Trzy tygodnie, a getto wciąż płonęło

opublikowano: 2023-05-17 14:43
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
„Aby nie załatwiać swoich potrzeb, zażywaliśmy opium. Aby nie kaszleć, zażywaliśmy kodeinę. Aby nie zasnąć, przyjmowaliśmy duże dawki kofeiny”. Uwaga, ten tekst zawiera dramatyczne opisy.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Dawida Wdowińskiego „A my nie jesteśmy wybawieni”.

„Trawnikimänner”, czyli Sowieci z kolaboracyjnego SS-Wachmannschaften zaglądają do drzwi obok ciał Żydów zabitych podczas tłumienia powstania

Ta akcja trwała trzy doby. Trzy dni i trzy noce musieliśmy spędzić w bunkrze. Aby nie załatwiać swoich potrzeb, zażywaliśmy opium. Aby nie kaszleć, zażywaliśmy kodeinę. Aby nie zasnąć, przyjmowaliśmy duże dawki kofeiny. Kiedy wreszcie wyszliśmy z ukrycia, dowiedzieliśmy się, że wszyscy pacjenci, a było ich około 400, zostali załadowani na wozy konne, jeden na drugim, prawie nadzy, przy temperaturze 20 stopni poniżej zera. Ci, którzy nie mogli się ruszyć z łóżka, zostali zastrzeleni na miejscu w szpitalu. Wraz z pacjentami zabrano pielęgniarki i personel, który miał wtedy dyżur. Wszyscy razem zostali wysłani do Treblinki. Ponad 8 tysięcy Żydów z getta i warsztatów (szopów) zostało pojmanych w tej akcji i wysłanych do Treblinki, wśród nich w większości lekarze i pozostała inteligencja żydowska. W mieszkaniu jednej z moich koleżanek znaleziono dwie pary bucików dziecięcych, a na łóżkach sukienki. Dzieci wraz z matką były wiezione prawie nago w śniegu i mrozie. Po raz pierwszy w getcie rozległy się żydowskie strzały oddane w obronie własnej. Padło kilkudziesięciu Niemców, zabitych i rannych.

Aby jeszcze bardziej zdezorientować ludność żydowską, Niemcy przedstawili kolejny plan panu Lichtenbaumowi, przewodniczącemu Judenratu. Pomysł ten zakładał wywiezienie 8 tysięcy Żydów na wyspę na Wiśle. W tym czasie większość znajomych z getta wiedziała już o mojej działalności w podziemiu. Pewnego dnia zaczepił mnie dr Bieleńki, znany w Warszawie lekarz, specjalista chorób zakaźnych. „Co pan chce przez to wszystko osiągnąć? Dlaczego chcecie narażać całą ludność przebywającą w getcie takimi działaniami?” – pytał. Całe getto… Niemcy dawali nadzieję 8 tysiącom, a on był pewien, że będzie jednym z nich. Wielu przywódców żydowskich tak właśnie myślało, co przyczyniło się do opóźnienia skutecznego zjednoczonego buntu.

Po tej akcji jednak getto zaczęło się zbroić jeszcze bardziej gorączkowo. Poza nielicznymi wyjątkami młodzież oddała się walczącym organizacjom do dyspozycji. Innego wyjścia nie było. Wszyscy wiedzieliśmy już, że z czasem cała dzielnica, mimo niemieckich zapewnień, zostanie zlikwidowana. Bardzo trudno jest oszacować, ilu Żydów w getcie było uzbrojonych, ale na pewno nie mniej niż sześć lub siedem tysięcy. Niemal w każdym domu przebywały grupy bojowe. Były one szkolone i dowodzone przez istniejące organizacje bojowe. Ludność coraz chętniej czytała proklamacje i publikacje organizacji konspiracyjnych, a także dawała coraz większe datki na broń. Duch walki wzrastał. Pojawiła się determinacja, aby tym razem nie dać się zapędzić jak bydło do rzeźni.

REKLAMA

Po drugiej fali likwidacji zginęli wszyscy pacjenci szpitala, a sama placówka została zamknięta. Musieliśmy więc znaleźć jakieś inne miejsce do zamieszkania.

W getcie było jeszcze kilka warsztatów pracujących dla Niemców, całkowicie odizolowanych od siebie i od mieszkańców getta. Ale Żydzi budowali przez piwnice połączenia między szopami i domami.

Getto warszawskie. Żydzi oczekujący na deportację na Umschlagplatz

Mój starszy brat, który pracował w warsztacie metalurgicznym, przyszedł do mnie i wyjaśnił, że ponieważ szop, w którym jest zatrudniony, to odlewnia, a Niemcy uważają to za ważną pracę, wszyscy powinniśmy tam pójść. Bylibyśmy tam bezpieczniejsi. Ja, moja żona, dwóch bratanków i szwagier poszliśmy więc mieszkać do tego warsztatu.

Szefem był Wiktor Nuss, Żyd, człowiek podziemia, który chodził po getcie z pistoletem i bez opaski. Plotki głosiły, że już przed wojną, gdy mieszkał w Gdańsku, współpracował z Gestapo.

Warsztat ten miał schron (zamaskowaną piwnicę), gdzie znajdował się również telefon. To miało dla mnie największe znaczenie, bo dzięki temu mogłem pozostawać w kontakcie z naszymi zakonspirowanymi bojowcami. Każdy bunkier chciał mieć swojego lekarza, więc nie mieliśmy trudności z pozwoleniem na zamieszkanie tam. W naszej kryjówce było około 200 osób.

18 kwietnia wszedłem do getta z częścią pracowników z warsztatu i mogłem spotkać się z naszym dowództwem. Chłopcy, członkowie Irgunu, powiedzieli mi wtedy, że getto zostanie otoczone.

Komendantem warsztatu był SS Untersturmfiihrer Scholz. Kilka dni po rozpoczęciu powstania przekazał nam przez Wiktora Nussa ostrzeżenie, że wszystkie bunkry zostaną zbombardowane, i poradził przenieść się do innego domu. To miała być tylko chwilowa zmiana, bo Scholz zapewniał, że nasza praca ma kluczowe znaczenie dla niemieckich działań wojennych, więc wrócimy. Dał Nussowi słowo honoru, że tak się stanie.

Warsztat opuściło 26 osób, w tym moja żona, brat, dwóch bratanków, szwagier i ja. Razem z nami poszedł SS Untersturmfiihrer Scholz, jego przyjaciel Wiktor Nuss i dwie inne osoby z podziemia. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy z Umschlagplatzu na Stawki i zostaliśmy zaproszeni do domu przez kilka pielęgniarek ze szpitala, które nas znały.

Kiedy byliśmy prowadzeni przez Scholza i Wiktora Nussa przez ulicę, zobaczyliśmy niebiesko-białą flagę, żydowską flagę, powiewającą z naszej siedziby przy ulicy Muranowskiej 7–9 i słyszeliśmy ciągłe wystrzały z okien. Był to piąty lub szósty dzień od rozpoczęcia powstania. Getto stało w płomieniach. Ale bojownicy Irgunu wciąż byli na swoich stanowiskach.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Dawida Wdowińskiego „A my nie jesteśmy wybawieni” bezpośrednio pod tym linkiem!

Dawid Wdowiński
„A my nie jesteśmy wybawieni”
cena:
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
240
ISBN:
978-83-8229-708-9
EAN:
9788382297089
REKLAMA
Niemcy na terenie płonącego getta w Warszawie

Później powiedziano mi, że Scholz nakazał swojemu żydowskiemu „przyjacielowi”, Wiktorowi Nussowi, żeby poszedł na Umschlagplatz rzekomo w celu znalezienia dobrego miejsca na następną selekcję. Nuss szedł przed Scholzem. Scholz wyciągnął broń i strzelił mu w plecy. Byli takimi dobrymi przyjaciółmi…

W lutym 1943 r. w szopach Schultza i Toebbensa poinformowano żydowskich pracowników i urzędników, że zamierzają przenieść ich miejsca pracy odpowiednio do Trawnik i Poniatowej w dystrykcie lubelskim. Żydom poradzono, aby dobrowolnie zgłaszali się do pracy w tych miejscach, ponieważ właśnie w dystrykcie lubelskim miał powstać rezerwat żydowski. Zapewniano, że będą tam panować lepsze warunki i nie będzie akcji. Tak przynajmniej twierdzili ci mężczyźni. Aby przekonać Żydów, że wszystko, co mówią, jest prawdą, wysłali kilku swoich żydowskich kierowników do Trawnik i Poniatowej, żeby sprawdzili warunki na miejscu. Ci pojechali, a po kilku dniach wrócili z krzepiącymi wiadomościami. Część robotników dała się namówić i małe transporty ruszyły w tamte strony. Liczba robotników żydowskich, którzy zdecydowali się pozostać, zmniejszyła się o kilka tysięcy.

W tym czasie w getcie i w warsztatach życie toczyło się dalej… aż do 18 kwietnia. W nocy wszczęto alarm. Getto i szopy zostały otoczone przez bataliony SS, Litwinów, Łotyszy i Ukraińców. Obie organizacje żydowskie doszły w nocy do porozumienia i zmobilizowano wszystkich członków oraz uzbrojonych Żydów. Ustawiliśmy wartę. Byliśmy przygotowani do walki. Ludność udała się do schronów, kryjówek i bunkrów. Bojowcy zajęli przydzielone im stanowiska. Nasza organizacja rozlokowała się w budynkach przy ulicy Muranowskiej i placu Muranowskim. Był 19 kwietnia 1943 r., poniedziałek, wigilia Paschy, żydowskiego święta wyzwolenia. Na budynku naszej siedziby przy ulicy Muranowskiej 7–9 wywieszono niebiesko-białą flagę żydowską. Gdy Niemcy zamknęli się na terenie getta od strony ulicy Nalewki, doszło do pierwszego starcia. Ze strony placu Muranowskiego otwarto do nich ogień z karabinu maszynowego. Z okien rzucano granaty ręczne i ostrzeliwano z karabinów. Po południu Niemcy wycofali się z getta.

Już pierwszego dnia powstania Paweł Frenkel i Leon Rodal, przebrani w mundury oficerów niemieckich, wyszli z naszej siedziby i stanęli przed strażnikami ukraińskimi, którzy otoczyli dom. Wydali im rozkaz złożenia broni, a kiedy ci pachołkowie hitlerowscy stali na baczność przed swoimi domniemanymi zwierzchnikami, Frenkel i Rodal wystrzelili w ich kierunku serię z karabinów maszynowych. To umożliwiło naszym bojowcom wyjście z kwatery głównej i dało chwilę oddechu, aby połączyć się z innymi uczestnikami walk, zanim wróg nie zorientuje się, co naprawdę się stało.

REKLAMA
Kobieta wisi na balkonie przygotowując się do upadku na ulicę podczas powstania w getcie warszawskim

Tego samego dnia Niemcy zaatakowali szop szczotkarzy. Przywitano ich deszczem granatów i seriami z karabinów. Wrócili więc czołgami, w które nasi bojownicy rzucali koktajlami Mołotowa. Część czołgów zajęła się ogniem. Po kilku godzinach Niemcy się wycofali.

W nocy odbyło się posiedzenie naczelnego dowództwa, które postanowiło rozdzielić cały magazyn broni i amunicji wśród bojowców, aby zasoby te nie wpadły w ręce Niemców. Następnego dnia okupanci ponownie podjęli próbę przeszukania tego szopu. Gdy weszli do bramy, rozległa się potworna detonacja. Wejście było zaminowane. Wszyscy przebywający tam wówczas Niemcy zostali rozerwani na strzępy lub ciężko ranni.

W getcie trwała walka. Toczyła się od domu do domu, od bunkra do bunkra. Utrzymanie łączności między walczącymi jednostkami było niemożliwe. Dopiero w nocy udało się nawiązać kontakt z grupą bojową przy fabrykach Toebbensa i Schultza. Czwartego dnia grupa „Szczotka” wdarła się do getta i połączyła się z centralnymi oddziałami bojowymi. Trzeba było zaniechać obrony szopu szczotkarzy. Niemcy dostali się na to miejsce czołgami i atakowali coraz gwałtowniej. Jeden z niemieckich oddziałów wojskowych, który chciał się dostać do getta ulicą Leszno, został zasypany granatami ręcznymi i serią strzałów z karabinów, a całą grupę zlikwidowano.

Sytuacja w getcie się pogorszyła. Niemcy odcięli wodociągi, podpalili domy i niszczyli żywność. W jedenastym dniu bitwy, 29 kwietnia, grupa bojowa „Getto” postanowiła przebić się tunelem do Lasu Michalin pod Warszawą i tam kontynuować walkę z wrogiem. Część tej grupy pozostała w dzielnicy jako przykrywka. Tej samej nocy reszta dotarła do lasu. Zostali jednak odkryci przez Niemców i okrążeni. Doszło do ostrych walk. Po wielu godzinach udało się przebić przez oddział niemiecki i dostać do przygotowanego bunkra po stronie aryjskiej przy ulicy Grzybowskiej. Kilka dni później, 2 maja, grupa bojowa „Toebbens” dotarła tunelami podziemnymi na ulicę Grzybowską i tam połączyła się z grupą „Getto”. Na posiedzeniu dowództwa jednostki postanowiono wysłać do getta dwie osoby i wyprowadzić z niego jak najwięcej Żydów. Misja ta została powierzona towarzyszowi Leonowi Rodalowi i jeszcze jednemu człowiekowi. 5 maja wyprowadzili oni pierwszą grupę. Podczas akcji ratowania drugiej grupy, 6 maja, doszło do starcia z Niemcami i polską policją. Leon Rodal poległ w walce, podobnie jak większość grupy.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Dawida Wdowińskiego „A my nie jesteśmy wybawieni” bezpośrednio pod tym linkiem!

Dawid Wdowiński
„A my nie jesteśmy wybawieni”
cena:
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
240
ISBN:
978-83-8229-708-9
EAN:
9788382297089
REKLAMA

Sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Walka, choć słabsza, trwała jednak dalej. Grupie „Ulica Grzybowska” udało się po długich i ciężkich staraniach nawiązać kontakt z polską organizacją podziemną, która obiecała doprowadzić ich do Lasu Lubelskiego, gdzie mieli się oni połączyć z innymi partyzantami. Dokładną datę ustalono na środę 12 maja. Do dziś nie wiem, czy grupa została zdradzona czy nie. W każdym razie 11 maja dom został otoczony przez Gestapo i niemieckie siły zbrojne. Wszyscy członkowie przebywali w bunkrze. Otrzymali rozkaz całkowitego poddania się. Odpowiedzieli serią strzałów. Walka trwała cały dzień. W końcu Niemcy zrzucili na bunkier bomby. Wśród poległych w tej bitwie był dowódca Paweł Frenkel oraz jego najlepsi i najwierniejsi współbojownicy.

Niemiecka załoga działa przygotowuje się do ostrzału ruin budynku podczas tłumienia powstania w getcie warszawskim

Trzy tygodnie. Nie było czasu na inwentaryzację strat w ludziach, w stanowiskach. Młodzież żydowska walczyła bez nadziei, bez marzeń o przeżyciu. Przyświecał im tylko jeden cel – przedłużyć to, ile tylko się da, zadać wrogowi jak najwięcej strat. To była ich ostatnia szansa jako ludzi. Każdy koktajl Mołotowa rzucony z płonącego okna, każda prymitywna bomba pozostawiona na drodze bestii musiały dostarczyć swoje złowieszcze przesłanie – by mogli udowodnić, że są ludźmi. Niektórzy z ocalałych, którzy trafili do obozu koncentracyjnego w Budzyniu, gdzie ja również przebywałem, opisali mi te sceny.

Getto stało w ogniu. Ludzie zostali wykurzeni z bunkrów, wypchnięci z ufortyfikowanych pozycji. Wokół nich waliły się budynki. Bojowcy Irgunu do ostatniej chwili utrzymywali swoje stanowiska na dachach i spadali na ziemię prosto w płomienie. To był dobry sposób na śmierć, o ile można było oddać jeszcze jeden, ostatni strzał we wstrętnego, znienawidzonego wroga.

Czy oni cokolwiek jedli? Czy oni kiedykolwiek spali? Jakoś musieli. Rzadko. Ale nikt nie pamięta zaspokajania tych potrzeb.

Kontakt z innymi grupami stał się niemożliwy. Niemcy zaangażowali do walki wszystko, co mieli do dyspozycji: jednostki zmechanizowane, ogień, gaz, tę wielką armię aryjską, dysponującą nieograniczonym materiałem wojennym, przeciw garstce wycieńczonych, pobitych Żydów, tórych ciała i dusze systematycznie próbowali złamać przez cztery długie lata. Nie udało im się jednak złamać ich ducha.

Trzy tygodnie, a getto wciąż płonęło.

Tych, którzy mieli za moment umrzeć, stać było na to, by się śmiać. Jednak ich śmiech był głuchy i miał smak krwi. Nikt nie musiał mówić naszym ludziom, że to ich ostatnie tchnienie, że stoją w obliczu śmierci.

REKLAMA

W ostatnich dniach istnienia getta patrzyliśmy na szalejące wokół nas piekło i zastanawialiśmy się, czy istnieje świat na zewnątrz? Czy ktokolwiek o tym wiedział? Czy kogokolwiek to obchodziło?

Ulica Zamenhofa między Wołyńską a Miłą w czasie powstania w getcie warszawskim

Z niektórymi naszymi chłopakami spotkałem się 18 kwietnia, na dzień przed powstaniem, w naszej kwaterze na Muranowskiej 7–9. Automatycznie przełączaliśmy radio na fale krótkie. Weszło nam to w nawyk. Pamiętałem czasy, kiedy wpatrywaliśmy się w raporty BBC, uważnie czytając każde słowo w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku nadziei, zakończenia wojny. Zwykliśmy ważyć każdą sylabę, by znaleźć ukryte sensy, jakieś przesłanie dla nas – odizolowanych, pokrzywdzonych, zapomnianych. Jakie znaczenie mogły mieć dla nas wtedy jakiekolwiek słowa? A jednak wciąż nasłuchiwaliśmy. I wreszcie usłyszeliśmy głos, niesamowicie wyraźny, dochodzący aż z Londynu, wzywający nas do odwagi, cierpliwości, nabrania otuchy. To nie potrwa długo – mówił ten głos. Wyzwolenie było już blisko i wkrótce wszyscy będziemy wolni.

Wojna żydowska trwała ponad trzy tygodnie. Ponad trzy tygodnie walk, ponad trzy tygodnie heroizmu żydowskiego. Wynik: około 900 zabitych Niemców i ponad 1000 rannych według raportu szpitala aryjskiego w Warszawie.

Przez cały ten czas getto płonęło. Setki ludzi spłonęły żywcem. Jednak Umschlagplatz nadal funkcjonował. Każdy, kto został schwytany z bronią, był rozstrzeliwany. Inni trafili do obozów koncentracyjnych w powiecie lubelskim. Do Treblinki wysłano tylko jedną grupę składającą się z 3 tysięcy Żydów. Spośród nich wybrano 300 i przywieziono ich do Lublina i Budzynia. Wśród nich był mój przyjaciel Jakub Katz, walczący członek Betaru, od którego usłyszałem wiele o tym, co działo się w ostatnich dniach istnienia getta.

Razem z Żydami, którzy przebywali tam wcześniej, w obozach w powiecie lubelskim znalazło się ponad 50 tysięcy przedstawicieli społeczności żydowskiej. Obiecano im, że będą tam musieli jedynie pracować. Poza tym mogli w tym miejscu spokojnie mieszkać. Ten rezerwat żydowski, którego utworzenie obiecywało pod przysięgą dwóch wielkich mistrzów pracy niewolniczej – Herren Schultz i Toebbens, istniał do nocy z 2 na 3 listopada 1943 r., czyli około pół roku. Wtedy bowiem wszyscy Żydzi zostali zabici z broni maszynowej lub zginęli w ogniu. Tej nocy straciłem żonę, starszego brata, szwagra i dwóch bratanków. Podczas pierwszej akcji warszawskiej i kolejnych, w trakcie około 12 miesięcy wcześniej, straciłem matkę, dwie siostry i młodszego brata, szwagra, szwagierkę i trzech siostrzeńców. Moja żona straciła matkę.

Z blisko 500 tysięcy Żydów warszawskich, którzy zostali wywiezieni do Treblinki i innych obozów koncentracyjnych, przeżyło tylko około 300. Jestem jednym z tych kilku szczęśliwców lub nieszczęśliwców…

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Dawida Wdowińskiego „A my nie jesteśmy wybawieni” bezpośrednio pod tym linkiem!

Dawid Wdowiński
„A my nie jesteśmy wybawieni”
cena:
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2023
Liczba stron:
240
ISBN:
978-83-8229-708-9
EAN:
9788382297089
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Dawid Wdowiński
(1895–1970) Polski lekarz neurolog i psychiatra żydowskiego pochodzenia, działacz syjonistyczny, według niektórych źródeł współzałożyciel i przewodniczący Żydowskiego Związku Wojskowego, uczestnik powstania w getcie warszawskim.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone