Sowieci we Lwowie - jesień 1939 r.
Następnego dnia po powrocie do Lwowa Hugo Steinhaus pierwsze kroki skierował na uniwersytet, strzeżony — jak pisze — przez przebranych za milicjantów oenerowców (wkradła się tu nieścisłość: we Lwowie w roli ONR występowała Młodzież Wszechpolska, potocznie zwana «Wszechpolakami»). Przy okazji warto dodać, że za milicjantów przebierali się także ounowcy; Ostrowercha wspomina, jak Bohdan Krawciw uciekł na niemiecką stronę po tym, gdy w takim przebraniu rozpoznał go dawny kolega, komunista.
Steinhaus przejawia wyraźny krytycyzm wobec postawy skrajnej prawicy w stosunku do nowego ustroju z oczywistych powodów: do września 1939 roku dominowała ona w życiu politycznym Lwowa, miała też poważny wpływ na stosunki panujące w uniwersytecie, w szczególności forsując pod pretekstem konieczności wznowienia zajęć wprowadzenie getta ławkowego oraz dążąc do wykluczenia z życia akademickiego wykładowców pochodzenia żydowskiego (z ukraińską profesurą problemów nie było — nie została ona dopuszczona do uniwersytetu jeszcze w 1919 roku i tak już pozostało do końca Drugiej Rzeczypospolitej). Steinhaus z niesmakiem pisze o obłudzie części profesury, domagającej się wprowadzenia getta ławkowego, by w ten sposób uspokoić nastroje i doprowadzić do wznowienia zajęć. Dokładniej opisuje tę sytuację z punktu widzenia studenta Eleasar J. Feuerman, dowodząc, że wprowadzenie getta miało skutek przeciwny od deklarowanego: studenci żydowscy stali się łatwym celem dla prawicowych bojówkarzy.
W rektoracie od obecnych na posiedzeniu Małego Senatu uzyskał Steinhaus obszerną relację o wydarzeniach ostatnich dwu tygodni. Rektor Roman Longchamps de Berier, którego początek urzędowania zbiegł się z wybuchem wojny, wydał zarządzenie o rozpoczęciu przygotowań do przyjęć na studia. W odpowiedzi władze sowieckie (Tymczasowy Zarząd) nakazały zwołanie 28 września w auli uniwersyteckiej wiecu.
Przewodniczył zebraniu sekretarz KC Komsomołu Ukrainy, Jakiw Chomenko. Pamiętnikarze mylnie podają nazwisko i funkcję mówcy. Jeremenko (Fiodor) rzeczywiście był komendantem miasta, ale przewodniczył mityngowi nie on, lecz właśnie Chomenko. W oficjalnej relacji z pierwszego spotkania na uniwersytecie, opublikowanej na czołówce przez «Wilną Ukrainę» nazajutrz, 29 września 1939 roku, nie mógł wkraść się błąd, w odróżnieniu od relacji pamiętnikarskiej. W prezydium, oprócz przybyszy, zasiedli rektor oraz dziekani. Zakończyło się ono zgodnie z sowieckim scenariuszem: uchwalono wysłanie wiernopoddańczej depeszy do Stalina.
Karolina Lanckorońska wspomina, że po odczytaniu treści telegramu komendant miasta, Fiodor Jeremenko [w rzeczywistości — Iwan Chomenko, dop. mój, OH] zadał pytanie, kto jest za:
...podniosło się kilkanaście rąk. Komendant z ledwie dostrzegalnym uśmiechem zapytał powtórnie: “A kto jest przeciwny?” Oczywiście ani jedna ręka nie poszła w górę. Teraz z wyraźnym już uśmiechem oświadczył: “Wniosek o wysłanie telegramu przyjęty jednomyślnie”.
Najbardziej jednak uczestnikom zapadł w pamięć nie scenariusz zebrania, który mógł się wydać osobliwy każdemu, kto nie znał obrzędowości sowieckiej, lecz wystąpienie Ołeksandra Kornijczuka. Umundurowany przewodniczący Związku Pisarzy Radzieckich Ukrainy przemawiał zaraz po zagajeniu Chomenki. Trudno mówić o dobrym przyjęciu, niemniej autorzy różnych relacji są zgodni w ocenach: świetny orator. Steinhaus podkreślał, że jego wystąpienie było dobrze przemyślane, uderzało w czułe punkty — opuszczenie kraju przez rząd. Rzeczywiście, obywatele przeżyli szok zarówno z tego powodu, jak i sytuacji, w jakiej się znaleźli. Kornijczuk zapowiadał zmiany, ale i wsparcie przez nową władzę uniwersytetu i środowiska akademickiego. Jego deklaracja otwartości wywołała raczej pozytywne emocje, choć była typowym zabiegiem propagandowym, tworzącym iluzję normalności, mającą skłonić obecnych do pogodzenia się z sytuacją i przyjęcia status quo. Zapowiedź możliwości kształcenia dla wszystkich, niezależnie od pochodzenia społecznego czy narodowego, adresowano do osób, upośledzonych w prawie do edukacji przez system obowiązujący w Rzeczypospolitej.
Kornijczuk najwyraźniej służył za wizytówkę nowej władzy. Z podobną ambiwalencją reagowali na jego liczne w owym czasie wystąpienia nie tylko polscy, a przede wszystkim ukraińscy inteligenci. Co prawda później, już na emigracji, relacjonowali je z wielkim dystansem, podkreślając kłamliwość mówców i własną odwagę. Jedynie niektóre z tych opowieści można uznać za wiarygodne. Przykładowo, trzy dni wcześniej, 25 września 1939 roku odbyło się spotkanie w siedzibie najbardziej wpływowej ukraińskiej gazety «Diło» przy Rynku 10. Gdy wyznaczony przez sowiecką władzę na tymczasowego redaktora «Wilnej Ukrainy» komisarz Czekaniuk zaatakował UNDO i jego organ za uległość władzom polskim, pragnąc zastraszyć obecnych na zebraniu blisko siedemdziesięciu ukraińskich dziennikarzy, doszło, jak wspominał naczelny «Diła» Iwan Nimczuk, do ostrej dyskusji, w trakcie padło pytanie, dlaczego ZSSR — wiedząc o sytuacji Ukraińcow — nie występował z notami protestu. Dwa dni później redaktora Nimczuka aresztowano.
Pisarz działał prawem kontrastu do budzącego lęk komisarza: bardziej tumanił i mamił, niż straszył. Podobny scenariusz zrealizowano w poprzednich dniach: 26 września w trakcie spotkania z kompozytorami, 27 września podczas spotkania z artystami. O wszystkich spotkaniach przewodniczącego Związku Pisarzy informowała obszernie «Wilna Ukraina».
W przemówieniu Kornijczuka w uniwersytecie pojawił się dzwonek ostrzegawczy: nawołując inteligencję do bezwględnego poparcia zmian, przestrzegał przed jakimikolwiek próbami oporu. Steinhausowi zapadło w pamięć zdanie: «My nie wegetariańcy»; przesłanie złowrogo jasne w każdym z języków regionu. Miało powstrzymać wszystkich tych, «którzy by zechcieli dalej hołdować reakcji i wstecznictwu nacjonalistycznemu». Mimo to i Lanckorońska, i Steinhaus w swoich wspomnieniach piszą, że przemówienie Kornijczuka pozwalało żywić nadzieję na przetrwanie uniwersytetu (tak samo odbierano jego wystąpienia w kręgach literackich).
Tekst jest fragmentem książki Oli Hnatiuk „Odwaga i strach”:
Wkrótce każdemu z nich, choć na różne sposoby, przyszło zapoznać się bliżej z władzą sowiecką. Lanckorońskiej udało się uniknąć aresztowania wiosną 1940 roku; poszukiwana przez NKWD przekroczyła nielegalnie granicę i znalazła się w Krakowie. Steinhaus nie pisze o strachu, w jakim żył przez pierwsze miesiące okupacji; dowiadujemy się o tym z agenturalnych doniesień o nastrojach w środowisku profesury lwowskiej. Pozyskany przez NKWD informator z zżymał się z powodu fatalnych skutków masowych deportacji dla nastrojów środowiska, na którego pozyskaniu władzom wyraźnie zależało. W raporcie współpracownika mowa o powszechnym strachu przed wywózką oraz gwałtownym wzroście zainteresowania wyjazdem na tereny niemieckie, wymieniono z nazwiska Gańszyńca, Taszyckiego, Ehrlicha i Steinhausa. O ile należy wątpić, by matematyk, dobrze poinformowany o losie Żydów w Generalnej Guberni, poważnie rozważał tę możliwość (jak i Ehrlich, który był bieżeńcem), to w przypadku Gańszyńca czy Taszyckiego jest to prawdopodobne. Tajny współpracownik próbował także zasugerować, że uczonymi interesuje się niemiecka komisja, łatwo zatem można ich stracić. Twierdził też, że mogliby oni pracować ze znacznie większym pożytkiem dla władzy sowieckiej, gdyby nie atmosfera strachu. Skądinąd wiadomo, że w maju 1940, trzy tygodnie po masowych wywózkach, zarejestrował się na wyjazd tak znany uczony jak Kazimierz Bartel.
Steinhaus nie pisze o poczynionych przezeń wówczas staraniach, mających na celu opuszczenie okupowanego Lwowa. Jednak ze wspomnień Ostrowerchy wynika, że Steinhausowie nosili się takim zamiarem, przynajmniej pod koniec października 1939 roku, zanim trafili do nich uciekinierzy z Warszawy (zięć i koledzy po fachu). Matematyk zdał sobie wówczas sprawę, że w ich przypadku ucieczka na ziemie okupowane przez Niemców nie wchodziła w grę i należy szukać innego sposobu wydostania się ze Lwowa. Potwierdza to korespondencja Maurycego Blocha i Zygmunta Williama Birnbauma, którzy krótko przed wojną znaleźli się w Stanach Zjednoczonych. Bloch 22 stycznia 1940 roku informował telegraficznie Birnbauma o groźbie zajęcia Lwowa przez Hitlera (kryptonim – Lojzio), o uwieńczonej sukcesem ucieczce tylko jednej krewnej; radził, by rodzina Birnbauma szukała drogi przez Wilno, przestrzegał przed próbą przekroczenia granicy z Rumunią, i – last but not least – alarmował w sprawie Steinhausa:
LOJZIO BIERZE LWOW STOP DORUSIA UCIEKŁA WILNO RESZTA NIEWIADOMO STOP KAZ SWOIM NATYCHMIAST WILNO STOP RUMUNIA NIEMOZNA STOP STEINHAUS PROSI EWAKUOWAC Z KADECKIEJ.
Birnbaum jeszcze tego samego dnia napisał obszerny list do Blocha, pełen pytań, zawierający też informację o próbie zorganizowania się grupy profesorów polskiego pochodzenia w celu udzielenia pomocy kolegom w kraju. Bloch w odpowiedzi 28 stycznia 1940 roku przedstawił mu sytuację w okupowanym Lwowie, ale za największe zagrożenie uznał Niemców, stacjonujących jakoby pod Lwowem (styczeń 1940 roku!). Bloch informował w dalszych listach o próbach wydostania ze Lwowa Steinhausa przez francuskiego kolegę, doktora honoris causa Uniwersytetu Jana Kazimierza, Henri Léona Lebesgue’a. Jednak w czerwcu 1940, po zajęciu Francji przez hitlerowców, a Wilna przez Sowietów, i te drogi ewakuacji zostały odcięte.
W lutym 1940 roku Birnbaum telegrafował z Seattle do swej lwowskiej rodziny, komunikując im wprost, że Wilno jest łatwiejsze od Rumunii, co samo w sobie mogło stanowić dla władz sowieckich wystarczający powód dla represjonowania. Wszelka korespondencja zagraniczna podlegała perlustracji. Na podstawie treści listów kierownictwo NKWD podejmowało decyzje o obserwacji, rozpracowaniu bądź aresztowaniu.
Maurycy Bloch, kolega córki Steinhausa, pochodził z zamożnej kupieckiej rodziny, a w 1938 roku na stałe przeniósł się do USA. W imieniu Steinhausa podjął starania o opatentowanie wynalezionego przezeń Steinhausa urządzenia, umożliwiającego lokalizację ciał obcych, które utkwiły w ludzkim ciele — introwizor (uwieńczone powodzeniem dopiero po wojnie). Zygmunt Birnbaum, wywodzący się z lwowskiej szkoły matematycznej, dzięki wsparciu Ludwika Rubla uzyskał status korespondenta „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” i przeniósł się do Stanów Zjednoczonych w lipcu 1937, a od 1939 roku był profesorem w Uniwersytecie Waszyngtona w Seattle. I Bloch, i Birnbaum podejmowali wysiłki, by przez amerykańskie konsulaty wydostać członków ich rodzin i kolegów z okupowanych terenów, przy czym z zachowanej korespondencji wynika, że bardzo słabo orientowali się w rzeczywistej sytuacji pod okupacją sowiecką.
W Stanach Zjednoczonych znalazł się także jeden z uczniów Steinhausa i Banacha, Stanisław Ulam, jeden z twórców bomby atomowej. Wraz z bratem, Adamem Ulamem, po wojnie znanym sowietologiem w Uniwersytecie Harvarda, wyruszył 16 sierpnia 1939 roku z Gdyni transatlantykiem „Batory” do Nowego Jorku (w tym samym czasie podróżowała okrętem „Kościuszko” Fryda Lille do Boulogne). We Lwowie pozostał owdowiały ojciec, Józef Ulam oraz siostra z mężem. Z całej rodziny przeżył jedynie brat stryjeczny. Ulamom nie udało się sprowadzić z okupowanego terytorium nikogo z rodziny; zdołali pomóc jedynie tym, którzy uciekli z kraju na samym początku wojny. Wysiłki pojedynczych osób, gesty solidarności koleżeńskiej, ba, nawet starania na wysokim szczeblu nie odnosiły skutku, jeśli chodzi o terytorium ZSSR.
W końcu września 1939 roku, kiedy odbywał się na uniwersytecie wiec z udziałem Kornijczuka, najgorszego jeszcze nie przewidywano. Wierzono dość powszechnie, że to nie ci sami bolszewicy, co w 1920 roku, że słabość i absurdalność tego reżimu musi wkrótce doprowadzić do jego upadku. Liczono na zmianę sytuacji międzynarodowej i szybkie odzyskanie niepodległości. Tymczasem władze sowieckie robiły swoje, stopniowo wprowadzając własne porządki i nieodłączny dla nich terror.
Nie tylko aparat represji okazał się zgoła nie wegetariański, odwołując się do ludożerczej metafory Kornijczuka. Również życie akademickie przeorano znacznie głębiej, niż zapowiadało propagandowe wystąpienie twórcy dramatu socrealistycznego i uczestnika sowieckiego życia politycznego na najwyższym szczeblu, choć naukowcy pozostali uprzywilejowaną przez system grupą («Sowieci uwielbiają profesorów»). Kornijczuk miał doskonałe wyczucie materii, jak też dobre rozeznanie co do oczekiwań publiczności. Występując przed ukraińską inteligencją, zapowiadał pełną ukrainizację w sferze publicznej, co pozostawało w sprzeczności z przesłaniem wygłoszonym na wiecu w uniwersytecie. Ani jednej, ani drugiej obietnicy nikt nie zamierzał dotrzymywać, ale o tym nie wiedzieli jeszcze uczestnicy wieców.
Tekst jest fragmentem książki Oli Hnatiuk „Odwaga i strach”:
Na podstawie ówczesnych oficjalnych publikacji i deklaracji przedstawicieli władz można by sądzić, że władze sowieckie początkowo zamierzały utworzyć odrębny ukraiński uniwersytet, by w ten sposób pozyskać inteligencję ukraińską. Na początku października, pomimo dokonanych licznych aresztowań wśród działaczy politycznych i społecznych, dawna profesura Tajnego Uniwersytetu wciąż liczyła na powołanie odrębnego uniwersytetu. Wskazuje na to zaświadczenie z dnia 5 października 1939, podpisane przez ostatniego rektora Tajnego Uniwersytetu, Jewhena Dawydiaka, wydane prawnikowi, doktorowi Stanisławowi Starosolskiemu, wykładowcy Ukraińskiego Tajnego Uniwersytetu, zachowane w Archiwum Uniwersytetu Lwowskiego. Wynika z niego, że Starosolski zamierzał ubiegać się o pracę w nowoutworzonym uniwersytecie. Forma tego quasi-oficjalnego dokumentu sugeruje, że środowisko profesorskie dawnego Tajnego Uniwersytetu powołało grupę inicjatywną, która reprezentowała interesy profesorów-Ukraińców przed władzami sowieckimi.
Późniejsze losy Stanisława Starosolskiego stanowią odzwierciedlenie losów całej społeczności: usunięto go z uniwersytetu w kwietniu 1940 pod pretekstem nieprzedstawienia właściwego formularza zwolnienia lekarskiego. Podania o przywrócenie do pracy nie poparł dziekan Nedbajło, stwierdzając słabe przygotowanie Starosolskiego do pracy naukowej. Mogło to oznaczać tylko jedno: poważne zastrzeżenia ideologiczne pod adresem zwolnionego. Jego stryjecznego brata, Wołodymyra Starosolskiego, znanego adwokata, działacza socjalistycznej partii, broniącego w procesach politycznych działaczy OUN, NKWD aresztowało w Boże Narodzenie, 25 grudnia 1939 roku; rodzinę (żonę i dwoje dzieci) deportowano w kwietniu 1940 roku do Kazachstanu. Bliskie pokrewieństwo mogło być przyczyną zwolnienia Stanisława Starosolskiego. Podczas okupacji pracował jako sędzia w sądzie okręgowym i szef biura Stadthauptmana. Po wojnie, podobnie jak wielu inteligentów ukraińskich, którzy zaryzykowali pozostanie we Lwowie, był represjonowany.
Tymczasem jednak bliskim realizacji wydawał się cel ukraińskiej inteligencji — powołanie uniwersytetu, który był w jej oczach symbolem świadczącym o odrębności narodowej i legitymizującym aspiracje niepodległościowe. Starania o własną uczelnię tuż przed pierwszą wojną światową miały szanse powodzenia; wybuch wojny udaremnił je. Zabiegi, czynione po wojnie nie zostały uwieńczone sukcesem. Zarówno politycy, jak też inteligencja polska uważała, że ukraiński uniwersytet szkodzić będzie interesom państwa polskiego. Trudnego do zrozumienia z dzisiejszego punktu widzenia oporu elity politycznej i intelektualnej wobec tej idei nie można wyjaśnić ugruntowanym przekonaniem o rzekomej niedojrzałości kulturowej Ukraińców. Gdyby tak było, zgodzono by się na stworzenie namiastki uczelni wyższej, która nie stanowiłaby konkurencji dla Uniwersytetu Jana Kazimierza. Wytłumaczenie tej pozornie zagadkowej niechęci znalazła współczesna badaczka, Danuta Sosnowska: powstanie ukraińskiego uniwersytetu we Lwowie podważałoby wiarę w wyższość kultury polskiej i możliwość «dobrowolnej» asymilacji mniejszości narodowych, a więc mit założycielski nowoczesnego narodu polskiego.
Na początku października 1939 roku władze sowieckie mamiły Ukraińców perspektywą uniwersytetu, ale zarazem ostrzegały, że nie wszyscy ukraińscy pretendenci na posady profesorów przejdą przez sito kryteriów ideologicznych:
Część profesury, która wykładała 15 lat temu – nacjonaliści i klerykałowie wszelkiej maści — powinni sami zrozumieć, że nie mają należnego przygotowania do pracy w uniwersytecie, w którym tak ważne miejsce w przedmiotach nauczania zajmuje marksizm-leninizm.
Aluzja autora jest całkiem przejrzysta: chodziło o wykładowców Tajnego Uniwersytetu, znaczna ich część istotnie, wedle miarki bolszewików, była klerykałami, czy to ze względu na pochodzenie z duchowieństwa greckokatolickiego, czy na poglądy. Do nacjonalistów można zaliczyć wszystkich wykładowców tej uczelni. Łatwo odgadnąć także cel publikacji: po takim „anonsie” musiały popłynąć wartkim nurtem „deklaracje lojalności” od osób zainteresowanych uzyskaniem stanowiska wykładowcy.
Uczelnia ta — jeśli by wierzyć słowom autora artykułu — miała służyć za wzór do naśladowania dla obecnego polskiego uniwersytetu:
Uniwersytet ukraiński, który zostanie powołany we Lwowie, musi stać się potężnym ośrodkiem nauki, który byłby wzorem dla obecnego uniwersytetu polskiego, w jaki sposób od metod naukowych właściwych brużuazyjnemu społeczeństwu przechodzić na nowy światopogląd — światopogląd tych, którzy stworzyli wzorzec budowy nowego państwa, jakim jest ZSRR.
Tekst jest fragmentem książki Oli Hnatiuk „Odwaga i strach”:
Ten plan, gdyby został zrealizowany, oznaczałby powolne tempo zmian. Byłaby to sowietyzacja dwustopniowa, dokonywana najpierw na poletku doświadczalnym, jakim miałby stać się ukraiński uniwersytet — «narodowy w formie, socjalistyczny w treści», a następnie — w instytucjach polskich. Od scenariusza tego, jeśli istniał faktycznie, a nie tylko w postaci propagandy, adresowanej do czytelników «Wilnej Ukrainy», odstąpiono. Przywódcom chodziło bowiem o jak najszybsze i jak najpowszechniejsze wprowadzenie wzorców sowieckich, a stopniowa dwuetapowa unifikacja, po pierwsze groziłaby oporem elit, przygotowanych w okresie przejściowym na ten scenariusz, po drugie, stwarzałaby precedens, groźny dla jednolitego systemu władzy, i bez tego zagrożony przez „odchył nacjonalistyczny”, o czym mowa w kolejnym rozdziale.
Już pod koniec września gotowy był inny plan, którego autorzy mówili wprost o podstawowym celu: przekształceniu uniwersytetu w uczelnię, w pełni odpowiadającą sowieckim normom. W pierwszej kolejności zamierzano zlikwidować wydział teologiczny, a wydział lekarski — przekształcić w Instytut Medyczny, podporządkowany resortowi zdrowia, nie oświaty. Jedyną różnicą, jaką można dostrzec w tym planie były odrębne (polski i ukraiński) kierunki na czterech z pięciu wydziałów (filologicznym, historycznym, przyrodniczym i fizyczno-matematycznym). Kształcenia w języku polskim na wydziale prawa nie przewidywano. Plan utworzenia odrębnych kierunków zrealizowano w niewielkiej części: powołano je wyłącznie na wydziale filologicznym. Językiem wykładowym pozostał w praktyce polski, choć już w listopadzie 1939 roku żądano od profesury wykładów w języku ukraińskim i wprowadzono «obowiązkowo-dobrowolną» naukę ukraińskiego dla wykładowców. Sprawą honoru było jednak nie uczęszczanie na te zajęcia, o czym wspominał Steinhaus. Oprócz lektora ukraińskiego starszego pokolenia, Amwrosija Androchowycza, to niezbyt łatwe zadanie powierzono niedawnym absolwentom filologii, teraz zobowiązanym do nauczania swych profesorów. Jeden z nich, Myrosław Semczyszyn wspominał, z jaką łatwością zatrudnił się w uniwersytecie i jaką satysfakcję z tego powodu odczuwał:
W uniwersytecie zgłosiłem się do mojego, jak zawsze nadzwyczaj życzliwego profesora [Wasyla] Simowycza, który rozpoczął już urzędownie i opracowywanie programu jako dziekan wydziału humanistycznego. Oznajmił mi, że należy trochę poduczyć ukraińskiego wydział polskojęzyczny. [...] Tak, pomyślałem, jeszcze nie dawno drzwi Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie otwarte były nie dla wszystkich, a dziś nie tylko, że są otwarte dla wszystkich, ale odtąd i najstarszy uniwersytet na ziemiach ukraińskich nosić będzie imię wielkiego Iwana Franki.
Plan przeobrażeń powstał, jak już powiedziano, w końcu września 1939 roku. Kornijczuk musiał o nim wiedzieć, co nie przeszkadzało mu w składaniu obietnic utworzenia odrębnej uczelni, po to, by przekonująco agitować za władzą sowiecką, zwłaszcza ukraińską inteligencję. Kilka dni później przedstawiciel ukraińskiej inteligencji, Kyryło Studynski, znalazł się w Moskwie. Prawdopodobnie o podróży tej wiedzieli nieliczni, a w każdym razie starano się tego nie afiszować. Wraz z Panczyszynem uczony wziął udział w zwołanym 4 października zebraniu Ogólnozwiązkowego Komitetu do spraw Szkolnictwa Wyższego. Organizatorem spotkania był zastępca przewodniczącego komitetu, Aleksiej Gagarin. Studynski przedstawiał zebranej profesurze i pracownikom komitetu sytuację lwowskiej inteligencji i uczelni. W papierach Studynskiego nie zachował się szkic tego wystąpienia ani postulatów, nietrudno jednak domyśleć się, że do najważniejszych należała kwestia ukraińskiego uniwersytetu. Miesiąc później, w trakcie kolejnej, już oficjalnej wizyty w Moskwie, omawiano szczegółowe kwestie reorganizacji uniwersytetu.
Zarówno obietnice Kornijczuka wobec inteligencji polskiej i ukraińskiej, jak i nadzieje, jakie robiono Studynskiemu i Panczyszynowi w Moskwie, były elementem szerszej strategii. Na zajętym przez ZSSR terytorium rozpoczęto natychmiast, od momentu naruszenia granic Rzeczypospolitej, wcielanie polityki divide et impera, w ciągu poprzedniego dwudziestolecia w ZSSR efektywnie wykorzystywanej jako główny instrument sterowania zachowaniami społecznymi. Socrealistyczny fałsz, wyczuwalny przecież od samego początku, stał się dla większości mieszkańców okupowanych terytoriów oczywistym kłamstwem nieco później. Kost’ Łewycki, przewodniczący ukraińskiej delegacji do cywilnych władz miasta, wahał się co do oceny: słowa brzmiały obiecująco, a na uczynki trzeba poczekać. Nestor ukraińskich polityków długo czekać nie musiał: aresztowano go pod koniec pierwszego tygodnia ustanowienia władzy sowieckiej. Jedynie najbardziej bystrzy obserwatorzy w lot spostrzegli, że władza ta opiera się o kłamstwo:
Najciekawsze było dla mnie szerokie i beztroskie stanowisko sowieckich notablów wobec spraw uważanych za trudne. Język wykładowy może być polski, rosyjski, ukraiński, żydowski. To wszystko jedno. Prace naukowe będzie się produkować wagonami (dosłownie). Wszystkie przeszkody usunięte są za jednym zamachem. Przyjmować się będzie na uniwersytet wszystkich! Nauczanie jest bezpłatne. W razie braku miejsc założy się we Lwowie drugi, trzeci, lub i czwarty uniwersytet. Koszty nie grają roli.
Steinhaus nie znał, rzecz jasna, sowieckich planów względem uniwersytetu. Populistyczne obietnice uznał za celowe wprowadzanie w bład, a osoby, wygłaszające te hasła — za świadomych kłamców.
Mniej precyzyjnie, za to bardziej dosadnie propagandowy fałsz sowieckiej polityki narodowościowej pod koniec 1939 roku obnaża lwowska anegdota:
Teraz Polacy, którzy wcześniej narzekali, że Żydzi nie dają im się zająć handlem, masowo, żeby przeżyć, sprzedają swoje rzeczy na «Krakadiłach». Żydzi, którzy wcześniej skarżyli się, że Polacy nie dopuszczają ich do dobrze płatnych posad urzędników państwowych, dostają teraz pensję «służaszczich», za którą nie sposób normalnie przeżyć. A Ukraińcy, wieczni bojownicy za wolną Ukrainę, mają swoją «Wolną Ukrainę», za 5 kopiejek, w każdym kiosku.
Tak wspominał okupację syn ukraińskiego drukarza. W opinii polskiej przeważał daleki od prawdy pogląd o masowej radości Żydów z powodu wkroczenia Armii Czerwonej i dopiero późniejszym nadejściu rozczarowania. Brakowało elementarnej empatii, choć powody strachu przed Niemcami były przecież znane i zrozumiały był też skutek: traktowanie władzy sowieckiej jako mniejszego zła. Dowcipkujący na ten temat przejawiali najczęściej ukryty bądź otwarty antysemityzm:
Jakoś nie zauważało się tego entuzjazmu, którym zachłystywała się propaganda radziecka. Widać nie wszyscy jednakowo wylewnie witali wkraczającą armię. Może gdzieś Ukraińcy o określonej orientacji politycznej... Sprawę tę wkrótce spointowała lwowska anegdota. Otóż kiedy Sowieci do nas wkraczali, Żydzi podobno całowali czołgi. A teraz by ich chętnie w d... pocałowali, żeby sobie tylko poszli, a oni nie chcą!
Autor tych wspomnień chełpił się, że z pomocą tego «humoru» naród polski zaczynał walkę z okupantem... Słowa te zdają się sugerować czytelnikowi, że to Żydzi sprowadzili nieszczęście na ogół społeczeństwa, dalekiego od poparcia dla władzy sowieckiej. (Ukraińcy stanowią dlań na tyle nieznaczący margines, że nie jest on wart uwagi). Fragment ten obrazuje tworzenie stereotypowego obrazu postaw społecznych wobec Sowietów, którego przezwyciężeniem zaczęto się zajmować dopiero po ukazaniu się głośnej książki Jana Tomasza Grossa Sąsiedzi.
Rzeczywiste postawy różniły się jednak bardzo od opisanej przez autora wspomnienia. Co prawda początkowo Lwów wydawał się, zwłaszcza uciekinierom z centralnej Polski, przeważnie Żydom, «całkiem dobrym miejscem na przeczekanie wojny». Jednak na przełomie 1939 i 1940 roku, dosłownie w ciągu kilku miesięcy terroru władzy sowieckiej — czyli tego, co stanowiło jej istotę — doświadczyli bardziej lub mniej bezpośrednio wszyscy lwowianie: i Ukraińcy, i Polacy, i Żydzi. Wrześniowe zapowiedzi i obietnice okazały się jedynie kamuflażem dla rzeczywistych celów polityki: pełnej i szybkiej integracji zajętych terytoriów, przy zachowaniu pozorów legalności. Dbałość o formalno-prawną stronę aneksji (podobnie jak wszelkich represji) była charakterystyczną cechą systemu. Wydana w ZSSR literatura, poświęcona «ponownemu zjednoczeniu» ziem ukraińskich w 1939–1941 jest zbyt obszerna, by ją tu wymieniać. Od 1939 roku dominującą tendencją było uzasadnianie prawne, historyczne i moralne aktu agresji. Tendencja ta przetrwała rozpad ZSSR; do tej pory niektórzy rosyjscy badacze całkiem serio dywagują na temat statusu prawnego ziem, wcielonych do ZSSR wskutek paktu Ribbentropa–Mołotowa. Legitymizacja tych poczynań stała się istotnym elementem prowadzonej polityki.