedzibę w Londynie? Czemu Instytut był tak atrakcyjny dla gen. Władysława Andersa i innych polskich przywódców?

M.S.: 5 lipca 1945 roku rządy Wielkiej Brytanii i USA uznały legalność rządu polskiego w Warszawie, czego zresztą Polacy spodziewali się od wielu miesięcy. Zastanawiano się, co zrobić z całą dokumentacją rządową, by nie wpadła ona w ręce komunistów. Było przesądzone, że dojdą oni do władzy w Polsce, a może i nawet w całej Europie.

W wewnętrznym archiwum Instytutu znalazłem pewną korespondencję między jego władzami i dyrekcją Biblioteki Polskiej w Paryżu. Była tam o mowa o tym, czy nie należałoby zbiorów tej biblioteki przenieść z Paryża do Instytutu Hoovera. Spodziewano się, że komuniści mogą przejąć władzę we Francji i Włoszech.

Herbert Hoover był powszechnie znany i ceniony przez Polaków z racji swojej działalności po pierwszej wojnie światowej. Organizowana przez niego amerykańska pomoc żywnościowa uratowała setki tysięcy (jeśli nie więcej) Polaków, szczególnie dzieci, od chorób i śmierci głodowej. Poza tym Hoover był przeciwnikiem postanowień jałtańskich i poczdamskich. Instytut był prywatny, tak że nie wchodziła w grę jakakolwiek presja polityczna. Był też odległy, mieścił się na dalekim zachodnim wybrzeżu. A do tego jego ówczesnym dyrektorem był prof. Harold Henry Fisher – członek amerykańskiej misji żywnościowej w Polsce po pierwszej wojnie. Napisał książkę o Polsce, tak więc jego osoba była dodatkową zachętą.

reklama

Materiały przyszły do nas w trzech dużych depozytach.

B.B.: Były to kolejno depozyty Jana Ciechanowskiego, gen. Władysława Andersa i Aleksandra Zawiszy. Czy mógłby pan szczegółowo opowiedzieć o każdym z tych zbiorów?

Ambasador Jan Ciechanowski (domena publiczna).

M.S.: Pierwszy był depozyt Jana Ciechanowskiego [ur. 1887; nie mylić z historykiem Janem Ciechanowskim, ur. 1930 – przyp. red.], ambasadora w Waszyngtonie, przy okazji dobrego znajomego Hoovera jeszcze z czasów konferencji paryskiej. Ciechanowski był przecież w Wersalu asystentem Ignacego Paderewskiego.

Również sam Ciechanowski miał potem wspaniałego asystenta, powszechnie znanego Jana Karskiego, który wydał amerykański bestseller: Courier from Poland: The Story of a Secret State (Boston 1944).

W 1945 roku Hoover zaprosił Karskiego, wtedy już bezrobotnego, na rozmowę i zaproponował mu pracę dla swojego instytutu. Miał być przez kilka miesięcy agentem akwizytorem. Karski zgodził się, bo dzięki temu mógł pojechać do Europy i odwiedzić starych znajomych. Podróżował pół roku, pracując dla Instytutu Hoovera.

Pojechał do Anglii, Francji i Włoch, gdzie spotkał się z gen. Andersem i pozyskał jego wstępną zgodę na przekazanie materiałów Biura Dokumentów do Kalifornii. Następnie jego pracę w Europie kontynuował Józef Garliński, historyk emigracyjny. Po kilku miesiącach Karski wrócił do Stanów Zjednoczonych, a chwilę później wyjechał do Wenezueli, ponieważ ożenił się z córką ambasadora tego kraju. Małżeństwo trwało dość krótko, więc legendarny kurier Polskiego Państwa Podziemnego szybko znowu pojawił się na amerykańskiej ziemi.

Mówię o depozytach, ponieważ materiały te były prawnie zastrzeżone terminami, na ogół 20 lub 25 lat. Dopiero po tym czasie, jeśli Polska nie odzyska niepodległości, miały przejść na własność Instytutu Hoovera i być udostępniane.

Depozyt Ciechanowskiego trafił do nas w 1945 roku i zawierał akta ambasady w Waszyngtonie, akta z Kujbyszewa (po zerwaniu stosunków polsko-sowieckich w 1943 roku, materiały z Kujbyszewa wysłano do Waszyngtonu), dokumentację ambasady londyńskiej i kilku innych.

Depozyt gen. Władysława Andersa przyszedł prosto od wojska, z Rzymu, Kairu i częściowo z Ankony. Dokumenty te trafiły do Instytutu Hoovera w latach 1946-1947.

Wywiad został przeprowadzony dla Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego. Więcej materiałów stronie Ośrodka.

Kup e-booka: „Polacy na krańcach świata: XIX wiek”

Mateusz Będkowski
„Polacy na krańcach świata: XIX wiek” (cz. I)
cena:
11,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
143
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-01-3

Książka dostępna jako e-book w 3 częściach: Część 1, Część 2, Część 3

W skład ostatniej partii weszły materiały, które dość długo próbowano zatrzymać w Europie. Aleksander Zawisza był w 1959 roku ministrem spraw zagranicznych rządu polskiego w Londynie i postanowił przekazać Instytutowi Hoovera przechowywane w Dublinie dokumenty. Przyczyna była prosta – rząd emigracyjny nie miał środków na dalsze ich składowanie w stolicy Irlandii. Państwo to nie miało stosunków dyplomatycznych z PRL do drugiej połowy lat siedemdziesiątych, więc było politycznie bezpieczne.

reklama

Przechowywano tam akta Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Ministerstwa Informacji i Dokumentacji – dwa olbrzymie zbiory. Były tam też materiały, które prof. Wiktor Sukiennicki otrzymywał od armii Andersa oraz ambasady w Kujbyszewie i opracowywał pod kątem prawnym – miały one stanowić dowód na sowieckie nadużycia prawa międzynarodowego w sprawie tzw. plebiscytu na wschodzie Polski w 1939 roku.

Władysław Anders wraz z Georgem Pattonem w 1944 roku (domena publiczna).

W Ministerstwie Informacji i Dokumentacji było ponad 12 tysięcy relacji. Oprócz tego drugie tyle zwolnień z łagrów, tzw. „udostoworjenii”. Są to bardzo ważne materiały, służące do sporządzania mapy gułagu. Wszystkie te dokumenty trafiły do Instytutu Hoovera dopiero w 1959 roku.

B.B.: Jak wyglądały losy zbioru polskiego po 1945 roku? Jakie materiały do niego dołączano? Czy obecnie temat drugiej wojny światowej jest już zakończony?

M.S.: Temat drugiej wojny światowej nie został jeszcze zakończony. Już za moich czasów do Instytutu trafiły duże zbiory po gen. Izydorze Modelskim, Andrzeju Pomianie (vel Bohdanie Sałacińskim), a także archiwum Jana Karskiego. Ostatnio pozyskaliśmy duży zbiór po gen. Wacławie Stachiewiczu, szefie sztabu generalnego w 1939 roku. Pozostałe po nim materiały przekazał nam jego syn. Część tego zbioru znajduje się w Instytucie im. Józefa Piłsudskiego w Londynie, a druga trafiła właśnie do nas. Nie zdążyliśmy jej jeszcze nawet wprowadzić do ewidencji.

Jeśli mówimy o materiałach z drugiej wojny światowej, to we wrześniu byłem w Niemczech i przeglądałem chyba największy na świecie zbiór dokumentów III Rzeszy, znajdujący się w rękach prywatnych. Te dokumenty też prawdopodobnie trafią do nas. Druga wojna jest więc niestety cały czas żywa.

B.B.: Co się stało ze wspomnianymi wcześniej materiałami po ich przekazaniu do Instytutu Hoovera?

M.S.: Przez okres zastrzeżony były zamknięte. Wyjątkiem był zbiór gen. Władysława Andersa z Biura Dokumentów. Biblioteka Kongresu USA zwróciła się do nas w 1951 roku z prośbą o wypożyczenie tych materiałów. Uzyskaliśmy zezwolenie generała i te dokumenty – nie całość, ale jakieś 9 tysięcy, czyli mniej więcej połowa – pojechały do Waszyngtonu. CIA dokładnie je przejrzało i na ich podstawie opracowało pierwszą amerykańską mapę gułagu. Wydana została także nieduża książka Inside Soviet slave labour camps 1939-1942. Dostaliśmy oczywiście całość z powrotem wraz z angielskim streszczeniem, ok. półtora tysiąca relacji. Dzisiaj to właśnie te streszczenia w bardzo dużym stopniu służą badaczom nie znającym języka polskiego.

reklama

Materiały zostały udostępnione badaczom w końcu lat siedemdziesiątych. Pierwszą dość głośną książką na ich podstawie była praca Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross War through children’s eyes: the Soviet occupation of Poland and the deportations, 1939-1941 (Stanford 1981). Polska wersja pod tytułem W czterdziestym nas matko na Sybir zesłali – Polska a Rosja 1939-42 ukazała się w Londynie w 1983 roku. Niewątpliwie była to najlepsza jak do tej pory książka Jana Tomasza Grossa.

Materiały zostały uporządkowane i zinwentaryzowane dopiero w końcu lat dziewięćdziesiątych. Dostaliśmy na to duży grant od agencji rządowej National Endowment for Humanities. Część środków pochodziła od jednego z naszych darczyńców pana Tadeusza Taube, rodem z Krakowa, który jest w radzie nadzorczej Instytutu Hoovera. Równocześnie pełni on funkcję Konsula Honorowego RP w San Francisco.

Wieża Instytutu Hoovera na Uniwersytecie Stanforda (fot. Jawed Karim, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0).

B.B.: Kto może korzystać ze zbiorów Instytutu Hoovera? Czy trzeba mieć na to specjalne pozwolenie?

M.S.: Jesteśmy znacznie bardziej otwarci niż polskie archiwa państwowe. Każdy, dosłownie każdy, może wejść, pokazać dokument tożsamości, wypełnić jednostronicową ankietę i w ciągu pół godziny mieć materiały na biurku.

B.B.: Czy mógłby Pan przybliżyć, jakie dokumenty trafiły z Instytutu Hoovera do Polski i których tłumaczeniem zajmie Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami?

M.S.: Od 1999 roku do marca 2001 roku przekazaliśmy do Polski 18 zbiorów proweniencji państwowej. Największym z nich były materiały Ministerstwa Spraw Zagranicznych (544 rolki mikrofilmów), potem akta Biura Dokumentów gen. Władysława Andersa, następnie dokumenty ambasad RP w Waszyngtonie, Londynie, Ministerstwa Informacji i Dokumentacji, archiwum Stanisława Mikołajczyka, zbiory ambasad RP w Moskwie i Kujbyszewie. Były tam też akta z konsulatów w Lille i Dublinie, poselstw w Szwajcarii, Czechosłowacji, Węgrzech, Danii, Holandii, Belgii i Rumunii, ambasady we Włoszech, a także Delegacji przy Lidze Narodów. Razem około półtora miliona stron dokumentów na 1600 rolkach mikrofilmów.

W ostatnich latach dołożyliśmy do tego jeszcze szereg kolejnych materiałów. Zbiory Jana Karskiego i Andrzeja Pomiana trafiły do Archiwum Akt Nowych.

Trzeba też powiedzieć o bardzo ciekawym zbiorze Mieczysława Jałowieckiego. Był on ziemianinem z Litwy, inżynierem rolnikiem, z zamiłowania malarzem; już w Londynie, na podstawie unikalnych zdjęć ze zbiorow emigracynych i szczegółowych badań historycznych w British Library, wykonał ponad tysiąc akwareli dworów polskich, głównie kresowych. Jest to niezwykle interesujący zbiór, z którego powinno się w Polsce zrobić wystawę. Trzy lata temu w Wilnie stworzono podobną wystawę, ale dotyczyła ona tylko dworów z terenów obecnej Litwy. A gros akwareli dotyczy pozostałych ziem dawnej Rzeczypospolitej. Pokaz chociażby paruset widoków z tego dorobku cieszyłby się więc dużym zainteresowaniem. Skany zbioru Mieczysława Jałowieckiego także trafiły do Polski.

Wywiad został przeprowadzony dla Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego. Więcej materiałów stronie Ośrodka.

POLECAMY

Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!

Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!

Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/

reklama
Komentarze
o autorze
Bartosz Bolesławski
Pracownik Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone