Zygmunt Mycielski -„Niby – dziennik” – recenzja i ocena

opublikowano: 2012-01-14 18:00
wolna licencja
poleć artykuł:
Opublikowany przez Iskry wybór zapisków kompozytora i publicysty Zygmunta Mycielskiego z lat 1969 – 1981, chociaż należy do szeroko pojętej diarystyki, trudno nazwać przykładem typowego dziennika. Dużą część notatek stanowi oderwany od codzienności autora zbiór refleksji o sztuce, prawidłach procesu dziejowego, przemijaniu, czy sytuacji politycznej świata, przybierający formę lapidarnych szkiców, esejów, dziennika intelektualnego, lub wręcz współczesnej sylwy (pojawiają się w nich zapisy nutowe i listy). Autor celnie więc nadał im przyjęty też przez wydawcę tytuł „Niby – dziennika”.
REKLAMA
Zygmunt Mycielski.
„Niby – dziennik”.
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Iskry
Okładka:
twarda
ISBN:
83-207-1580-6

Na problemy z klasyfikacją książki wpływa też mała częstotliwość i nieregularność opublikowanych zapisków. Taki stan rzeczy jest po części efektem selekcji przeprowadzonej przez samego Mycielskiego na oryginalnym materiale. Autograf tekstu zaginął, wydawcy oparli się na maszynopisowej kopii, zapewne sporządzonej przez diarystę z myślą o przyszłym wydrukowaniu. Nie ma więc gwarancji, że nie zaistniał tutaj drugi poziom autocenzury – oprócz tego występującego u każdego twórcy słowa pisanego w PRL – i część notatek nie miała pozostać ukryta przed światłem dziennym na dnie szuflady. Niestety obniża to wartość źródłową prezentowanej pozycji.

Wydanie Iskier ma charakter popularny, czego nie ukrywa autorka przedmowy, siostrzenica Mycielskiego Zofia Mycielska – Golik. Zaopatrzono je w spis wybranych kompozycji diarysty, przypisy zawierające tłumaczenia częstych francuskojęzycznych wtrętów i krótkie biogramy pojawiających się w tekście osób oraz indeks nazwisk. Dodatkowo zamieszczono 24 zdjęcia przedstawiające autora w towarzystwie innych postaci obecnych na kartach dziennika.

Mycielski żył głównie muzyką. Przyznawał, że celowo uciekał w jej abstrakcyjność przed smętną rzeczywistością i dlatego poświęcał jej wiele miejsca w zapiskach. Jako, że uważał się za artystę, deklarował, iż nie jest zdolny systematycznie obnażać swej przyziemnej codzienności. Dlatego starał się opisywać rzeczywistość syntetycznie, był jednak sceptyczny co do rezultatów. Zdawał sobie też sprawę, że mała ilość utrzymywanych przez niego relacji towarzyskich zubaża notatki. Mimo tego, od czasu do czasu decydował się na opisy swego życia towarzyskiego i zawodowego, co wzmacnia walory poznawcze jego notatek. Dzięki temu czytelnik dowie się na przykład o pewnym podobieństwie intryg w Związku Kompozytorów Polskich do koteryjnych rozgrywek na szczytach władzy partyjnej czy reakcjach Stefana Kisielewskiego i Adama Michnika na zawarcie porozumień sierpniowych. Zainteresować mogą też refleksje na temat absurdów rzeczywistości PRL, w której nadmiar poetów nie może zrekompensować braku rąk do prostych prac rozładunkowych. Istotnym wątkiem zapisków Mycielskiego jest też niewiara w powodzenie kształtującej się na jego oczach opozycji antysystemowej, której zwykł zarzucać zbyt ofensywną taktykę. Szczególnie pesymistycznie zapatrywał się na szanse bezkrwawego zakończenia karnawału „Solidarności”.

REKLAMA

Oprócz stosunkowo krótkiego okresu po 1968 r. Mycielski często podróżował na Zachód, a podczas tych wojaży nie przestawał prowadzić zapisków, dając świadectwo uderzającym go różnicom między obiema stronami żelaznej kurtyny. Te partie dziennika zawierają większą ilość relacji z codziennych przeżyć autora. Jego gospodarzami, a nieraz i mecenasami były m.in. Nadia Boulanger czy księżna Liechtenstein. W tych kontaktach pewną rolę odgrywało arystokratyczne pochodzenie diarysty. Kompozytor dostrzegał u błękitnokrwistych znajomych o wiele wnikliwszy ogląd sytuacji politycznej niż u często krytykowanych nowych elit inteligenckich. Poczynione obserwacje prowadziły do pesymistycznych wniosków o stanie cywilizacji zachodnioeuropejskiej, w której dostrzegał dekadentyzm i ignorancję w kwestiach wschodnioeuropejskich.

Czytając zapiski Mycielskiego nie można nie pokusić się o porównanie ich do opisującego ten sam okres dziennika jego kolegi po fachu, bliskiemu mu również prywatnie, Stefana Kisielewskiego. Lepsze pióro, zdecydowanie większa objętość, koncentracja na kronikarskim rejestrowaniu zdarzeń zamiast częstych wycieczek na „tematy ponadczasowe”, głębsze diagnozy sytuacji międzynarodowej oraz wewnątrzkrajowej – wszystko to przemawia na korzyść klasycznego już dzieła Kisiela. Do tego, w odróżnieniu od Mycielskiego nie zwykł on maltretować czytelnika opisami swego życia intymnego. Wreszcie, temperament autora zapewnia lepszą rozrywkę przy lekturze przez co to raczej „Dziennik” Kisielewskiego można polecić szerszemu gronu czytelników. Po „Niby – dziennik” powinny zaś sięgnąć osoby szczególnie zainteresowane peerelowskim środowiskiem kompozytorów, związkami polskiej inteligencji lat 70. Z elitami zachodnimi, czy poglądami twórców kultury na realia PRL tego okresu.

Redakcja: Michał Przeperski

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Filip Gończyński-Jussis
Doktorant w Zakładzie Historii Najnowszej Instytutu Historii UMCS, absolwent historii na UW (licencjat) i UMCS (magisterium). Miłośnik historii dwudziestego wieku i rodzinnego Lublina. Przygotowuje rozprawę poświęconą Towarzystwu Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone