Wacław Holewiński – „Szwy” – recenzja i ocena

opublikowano: 2014-01-15 09:42
wolna licencja
poleć artykuł:
Nierozliczone zbrodnie PRL-u, umoczona brudnymi interesami sieć układów III RP, pokraczna rzeczywistość polityczna teraźniejszej Polski – oto tematy z „Szwów” i zarazem powody, dla których tej książki nie należy przemilczeć.
REKLAMA
Wacław Holewiński
Szwy
nasza ocena:
7/10
cena:
34,90 zł
Wydawca:
Zysk i S-ka
Rok wydania:
2013
Okładka:
miękka
Liczba stron:
356
Format:
135x195
ISBN:
978-83-7785-219-4

Wacław Holewiński to pisarz, który coraz bardziej rozgaszcza się w świadomości literackiej polskiego czytelnika, czego pewnym przejawem jest tegoroczna Nagroda Literacka im. Józefa Mackiewicza, przyznana za wcześniejszą powieść „Opowiem ci o wolności”, rozgrywającą się w realiach powojennej Polski. Tymczasem fabuła „Szwów” osadzona jest w Polsce teraźniejszej, choć snuta w nich refleksja zwraca się ku zmazom, których geneza sięga lat 80.

Skrytym śladem za prawdą

Maks, główny bohater, alter ego autora, pisarz i dawny opozycjonista, pracuje nad książką o wydarzeniu z 1985 roku – milicja w Olsztynie zamordowała niewinnego, przypadkowego chłopaka, Tomasza Miteńkę. Bo „Szwy” są książką o pisaniu książki. Czytelnik śledzi urabianie dzieła – zbieranie materiałów, kolejne rozmowy z ludźmi, poszukiwanie nowych tropów. Ale przy tym dzieli wraz z bohaterem te same ograniczenia. Jak wytworzyć na nowo pełen obraz zdarzenia sprzed lat, jak odrysować realne udziały odrębnych czynników w tragedii, czy możliwe jest pociągnięcie do odpowiedzialności winnych? Pytania i tak trudne, i bez mnożących się komplikacji z zewnątrz. Bo oto zaczynają pojawiać się pogróżki ze strony osób, którym praca dookoła tego przedmiotu jest nie w smak. Maks mimo tego stopniowo dochodzi do coraz bardziej wymiernych rezultatów. Walka z zakłamaniem polskiej rzeczywistości okazuje się silnie motywować do wytrwałości. Jak jednak ocenić ostateczne wyniki jego pracy, ile jest miejsca na optymizm w próbach rozliczeń przeszłości – z tym pytaniem odsyłam zainteresowanych do samej książki.

Powyższe względy „poznawcze” wzbudzają skojarzenia z uznanym „Weiserem Dawidkiem” Pawła Huellego. Ale „Weiser…” w porównaniu z książką Holewińskiego to literatura sterylna, w której treść zamieszane są dodatkowo wątki ponadnaturalne. Jeżeli idzie o temat „Szwów”, to tutaj żadnych czarów nie było. Osnową powieści są liczne przypadki autentyczne, o których prawdy poznać nie możemy, a której ustalenie powinno być rzeczą najwyższej wagi. Choćby ze względu na rodziny ofiar, na konieczność nieuchronności kary za zbrodnie.

Pozwolę tutaj ponieść się wspomnieniom, które we mnie „Szwy” przywołały. Gdy byłem w pierwszej klasie liceum (ładnych parę lat temu), nasz historyk zachęcił niektórych z nas do uczestnictwa w zajęciach Domu Spotkań z Historią „KARTA” na ul. Karowej w Warszawie. Tam z czasem dowiedzieliśmy się o konkursie skierowanym do uczniów szkół ponadgimnazjalnych na pracę z zakresu tzw. „historii bliskiej”. Długo musieliśmy się zastanawiać, zanim przyszedł nam do głowy najprostszy pomysł – napisać pracę o naszym liceum. Jest to stare śródmiejskie liceum, kiedyś o dużej renomie. Okazało się, że w czasach Polski Ludowej niektórzy nauczyciele i uczniowie stamtąd angażowali się w działania antysystemowe – na różny sposób. Był to pasjonujący materiał do pracy, nie pozbawiony dreszczyku emocji – w końcu niektórzy pedagodzy występujący w zdobywanych przez nas przekazach jako ciemne charaktery wciąż uczyli w szkole! Sprawa zresztą okazywała się coraz bardziej delikatna. Działania uczniów nie ograniczały się do czytania bibuły czy kibicowania opozycjonistom. Postępowanie niektórych wkraczało na radykalniejsze tory. Między innymi jeden z uczniów, który organizował z kolegami drukarnię drugiego obiegu, został zaaresztowany przez służby, bito go podczas przesłuchań, namawiano do obciążenia kolegów. Parę tygodni po wypuszczeniu na wolność stracił życie w wodach Wisły, rzekomo w nieszczęśliwym wypadku, najprawdopodobniej jednak skrytobójczo zabity.

REKLAMA

Tym łatwiej było docierać do informacji i szczegółów zdarzeń, im mniejszego kalibru one były. Natomiast sprawa wspomnianego chłopca, pełna bulwersujących niewiadomych i najbardziej domagająca się wyjaśnienia, przynosiła największe tarcia i opory. Wszelkie dostępne dla nas informacje pochodziły z drugiej lub trzeciej ręki, rodzina zmarłego nie chciała z nami rozmawiać, a baliśmy się przecież przekroczenia granic delikatności. Zresztą to nie rodzina była posiadaczką kluczowej wiedzy. Kto więc był, czy ktokolwiek? Szlaki były nieprzetarte, IPN wszczął postępowanie trzy lata później i to ono zbiegło się z zainteresowaniem mediów, zresztą jako duże dzieci robiliśmy to nieporadnie. Nie udało nam się dojść do rezultatów innych niż kompilacja domysłów. Podstawowym zabezpieczeniem zbrodni jest uniemożliwienie dostępu do prawdy o niej. Wtedy bestialstwo nie zostaje ukarane, nikogo nie pociąga się do odpowiedzialności. Poznałem zniechęcenie, gdy każdy kręci głową, że sprawa nie rokuje pomyślnie, a za praktyką tuszowania stał państwowy system instytucjonalny.

REKLAMA

„Szwy” to książka prawdziwa, bo ukazuje problemy z prawdą o wszystkich tych morderstwach. Problemy te wynikają z przyczyn bardzo pospolitych, takich jak cynizm, posiadanie środków do zatarcia poszlak i wynikające stąd poczucie bezkarności. I chociaż np. procesy strzelców przy murze berlińskim świadczą o tym, że zbrodnie dawnego systemu nie muszą uchodzić bezkarnie, to jednak w Polsce rozliczenie aparatu bezpieczeństwa pozostaje najczęściej marzeniem ściętej głowy. Dla Maksa, czy raczej Wacława Holewińskiego, szukanie tej jednostkowej prawdy to element szerokiego programu odkłamania rzeczywistości. Tu nieco dęta, tu nieco sflaczała, tu i ówdzie połatana przez dzisiejszych „demiurgów”. Ale tytułowe szwy dają się łatwo wymacać tam, gdzie je założono, a nieraz rozłażą w oczach. Jednak koniec końców, choć widzimy wyraźnie, co się za nimi rysuje, trzymają się mocno.

Między prawdą a fikcją

Powiem więcej, „Szwy” to książka tak prawdziwa, tak zaangażowana w „autentyczną” rzeczywistość, że osobnym problemem staje się rozpoznanie, co jest fikcją, a co faktami. Sprawa nie została oddzielona i trudno tu dokonać właściwej delimitacji. Rzecz się dzieje bezspornie w naszym kraju w bieżącym roku. Wszystkie wątki są otoczone naszą rzeczywistą, tubylczą siatką problemową: kwestia emigracji, polskich mediów, rosyjskich służb, Adama Michnika itd. itd. Fikcyjny Maks przywołuje tytuły swych książek zbieżne z tytułami realnego Holewińskiego. Fabuła (pierwszoosobowa zresztą) została osadzona w polskich miastach, na dokładnie określonych ulicach. Bywa przerywana występującymi w charakterze intermedium fragmentami dziennika, który wygląda na oryginalne ustępy z notatnika jakiegoś obywatela (choćby samego Wacława Holewińskiego), będące bieżącym komentarzem do wydarzeń politycznych i społecznych. Wreszcie główny przedmiot dociekań Maksa, śmierć Tomasza Miteńki, to pewien model oparty na faktach.

REKLAMA

Takie środki unaoczniające wskazują na sprawozdawczą ambicję książki. Zostaje ukazany świat osadzony w konkretnym czasie i miejscu, a elementy fikcyjne nie odrywają się od realnego osocza. To niesłychanie udany zabieg literacki. Czasem wątpimy, czy czytamy powieść, czy jakiś reportaż z niedawnej gazety. Pojawia się wręcz niepokojąca myśl. Czy rzeczywistość nie została wciągnięta za bardzo w fikcję? Czy temu, co ma być przedmiotem pewnego sprawozdania, nie grozi subiektywizacja, nadanie arbitralnych znaczeń i „ulegendarnienie”? Nie mam możliwości tego rozstrzygnąć, ale niestety należy zauważyć, że pod bardzo przekonywającą szatą problemową mieści się specyficzna szata charakterologiczna postaci, a ta już nie tchnie świeżością rzeczy autentycznych.

Sama postać Maksa ma wskazywać na Wacława Holewińskiego. Ale czy Holewiński to taki skończony man, „cham, ale kochany”? A z drugiej strony, czy sam autor, znany z bezkompromisowości, zachowałby się jak jego bohater na ostatnich stronicach? (Nie zdradzę zakończenia). Znowuż wątek romansowy: pewnie wielu uzna go za pozytywne wzbogacenie treści, ale mnie przyprawił o ból zębów. To są elementy, które Holewiński jako pisarz musiał chyba wprowadzić. Nie miał wyboru, musiał albo wykorzystać rzemiosło pisarskie dla wytworzenia pewnych uproszczeń fabularnych, albo wejść w wielką narrację, na jaką temat z pewnością zasługuje, ale pochłonęłoby to zapewne wiele lat pracy pisarskiej. I tak jak się godzimy, by cenny eksponat nam przesłany został w trocinach zapewniających bezpieczne dostarczenie, tak ja nie mam problemu, by zgodzić się na umieszczenie pewnych istotnych idei w formie zbeletryzowanej (nawet nieraz w ujemnym znaczeniu). Przez to książka nie wstąpi do raju wielkiej literatury, ale z pewnością pozostanie poważnym świadectwem intelektualnym i będzie chętnie czytana, gdyż osiągnęła dużą potoczystość. Sprzyja temu styl, który można by nazwać minimalistycznym… ale który do końca minimalistyczny nie jest. Autor nie stroni bowiem od pewnych silnie naturalistycznych momentów, których ja bym osobiście oszczędził (ale dla wielu może to być atut). Dodam, że oprawa i edycja są oszczędne i schludne.

Mówiąc krótko, niewątpliwie mocna książka, obowiązkowa dla osób śledzących współczesną powieść polską.

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Tomasz Kwiatkowski
Studiuje filozofię na MISH UW oraz prawo na WPiA UW (III rok). Interesuje się kulturą antyczną (literatura, tłumaczenia, historia, interpretacje) oraz literaturą i kulturą przedrozbiorową, a ponadto stosunkami kultura - władza w PRL, historią Kościoła w XX wieku i historią prawa w XX wieku.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone