Steve Sem-Sandberg – „Teresa” – recenzja i ocena
Wystarczy rzut oka na karty książki, aby zorientować się, że oddziaływanie autora nie ogranicza się do treści książki, ale również do formy typograficznej przekazu. Pewne słowa, wyrażenia czy całe fragmenty są wytłuszczone. Czasami są to gotowe slogany na plakaty manifestacyjne, czasem prawdziwe wypowiedzi bohaterów lub tytuły tabloidów, czasem prozaiczne „czy mógłbym prosić o filiżankę kawy?” wypowiedziane w dramatycznym momencie. Wytłuszczone są również nazwy organizacji, nazwiska, tytuły dzieł, będących podstawą ideologii RAF. Zabieg ten wydaje mi się bardzo intrygujący, nawet próbowałam czytać książkę przeskakując po wyboldowanych zdaniach. Zresztą, to nie jedyna gra z czytelnikiem, autor prowokuje do wyboru własnej odpowiedzi lub jednej możliwej z jego odpowiedzi, mówiąc wprost do czytelnika „postaw krzyżyk” albo „wstaw odpowiednie inwektywy”.
Z lektury można wnioskować, iż autor miał dostęp do źródeł – materiałów procesowych, dokumentów policji. Jego powieść oparta jest na wnikliwej kwerendzie lub analizie opublikowanych materiałów. Oglądając film Uli Edel’a „Baader-Meinhof” słyszałam kwestie bohaterów, które w identycznej formie znałam z powieści Steve’a Sem-Sandberg’a. O ile w filmie negatywną postacią był Andreas Baader, o tyle w książce wyjątkowo apatyczną osobą jest Gudrun Enslin, choleryczna, podburzająca przeciw Ulrike swojego baby (Baader) i pozostałe osoby RAF-u. W filmie Ulrike była rozdarta ideologicznie, oczytana w klasykach, starsza od współtowarzyszy broni, w szerszej perspektywie patrzyła na walkę. Trzymała się zasad, dla niej to była wojna, a nie dzika zabawa. Tymczasem w książce Sem-Sandberga wiele rozterek i rozdarć Ulrike jest wynikiem jej choroby – tętniaka mózgu, powracających wizji z dzieciństwa i wspomnień zabaw z nieistniejącym bratem. Jej postawa nie jest więc jedynie reakcją na otaczającą rzeczywistość, ale również wytworem wewnętrznych procesów. Niejednokrotnie podnoszono tezy, że niekonwencjonalne zachowanie jest wynikiem zaburzeń neurologicznych, lekarze zabijali się wręcz za możliwość wykonania sekcji zwłok i zajrzenia do mózgu rewolucjonisty, seryjnego mordercy czy choćby genialnego naukowca.
„Teresa” poprzedzona została dwoma wstępami Sławomira Sierakowskiego. Pierwszy skierowany jest do wszystkich, którzy bezwzględnie potępiają terroryzm RAF, drugi dla miłośników „romantycznej i pociągającej” historii grupy Baader-Meinhof (ten pierwszy jest dwa razy dłuższy). Jak przystało na redaktora Sierakowskiego musiał pojawić się Žižek. Żaden ze wstępów nie jest zachętą do działań terrorystycznych, pierwszy jest krótką analizą sytuacji w jakiej było społeczeństwo niemieckie na przełomie lat 60. i 70. Sytuacji, która doprowadziła do radykalnych postaw młodzieży. Drugi wstęp, ten dla zakochanych w romantycznej legendzie, stawia pytanie czym jest terroryzm, kiedy kończą się działania terrorystyczne a zaczyna regularna wojna. Sierakowski zestawia terrorystów RAF atakujących amerykańskie bazy na terenie Niemiec z działaniami wojskowymi USA na terenie Wietnamu, Chile czy Iraku. Przemoc rodzi przemoc a RAF politycznie nic nie osiągnęło. Ich rewolucja spłonęła w estetycznym ogniu popkultury.
Książka „Teresa” w żaden sposób nie zachęca do rewolucyjnych wystąpień, choć zarówno wiezienie, jak i rzeczywistość na zewnątrz jest klaustrofobiczna. Czytając książkę miałam wrażenie duszności, pogrążania się matni. Czasami gubiłam się w zdarzeniach. Wcale nie poczułam się zachęcona do chwycenia za karabin i podkładania bomb. Nie da się ukryć, że działania RAF przyczyniły się do wzmocnienia państwa policyjnego. Opór i protest tak, ale przy użyciu innych środków.
Zredagował: Kamil Janicki