Zagłębie Dąbrowskie: szukając korzeni

opublikowano: 2016-01-03 12:10
wolna licencja
poleć artykuł:
Jego powieść „Korzeniec” okazała się sporym sukcesem i zwróciła uwagę na historyczne dzieje Zagłębia Dąbrowskiego. O przygodzie z pisarstwem, inspiracjach i zagłębiowskiej tożsamości rozmawiałem – oczywiście w Sosnowcu – ze Zbigniewem Białasem.
REKLAMA
Zbigniew Białas (ur. 1960 w Sosnowcu) – anglista, literaturoznawca, tłumacz, a od niedawna także pisarz. Pracownik Instytutu Kultur i Literatur Anglojęzycznych Uniwersytetu Śląskiego oraz członek Rady Programowej Teatru Śląskiego w Katowicach. Autor trzech rozpraw o literaturze postkolonialnej i podróżniczej, redaktor i współredaktor kilkunastu prac naukowych. Jego pierwsza powieść – „Korzeniec” – była wielokrotnie nagradzana, m.in. Śląskim Wawrzynem Literackim. (fot. z archiwum autora)

Paweł Czechowski: Znajdujemy się niedaleko ulicy Żytniej 16 w Sosnowcu. Ponoć to właśnie tam znalazł Pan inspirację dla swoich kronik sosnowieckich, a zaczęło się od zwykłego kafelka. Co to za historia?

Zbigniew Białas: To czysty przypadek, bo nie zamierzałem w ogóle pisać powieści o Sosnowcu. To miasto mnie nie inspirowało i jak większość ludzi sądziłem, że nie ma interesującej historii. Ale w pewien piękny, majowy dzień 2005 roku szedłem ulicą Żytnią i gdy mijałem budynek pod numerem 16, zajrzałem do jego wnętrza przez otwarte drzwi. Tam dostrzegłem ten, kultowy już dzisiaj, kafelek z napisem „A. Korzeniec Sosnowice”. To, co mnie zaciekawiło, to nazwa miasta odmienna od współczesnej – skoro Sosnowiec nazywał się kiedyś inaczej, musi za nim jednak stać jakaś historia. I zacząłem szperać, szukać informacji...

Zobacz także:

P.C.: A teraz, po trzech napisanych powieściach, Sosnowiec już Pana inspiruje? Bo na pewno patrzy Pan na to miasto inaczej.

Z.B.: Tak, na pewno patrzę na nie w odmienny sposób. Teraz zauważam, że w tym „trudnym” mieście jest nieoczywiste piękno, wynikające z jego skomplikowanej historii. Im więcej czytam o Sosnowcu, tym więcej inspiracji znajduję – także tych dotyczących całego Zagłębia Dąbrowskiego. Zagłębie jest bardzo źle przedstawiane w historii, jego dzieje kiepsko przebijają się do świadomości i na miejscu, i na Śląsku, i w całej Polsce. Z perspektywy całego kraju w ogóle nie ma różnicy między Śląskiem i Zagłębiem, a wiadomo, jak przedstawia się ten region, a zwłaszcza Sosnowiec, na Śląsku. Po tej stronie Brynicy z kolei popełniono taki błąd, że wtłoczono Zagłębie w matrycę nieciekawości, uznano je za gorsze niż Śląsk. Próbowano udawać nawet, że jednak przynależy trochę do Śląska. To nie ma sensu. A czy Sosnowiec mnie inspiruje? Nie kocham go, widzę jego brzydotę, natomiast wiem, że jest to ciekawe miejsce i można o nim pisać.

REKLAMA

P.C.: Czy uważa Pan, że tożsamość zagłębiowska powraca?

Z.B.: Coś się zmienia. Zainteresowanie tutejszą lokalnością wzrasta. Niektórzy mówią, że to zasługa „Korzeńca”, ale ja tak do tego nie podchodzę. „Korzeniec” uzmysłowił w jakimś sensie Zagłębiakom, że mają czym się pochwalić, to był jeden z wielu impulsów do zmiany postrzegania tego miejsca. Nie sądzę jednak, abyśmy mogli pielęgnować tę tożsamość tak silnie, jak choćby Ślązacy. Jest to spowodowane na przykład tym, że połowy dawnych Zagłębiaków nie ma, bo zginęli w czasie drugiej wojny światowej lub powyjeżdżali, za to mieszka tu bardzo dużo ludności napływowej, która upatruje swoje korzenie zupełnie gdzieś indziej. Mamy bardzo dużo luk i dziur, więc ta regionalistyczna narracja jest mocno poszarpana.

Sosnowiec widok na dworzec kolejowy Sosnowiec Główny (fot. Vanessa00, domena publiczna)

P.C.: Powróćmy jeszcze do „Korzeńca”, a konkretnie do postaci tytułowej. Ile jest w Alojzym Korzeńcu pańskiej kreacji, a ile prawdziwej historii?

Z.B.: Akurat o Korzeńcu nie ma wielu źródeł. W tej powieści na pewno prawdziwe są fakty historyczne, miejsca, topografia miasta. Także tkanka społeczna, którą udało mi się stworzyć. A Alojzy Korzeniec, choć to z całą pewnością postać historyczna, został przeze mnie potraktowany bardziej z punktu widzenia pisarza niż historyka - w końcu to powieść. Na pewno istniała taka firma glazurnicza, rodzinna zresztą, i działała na terenie kilku miast. Korzeńcowie mieszkali przy tym w sąsiedztwie Kiepurów, choć nie wykorzystałem tego w powieści. Mamy więc szczątkowe informacje, ale cała ta sensacyjna otoczka to fikcja. Zabiłem Korzeńca w pierwszym rozdziale, bo lubię sobie kogoś na początku zabić, pomaga mi to później budować akcję (śmiech).

P.C.: Dużo szperał Pan w źródłach? Gdzie należało szukać informacji?

Z.B.: Bardzo wiele musiałem szperać. Przeszukiwanie źródeł stanowiło dla mnie największe wyzwanie, ponieważ nie mam przecież wykształcenia typowo historycznego. Nie mógłbym jednak napisać tej powieści bez odwoływania się do źródeł, pocztówek, gazet, całej masy zarchiwizowanych treści, które teraz dzięki digitalizacji można na szczęście przeglądać, nie ruszając się z domu. Czekało mnie też trochę chodzenia po mieście. To ciężka praca, ale została doceniona. Właśnie portal Histmag.org nominował w 2011 roku „Korzeńca” do nagrody w plebiscycie „Historia zebrana” jako jedyną książkę beletrystyczną wśród nominowanych. To dla mnie ogromna nobilitacja.

REKLAMA

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

P.C.: Zaskoczył Pana sukces „Korzeńca”?

Z.B.: Bardzo. I to nawet potrójnie. Po pierwsze, pisząc tę powieść, nie wiedziałem, że jak niektórzy twierdzą, robię coś ważnego dla Zagłębia i odkrywania jego historii. Chciałem po prostu dla frajdy pobawić się w pisarza. Potem okazało się, że „Korzeniec” odegrał zupełnie inną rolę. Trochę się też dziwię, bo obraz miasta w tej książce to nie laurka. Drugie zaskoczenie to przyznanie „Korzeńcowi” Śląskiego Wawrzynu Literackiego, a więc nagrody przyznawanej przez Ślązaków, czytelników Biblioteki Śląskiej w Katowicach. To pokazało, że chociaż książkę osadziłem bardzo mocno w Zagłębiu Dąbrowskim, to nie robi czegoś, co pojawia się bardzo często – nie antagonizuje Ślązaków i Zagłębiaków.Trzecie zaskoczenie? Że udało się z „Korzeńca” zrobić sztukę teatralną, do tego bardzo ciepło przyjętą i wystawianą chyba ponad 50 razy. Nie sądziłem, że ten tekst można łatwo przełożyć na spektakl. Ogólnie nie nastawiałem się na sukces. To mnie trochę zszokowało.

Zobacz także:

Zbigniew Białas (fot. z archiwum autora)

P.C.: Czy podczas tworzenia kolejnych części, „Pudru i pyłu” oraz „Talu”, miał Pan już zupełnie inny ogląd sprawy? Poczucie zadania, że trzeba przedstawić etniczność Zagłębia i jego dzieje?

Z.B.: Jeśli chodzi o „Puder i pył”, to po prostu pewne wątki z „Korzeńca” wymagały dokończenia. Przy okazji pokazałem też pewną przemianę miasta, bo akcja mojej pierwszej powieści kończy się przed I wojną światową, a „Puder i pył” opisuje okres po tym konflikcie. Sosnowiec zmienił się z miasta znajdującego się w newralgicznym punkcie, na styku granic trzech mocarstw, w miejsce przy bardzo gorącej granicy polsko-niemieckiej. W „Talu” zainspirowała mnie przedwojenna historia Pawła Grzeszolskiego i wywołanej na niego nagonki. Chciałem pokazać pewną ewolucję społeczeństw, a Sosnowiec stał się dla tego celu pewnym mikrokosmosem, mikroświatem.

Rutka Laskier (ur. 1929 w Gdańsku) - nastoletnia Żydówka, mieszkanka Będzina. W ostatnim roku życia prowadziła pamiętnik, ujawniony ponad 60 lat po tragedii Holocaustu. Zginęła w komorze gazowej KL Auschwitz - Birkenau w 1943 roku. Dziś zwana jest "polską Anną Frank" (domena publiczna)

P.C.: Teraz pracuje Pan nad powieścią opowiadającą historię Rutki Laskier. Dlaczego taka tematyka?

REKLAMA

Z.B.: Wynika to z pewnej logiki. Skoro poprzednie części opowiadały o czasach przed I wojną światową, okresie tuż po tym konflikcie i o latach 30., byłbym tchórzem jako pisarz, gdybym nie podjął się tematu II wojny światowej, skoro uderzam już w newralgiczne punkty historii Zagłębia. Zastanawiałem się tylko nad tematyką, dużo myślałem o śmierci Emila Zegadłowicza czy też o siedzibie Gestapo w sosnowieckiej dzielnicy Pogoń. Zdecydowałem się jednak na opisanie dziejów Rutki. Choć wcześniej znałem jej historię, nie chciałem przenosić akcji z Sosnowca do Będzina. Gdy jednak przeczytałem, że wyburzają dom, w którym mieszkała, stało się to dla mnie pewnym impulsem. Kroniki zagłębiowskie nigdy nie byłyby dla mnie pełne, gdybym nie zmierzył się z tym tematem. Poza tym historia Rutki, jej dziennika i ogółem Żydów Zagłębia zasługuje na przedstawienie w powieści.

P.C.: Ma Pan już tytuł?

Z.B.: „Rutka”. Po prostu „Rutka”.

P.C.: Interesował się Pan historią zagłębiowskich Żydów już wcześniej czy ten temat zaciekawił Pana dopiero przy pracy nad tą książką?

Z.B.: Historią Żydów interesowałem się już przy okazji „Korzeńca”, nie dałoby się stworzyć realistycznego obrazu tamtej rzeczywistości bez pokazania np. ulicy Modrzejowskiej, silnie związanej z ludnością żydowską. Teraz muszę po prostu wgłębić się w tę tematykę dużo bardziej.

P.C.: Zapytałem o Żydów, bo znalazłem w Pana biografii ciekawy wątek z nimi związany. Służył Pan w wojskach ONZ na Wzgórzach Golan. Co to za historia?

Z.B.: To bardzo proste. Akurat kończyłem studia anglistyczne i musiałem odbyć służbę wojskową. Polacy mieli wtedy w tamtych rejonach mały kontyngent w ramach ONZ. Z racji mojego wykształcenia zaproponowano mi, czy nie chciałbym tam odsłużyć pół roku. Miałem do wyboru albo podróż na Bliski Wschód, albo siedzenie na poligonie w Drawsku. To chyba oczywiste, gdzie chciałem pojechać. Zwiedziłem przy okazji wiele ciekawych miejsc, inspirowało mnie to.

Pałac Schöna w centrum Sosnowca (fot. Bastet78, opublikowano na licencji CC BY-SA 3.0

P.C.: Wróćmy na moment do Zagłębia. Ostatnio pojawiła się gra planszowa, której tematyka opiera się na historii Trójkąta Trzech Cesarzy. Czy uważa Pan, że takie nietypowe drogi przekazywania historii, zwłaszcza młodym, to dobry pomysł? Tylko pewna część ludzi wykazuje przecież zainteresowanie historią.

Z.B.: Każda droga jest dobra. Oczywiście wolę, gdy tutejsza młodzież gra w planszówkę opartą na historii Trójkąta, a nie, powiedzmy, topografii Manhattanu. Na pewno jednak dzięki temu nie wyrośnie nam całe pokolenie historyków, to zawsze będzie tematyka w pewien sposób niszowa.

P.C.: Ciekawi mnie fakt, że nie używa Pan telefonu komórkowego. To jakaś nostalgia, zdystansowanie się do technologii?

Z.B.: Nie, to nie jest moja manifestacja archaizmu. Jeżdżę samochodem, używam laptopa, mam konto na Facebooku – korzystam z wszystkich innych dobrodziejstw. Nie znoszę po prostu telefonów. Dla mnie jest to po prostu intruzja w życie osobiste. Brak komórki to taka moja obrona prywatności, nie lubię, gdy telefon wyrywa mnie ze skupienia, ze świata, w którym chciałbym trochę pobyć.

P.C.: Dziękuję za rozmowę.

Redakcja: Agnieszka Woch

Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Paweł Czechowski
Ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Śląskim. W historii najbardziej pasjonuje go wiek XX, poza historią - piłka nożna.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone