Zapasowy królewicz

opublikowano: 2023-03-31 17:14
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Niezwykły pochód dostojników i dworzan musiał robić wrażenie na tłumach gapiów. Królewicz Zygmunt doświadczy niespodziewanej wizji...
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Anny J. Szepielak „Miłość i tron. Zygmunt Jagiełłowic”.

Jałmużna świętego Kazimierza (mal. Kazimierz Mirecki, 1884)

Marzec Anno Domini 1485, pod Toruniem

Wielobarwny pochód dworzan, możnowładców i duchownych z powagą zanurzał się w ciemnym wnętrzu katedry. Zostawiali za sobą zalany słońcem plac wypełniony szlachtą oraz powietrze drżące od dźwięku dzwonów. Wchodzących do środka witało harmonijne brzmienie chorałowych pieśni odbijające się od gotyckich ścian ozdobionych malowidłami i smugą kolorowego światła przenikającego przez witraże.

Otoczony dostojnikami Zygmunt kroczył po ceramicznej posadzce tuż za Aleksandrem, a przed młodszym od siebie o rok bratem, Fryderykiem. Mimo iż odziany był po rycersku w błyszczącą ceremonialną zbroję – jaką widywał wcześniej jedynie na ojcu oraz najstarszym bracie Władysławie, gdy ten wyjeżdżał objąć tron w Czechach – Zygmunt nie słyszał odgłosu swoich kroków ani chrzęstu nowiutkiej zbroi. Podekscytowany i przejęty, otulony anielskimi głosami śpiewaków, miał wrażenie, że nie dotyka stopami ziemi i niemal płynie przez nawę ku Ara Patriae jak niesiony wiatrem liść.

Zygmunt (późniejszy król Zygmunt I Stary) w 1530 roku (mal. Hans Dürer)

Procesja, ściśnięta między filarami nawy głównej, zaczęła się w końcu rozpraszać. Pierwszy przed ołtarzem zatrzymał się ojciec, król Kazimir. Następnie kolejno Jan Olbracht i Aleksander. Towarzyszący im po bokach dostojnicy z szelestem cichych kroków usunęli się pod ściany, niemal znikając w półmroku katedralnych zakamarków.

Nieco zdezorientowany Zygmunt ustawił się w rzędzie obok starszych braci i tak jak oni ukląkł na stopniach ołtarza. Spojrzawszy dyskretnie na boki, zdziwił się, że nigdzie nie widzi matki ani młodszych sióstr. Tak bardzo chciał, by towarzyszyły mu w tym uroczystym dniu, gdy z młodzieńca stawał się pasowanym rycerzem. Zastanawiający wydał mu się także wygląd katedry, bogato przystrojonej chorągwiami. Coś w tym otoczeniu zastanawiało go i niepokoiło. Nie miał jednak czasu na przemyślenia.

Zamiast dołączyć do braci i ojca, Fryderyk minął Zygmunta bezszelestnie niczym duch. Pokłonił się komuś, kto siedział w półmroku na tronie metropolity, tuż obok konfesji św. Stanisława. Dopiero wtedy Zygmunt dostrzegł, że najmłodszy brat miał na sobie biskupie szaty zamiast zbroi. Nie zaskoczyło go to. Rodzice zgodnie z tradycją przeznaczyli przecież Fryderyka do kariery duchownej.

Serce zabiło mu natomiast mocniej, gdy woskowe świece rozjaśniły się w całej katedrze jak na zawołanie, a chór umilkł. Zapanowała pełna skupienia cisza. W tej ciszy z tronu metropolity krakowskiego podniosła się postać odziana w zwykłą albę pontyfikalną, lecz jaśniejącą niczym najczystszy śnieg w mocnym słońcu południa.

REKLAMA

– Kazik… – wyszeptał przejęty Zygmunt. Choć miał ochotę zerwać się z klęczek i serdecznie uściskać brata, nawet nie drgnął, spętany niespodziewanym ciężarem zbroi.

Królewicz Kazimierz wyglądał tego dnia zdumiewająco zdrowo. Delikatna pociągła twarz o niemal dziewczęcej urodzie zaróżowiła się, w piwnych oczach błyskała radość, a długie ciemne włosy lśniły w świetle świec, łagodnymi skrętami opadając na wąskie ramiona.

W dzieciństwie Zygmunt zazdrościł Kazimierzowi tego osobliwego połączenia krwi: starszy brat miał bowiem pełną słodyczy i dobroci twarz matki – która ta właśnie wyglądałaby, gdyby nie zeszpeciło jej kalectwo – oraz zgrabną sylwetkę i ciemne włosy ojca dziedziczone po dziadku Jagielle. Mimo skromnego odzienia Kazimierz wyglądał zaskakująco uroczyście, a rozradowany Zygmunt nie mógł oderwać wzroku od ukochanego brata, za którym tak tęsknił.

Rozsiewając woń polnych kwiatów, królewicz Kazimierz wolnym krokiem przeszedł obok ołtarza, na którym ktoś położył miecz, berło i złote jabłko. Zbliżył się do króla, pomógł mu wstać z klęczek i z pokorą ucałował ojcowską dłoń. Obserwujący ich Zygmunt wzruszył się, gdy surowy zwykle ojciec z niezwykłą czułością objął swego imiennika. Następnie – jakby w odpowiedzi na pytanie, które jednak nie padło – ojciec skinął potakująco głową. Ostrożnie zdjąwszy błyszczącą od klejnotów koronę, podał ją Kazimierzowi, a królewicz bez zwłoki przekazał ją do rąk stojącemu obok Olbrachtowi.

Jan Olbracht (mal. Marcello Bacciarelli, 1768-1771)

Jasnowłosy książę Olbracht zgarbił się nieco, zaskoczony wagą złotego brzemienia. Lecz brat nie pozwolił mu się zachwiać – ujął go za ramię i już razem wręczyli koronę Aleksandrowi.

Szczupły młody mężczyzna o łagodnych oczach bez wahania wziął od nich złotą obręcz. Przez chwilę ważył w dłoniach jej ciężar. Chociaż blask starożytnych klejnotów najwyraźniej mu się spodobał, odwrócił się do klęczącego wciąż Zygmunta.

Teraz już wszyscy stali na stopniach ołtarza, otaczając zaskoczonego Zygmunta półkolem – czterej bracia po bokach, a król ojciec tuż przed nim.

„Czy ten rycerz godzien jest najwyższego zaszczytu i służby?” – Zygmunt usłyszał w głowie poważny głos Fryderyka, choć odziany w biskupie szaty młodzik nawet nie poruszył ustami.

– Godzien! Godzien! Godzien! – ryknęli chórem zebrani w katedrze ludzie, a posadzka zadrżała od mocy ich głosów.

Na zewnątrz kościoła niespodziewanie rozdzwoniły się dzwony. Wówczas Aleksander pochylił się i pełnym dostojeństwa gestem nałożył Zygmuntowi koronę na głowę.

Osłupiały królewicz ani drgnął. Nie rozumiał tego, co się wydarzyło. Chciał przyjąć z rąk ojca rycerski pas i miecz, a tymczasem otrzymał dar, jakiego nie mógł się spodziewać żadną miarą. Piastowska korona Władysława Łokietka spoczywała oto na jego skroni.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Anny J. Szepielak „Miłość i tron. Zygmunt Jagiełłowic” bezpośrednio pod tym linkiem!

Anna J. Szepielak
„Miłość i tron”
cena:
47,90 zł
Wydawca:
Filia
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
336
Premiera:
22.03.2023
Format:
135x205 mm
ISBN:
978-83-8280-570-3
EAN:
9788382805703
REKLAMA

Chłód płynący od twardego metalu ściskającego mu czoło sprawił, że Zygmuntowi przemknęła przez głowę dziwna myśl: przecie ja to już kiedyś przeżyłem.

Gdy niemal fizycznie poczuł na sobie setki uważnych i ciekawskich spojrzeń, zadrżał.

„Wstań, drogi bracie. Pokaż się swoim poddanym” – tym razem usłyszał w myślach głos Kazimierza. Chciał spełnić tę prośbę, lecz nagle poczuł, że nogi ma ciężkie jak z ołowiu, a serce bije mu jak oszalałe. Myślał tylko o jednym: żeby na oczach rodziny, gości i dworu nie zhańbić się nieopatrznym ruchem. Ruchem, który sprawiłby, że ów złoty symbol władzy Piastów i Jagiellonów, ów widoczny znak niewidzialnej świętej godności zsunąłby się z jego głowy i z ogłuszającym hukiem roztrzaskał na twardej posadzce katedry.

– Boże, dopomóż – szepnął przerażony.

– Książę? Zbudź się. – Ktoś potrząsnął nim lekko.

Zdezorientowany Zygmunt zamrugał.

– Co się dzieje?

– Zdaje mi się, żeś miał jakowyś sen nieprzyjemny – odparł z pogodną miną jego kompan i towarzysz lat dziecięcych, Krzysztof Szydłowiecki. Bezceremonialnie usiadł obok na wilczej skórze rozłożonej pod szerokopiennym dębem.

– Znów ten sen… – westchnął Zygmunt, rozglądając się wokół z większą przytomnością.

Królewski orszak wypoczywał na skraju lasu. Konie zaprzężone do wozów i wierzchowce przywiązane do drzew skubały wiosenną trawę, która tu i ówdzie zaczęła porastać brzegi gościńca. Po drugiej stronie drogi, na błotnistej łące rozpalono kilka ognisk, wokół których kręcili się rozgadani dworzanie, gwardziści, pachołkowie i słudzy wykonujący powierzone im obowiązki. Mimo słonecznego dnia zebrany w lesie chrust najwyraźniej był zbyt wilgotny, gdyż ogniska dymiły, roztaczając wokół duszący zapach, leniwie roznoszony przez powiewy rześkiego wiatru. Być może dlatego otoczony wartownikami królewski namiot oraz ławy dla dworskich urzędników i dostojników kościelnych rozstawiono w pewnej odległości, w cieniu wysokich drzew.

Jan Długosz świadkiem modlitwy Kazimierza (mal. Florian Cynk, 1869)

– Czas się posilić, książę – stwierdził pogodnym tonem młody Szydłowiecki. – W namiocie króla podano jadło i napitek. Twoi bracia już tam poszli.

– Nie jestem głodny – mruknął Zygmunt, wycierając spocone czoło.

– A ja owszem. Nie wiadomo, jak długo przyjdzie nam tu jeszcze czekać na miłościwą panią. Jej świty nadal nie widać na gościńcu, a król się niecierpliwi. Ej! – krzyknął do stojącego opodal dworzanina. – Przekaż krajczemu, żeby przynieśli nam tu coś do zjedzenia. Byle nie za dużo, książę pości.

– Naprawdę nie mam ochoty – zaprotestował niemrawo Zygmunt.

– Wiem, że nie masz. Dlatego ja muszę o ciebie zadbać, książę.

Młodszy od Zygmunta zaledwie o kilka tygodni Krzysztof szczycił się niemal braterską przyjaźnią królewskiego syna. Lata wspólnej nauki pod okiem surowego kanonika Długosza, a później Kallimacha i Jana Welsa zacieśniły relacje chłopców, tym bardziej że ich wspólnym nauczycielem fechtunku i konnej jazdy był ojciec Krzysztofa – kasztelan Stanisław Szydłowiecki. Młodzieniec mógł sobie zatem pozwolić na większą niż inni poufałość wobec osiemnastoletniego królewicza, z czego korzystał z umiarem i taktem godnym dobrze wychowanego szlachcica.

REKLAMA

– Lepiej najedz się, póki czas – poradził mu z uśmiechem. – Jutro czeka cię cały dzień ścisłego postu przed niedzielną ceremonią. Nie możesz opaść z sił w najważniejszym momencie. Zepsułbyś plan króla.

– Jaki plan?

– Przecie sam wiesz. Uroczystość pasowania syna na rycerza właśnie w Toruniu? A do tego przed sejmikiem i rozmową z wielkim mistrzem? Znakomity ruch! – komentował Krzysztof. – Nie dość, że zirytujemy Krzyżaka, to jeszcze przypomnimy stanom pruskim, gdzie ich miejsce. Ostatnio zbyt dużo żądają. Nie ośmielą się jednak okazywać niezadowolenia wobec władcy, którego taki splendor i miłość ludu otaczają. Biesiady i jałmużny zrobią swoje – stwierdził z przekąsem. – Zobaczysz, że poddani jak zwykle będą wiwatować bez umiaru na widok królewskiej pary. Przecie po to czekamy tu od świtu na Jej Wysokość… – urwał, bo bladość przyjaciela i jego dziwna mina zaniepokoiły go w końcu. – Co ci jest, książę? Nie wyglądasz najlepiej.

– Nic. Sen mnie zmęczył – odparł Zygmunt niechętnie. Z rąk kłaniającego się im dworzanina przyjął srebrny pucharek ze źródlaną wodą, którą wypił dość łapczywie. Nie zainteresował się natomiast jadłem dostarczonym pod drzewo.

– Szybciej, zostawcie nas. – Krzysztof machnął niecierpliwie na dworzan rozstawiających talerze.

Półmiski ustawił między sobą a Zygmuntem w taki sposób, by smakowity zapach upieczonych z dodatkiem ziołowych i korzennych przypraw szczupaków i węgorzy drażnił powonienie królewicza.

– A któż ci się przyśnił, książę? Czyżby jakowaś piękna a niedostępna dzierlatka tak ci zwarzyła nastrój? – zażartował, pierwszy próbując jedzenia ze wszystkich półmisków. – Chociaż nie. Tyś zbyt uczciwy, by się za pannami uganiać, choćby i we śnie. Oj, bieda z tobą, książę. Zamiast czekać na miłowanie, ulżyłbyś sobie od czasu do czasu z jakąś chętną ślicznotką…

– Krzysztofie, dajże pokój – burknął Zygmunt.

Niezrażony Szydłowiecki podsunął mu talerz.

– Jedz, książę, to całkiem smaczne. Ja tam wiele od serca oczekiwać nie myślę – mówił dalej pogodnym tonem. – Ojciec dobrodziej i tak sam mi żonę wybierze. Taki nasz los. Nie każdemu dane jest miłować się tak żarliwie jak ich królewskie mości.

– Nie każdemu.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Anny J. Szepielak „Miłość i tron. Zygmunt Jagiełłowic” bezpośrednio pod tym linkiem!

Anna J. Szepielak
„Miłość i tron”
cena:
47,90 zł
Wydawca:
Filia
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
336
Premiera:
22.03.2023
Format:
135x205 mm
ISBN:
978-83-8280-570-3
EAN:
9788382805703
REKLAMA

– Ciekawym, czy księciu Aleksandrowi spodoba się owa moskiewska narzeczona, którą mu szykują? – Narzeczona? – mruknął sceptycznie Zygmunt. – Póki co to jeszcze zielona młódka.

– Gdyby z lepszego rodu szła, anibym się zdziwił, że targi o jej rękę już w kołysce się zaczęły. To przecie rzecz zwyczajna, gdy o dobrą partię idzie. – Kasztelanic usiłował choćby plotkami przegonić tę ponurą szarość, która zasnuwała wzrok przyjaciela. – Cóż to jednak za księżniczka? Jedno co dobre, że pewnie na urodną wyrośnie. Ponoć jej matka piękna niczym Helena trojańska.

Krzysztof Szydłowiecki

– Z serca życzę bratu szczęścia w tym małżeństwie – odparł Zygmunt, bez zapału skubiąc rybie mięso. – Nie dla urody wszak ją weźmie, lecz dla politycznych korzyści. Taka jest wola naszego miłościwego pana ojca.

– O ile królowa Elżbieta nie postawi na swoim. Czasu jest dość, by temu przeszkodzić, a prawosławna synowa byłaby dla naszej pani jak sól w oku. Do tego jej pochodzenie…

– A czegóż chcesz od pochodzenia, Krzysztofie?

– Czy można ufać córce tego moskiewskiego zbója Iwana? Kimże on jest? Ot, zwykły watażka, któremu udało się kiedyś wziąć za żonę bizantyjską księżniczkę. Cóż znaczyłby bez takiej żony? Kto chciałby z nim pertraktować i w koligacje wchodzić?

– Po kądzieli kniaź Iwan jest wnukiem księcia Witolda. Tedy i dalekim krewniakiem Jagiellonów.

– W taki sposób wszystkie wielkie rody są sobie pokrewne. – Szydłowiecki wzruszył lekceważąco ramionami. – A Rurykowiczom zawsze marzyła się korona, choć na nią nie zasługują. Iwan od lat szarpie Litwę, łamiąc dawne układy swoich przodków. Honor ma za nic. Zagarnął Nowogród! – Młodzik zapalał się, gdy tylko była mowa o polityce.

Miał szczególny dar postrzegania wydarzeń szerzej niż inni, co często sprowadzało na niego kłopoty. Mimo młodego wieku często spierał się bowiem z ważniejszymi od siebie osobami lub z własnym ojcem, a to niosło ze sobą konsekwencje. Przy Zygmuncie mówił jednak swobodnie, nie obawiając się przygany, bo dorastający królewicz zwykle z zainteresowaniem słuchał jego opinii.

– Nie wierzę, by ten ożenek pomógł utrzymać Iwana z dala od naszej wschodniej granicy – irytował się, zapominając na chwilę o tym, że chciał poprawić przyjacielowi nastrój. – Żeby nie owa nieszczęsna wojenka z biskupem warmińskim! Gdyby król nie był zajęty buntem Tungena w Prusach, a potem najazdem krymskich Tatarów, wysłałby przecie wsparcie chanowi Złotej Ordy. Obaj zmusiliby Iwana do posłuszeństwa. Ech! – Gniewnie trzepnął dłonią w kolano. – Los doprawdy okazał się zbyt łaskawy dla tego ruskiego zbója. Udało mu się wyrwać swoje ziemie z mongolskiej niewoli bez jednej porządnej bitwy. Po przeszło dwustu pięćdziesięciu latach pod butem kolejnych chanów! Niepojęte! Zobaczysz, że w przyszłości to jego moskiewskie księstwo sporo krwi nam jeszcze napsuje.

REKLAMA

Zygmunt milczał. Ze wzrokiem utkwionym gdzieś w głębi lasu bezwiednie odrywał z małego bochenka kawałki chleba i wolno je przeżuwał.

– Książę? Błądzisz myślami zupełnie gdzie indziej. Co z tobą? Wciąż gnębi cię ów sen?

– Raczej niepokoi. Trudno mi go pojąć.

– Tedy opowiedz mi. Może razem coś obmyślimy?

Albo zapytamy astrologa.

– Nie, Krzysztofie, nie mogę. – Zygmunt stanowczo pokręcił głową. Widząc jednak zatroskaną minę kompana, dorzucił: – Przyśnił mi się mój świętej pamięci brat, Kazimierz.

Święty Kazimierz adorujący krzyż (mal. prawdopodobnie Agostino Masucci, 1750-1775)

– Ach tak – Szydłowiecki się zmieszał. – Daruj mi, książę, niestosowne żarty. Pójdę… pójdę sprawdzić, czy już są wieści o orszaku najjaśniejszej pani. Słońce prawie w zenicie. W Toruniu pewnie dawno wypatrują nas z murów. Wybacz, książę, zostawię cię samego.

Przywoławszy gestem jednego z drabantów, polecił mu stanąć w pobliżu i dopilnować, by nikt bez potrzeby nie zakłócał księciu spokoju.

– A gdyby kto pytał, powiesz, że to mój rozkaz. Pojmujesz?

– Tak, panie.

Nim wyszedł z lasu na gościniec, obejrzał się jeszcze na Zygmunta. Królewicz odsunął od siebie półmisek i na powrót oparł kędzierzawą głowę o pień drzewa. Tylko otwarte, smutne oczy wpatrujące się w niebo pomiędzy gałęziami dębu dowodziły, że nie śpi.

Krzysztof westchnął. Szczerze oddany Zygmuntowi coraz częściej łapał się na tym, że po prostu tęskni za śmiechem przyjaciela.

Od feralnego roku 1481 – gdy spisek niezadowolonych kniaziów zagroził życiu królewskiej rodziny przebywającej na Litwie – Zygmunt zaczął się wyraźnie zmieniać. Z pogodnego, skłonnego do wspólnych psot chłopca, kochającego śpiew i taniec, lubującego się i w księgach, i w konnej jeździe, stał się poważnym, często zamyślonym młodzieńcem. Choroba, a potem śmierć ukochanego brata Kazimierza, którego prosty lud niemal od razu zaczął czcić jak świętego, pogłębiły ów stan. Szanując czas żałoby, młody Szydłowiecki wraz z kompanami robił co mógł, by poprawić Zygmuntowi nastrój. Niestety, bez większych efektów. Jedynie matka oraz młodsze siostry: Anna, Barbara i dwuletnia Elżusia – potrafiły wywołać uśmiech na poważnej twarzy księcia.

„Głupiec ze mnie! – pomyślał gniewnie Krzysztof. – Ledwie dwa dni temu zdjął żałobę po bracie, a ja mu o dziewkach prawię i polityką głowę zawracam! Co on rzekł? Znowu ten sen… Dobry Boże! Jeśli nasz święty królewicz już kolejny raz nawiedza go we śnie, tedy o coś ważnego tu idzie. Jeno o co? Czyżby sprawy w Toruniu miały pójść nie po naszej myśli? Na domiar złego jeszcze to zaćmienie słoneczne, o którym uprzedzali uczeni. Jeśli okaże się prawdą, cóż to może zwiastować?… Nie, takie sprawy nie na mój rozum!”. – Zmartwiony ruszył między dworzan.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Anny J. Szepielak „Miłość i tron. Zygmunt Jagiełłowic” bezpośrednio pod tym linkiem!

Anna J. Szepielak
„Miłość i tron”
cena:
47,90 zł
Wydawca:
Filia
Rok wydania:
2023
Okładka:
miękka
Liczba stron:
336
Premiera:
22.03.2023
Format:
135x205 mm
ISBN:
978-83-8280-570-3
EAN:
9788382805703
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Anna J. Szepielak
Pisarka i dziennikarka. Autorka dziesięciu książek obyczajowych i historycznych.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone